Epilog
Przez ostatnie sześć lat jej życia
wszechogarniająca ciemność samotności przeplatała się ze sztucznym światłem,
które – wbrew pozorom – nie wnosiło ni krzty nadziei w jej zlodowaciałe serce.
Na przemian wykrzykiwała swoje skargi, modlitwy w próżność, by potem przez
kolejne dni milczeć niczym grób, nie dając oznak życia. Wciąż przywołując w
pamięci rysy jego twarzy, powtarzając to jednosylabowe imię.
Była otoczona przez ludzi, których obie
nienawidziły. Siali spustoszenie w jej głowie, naruszali jej prywatność. To te
postacie w białych fartuchach odebrały tej kobiecie życie przy tym mężczyźnie.
Zamiast bycia przy jego boku, skazali ją na wieczne potępienie. Na życie w
cieniu bez tego ciepłego głosu.
Chciała być martwa. Była martwa. Oszalała.
Lecz za każdym razem o tym piekle na ziemi przypominało jej te ciche bicie
serca, którego już nie potrafiła nikomu podarować.
Obcy przychodzili do pokoju
dwudziestoośmiolatki, łapali materiał zszarzałego, białego materiału kaftana
bezpieczeństwa pod pachami i ciągnęli do miejsca, gdzie stawała się ich
marionetką. Królikiem doświadczalnym, bo w końcu była takim pierwszym
przypadkiem w historii medycyny specjalizującej się w zaburzeniach
psychicznych.
Przez pierwsze trzydzieści trzy miesiące
stawiała opór. Szarpała się w ich silnych ramionach w ataku furii. Krzyczała,
choć doskonale wiedziała, że nikt nie przyjdzie jej na pomoc. W krytycznych
sytuacjach płakała z bezsilności, widząc ich nieustępliwość i niewzruszenie.
Była otoczona przez potwory w ludzkiej skórze.
Zafascynowani specjaliści podłączali jej
bezwładne ciało do maszyn, które pozwalały lepiej im ją zrozumieć. A ona
godziła się na to z obojętnością, choć w oczach miała wypisane cierpienie.
Przykuwana do krzesła poddawała się, nie miała dokąd uciec. Nie miała nikogo,
kto by na nią czekał.
Nikt nie chciał kochać zarazy, jaką się
stała. Wmawiała to sobie tak często, iż stało się to w jej mniemaniu prawdą.
Nie wiedziała, że posiadacz tych najpiękniejszych oczu także nie potrafi sobie
poradzić w dalszym życiu. A musiał, bowiem zostawiła mu pod opieką tak
wyczekiwany przez nich cud. Pociągnęła siebie i jego na samo dno.
Mimo to czekała cierpliwie na szansę
zemsty.
Żółte żarówki w pomieszczeniu zaczęły
trzeszczeć i mrugać na skutek przeładowania elektrycznego. Pacjentka powoli
zaczynała tracić kontakt z rzeczywistością, przez co naukowcy mieli coraz mniej
czasu.
– Tracimy ją! – odezwał się doktor z
największym doświadczeniem w tej dziedzinie z całej grupy. Od początki jest z
tym przypadkiem i ma ogromną wiedzę na jej temat.
– Nie możemy, jeszcze nie teraz – mruknął
młodszy chłopak w kwadratowych okularach. Jack zajmował się monitorowaniem
wszystkiego i układaniem jej wspomnień w logiczną całość. – Dacie radę jeszcze
przez chwilę?
– Postaramy się, ale niczego nie obiecujemy.
– Potrzebne mi jest tylko to jedno
wspomnienie. Potem dajemy jej spokój, odsyłamy do celi i zabieramy się za
kolejną część roboty.
Do głównego stołu przysiadł się żółtodziób
w tym gronie, który nie do końca pochwalał wszystkie metody stosowane w tym
miejscu.
– Nie wydaje wam się, że to trochę
nieludzkie? W gruncie rzeczy jest taka jak inni. Chyba przysługują jej jakieś
prawa człowieka, nie? – odparł zniesmaczony.
Po sali bez okien rozniósł się stłumiony
śmiech połączony ze szmerem szeptów.
– Ludzkie prawa? – prychnął Jack znad
okularów. – Sam, zrozum, musimy przeprowadzić badania. I nieważne, jak bolesne
mogą się one okazać, mamy za zadanie ją poznać na tyle, ile jesteśmy w stanie.
Mamy tworzyć raporty. Każdy dzień zwłoki kosztuje, więc nie przeszkadzaj nam i
siedź cicho.
