środa, 27 maja 2015

Rozdział 30

Ja wiedziałam, że to się tak skończy. Pora powrócić po trzech (dobrze mówię?) tygodniach.


30.

Czasami zastanawiam się, co ze mną musi być nie tak, skoro na mojej drodze pojawiają się same nieszczęścia i dziwne zbiegi okoliczności. Co takiego mam w sobie, że przyciągam serię tragicznych, i dla siebie, i dla otoczenia, zdarzeń. Przecież źródło takiego typu nie może być wieczne. Wszystko się kiedyś kończy, bez względu na to, jak może wyglądać z zewnątrz, wewnątrz może być już kruche i spróchniałe.
Zaraz po pożarze placówki zaczęłam interesować się tym bardziej. Szukałam przyczyny towarzyszącego mi pecha bądź, jak kto woli, fatum. Natrafiłam na poszlaki, lecz zawsze zaprowadzały mnie w kozi róg. Miałam ochotę poddać się – wszystko przemawiało przeciwko mnie – ale nie zrobiłam tego. Gdzieś tam w środku wierzyłam, że jestem blisko.
Na kilka dni tak pochłonęło mnie to zajęcie, iż nie zawracałam na wszystko inne, co się wokół działo, uwagi. Jakbym liczyła się tylko ja i cel, który był już na wyciągnięcie ręki, choć za każdym razem uciekał, spłoszony, że odkryję coś, czego nie powinnam wiedzieć. Nie musiałam jeść, nie musiałam pić, nie chodziłam do szkoły (czego i tak nie mogłam robić), praktycznie siedziałam w pokoju z książkami, o które poprosiłam Nicka, by przyniósł mi je z biblioteki. Nie musiałam z nikim rozmawiać – najzwyczajniej nie odczuwałam takiej potrzeby.
I choć brat powtarzał mi, że za dużo wymagam od siebie, że przeciążam aż nazbyt swój organizm, nie miałam ochoty go słuchać. Byłam głęboko przekonana do swoich wierzeń i byłam gotowa poświęcić wszystko, aby w końcu znaleźć właściwą przyczynę, dlaczego tak się dzieje.
Gdy byłam już prawie przy znalezieniu konkretnej odpowiedzi, organizm zawiódł i dobitnie oznajmił mi, że co za dużo, to niezdrowo, odmawiając posłuszeństwa przez brak snu, energii życiowej oraz sił witalnych, poprzez impulsy zwane drgawkami wprawiające moje bezwładne ciało w konwulsje, po czym zemdlałam. Cyk! Światło zgasło, pogrążyłam się w ciemności wraz z towarzyszącą nieustannie głuchą ciszą. Na jakiś czas pozostawałam pod obserwacją lekarzy, lecz szybko wróciłam do domowego azylu.
Odłożyłam na bok chęć znalezienia źródła pecha, by móc zająć się innymi, ważniejszymi i bardziej przyziemnymi sprawami. Jak wyzdrowienie, na przykład.
Co ciekawe, nie czuję potrzeby, by ponownie brać się za to dochodzenia. Najwyraźniej coś ewidentnie nie chce, bym znała prawdziwy powód. Może wierzę, że kiedyś odpowiedź sama mi się ukaże? Nie wiem. Wiem tylko jedno – to z pewnością nie chciało, bym dowiedziała się o tym wtedy i w taki sposób.
Jak bardzo niepokoiła mnie chęć, a właściwie żądza dążenia do dawno upragnionego celu, tak mój psychiatra był zdumiony, a także zachwycony, że znalazłam sobie jakieś „hobby”, jak to często miewał w zwyczaju nazywać. Ja bym to określiła bardziej mianem obłędu. Nie traktował tego jako mocno przesadzoną obsesję, on brał to zupełnie na poważnie.
W niektórych momentach zaczęło mnie to przerażać, jakby to on był tym świrniętym, a nie ja. Jakby to on potrzebował pomocy specjalisty i stałej opieki. Tak, czasami, a wręcz nierzadko, miałam swojego lekarza za obłąkanego.
