środa, 17 czerwca 2015

Rozdział 32

Tak, teraz to będzie mój ulubiony rozdział.

32.

Nie do końca wiedziałam, co robię. W głowie miałam jasno postawiony cel i postanowiłam się go trzymać. A Bill… No cóż, wzięłam go ze sobą bo… Właśnie, bo co? Bo go teraz potrzebowałam, jako przyjaciela? Bo mnie zrozumie? Bo chciałam, żeby dowiedział się czegoś na mój temat, o czym wszyscy mają pojęcie, tylko najwyraźniej nie bliźniacy? Sporo ich ominęło przez ciągłe wyjazdy, a może to i lepiej.
Im dłużej zastanawiałam się nad powodem ciągnięcia wokalisty w miejsce, gdzie nie myślał, że się znajdzie, tym coraz bardziej trwałam w przekonaniu, że zrobiłam to z czystej głupoty. Innego wytłumaczenia nie widziałam.
Zdawałam sobie doskonale sprawę, że coś do mnie mówił – mocno gestykulował, a usta wcale mu się nie zamykały, a mimo to, żadne jego słowa nie docierało do mojego umysłu. Wokół roznosiła się błoga cisza, jakby niczego i nikogo przy mnie nie było. A przecież przedzieraliśmy się przez tłok ludzi, każdy nas rozpoznawał. Mechanicznie idę do przodu, nie za wiele myśląc.
Bałam się. Bałam się tego, co miało nadejść. Wiedziałam, że mogę stu procentowo zaufać posiadaczowi nieskazitelnie hipnotyzujących oczu, a i tak czułam ucisk w okolicach żołądka. Chciałam mu zaufać, naprawdę chciałam, tyle że nie potrafię. Nie teraz, gdy wiem, że niedługo ich zabraknie w moim życiu.
Tego impulsu, który pozwala mi trwać w przekonaniu, że nie wszystko jest takim, jakim się wydaje. Nie będzie tak samo. I ja to doskonale wiem. Może nie wszystko się zmieni, może nie wszystko ponownie runie, tylko, czy będzie warto? Warto się dla nich poświęcać? Oddać cząstkę siebie?
Nie wiem. A jeśli na to nie zasługują? Jeśli są tacy jak inni? Zdobędą zaufanie, zaopiekują się, stworzą pozory normalności, a potem odejdą, zostawiając po sobie pustkę w sercu, które powoli wracało do prawidłowego funkcjonowania, a teraz ponownie przemieniło się w pył. Nie, nie mogę na to pozwolić. Nie dam się zranić kolejny raz. Nie tym razem. Jestem przygotowana. Nic mi nie grozi, jeśli wyjadę.
Oczy zaszły mi słonymi łzami, a mimo to, nie dałam upustu ani jednej z nich. Byłam tak cholernie rozdarta. Tak bardzo chciałam wyjechać, jednocześnie nie czując, że czegoś mi brakuje, że coś mi odebrano. Że jakaś część mnie została w Hamburgu. A przecież to niemożliwe. Zachowuję się jak rozkapryszone dziecko, ale nic na to nie mogę poradzić.
Wzmocniłam uścisk dłoni – ten jeden gest tak wiele dla mnie znaczył. I nie obchodziło mnie to, że ktoś może nas razem zobaczyć; że zaraz zza rogu prawdopodobnie wyłonią się paparazzi, przez co mój wzrok znowu ucierpi; a przypadkowa fanka zagrodzi nam drogę, uwieszając się na Billu. W tym momencie liczy się tylko to, co chcę mu przekazać, co chcę mu pokazać. Pragnę, żeby coś zrozumiał.
Potrzebuję go. Możliwe, że to dziecinna zachcianka, tyle że on jedyny jest w stanie mnie zrozumieć. Nie będzie zadawał zbędnych pytań jak jego bliźniak i nie będzie miał wyrzutów, że go tam zabrałam. Po prostu to zrozumie i w pełni zaakceptuje. Jedynie tego potrzebuję, by mnie ktoś w ciszy wysłuchał.