– Ale ona też ma uczucia! – oburzył się
tamten, patrząc na bezwładną kobietę o tłustych kruczoczarnych włosach.
– Owszem, ma i to nawet podwójne. No i co
z tego? Co nas obchodzą jej uczucia? Mamy zlecenie, mamy procedury, które
musimy przestrzegać, więc naprawdę nie musisz tak wytężać swojego małego mózgu.
Jedyne prawo, jakie przestrzegany wobec numeru czterysta osiemdziesiąt trzy to
to, że zrobić z nią wszystko, byleby zebrać jak najwięcej dokładnych informacji
na temat tego schorzenia. – Odwrócił się do chłopaka plecami. – Dajcie pełną moc.
Pocierpi przez chwilę, ale jej zdrowie nigdy nie będzie ponad dobrem nauki.
Kiedy przywieźli ją do tego ośrodka,
straciła nie tylko pracę, ale i tożsamość. Nie miała już imienia, stała się
numerem. Wszyscy doskonale postarali się o ty, by sprawa nagłego zniknięcia jej
osoby z show-biznesu ucichła. W końcu rozpoznawalne osoby nie giną bez śladu
każdego dnia.
Jedynym, co okazała się pomocne w
zatuszowaniu tej sprawy, to fakt, iż wcześniej przebywała w szpitalu. Łatwo
udało się upozorować jej śmierć, którą społeczeństwo tak szybko łyknęło.
– To powinno być karalne… – Pogroził
długim palcem Sam w stronę Jacka, po czym założył ręce na pierś z wyniosłą
miną. – Takie metody stosowało się wiek temu.
– Może i metody są przestarzałe, lecz
wciąż tak samo skuteczne, a to się najbardziej
liczy. O ile szybciej poznaliśmy Veronicę Joseph, nie wyobrażasz sobie
tego – zaśmiał się błękitnooki.
– To jaka jest jej historia wpisana do
kartoteki?
– Dosyć krótka i pospolita. – Wzruszył ramionami.
– Czyli?
Mężczyzna westchnął, nim zabrał głos:
– Jako mała dziewczynka musiała oglądać,
jak jej ojciec pije i bije jej matkę, która dostawała za to, że kolejny raz
wciągnęła się w narkotyki. Zdesperowana Veronica przychodziła do kościoła
każdego dnia i żarliwie modliła się do Boga o lepsze jutro. Trafiła na księdza,
któremu daleko było do przykładu osoby duchowej. Znęcał się nad nią fizycznie i
wykorzystywał seksualnie. Jakby tego było mało, trafiła do domu dziecka, gdzie
inne dzieciaki wyśmiewały się z niej. Powiesiła się na strychu, ale nie na tyle
skutecznie, by umrzeć. Wtedy pojawiła się Dominicka Rauch, a dziewczyna
zmieniła swoje miano na Er, jak jej się potem przedstawiała. Rauch miała
wszystko – wspaniały dom, kochającą rodzinę, prawdziwych przyjaciół. I żadnych
problemów. To ta dziewczyna wzbudziła w Er gniew, więc nie trudno się domyślić,
że stała się chorobliwie zazdrosna. Skutecznie i bardzo powoli zaczęła jej to
wszystko odbierać. Na pierwszy ogień poszli rodzice, a resztę już w miarę
znasz. I wybacz mi brak tych wszystkich fachowych określeń, nie mam teraz na to
czasu – skończył beznamiętnym tonem, wracając do ustawiania sprzętu.
– Nie było ci jej żal? Nie zasługuje na
odrobinę empatii? – dociekał Sam.
– Psychopaci nie zasługują na współczucie.
Są tylko pionkami na szachownicy do zbicia przez królową. Cudem żyje, powinna
być nam za to wdzięczna – odburknął Jack. – Gotowi? Ostatnie wspomnienie do
raportu z dnia szesnastego lutego dwa tysiące dziewiętnastego roku.
*~*
Dzień okazał się w miarę ciepły, lecz
jeszcze nie upalny, i słoneczny. Zupełnie jakby świat dawał mi znać, że to jest
właśnie szansa na lepszą przyszłość. Jakby cieszył się na podjęcie takiej, a
nie innej decyzji. Na lotnisku nie było zbyt wielkiego ruchu. Pewnie przez to,
że jest czwartek i do tego godzina trzynasta.
Rodzice i Reynaldo pożegnali się z nami
wczoraj wieczorem, toteż dzisiaj byliśmy z bratem jedynie w swoim towarzystwie.