Oczywiście tłumaczyłam to sobie na wiele sposobów, byle nie zastanawiać się nad tym zbyt długo, bowiem mogło się to źle skończyć. A to znowu kłócił się z żoną, a dodatkowo jego matka była znów po jej stronie; a to po raz kolejny uznał moje życie za ciekawsze od własnego. Ale moim najlepszym i najwiarygodniejszym wytłumaczeniem było to, iż zbyt dużo czasu poświęca na rozmowy z pacjentami, że zbyt długo już siedzi w tej dziedzinie, i sam zaczyna powoli wariować. Nie potrafi określić, co jest rzeczywistością, a co nie.
Najzabawniejsze wydawało mi się, że robi ze mnie jeszcze większą świruskę niż naprawdę byłam. Wmawiał coś, o czym nigdy przedtem nie słyszałam. Za to chyba go najbardziej znienawidziłam. Wciskał mi kłamstwo w usta, opowiadał, co musiało się rzeczywiście wydarzyć. Mącił w głowie, stosował niedopowiedzenia,  robił ze mnie kogoś, kim nie byłam, udowadniał, że jestem gorsza, potępiał mnie.
A tak naprawdę nie miał o niczym zielonego pojęcia. Cieszyłam się, gdy zakończył terapie i oznajmił, że jestem zdrowa. Nie zniosłabym jego gadek na temat chorób psychicznych u tak młodych osób. Nie wybaczyłam rodzicom, że się na to wszystko zgodzili, choć nie mieli w tej kwestii za wiele do powiedzenia. Po prostu od razu oddali mnie do wariatkowa. Nie raz miałam ochotę udusić psychiatrę gołymi rękoma i patrzeć, jak powoli umiera, ale zawsze powstrzymywały mnie pasy na przegubach, kostkach oraz w pasie.
Ulga, jaką odczułam po opuszczeniu na zawsze ośrodka dla takich jak ja, była – wciąż jest – nie do opisania. Miałam, a nawet dalej mam, nadzieję, że nie będę musiała tam wracać. Miałam dość traktowania jak jakiegoś odmieńca, psychopatę czy Bóg wie kogo jeszcze. Nie wspominając o wszechobecnym odorze moczu, prochów i mydła.
Znienawidziłam doktora Leina Heilera za to, że wmawiał mi, jaka jestem, kim jestem. Usiłował wzbudzić we mnie poczucie winy. Robiłam wszystko, by w końcu dał mi spokój. I po jakimś czasie udało mi się go przekonać. Wypisał mnie. Oboje byliśmy z tego powodu szczęśliwi, lecz każde z nas miało na to zjawisko inną teorię. Nie trzeba mówić, czyja była słuszna, to chyba oczywiste.
Za każdym razem, gdy wracam myślami do godzin spędzonych w towarzystwie szatyna, przypominam sobie, co mnie wtedy najbardziej denerwowało. Apogeum irytacji osiągałam, kiedy wyciągał arkusz czystych kartek wraz z czarnym długopisem, po czym zaczynał coś szybko notować. Nie dane mi było dowiedzieć się, co takiego zostało spisane na tych kartkach i jakoś zbytnio się tym nie przejmowałam. Pewnie to, co zwykle: że widzi postępy, że leki działają, że ona już nie istnieje, że w nią nie wierzę i w rezultacie, że jestem wyleczona. W młodym ciele zdrowy duch, czy jakoś tak.
Dziwiło mnie tylko to, iż dostałam kartotekę z przebiegiem terapii we własne ręce. Zdawało mi się, że kartoteki leczonych są ważnymi dokumentami i raczej zostają w placówce, gdzie są uważnie strzeżone. Cóż, myliłam się, najwyraźniej w Niemczech było inaczej.
Od razu przekazałam teczkę Dominickowi, gdyż to jemu najbardziej ufałam. To on mnie codziennie odwiedzał, to on wierzył w to, co mówię, to on był mi najbliższy, nigdy się na nim nie zawiodłam. Mogłam na niego liczyć, cokolwiek by się stało.
Następnego dnia powiedział mi, że pozbył się  jej raz na zawsze. Wierzyłam mu,  w końcu on jedyny ufał mi bezgranicznie. Jak się okazało cztery dni temu, nie ukrył jej aż tak dobrze, jak mówił. Pozwolił, bym ponownie poczuła się  jak kiedyś.