Dwudziesty czwarty maja ma dla mnie od trzech lat zupełnie inne znaczenie. Już nie jest to czas do świętowania, nie ma krzty radości w tej dacie. Ten dzień przypomina mi o tym, co się wydarzyło. Za każdym razem boli tak samo, a nawet bardziej, za każdym razem mam poczucie winy. Przecież mogłam coś zrobić… Ta doba ciągnie się niemiłosiernie, jakby nagle czas ustał w miejscu.
A ja tak po prostu o tym dziś zapomniałam. Choć jeszcze niedawno doskonale o tym pamiętałam i z pewnością nie planowałam zabrania ze sobą Czarnego. Wbrew pozorom, z roku na rok pamiętam więcej. To właśnie to sprawia, że jest mi trudniej się z tym pogodzić, a nie łatwiej, jak większość społeczeństwa śmie przypuszczać.
Szara torba pod wpływem szybkiego tempa, z jakim się poruszałam, odbijała się od mojego lewego biodra, co sprawiało, że jej zawartość niebezpiecznie się o siebie obijała. Miałam nadzieję, że mi się nie stłuką, tego bym sobie najbardziej chyba nie potrafiła wybaczyć.
Widząc cel, do którego zmierzaliśmy, zwolniłam kroku. Śpieszenie się w takim upale nie było dobrym pomysłem. W szczególności, kiedy ma się na nogach glany do kolan oraz ciemne ciuchy, a także długie spodnie. Jedynie czapka Toma była w stanie jako tako uchronić mnie przed prażącym słońcem.
Wyswobodziłam swoją trochę spoconą dłoń z dłoni Billa, po czym od razu wytarłam ją w spodnie, by nie była taka lepiąca i śliska. Zatrzymałam się na chwilę przed główną bramą wejściową na jeden z hamburskich cmentarzy.
Westchnęłam głośno w przerwie między zaczerpnięciami większej ilości powietrza. Dopiero się zacznie, pomyślałam i zwróciłam się w stronę chłopaka. Z zaciekawieniem wpatrywał się w złoty napis „Spoczywajcie w pokoju, albowiem Pan zejdzie i zwróci Wam życie wieczne” nad ogromną bramą.
– Jeszcze nie teraz – odpowiedziałam, gdy spojrzał na mnie pytająco i otworzył usta. – Wytłumaczę ci, daj mi chwilę.
Nie byłam pewna, czy wytłumaczę mu to jak należy. Liczyłam na to, ze za dużo nie będę musiała mówić. Zdjęłam okrycie głowy i przekazałam je przyjacielowi, jemu bardziej się przyda. Mokre wcześniej włosy zdążyły się prawie całkowicie wysuszyć dzięki gorącemu wiatru.
Pewnie prowadziłam naszą dwójkę do alejki, którą odwiedzałam jedynie raz w roku, chociaż zasługiwała na o wiele częstsze odwiedziny z mojej strony. W końcu była moją najlepszą przyjaciółką, nie powinnam jej zostawiać samej na trzysta sześćdziesiąt cztery, a niekiedy trzy, dni.
Z tą myślą przemierzałam kolejne metry, czułam się okropnie. Po pierwsze zapomniałam o jej urodzinach, po drugie zabrałam ze sobą Billa, a po trzecie… po trzecie…
– Nigdy nie byłem na tym cmentarzu, wiesz? – zagadnął, dołączając do mnie, choć mówiłam mu, że zajmie mi to tylko chwilę i że wolę zrobić to sama.
Zacisnęłam mocno zęby, żeby nie powiedzieć o jedno słowo za dużo. To mogłoby skończyć się nie tak jak powinno. Wbiłam wzrok w punkt daleko przed sobą, by nie musieć na niego patrzeć. Miałam pełną świadomość, że jeśli to zrobię, nie powstrzymam gorących kropel cisnących mi się do oczu.
– Ale cieszę się, że znajduję się tu z tobą, Nicka.
Zamarłam, jak mógł coś takiego powiedzieć na głos? Czy on wie o czym mówi? Cieszy się, że zabrałam go do miejsca, w którym rozlały się miliony litrów łez? Ma pojęcie jak okropnie to brzmi? To w tym miejscu żywi żegnają się z bliskimi. To tutaj zmarli zabierają cząstkę ludzkiej istoty do grobu.