Generalnie lot mieliśmy mieć za piętnaście dwunasta, ale wystąpiły jakieś
problemy czy coś i mamy lekkie opóźnienie.
Co jeszcze bardziej paradoksalne,
wszystkie bagaże do naszego samolotu zostały zabrane i, jakby nie patrzeć,
można by już odlatywać, gdyby nie to, że pasażerów jak nie wpuszczali na
pokład, tak dalej nie wpuszczają. Niemcy – niby tacy zorganizowani, ale jak już
coś się spierdzieli, to pól dnia trzeba czekać, by zrozumieli co.
– Długo jeszcze będziemy musieli czekać? –
odezwałam się, uchylając jedno oko, by móc spojrzeć na brata.
– Nie wiem. Ile jeszcze razy każesz mi to
powtórzyć? – jęknął, przecierając otwartą dłonią twarz.
Podciągnęłam się na niewygodnym,
plastikowym krześle, z którego powoli zaczęłam się ześlizgiwać prawie że na
podłogę.
– Aż się dowiesz – prychnęłam i zwiesiłam
głowę za oparcie tak, że mogłam obserwować, co działo się za mną. Co prawda do
góry nogami, ale to nie miało najmniejszego znaczenia.
Wystukiwałam nogą dobrze znany mi rytm
piosenki. Ta czynność od dzieciństwa pozwalała mi opanować swoje wewnętrzne
emocje oraz myśli. To jakiś rodzaj bariery, którą równie łatwo zburzyć, jak
stworzyć.
Widziałam zabieganych ludzi. Matkę
krzyczącą na dziecko za odłączenie się od niej. Gniew szybko jej mija, kiedy
dostrzega, co maluch trzyma w rączce. Dziewczyna żegna się z chłopakiem, który
właśnie wyjeżdża za granicę do pracy. Jej szloch słychać aż po drugiej stronie
lotniska, gdzie siedzę. Jakby nie patrzeć, to tutaj dopiero widać szczerze
uczucia ludzi i ich przywiązanie do siebie.
No cóż, nasi rodzice chyba o tym
zapomnieli. Ale co się dziwić. Wstydzą się mnie, więc ograniczają do minimum
okazje, w których bylibyśmy widywani jako rodzina. W końcu nie jestem powodem
do dumy, nie tak jak Nick.
Uśmiechnęłam się do siebie znad
pochmurnych myśli na widok grubszego faceta, który starał się zachować
równowagę na śliskiej powierzchni. Przeniosłam wzrok w lewo. I zatrzymałam
spojrzenie na osobie, której w ogóle się tu nie spodziewałam. Rozbawienie
natychmiast zamieniło się w niedowierzanie.
Coś szturchnęło mnie łokciem w bok.
– Ej, Nicka. Musimy iść, właśnie mamy
stawić się do odprawy. – Te słowa doszły do mnie jak zza betonowej ściany.
Poderwałam się z siedzenia, aż niedobrze
mi się zrobiło. To dziwne, przecież to za wczesna pora, by już zdążyli wrócić
do Hamburga. Odwróciłam się, żeby upewnić się w przekonaniu, kogo widziałam. Od
razu nasze spojrzenia się skrzyżowały.
W środku poczułam coś na połączenie
niewyobrażalnego szczęścia z uczuciem zbitego psa. Z jednej strony winna, z drugiej
coś na kształt motyli w brzuchu(?)…
Przełknęłam głośno ślinę, po czym
podniosłam pudełko z podłogi i wyminęłam lekko zmieszanego brata.
– Ale…
– Daj mi tylko chwilę, okay? – poprosiłam cicho.
– No dobra, będę czekał przy wejściu numer
sześć. – Wskazał na nie ręką. – Pospiesz się – dodał na odchodnym.
Sapnęłam i zadarłam pewnie głowę do góry.
– Jost musiał nieźle się na was wkurzyć,
że tak nagle plany się zmieniły. – Próbowałam się zaśmiać, ale zamiast tego
głos ugrzązł mi w gardle.
Ignorując moją zaczepkę, Bill przyciągnął
mnie do siebie i przytulił tak mocno, że aż zaparło mi dech w piersiach. Po
chwili zdecydowałam się odwzajemnić ten uścisk.
„Nie przeciągaj pożegnań, bo to męczące.
Zdecydowałeś się odejść, to idź”
Mały Książę
Uniosłam wzrok, by móc zobaczyć jego
bliźniaka. W postawie Toma widziałam rozczarowanie, które biło boleśnie po
oczach. Zmarszczyłam czoło, odsuwając się od wokalisty. Podałam mu do rąk
pudełko specjalnie przygotowane dla nich.