Najprościej byłoby obarczyć go odpowiedzialnością za wszystko, ale to nie sprawi, że Tay zniknie, choć uparcie chciałam w to uwierzyć. Nie mam pojęcia, jak zmierzyć się z tym, co mnie czeka, jak postępować, czego posłuchać, komu wierzyć na słowo. Czuję, że powoli gubię się we wszystkim.
Po czyjej stronie będzie racja? Kto wygra to starcie? Co usłyszę od Taya? Co chce tym udowodnić?
Od czasu do czasu układałam w głowie rozmowy z nim, najczęściej tuż po jego wyjeździe. Wyobrażałam sobie, iż mnie zrozumie, wysłucha do końca, postawi się w mojej sytuacji i wybaczy, choć nie miałam pojęcia co. W niedzielę wieczorem zrozumiałam, iż tak nie będzie. On już nie jest chłopakiem, którego znałam. Zmienił się. Wcześniej nie był wobec mnie taki oschły ani krytyczny, potrafił patrzeć obiektywnie i dostrzegać dwie strony medalu. Chyba najważniejsze w tym wszystkim było to, że nie jest moim przyjacielem. Teraz go nie znam, nie wiem, kim się stał i co w nim drzemie. Jest nieokiełznany i niebezpieczny.
Gdzie podział się słodki urwis z szelmowskim uśmiechem, który przeważnie potrafił poprawić mi humor? Kiedyś stanąłby na rzęsach, by ujrzeć mój uśmiech, teraz nie wezbrałby w sobie tyle poświęcenia. Nie stać go na to, akurat to doskonale widać. Nie zależy mu na mnie, ta myśl uderzyła we mnie jak gorąco buchające z ogromnego ogniska na obozie.
Panicznie obawiałam się tego, o co zechce zapytać, kiedy spotkamy się przy starej bazie. Po całym ciele rozeszła się gęsia skórka, zaś od środka wypełniało mnie przeraźliwie kłujące zimno.
Jak mogłam przyjaźnić się z takim człowiekiem? Był tchórzem. Co ja w nim takiego widziałam? Zostawił mnie z problemem, a sam zaszył się na jakiś czas, by uniknąć kary. Myślałam, że jesteśmy paczką. Myślałam, że nic nie zdoła nas rozdzielić. Byliśmy przecież przyjaciółmi.
Jakże byłam naiwna. Wykorzystał mnie – nas – i moje – nasze – zaufanie, był parszywy. Jak mogłam tego wcześniej nie zauważyć? Jeszcze przed śmiercią Lorein oraz Jamie’ego zaczął zachowywać się podejrzenie, jak nie on. Coś musiało się wtedy wydarzyć. Nie powiedział nam o tym, czyli złamał jedną z zasad, jakie panowały między naszą czwórką. A skoro złamał tę zasadę, to mógł robić to o wiele częściej.
Co, jeśli w ogóle nie znaliśmy Taya? Co, jeśli nie był tym, za którego się podawał?
Łzy stanęły mi w oczach, zamazując tym samym pole widzenia. Żadna z gorących kropel nie spłynęła po bladym policzku. Byłam pogrążona w transie, z którego niekoniecznie chciałam być wyrwana.
Z chwilowego (a może nie?) letargu wyrwało mnie nieśmiałe pukanie do drzwi. Chciałam otrzeć łzy i zabrać głos, lecz ciało odmówiło posłuszeństwa, zmusiwszy, bym siedziała w bezruchu i czekała.
Po chwili uchyliły się, skrzypiąc cicho. Głos Nicka zdawał się dochodzić zza ściany.
– O, tu jesteś. Szukam cię i szukam. Zniknęłaś na więcej niż dziesięć minut, Nicka – zauważył, podchodząc bliżej, uprzednio omijając dziurę w podłodze (wciąż nie mam pomysłu, co z nią zrobić). – Kaulitzowie są już gotowi, widzę, że ty też. Chodź na dół, bo trochę wam to zajmie.