Każdy postawiony nagrobek jest pomnikiem upamiętniającym niebywale krótki oraz kruchy żywot ludzki. Każdy z nich jest osobną świątynią, zaś razem tworzą spójną całość. Ale czy on może mieć o tym jakiekolwiek pojęcie? Otóż nie. Wspominał, że nikt z najbliższych mu osób nie przeszedł na drugi świat, a więc nie ma pojęcia, jakie to jest uczucie, gdy ktoś wydziera z ciebie żywcem wspomnienia związane z jeszcze ciepłym ciałem nieboszczyka.
– Pięknie tu – usłyszałam jego szept tuż przy swoim uchu. Jego ciepły oddech owionął moją szyję, obdarowując ją gęsią skórką. Mimo że było gorąca i parno, temperatura mojego ciała spadała z każdą sekundą. Zignorowałam słowa Billa.
Właśnie w tym miejscu rodzice żegnają się ze swoimi dziećmi, a dzieci ze swoimi rodzicami. Ten cmentarz usłyszał więcej modlitw niż pobliski kościół. Wyłącznie w tym miejscu pożegnania są wieczne. A on mówi mi, że jest tu pięknie?! Co wyjątkowego można dostrzec w porzuconych i zaniedbanych grobach? Co przykuwa jego uwagę na tyle, iż śmie twierdzić, że to miejsce jest piękne?
Wiem, artysta postrzega wszystko inaczej, ale, do cholery, za nic tego nie zrozumiem. To, co powiedział, jest równoznaczne z tym, że nie ma szacunku do człowieka, który skończył swoją działalność w tym świecie.
W ostateczności każdy  z nas znajdzie się kiedyś w podobnym miejscu. To nad jego pochówkiem będą stać najbliższe osoby wylewające łzy, tu zostawią wspomnienia. Jestem więcej niż pewna, że na moim pogrzebie pojawiłaby się jedna osoba… No dobrze, góra trzy.
Mijaliśmy zaciekawione spojrzenia kierowane ukradkiem w naszą stronę. Mocno przygryzłam górną wargę, wciąż nie patrząc na wokalistę. Z kolejnymi krokami zdawałam sobie sprawę, że powinnam przyjść tutaj sama. Jednakże tak strasznie nie chciałam przyjść tutaj sama. Wiem, że to egoistyczne, lecz taka już jestem. W każdym z nas znajduje się ziarenko egoizmu, moje akurat postanowiło zacząć kiełkować i wyjść na jaw właśnie w tym momencie.
Nie musiałam się co chwila odwracać, by mieć pewność, że muzyk za mną podąża. Ufałam mu w tym. Ufałam na tyle, by mieć głupią nadzieję, że mnie nie zostawi i okaże się prawdziwym, lojalnym przyjacielem.
Skręciłam w czternastą alejkę. Sekunda po sekundzie dawała mi znać jak blisko już celu jestem. Jak niewiele dzieli mnie od spotkania z Lorein. Jak niedługo okaże się, jak krucha i roztrzaskana jestem od środka.
Widząc przed sobą jedyny w swoim rodzaju krzyż, sięgnęłam do torby. W jednej chwili upadłam na kolana przed płytą nagrobną. Pozwoliłam łzom spływać po rozgrzanych policzkach. Spokojnie wyciągnęłam trzy znicze w kolorze liliowym. Jej ulubionym kolorze. Precyzyjnie zapaliłam jeden po drugim zapalniczką w czarno-białe kropki, uważając, by się przy tym nie poparzyć.
Przymknęłam powieki, zapomniawszy o tym, że nie znajduję się tu sama. Po krótkiej modlitwie za jej młodą duszę zamilkłam, po czym przyłożyłam czoło do zimnej płyty, szlochając. Siedziałam w bezruchu kilka minut, dając upust emocjom, uczuciom. Ból, gniew, bezradność, smutek, gorycz – to wszystko, co czułam. Z kolejnymi wdechami stawałam się o wiele spokojniejsza, łzy przestawały tworzyć mokre strużki na skroniach.
Wstałam, spoglądając na portret szczęśliwej Lorein. Była taka uśmiechnięta, taka radosna, taka żywa. A jaka jest teraz? Zapewne jej ciało nie uległo całkowitemu rozpadowi, spalona skóra wciąż okala jej martwy organizm, po platynowych włosach nic nie zostało, a zamiast błękitnych oczu, patrzy czarnymi, pustymi oczodołami.