Popatrzył na mnie z niemym pytaniem w
oczach.
– Chcę to wam dać. Tak od siebie, bez
żadnego konkretnego powodu – wyjaśniałam. – Bill, proszę, pamiętaj o tym, co mi
obiecałeś.
– Pamiętam i nie złamię tej obietnicy.
Słowo się rzekło i tak będzie. – Uśmiechnął się do mnie smutno.
Chciałam już odejść, ale przypomniałam
sobie, że mam jeszcze coś tylko dla Toma.
– Przekażesz to Tomowi? – powiedziawszy to,
wyciągnęłam kopertę z dopiskiem Argetlam (srebrna
ręka, czyli ktoś o nadludzkiej sile fizycznej i psychicznej), w której
umieściłam bilet na wyścigi motocyklowe. Bardzo chciał na nie pojechać, więc
postanowiłam, że może ze mną na nie pójść. – Bo coś widzę, że nie uda mi się
tego samodzielnie przekazać.
Przytuliłam się ostatni raz do muzyka,
wdychając powoli mocny zapach jego ciała.
– Dlaczego? – zapytał szeptem, unosząc mój
podbródek i zmuszając do tego, bym spojrzała mu głęboko w oczy.
Obawiałam się tego pytania, nie chciałam
na nie odpowiadać. Liczyłam, że zrozumie i nie będzie o nic pytał…
– Nie zadawaj pytań, na które nie chcesz
znać odpowiedzi.
Bo tak będzie lepiej dla was i dla mnie –
taka była moja odpowiedź na to pytanie.
Puściłam go z trudem, jakaś cząstka mnie
wciąż tkwiła tutaj. Odwróciłam się powoli z bolącym sercem.
– Pytałeś się kiedyś, która wasza piosenka
jest moją ulubioną. Dziś odpowiedź brzmi Geh
– powiedziałam przez ramię.
Wolnym, powłóczystym krokiem skierowałam
się w stronę wejścia numer sześć, przy którym miał czekać na mnie Nick. Nie
powiedziałam słów pożegnania, ponieważ „żegnaj”
oznacza odejść. A „odejść” oznacza zapomnieć przytoczyłam sobie w myślach
cytat z Piotrusia Pana.
– Kiedy się zobaczymy? – Młodszy Kaulitz zdawał
się nie rozumieć celu mojego wyjazdu. Złapał mnie delikatnie za dłoń, obracając
mnie ku sobie.
Tom znał odpowiedź na to pytanie. Zacisnął
zęby i powstrzymał się przed wyjawieniem prawdy.
– Soon – skłamałam.
Puściłam rękę Billa i zmusiłam się do
zostawienia ich w tamtym miejscu. Korciło mnie, by spojrzeć na nich tylko ten
ostatni raz. Lecz doskonale wiedziałam, że nie mogę sobie na to pozwolić.
Nigdy nie potrafiłam robić czegoś wbrew
sobie, toteż tydzień później napisałam list, który miał zmienić wszystko.
I zmienił.
„Jeśli coś kochasz, puść to wolno.
Kiedy do ciebie wróci, jest twoje.
Jeśli nie, nigdy twoje nie było”
Antoine de Saiut-Exupéry – Mały Książę
¿The Ende?
~
Adeline. - Wtedy to faktycznie się bawiłam, teraz naprawdę podoba mi się wygląd mojego bloga. Bądź okrutna, w końcu najlepiej wychodzi w życiu, kiedy jest się po prostu sobą. Puknąć i może ktoś ją powinien, może wtedy by się zamknęła. Tak, zawsze będzie tą psychiczną. Dobra, na czole, ale już Ci mówiłam, że moje musi być nieskalane. Poza tym Nicka jest postacią, która dużo myśli, mało mówi, a jeszcze mniej robi. Widzę, że zmieniły wydźwięk. No i co z tego? Wciąż mają takie samo znaczenie dla mnie.
unnecessary - Gdzieś kiedyś usłyszałam, że autorzy dzieł nigdy nie są zadowoleni ze swoich prac. A gdzieś indziej, że to dobrze, iż nie do końca podoba nam się to, co tworzymy. To właśnie pokazuje, że jest jeszcze wiele rzeczy, które chcemy dopracowywać. No cóż, miło to słyszeć. Ja też jestem z nią mocno związana, ale nie znikam na długo. Mam pomysły na dwie historie, teraz jedynie zależy, którą będę doskonalić. Wszystkie zmiany wydają się takie nie nasze. Trzeba się po prostu z nimi pogodzić. Tydzień temu nie było odcinka, ale teraz już wiesz dlaczego.