Podniosłam na niego wzrok. Uśmiechał się do mnie ciepło. Język ugrzęzł mi w gardle, nie mogłam wydobyć z siebie choćby najcichszego mruknięcia. Nick, zauważywszy dziwne zachowanie z mojej strony, podszedł jeszcze bliżej, a dostrzegając łzy, przytulił mnie mocno do siebie. Wystarczyło jedno spojrzenie, by wiedział, o kim i o czym rozmyślam. Od dzieciństwa tak było.
– Wszystko będzie dobrze, słyszysz? Tay drugi raz cię nie skrzywdzi, podejrzewam, iż bliźniacy uważają podobnie. Masz nas, nie damy ci upaść. Nie tknie cię, damy sobie radę. Tak jak zawsze. – Chwycił mnie delikatnie za skostniałą z wewnętrznego zimna rękę, po czym powoli wyprowadził z pokoju. – W dwójce siła, a w czwórce to już w ogóle. No już, nie garbimy się, tylko zasuwamy do ogrodu.
– Co? – ocknęłam się nagle.
-– To, co słyszałaś. Zasuwaj na dół – zaśmiał się, pchając mnie w stronę schodów.




Nie sądziłam, że wykonując nudne ogrodowe prace, można się trochę rozluźnić. Po pierwsze, jestem pod ogromnym wrażeniem, iż udało się Nickowi nakłonić bliźniaków do pracy, to dość imponujące, jeśli wiesz, jacy chętni są do takiego typu zadań.
Ale nie powiem, żeby malowanie altanki, pergoli, czy co to tam jest było interesujące. Zastanawiam się, czy rodzice naprawdę zlecili nam, czyli Nickowi i mnie, pomalowanie tego czegoś, czy Nick wymyślił to na poczekaniu, widząc naszą trójkę leżącą na kanapie do góry brzuchem i oglądającą kolejny odmóżdżający program telewizyjny
Malowaliśmy w ciszy, lecz wiedziałam, że zaraz zostanie ona przerwana przez Kaulitza. Zauważyłam, że jak chce cos to powiedzieć, to najpierw mruży nieznacznie lewe oko.
– Zagrajmy w „co by było, gdyby” – zaproponował i wytarł ręce w spodnie Lukasa, ojca, które zapożyczył od Starszego.
– No dobra – zgodziłam się z ociąganiem. – Bill?
– Tak, tak, grajcie. – Pokiwał energicznie głową, zbyt energicznie, choć ręce zaczęły opadać mu z sił. A pracowaliśmy zaledwie dwadzieścia minut.
Uśmiechnęłam się pod nosem, mięśni to on za dużych nie ma, jeśli w ogóle ma. Zeszłam na chwilę z drabiny, by zamoczyć pędzel w farbie.
Zatrzymałam się w pół kroku. A jeśli spytają się o coś, o czym nie mam ochoty rozmawiać? I zauważą, że coś ze mną jest nie tak? Cholera, ja jednak nie chcę w to grać.
Posłałam ukradkowe spojrzenie w stronę Toma. Nie wydaje mi się, żeby mi teraz odpuścił. Fuck, w co ja się znowu wpakowałam. I znowu z Kaulitzem.
Zaklnęłam cicho pod nosem, zanurzając pędzel w wiadrze wypełnionym brązowo-rudawą substancją. Uspokój się, przecież nie musi cię pytać o jakieś życiowe sprawy. To tylko kolejna z denerwujących gierek Kaulitza, nic więcej. Trzymaj się jak najbliżej prawdy i dawaj zdawkowe, krótkie i nic nie mówiące odpowiedzi, a będzie dobrze.
Ponownie wspięłam się na drabinę. Ale czy to nie jest unikanie szczerości? Co się z tobą dzieje, Rauch? Przyjaciele się tak nie zachowują, skarciłam siebie w myślach. Oni nic mi nie mogą zrobić. Im mniej o mnie wiedzą, tym lepiej dla nich. Tak, to jest najlepsze rozwiązanie. Jestem gotowa.
– Tom, zaczynaj – ponagliłam, malując dalej. Coś mi się wydaje, że dzisiaj nie damy rady tego skończyć.
– Nie, damy mają pierwszeństwo – zasalutował, brudząc tym samym połowę czoła. Potarł wierzchem dłoni głowę, by pozbyć się klejących kropel, lecz zamiast tego, pogorszył sprawę – rozmazał je.