W moich wspomnieniach na zawsze zostanie żywa. Szkoda tylko, że najtrwalszym wspomnieniem z nią związanym, jakie posiadam, jest moment śmierci. Nawet we wszechobecnej ciszy słyszę jej krzyk przeszywający powietrze na pustych szkolnych korytarzach. Słyszę, jak błaga o pomoc. Skończyłabym tak samo, gdyby nie pomoc ratownicza.
Dziś, dwudziestego czwartego maja, w czwartek kończyłaby osiemnaście lat. W końcu byłaby dorosła, spełniała swoje marzenia. Za dwa lata wyjechałaby do Anglii na studia, tak jak zamierzała, byłaby szczęśliwa. Byłaby przy mnie, wciąż wygłupiałybyśmy się na szkolnym boisku i chodziły potem na lody do naszej ulubionej kawiarni, słuchając uwielbianych piosenek.
Zatopiona w myślach wpadłam natychmiast w ramiona Billa. Momentalnie przyciągnął mnie do siebie, przytulając. Pozwoliłam, by starł mi kciukiem ostatnią zbłąkaną łzę. Przywarłam do niego całym ciałem, spokojna. Potrzebowałam bliskości drugiej osoby, chociaż nie byłam do niej przyzwyczajona. Najzwyczajniej w świecie potrzebowałam tego cholernego dotyku, który informowałby mnie, że pewnych rzeczy nie muszę przeżywać sama we własnej skorupie.
W tym momencie nie czułam nic, miałam wrażenie, jakbym byłą wyprana z jakichkolwiek uczuć. Zupełnie jakby nic się we mnie nie tliło. Ani spokój, ani lęk, ani ulga. Nic.
Oparłam brodę na ramieniu Billa, oplatając go rękoma w pasie. Poczułam, jak kojąco gładzi mnie po plecach.
– Spokojnie – wyszeptał. – Jestem tu z tobą. Możesz mi powiedzieć wszystko. Wystarczy, że mi zaufasz. Chociaż raz.
– Chcę, Bill, naprawdę chcę – odpowiedziałam beznamiętnym tonem. – Ale nie potrafię.
Uniosłam wzrok, który powoli zaczynał odzyskiwać swoją ostrość. Na głównej ścieżce stał blondyn żujący gumę i przyglądający się nam w ciszy. Nic bym sobie z niego nie zrobiła, gdyby nie jeden mały, maluteńki szczegół. Znałam tego blondyna, oj znałam go aż za dobrze.
Pochwyciwszy moje spojrzenie, wyprostował się dumnie, po czym uniósł swoje prawe przedramię. Drugą ręką wskazał na zegarek na nadgarstku, pukając palcem w szybkę. Naprawdę nie może mi dać spokoju? Czas leci, ale musi mi o tym przypominać? Zamknęłam oczy, a gdy ponownie uchyliłam powieki, Taya już nie było. Przyszedł tu w tym samym celu co ja, to tłumaczy jeden dodatkowy znicz.
Na ile to było możliwe, wtuliłam się bardziej w chude ciało Kaulitza. Chciałam zniknąć, tak bardzo chciałam zniknąć z tego świata. Nikt by przecież nie zauważył. Jeden psychopata mniej, prawda?


*~*

Trzymałem ją pewnie w objęciach. Nie chciałem się ruszyć, żeby przypadkiem jej nie spłoszyć. Obawiałem się, że może się zaraz ode mnie odsunąć. Zwykły przyjacielski gest, Bill, przypomniałem sobie, nie schodź rękoma tak nisko.
– Potrafisz – zapewniłem, delikatnie całując ją w czubek głowy. – Gdybyś mi nie ufała, nie byłbym twoim przyjacielem. Gdybyś mi nie ufała, nie wzięłabyś dziś mnie tutaj ze sobą – przypomniałem jej. – A teraz zamieniam się w słuch, by usłyszeć, co leży ci na sercu. Poczujesz się lepiej, uwierz. Łzy oczyściły cię i wyrzuciły z ciebie łodygę wraz z kwiatem i liśćmi, pora na to, byś wyrwała korzenie i przekazała je mnie – szeptałem ciepło do jej ucha.