Sylwia Szymańczuk - Tak, bliżej końca... Do perfekcyjności jeszcze mi daleko, ale cieszę się, że właśnie za taki mój styl uważasz. Ja także widzę poprawę i te wszystkie zmiany, a przede wszystkim widzę te nietuzinkowe charaktery bohaterów, z których jestem naprawdę zadowolona. Długo nie będziesz musiała czekać, przynajmniej mam taką nadzieję. Ja też nie lubię pożegnań. A zakończenie, jak dla mnie, jest takie, jakie być powinno.
I tak oto dobrnęliśmy do epilogu. Jakby nie patrzeć, podoba mi się ta historia. Żaden z bohaterów nie jest doskonały, każdy ma jakąś swoją małą skazę. Może i to opowiadanie nie jest doskonałe, perfekcyjne, ale ono nigdy takie nie miało być. Przekazałam tu wszystko, co chciałam. Z początku bałam się wchodzić w świat pisarstwa, dzisiaj już wiem, że bez z tego nie byłabym tą samą osobą. Miałam kilka kryzysów, ale, jak wiadomo, jesteśmy tylko ludźmi i potrzebujemy czasami przystopować. Chciałam ostatnio rzucić to wszystko w kąt i zamknąć się w sobie, lecz przypomniało mi się, że przecież miałam postanowienie, iż epilog wrzucę w rok założenia tego bloga. Może nie jest to do końca pełny rok, bo właściwie jutro on mija, a że ja dodaję w środę, to i jest w środę. Od roku istnieję w tym świecie, od roku się udzielam pod pseudonimem Dee, który ma dość ciekawy początek swojego istnienia. Przeczytałam wiele historii, które naprawdę zmieniły to, jak patrzę na świat. Poznałam kilka osób, bez których nie wyobrażam sobie teraz tamtych dni. To coś cudownego. Coś, za co nie będę potrafiła się odwdzięczyć. Otrzymałam skarb i chcę go zatrzymać tak długo, jak tylko będę mogła. Przebrnęło się przez to opowiadanie wiele osób, od samego początku było was 14 329, zaś komentarzy 313, a za każdy jestem ogromnie wdzięczna. Wiem, że nie każdy czytelnik się udziela, więc by tak może zrobicie mi niespodziankę i pokażecie się tutaj wszyscy? Bo ta historia powstała dla Was i będzie żyć, póki Wy będziecie o niej pamiętać.
I tak oto dobrnęliśmy do epilogu. Jakby nie patrzeć, podoba mi się ta historia. Żaden z bohaterów nie jest doskonały, każdy ma jakąś swoją małą skazę. Może i to opowiadanie nie jest doskonałe, perfekcyjne, ale ono nigdy takie nie miało być. Przekazałam tu wszystko, co chciałam. Z początku bałam się wchodzić w świat pisarstwa, dzisiaj już wiem, że bez z tego nie byłabym tą samą osobą. Miałam kilka kryzysów, ale, jak wiadomo, jesteśmy tylko ludźmi i potrzebujemy czasami przystopować. Chciałam ostatnio rzucić to wszystko w kąt i zamknąć się w sobie, lecz przypomniało mi się, że przecież miałam postanowienie, iż epilog wrzucę w rok założenia tego bloga. Może nie jest to do końca pełny rok, bo właściwie jutro on mija, a że ja dodaję w środę, to i jest w środę. Od roku istnieję w tym świecie, od roku się udzielam pod pseudonimem Dee, który ma dość ciekawy początek swojego istnienia. Przeczytałam wiele historii, które naprawdę zmieniły to, jak patrzę na świat. Poznałam kilka osób, bez których nie wyobrażam sobie teraz tamtych dni. To coś cudownego. Coś, za co nie będę potrafiła się odwdzięczyć. Otrzymałam skarb i chcę go zatrzymać tak długo, jak tylko będę mogła. Przebrnęło się przez to opowiadanie wiele osób, od samego początku było was 14 329, zaś komentarzy 313, a za każdy jestem ogromnie wdzięczna. Wiem, że nie każdy czytelnik się udziela, więc by tak może zrobicie mi niespodziankę i pokażecie się tutaj wszyscy? Bo ta historia powstała dla Was i będzie żyć, póki Wy będziecie o niej pamiętać.