Przewróciłam oczami, po czym oparłam się łokciem o biodro, mówiąc:
– Damą nie jestem. Zaczynaj – zachęciłam go. Odwróciłam się w stronę Billa. – Ej, nie śpimy.
Oderwał oczy od moich stóp, a zaraz potem zabrał się za dalszą pracę. Nad czymś intensywnie myśli, żyła na szyi jakoś dzisiaj jest mało dyskretna.
– Co by było, gdybyś… – zaczął Tom, marszcząc brwi. – O! Co by było, gdybyś nas nie znała?
Wlepił we mnie oczy pełne zaciekawienia.
Zaskoczył mnie, liczyłam na bardziej absurdalne pytania, a tu proszę, jednak nie. Przygryzłam górną wargę. Powiedzieć mu dłuższą czy skróconą wersję? Znając go, to i tak będzie dopytywał. Lepiej opowiedzieć obszernie i mieć to z głowy.
– Wydaje mi się, że wciąż toczyłaby się zimna wojna między mną a resztą świata. Z czego nie robiłabym sobie sprawy. Dyrektorka nienawidziłaby mnie trochę mniej. Prawdopodobnie życie toczyłoby się dalej, a ja z każdym dniem zastanawiałbym się, co muszę zrobić, by ktoś wreszcie ujrzał we mnie inną Nickę Rauch, niż tą, którą wszyscy znają z hamburskich plotek. Nie poznałabym wartościowych ludzi, którzy naprawdę zaczęli mnie lubić. Siedziałabym całymi dniami w pokoju i nic nie robiła. Nie, wróć. Kończyłabym mapę Hamburga na suficie. Generalnie nic by się nie zmieniło. Byłaby ciemność wokół mnie. A wy… - urwałam, nie potrafiąc dobrać odpowiednich słów, ale też, by zaczerpnąć trochę powietrza. Milczałam przez kilka sekund, po czym zabrałam zachrypnięty głos. – Wy wnieśliście światło. Pokazaliście inny skrawek świata, jaki postrzegałam. Daliście mi do zrozumienia, że nie wszyscy są tacy sami. Zaufaliście, co nie zdarza się często. Nikt, prócz Nicka, Jamie’ego, Taya i Lorein, tego wcześniej nie zrobił. Dzięki wam coś się we mnie zmieniło, tylko nie wiem do końca co. Gdybym was nie poznała, nie byłabym taka jak teraz. Wciąż bałabym się ludzi – skończyłam. Przechyliłam głowę, by widzieć Kaulitza. Jego mina była bezcenna. Uniosłam dumnie kąciki ust. – Zaskoczony, co?
Miałam ochotę dodać coś jeszcze, rozwinąć wypowiedź. W końcu otworzyć się na nich bardziej. Lecz coś nie pozwalało mi kontynuować wywodu. Jakby niewidzialna bariera oddzieliła mnie i ich. Każde słowo grzęzło w gardle, przez co nie dokończyłam tego, jak chciałam, choć musiałam dodać coś bardzo ważnego. Przynajmniej dla mnie.
– Dosyć – przyznał. – Twoja kolej.
Zastanowiłam się przez moment, co tak w głębi serca chciałam się od niego dowiedzieć. Jak zwykle w takich momentach, nic nie przychodziło mi do głowy. Kompletna pustka. Typowe.
– Czekaj, coś mi tu nie pasuje – zorientowałam się, przerywając na chwilę pracę. – Jak leci kolejka? Bo trochę się pogubiłam.
Zerknęłam na Toma lekko zmieszana, zapewne moja mina nie jest zbytnio inteligentna.
– No, ja zadaję pytanie tobie, ty mi, potem ty Billowi i on tobie. – Wskazywał kolejność pędzlem, rozchlapując po trawie farbę.
Miałam ochotę odpowiedzieć, że ta kolejność nie ma sensu, ale w porę ugryzłam się w język i tylko pokręciłam z dezaprobatą głową.
– Co by było, gdybyś mógł przenieść się w czasie?
Wiem, pytanie na poziomie pięciolatka, lecz jestem ciekawa, jak je zinterpretuje. W końcu to Kaulitz, z nim to wszystko jest możliwe. Doszuka się w tym nie wiadomo czego i palnie coś, co nigdy nie przyszłoby mi na myśl.