– Nie skrzywdzisz mnie? Nie ocenisz? Nie zostawisz?
Zmarszczyłem brwi, zastanawiając się nad sensem tego, co przed chwilą powiedziała.
Nie chciałem skłamać, obiecując coś, czego mógłbym nie dotrzymać. I to niezupełnie z mojej winy. Na to nie mogłem mieć wpływu. Na dwa pierwsze pytania odpowiedzią jest „tak”, ale co do ostatniego mam mieszane uczucia. O jakie porzucenie jej dokładnie chodzi? Już teraz rzadko się widujemy – w końcu wydanie płyt się zbliża, a zaraz po tym będzie trasa w Europie – a co dopiero się zaraz zacznie. Kontakt będzie maksymalnie ograniczony, także…
– To skomplikowane – zacząłem, łapiąc ją za talię i odsuwając od siebie, by móc spojrzeć jej prosto w oczy. Muszę wiedzieć jak to odbierze.
– Nie widzę nic skomplikowanego w jednosylabowych słowach. Albo tak, albo nie – burknęła sarkastycznie. Kąciki jej naturalnie brzoskwiniowych ust uniosły się lekko, mimo że w oczach odbijał się chłód zmieszany ze smutkiem.
Uważnie się jej przyglądałem, kiedy przenosiłem wzrok to z jednej soczewki na drugą.
– Póki będziesz mi ufać, nie zrobię tego – zapewniłem, ciągnąc ją w stronę pobliskiej ławki.
Usiedliśmy w ciszy, oboje zatapiając się w swoich myślach. Spokojnie obserwowałem okolicę, wsłuchawszy się w nasze oddechy. Jej – przerywany i spazmatyczny, jakby z trudem łapała tlen do płuc, jakby ten miał być jej ostatnim oddechem. Mój – miarowy i dopasowany do spokojnego rytmu mojego serca.
Powiedziałem turkusowowłosej wcześniej, że to miejsce jest piękne, wciąż tak uważam. Wszędzie wokół mienią się płomienie pozapalanych zniczy, a każdy z nich symbolizuje jedno dobre wspomnienie z daną personą. Dostrzegając tak wiele zadbanych grobów, rozumiem, że pamięć o nas nie umiera, póki żyjemy w czyjejś podświadomości. To właśnie dzięki nim jesteśmy w stanie być nieśmiertelni.
Kwiaty osładzają swoją wonią miejsce spoczynku, zaś ogień ociepla ziemię pod spodem chłodnego kamienia. Zdjęcia nadają namacalny kształt zmarłego.
I to jest piękne, nawet po odejściu z tego świata jesteśmy traktowani z należytym szacunkiem oraz godnością. Wciąż możemy rozmawiać, choć nasze usta zasypane są twardą ziemią, w gardle zaschło od zbyt długiego milczenia, a wargi najzwyczajniej uległy szybkiemu rozkładowi. Możemy słuchać, choć robaki zalęgły się w naszych uszach. Potrafimy patrzeć, choć nie uchwytujemy niczego, co widoczne.
Jakby nie patrzeć, stanowimy niewyobrażalnie ogromną część tego świata. Wtapiamy się w otoczenie, tworzymy fundament. Gdzie by nie pójść, znajdzie się tam wkład człowieka w tym wszystkim.
Ale co z grobami zapomnianymi? Cóż, na swój sposób są równie cudowne jak te zadbane i odpowiednio wypielęgnowane. Z nimi jest tak samo, tyle że w odwrotny sposób. Rodzina, która straciła bliską osobę, zaczyna wstawać na nogi, jest zadbana, w sercach nie noszą już żalu, jedynie grób zostaje porzucony, zapomniany – zupełnie jak oni.
Jest w nich coś, co przykuwa uwagę. Wtedy przystaje się przed nimi i zaczyna zastanawiać się, kto tu leży, kim był, co się stało  z członkami jego familii, którzy powinni o niego dbać. Tym mi zaimponowały – potrafią zmusić kogoś, by zatrzymał się na sekund dwie i nieświadomie odmówił krótką modlitwę. To one są owiane największą tajemnicą, którą skrywają w sobie głęboko tam, gdzie nikt nie ma dostępu.
Zdarza się, że czasami rozmyślam nad tym, co może znajdować się po drugiej stronie. Nie mam określonego precyzyjnie zdania na ten temat. Zbyt wielu rzeczy się nasłuchałem, żeby stwierdzić, która do mnie najbardziej przemawia.
Jedne źródła mówią o reinkarnacji, co, muszę przyznać, jest całkiem ciekawą i prawdopodobną teorią (w końcu w naturze nic nie ginie). Kolejne podania, że jest podział na Niebo i Piekło, a inne dodaje do tego jeszcze Czyściec. Tak naprawdę, tyle, ile jest ludzi na świecie, jest przeróżnych hipotez w sprawie życia po życiu. Tak samo jak z powodami, dla których tłumy przychodzą na koncerty, każdy robi to z innego. Nikt nie ma dokładnie takiego samego zamiaru.
Ja wierzę w coś pomiędzy. W coś nienamacalnego, ale też niezupełnie nieistniejącego. Uważam, że mam sporo czasu, by zacząć nad tym poważnie myśleć. W takim młodym wieku raczej nie zastawia się nad śmiercią, choć jak tu o niej nie myśleć, kiedy jej żniwa można dostrzec wszędzie? W tym wieku korzysta się z życia, żyje chwilą.
Carpe diem, jak to lubi powiadać Tom.
– Ufam ci. – Miała zachrypnięty, prawie że niezauważalnie przestraszony głos. – Ufam ci – powtórzyła, jakby chciała przekonać samą siebie do tych słów.
Odetchnęła głośno, po czym podciągnęła nogi aż pod brodę, oplatając je rękoma. Zaczęła kołysać się w przód i w tył, jak dziecko, bezbronne dziecko w łonie matki. Kilka igiełek ze świerku, pod którym stała ławka, spadło na jej suche włosy. Zdawała się tego nie zauważyć.
– Lorein była moją przyjaciółką – zawiesiła się, gdy usłyszała drżenie własnego głosu. Zaczerpnęła ze świstem kilka głębokich oddechów, a potem kontynuowała: – Byłyśmy ze sobą naprawdę blisko. Pamiętam, że niedzielne obiady zawsze spędzałam u niej w domu. Jak któraś z nas coś przeskrobała, zaraz brałyśmy odpowiedzialność za nas razem. To z nią trzymałam się najbliżej, zaraz po Nicku, rozumiałyśmy się bez słów. Ale wiesz co jest w tym wszystkim najgorsze? – zrobiła pauzę, kiedy jej oczy ponownie zaszkliły się łzami.
Delikatnie ścisnąłem skostniałą dłoń dziewczyny, starając się dodać jej otuchy, pewności siebie i zwyczajnie przekazać, że mnie może powiedzieć wszystko. Szybko zabrała rękę, a westchnąwszy, oparła brodę na kolanach.
– Gdyby nie ja, Lorein wciąż by żyła. To ja ją zabiłam…
Spuściła głowę, jej ciało przeszywały dreszcze. Martwiłem się o Nickę. Nie powinna tak myśleć. Przecież to nie jej wina, niczym nie zawiniła. Nie potrafię sobie wyobrazić, jak teraz może się czuć. A tak bardzo chcę jej pomóc, chcę, by poczuła ulgę. Muszę wiedzieć, gdzie jest sedno, by wiedzieć, co zrobić.
– Hej, spójrz na mnie – poprosiłem. – Nicka.
Chwyciłem w dwa palce brodę dziewczyny, niby przypadkiem zahaczając o jej dolną wargę. Zauważyła to, przez moment miała ten błysk w oku. Zmusiłem ją, by popatrzyła na mnie. Na chwilę odnalazła swoimi oczami moje, lecz niemalże natychmiast spuściła wzrok.
– Nie powinnaś obwiniać siebie za coś, na co nie miałaś wpływu. Wybacz, że pytam, ale jak umarła Lorein?
W tej chwili byłem tak skupiony na Nice, że nic nie zdołałoby odwrócić mojej uwagi. Teraz to ona jest najważniejsza, reszta się nie liczy. Choć wiem, że mogą być tego dość poważne skutki.