– Ale w przód czy wstecz?
– A to już twój wybór – odrzekłam, wzruszając ramiona.
Niespodziewanie dał mi kuksańca w bok, przez co straciłam równowagę na drabinie, co z kolei spowodowało, iż z impetem runęłam na Billa.
Oboje przewróciliśmy się na miękką trawę, zaś z naszej dwójki, na nieszczęście, ja zostałam oblana większą ilością brązowej cieczy. Farba dostała się dosłownie wszędzie. Była nawet w moich dziurkach od nosa.
Otarłam dłońmi oczy, by móc cokolwiek widzieć, i usta, by wyrazić swoje oburzenie.
– Tom, do cholery, za co to było?! – wyrzuciłam z siebie rozzłoszczona.
– Za niejasne pytanie – odburknął, udając obrażonego.
Posłałam mu mordercze spojrzenie, które zaraz pochwycił.
– Ej, spójrz na to z innej strony. Nie będziesz się musiała kąpać.
– Wybacz, ale to nie mi widać rzepy za uszami i na szyi – odgryzłam się.
– Nie przejmuj się – przerwał nam Bill, kiedy stał już pewnie na równych nogach i podawał mi dłoń, bym zrobiła to samo – czasami miewa takie niespodziewane napady debilizmu i idiotyzmu w jednym. Przyzwyczaj się, bo będzie to występować coraz częściej. – Nachylił się, zniżając głos do szeptu. – Czasami idzie zwariować od tego. Jak małe dziecko.
– Co tam szepczecie między sobą? – Wepchnął się pomiędzy nas gitarzysta.
– Ty to lepiej nie doszukuj się spisku przeciwko sobie, tylko odpowiedz na pytanie – przypomniałam mu, związując włosy w ciasny kok. Miejmy nadzieję, że farba potem ładnie zejdzie, bo nie zamierzam wyglądać jak murzynek Bambo.
– A, faktycznie. Już, już. Daj mi chwilę.
– No jasne, nie śpiesz się. Przecież mamy tyle czasu. Ale pamiętaj, że ośrodek dla ułomnych zamykają o osiemnastej.
Udałam ziewnięcie z przeciągnięciem.
– Gdybym mógł przenieść się w czasie do wcześniejszych wydarzeń, zmieniłbym trochę przebieg historii, mimo że mogłoby to spowodować niewyobrażalne skutki i katastrofy. A przede wszystkim, mogłoby nigdy nie nadejść moje i Billa poczęcie, nad czym każdy by ubolewał. Zaś jeśli chodzi o moje życie, to niczego bym nie zmienił. Podoba mi się takie, jakie jest. Lecz gdybym mógł ujrzeć przyszłość, nie zdecydowałbym się na to. Nie chcę wiedzieć, co będzie. Żyje się sekundą, jak to Bill – posłał bratu uśmiech, który ten odwzajemnił – napisał w jednej z piosenek. Poza tym wolę żyć w przekonaniu, że będę znakomity po kres dni – dodał na zakończenie, po czym poprawił czapkę na czubku głowy.
– Nie mogłeś się powstrzymać, hm?
– Ale że co?- wydawał się nie wiedzieć, o co mi chodzi.
Parsknęłam.
– Nic. – Zwróciłam się w stronę drugiego chłopaka. – Bill, co by było, gdybyś nagle stracił głos?
– Przeżyłbym załamanie nerwowe – odpowiedział zdawkowo, najwyraźniej znudzony grą.
– I…? – Próbowałam zachęcić go do rozwinięcie wypowiedzi.
– I koniec Tokio Hotel – uzupełnił.
Coś dzisiaj jest nie w sosie, ale wierzyłam, że zaraz mu przejdzie. Już nie raz widziałam go w takim humorze i zawsze po kilku, kilkunastu minutach mu przechodziło. Ostatnio ma dużo na głowie, a dodatkowo denerwuje się wydaniem dwóch płyt w tym samym terminie, który zbliża się wielkimi krokami.
Choć na pierwszy rzut oka tego nie widać, to w środku jest kłębkiem nerwów, który nieustannie się kotłuje i wzburza.