– Pytasz: jak umarła? – odpowiedziała dziwnie beztrosko, a mimo to gdzieś zapodziała się nuta wyrzutu w jej tonie.
Skinąłem lekko głową, puszczając jej brodę.
– Nie musisz odpowiadać, jeśli nie chcesz…
– Ale chcę, skoro ma mi to pomóc – przypomniała. Uśmiechnęła się nieznacznie. – To było w listopadzie. Można by uznać to za wypadek, płomienie rozprzestrzeniały się tak szybko, a budynek był wielki i trudno było znaleźć wyjście w tym upale, a dodatkowo dym szczypiący w oczy wcale nie ułatwiał sprawy. Spaliła się żywcem, w szkole, słyszałam ją. Ja też bym tak skończyła. To powinnam być ja, nie ona. Zdecydowanie inaczej by to wszystko teraz wyglądało – uzupełniła smutno.
Obwiniała siebie, widziałem to w każdym ruchu. Jej postawa aż krzyczała z poczucia winy. Musiała przeżyć prawdziwe piekło i to dwa razy. Zrobiło mi się przykro, poniekąd zrozumiałem, co wydarzyło się w jej życiu, że tak szczelnie zamknęła się na świat.
Skąd ta nagła otwartość w słowach?
– Jest coś jeszcze, Bill. – Odwróciła prawy profil w moją stronę.
Nieśmiało odgarnąłem kosmyk włosów, który przykleił się do jej wilgotnego policzka. Pod wpływem mojego dotyku zadrżała, choć nie dawała po sobie tego poznać.
– Nie wpuścili mnie na pogrzeb. Zwyczajnie wyrzucili z niego i zwyzywali mnie od morderczyń, psychopatek i szmat, jakbym nie była jej przyjaciółką. To najbardziej boli, dopiero po ośmiu miesiącach przyszłam się z nią osobiście pożegnać. Dziś, ale trzy lata temu.
W dniu urodzin, domyśliłem się.
Nie wiedziałem, co mam o tym sądzić. Opowiedziała mi coś, o czym nie śmiałem myśleć. W pełni mi zaufała. Przypuszczałem, że to tylko drobny fragment tego, co przeżyła. W końcu ot tak nie przestała się bać ludzi. Musiała znaleźć się w beznadziejnym położeniu. W ogóle nie potrafię sobie wyobrazić tego, co się wydarzyło w życiu Nicki.
Powoli elementy rozsypanki zaczęły układać się w solidną całość. Przytulając ją, poczułem pod palcami długie i niesymetryczne zgrubienia. Blizny okalały jej plecy, to dlatego zawsze chodzi w długich koszulkach i się nie przytula, to z tego powodu ma takie kompleksy. A więc nabawiła się ich w pożarze, gdzie nieomal zginęła wraz z Lorein. Po takiej traumie potrzebowała stabilizacji, a kto inny miałby jej pomóc, jak nie psycholog? Stąd ta kartoteka.
Przypomniałem sobie o karteczce, którą włożyłem do kieszeni koszuli. Wszystko wpadło na swoje miejsce. Tylko czego ode mnie oczekuje Tay?
– Chodź – tym razem to ja pociągnąłem ją za rękę – teraz ja zabieram cię w pewne miejsce.
Gdy na mnie spojrzała, w mojej głowie zakiełkowała niebanalna myśl.
Jeśli taka osoba kocha, robi to całym sercem. Poświęca całą siebie, ale jedynie, jeśli kocha prawdziwie. 

~
Adeline. – Doceniam. A widzisz, jak pytałam się Ciebie, czy będzie jakaś dużo różnica, jak napiszę trochę krócej, to napisałaś mi, że nie. A teraz piszesz, że jesteś zawiedziona... Zdecyduj się, kobieto. Bo potem jest, że za bardzo się przejmuję, ale jak tu się takim czymś nie przejmować? A gdzie według Ciebie idzie? Do spotkania z Tayem ma jeszcze dziesięć dni. Cóż, do tego potrzeba urodzić się z talentem. Tylko ja i Sonia (i Nicka) miałyśmy tyle szczęścia. Nie rozumiecie, bo nie jesteście romantykami, proste.  Taka jak ja? A co ze mną jest nie tak, przepraszam bardzo? 
unnecessary – Mimo tego, dziękuję Ci za ten komentarz, jest dla mnie ważniejszy, niż Ci się może wydawać. Robię powoli, bo chcę to dopracować co do szczegółu. Poza tym coraz bliżej koniec, więc, co za różnica. Cóż, cieszy mnie to, napięcie chciałabym utrzymać aż do epilogu. Nie, miłosna z pewnością z początku nie, ale potem...? Kto wie.