Postanowiłam poobserwować go przez jakiś czas, ale tak, by nie zdawał sobie z tego sprawy. Ktoś musi mieć na niego oko.
– Co by było, gdybyś mogła polecieć na Marsa?
– Prawdopodobnie poleciałabym tam, zabierając ze sobą Nicka. A gdyby dzieliło nas trzydzieści sekund od tej planety, ułożylibyśmy triadę z palców i zaczęli śpiewać ulubioną piosenkę Nicka.
Popatrzyłam na bliźniaków, którzy zdawali się nie do końca rozumieć moją odpowiedź.
– Ej, chłopaki. Nie mówicie, że nie znacie 30 Second To Mars – zawiesiłam głos w niedowierzaniu.
Każdy powinien ich znać, prawda? Przecież to jeden z klasków, no… Od nich zaczęło się moje jeżdżenie na koncerty. Sentyment na całe życie.
Bliźniacy spojrzeli na siebie zakłopotani. Czyli oni tak na serio? O matko, z kim ja się zadaję
– Jared Leto? Shannon Leto? – Przenosiłam wzrok to z jednego, to z drugiego. – Nic wam nie mówię te imiona?
Zgodnie pokręcili głowami.
Opadłam z sił i oklapłam na trawie. Ręce po prostu mi opadają. Jak można o nich nie słyszeć? Choć jedną piosenkę muszą kojarzyć. Cokolwiek? Muszą coś o nich wiedzieć. Muszą.
– Dominick! – zawołałam. – Słyszałeś? Oni Marsów nie znają! Porażka. Jak można? Ja się pytam, jak?
– Niech żałują! – odkrzyknął ze środka domu, wychylając się przez okno na piętrze w łazience. – Ale spokojnie, póki jestem, mają okazję się dokształcić. Na to nigdy nie jest za późno.
Czas płynął, a malowania wcale nie ubywało. Wręcz miałam wrażenie, że jest go coraz więcej. Gra cały czas trwała. Przez cały czas spokojnie balansowaliśmy na granicy umiarkowanie poważnych tematów i tych bardziej lajtowych. Czasami padały pytania, na które nie dało się normalnie odpowiedzieć, a czasami takie, w których każda odpowiedź była dobra. Co jakiś czas wybuchaliśmy gromkim śmiechem.
Przyszła kolej na to, by Kaulitz znów zadał mi pytanie. Która to już kolejka? Dziesiąta?
– Co by było, gdybyś mogła wrócić do Ameryki?
Przestałam wykonywać powierzone zadanie, by upewnić się, że na pewno powiedział to, co usłyszałam. Niemożliwe. Nie mógł się o to zapytać. Proszę. Błagam…
– Dobra, to może zmieńmy kraj – powiedział Tom, dostrzegłszy moje zdenerwowanie. – Załóżmy, że mogłabyś wyjechać do Hiszpanii, co byś zrobiła?
Wybałuszyłam oczy jeszcze bardziej. To wydawało się jeszcze bardziej nieprawdopodobnie, niż pierwsza wersja tego pytania. Bo przecież nic nie wiedzieli, prawda? No bo niby skąd? Nie, nikt słowa nie pisnął na temat wyjazdu.
To musi być przypadek, kurwa. Czyta mi w myślach, czy jak? Dlaczego wybrał akurat Hiszpanię? Nie miał innych, piękniejszych krajów do wyboru? Trochę to przerażające.
Bill, Bill, szeptałam w myślach, weź coś wymyśl. Powiedz, że to zbieg okoliczności.
Zdałam sobie sprawę, że przecież nikt, prócz mnie, Nicka i rodziców, nie ma pojęcia o tym wyjeździe. Kamień spadł mi z serca, lecz jedynie na ułamek sekundy. A co, jeśli Dominick im o wszystkim powiedział?
– Wszyscy szeroki uśmiech, proszę – Nagle pojawił się Nick, jakby znikąd. Pojawia się i znika, jak nauczyciel na przerwach, gdy rozmawiasz na dość porąbane tematy. W dłoniach trzymał stary polaroid.


~
Ka. – Tego to akurat można było się spodziewać. Możliwe, że ma chłopak bardzo nierówno pod sufitem, ale domu się nie wybiera, czyż nie? Jedno z tej dwójki z pewnością powinno siedzieć w psychiatryku. Powiedzmy sobie szczerze, żadne z nich nie jest normalne. Bój się, bój, bo może być ciekawie. A szkoda, bo prolog właściwie jest ważny. Jedno kliknięcie myszki i już będziesz pamiętać.
Sonia Szynldarewicz – Gdzie tam, do wyjaśnień to jeszcze daleka droga. Może dlatego, że Tobie samej podobają się tacy chłopacy? A dlaczegóż by nie? Umięśniony jest, przepakował tak "troszeczkę", ale skoro nie, to nie. Nie będę się wykłócać. No w końcu Tom do czegoś musi być, bo Bill za dobrze by się w tej kwestii nie sprawdził. Zobaczymy, zobaczymy.
Adeline. – I ta kropka nienawiści przy tym imieniu, jakim cudem dopiero teraz ją zauważyłam? Powiem tak, pierwszy opis pochodził ze snu i był taki, jak sobie Nicka zapamiętała Taya sprzed trzech lat, wtedy taki był. Teraz wydoroślał, zmężniał i przybrał masy. Ja kocham czarne charakter, pomyśleć tylko, co autorzy musza mieć w głowie, skoro takie tworzą. Dla mnie są one idealnym odzwierciedleniem tego, jak zachowujemy się, gdy coś nie idzie po naszej myśli. Inaczej bym nie potrafiła zacząć pisać rozdziału. Najpierw opisuję myśli, potem dopiero świat wokół i sytuacje. A jak dla mnie dialogi i czynności też są ważne, bo jak patrzę na swoje, to... Lepiej nic nie mówić. Uwielbiam tak skonstruowane zdania, choć mogą wydawać się dziwne. A skąd taka myśl, że ona im w ogóle cokolwiek powie? Tay zawsze pojawia się w odpowiednim momencie. Dostaniesz, kiedy ponownie się spotkają, lecz nie wprost.
Adrianna Katarzyna – Pierwsza myśl: nie podpisała się, wróci. Tak, Tom okazał się bohaterski, ale gdyby postał tak trochę dłużej, już nie byłby taki chętny do bójki. Ja Taya nienawidzę z całego serca, teraz zaczynam rozumieć, dlaczego Nicka się go tak obawia.
unnecessary – Na szczęście te najważniejsze zaliczenia już za mną i mogę się bardziej przyłożyć do pisania. Możliwe, że tak, akurat moje zdanie na temat polskiej muzyki wciąż się kształtuje, więc nie mam wyrobionej dokładnie opinii. I niech tak pozostanie, bo nie mam dobrych skojarzeń ze sformułowaniem "starsza siostra". Jak dla mnie jest to podły nastrój bądź stan otumanienia, czy też otępienia. A jednak różnica między nami jest duża, jesteś tylko o rok młodsza od mojej siostry, więc dzieli nas pięć lat. Nie mało, ale też nie dużo. Ja natomiast czuję się na starszą, niż w rzeczywistości jestem. I przez to czuję się dziwnie. Cóż, lubię taką formę myśli bohaterów – nie mam pojęcia dlaczego tak bardzo mi się to podoba. Co do drugiego, to lubię, gdy bohater ma stały kontakt z czytelnikiem, stąd te bezpośrednie zwroty do niego. Nie martw się, dosyć często czuję się tak samo. Trochę to przykre, ale i piękne na swój sposób. Nie, to nie przypadek. Tak naprawdę, gdyby chciał ją rozgryźć, zrobiłby to w zaskakująco szybkim tempie. Najwyraźniej woli wierzyć, że nie potrafi tego dokonać. Zaawansowany proces, powiadasz. Wystarczy spojrzeć na tekst piosenki przypiętej u góry rozdziału, by się co nie co więcej dowiedzieć. Nie, nie czytałam tej serii i nie zamierzam. Jakoś mnie do niej nie ciągnie. Może innym razem. Możliwe, że mają, ale to czysty przypadek.
Marta Rys – Cieszysz się z pewnego fragmentu, który napisałam z myślą o Tobie? Ja też ich shipuję, są uroczy. Wiem, wiem. 

Następny rozdział – 03.06