Noelle Kaulitz – No przecież piszę! Billa dużo, jakoś ostatnio mi go tu strasznie brakowało. To teraz możesz na spokojnie przeczytać i podzielić się swoimi przemyśleniami.
KBill – Może drugie spotkanie będzie zabawne, to... To, jak dla mnie, jest z lekka przytłaczające i wyolbrzymione, ale tak ma być. Ja też się cieszę, że to zrobił, w końcu gdyby tego nie zrobił, nie powstałyby dwie cudowne piosenki.
Sonia Szyndlarewicz – Tak, on króluje w tym rozdziale, brakowało mi go, więc na chama go wpierdzieliłam. Dobrze widzisz, ale każdy ma swoje zabawki. Ta dwójka ma nierówno pod sufitem, więc mają mniej poważne zabawy, zaś Bill aż za poważnie się bawi. Może się bał? Może nie chciał tego zrobić? Może zwróci jej tę karteczkę? Zrobiłam Cię w konia i i tak musiałaś czekać caluteńki tydzień na ciąg dalszy.

środa, 3 czerwca 2015

Rozdział 31

To może ja to powiem tak oficjalnie tutaj: Jeśli chcecie dowiedzieć się czegoś więcej, pogłówkować trochę, to podpowiadam Wam, iż w każdej piosence jest wskazówka (tekst bądź teledysk, a niekiedy obie te rzeczy). To tak, jeśli chcecie wiedzieć coś ponad to, a także po to, by nieco się w umyśle rozjaśniło.

31.

Znów to zrobiłem. Znów pogrążyłem się w swoich rozległych myślach i znów straciłem kontakt z rzeczywistością. Tyle że tym razem, o dziwo, to nie Nicka była obiektem dzisiejszych rozmyślań, a słowa blondyna na jej temat. Od niedzieli siedzą mi w głowie i nie chcą mi z niej wypaść. Już sam nie wiem, komu powinien wierzyć.
To wszystko staje się coraz bardziej poplątane i niejasne. Co ten chłopak chciał mi przekazać? Po co to zrobił? Dlaczego miałbym mu wierzyć? Aż tak bardzo zależy mu na tym, żebym nie przyjaźnił się z nią? O co tutaj chodzi?
Nie mam pojęcia, ile można poświęcać czasu na to, by kogoś rozgryźć, ale wiem, że ja robię to zbyt często i intensywnie. Zaprzątnie sobie myśli tylko jedną rzeczą tudzież osobą raczej nie będzie mieć dobrego zakończenia. To nie jest normalne, nikt przecież się tak nie zachowuje.
Oderwawszy się na chwilę od fascynującego malowania drewna, uśmiechnąłem się szybko na prośbę Nicka. W ciszy oraz skupieniu przyglądałem się kolejnym zdarzeniom.
Gdy zdjęcie zrobione przez dziewiętnastoletniego chłopaka o kruczoczarnych włosach zaczęło powoli wysuwać się z polaroidu, nasza przyjaciółka momentalnie wyrwała się do biegu.
– Dominick, jak Boga kocham, jesteś już martwy – zagroziła, zmierzając w kierunku brata. Ten, na widok pędzącej siostry, ruszył w przeciwną stronę niż ona.
– Chciałabyś. Jesteś za wolna, by mnie dogonić, i za niska, by sięgnąć po to zdjęcie – rzucił, będąc tyłem.
– Bez przesady, to tylko dwa centymetry różnicy – oburzyła się, przyspieszając. – A szybkość można nadrobić sprytem.
Imponujące, że dziewczyna jest w stanie tak szybko biegać i zbytnio się przy tym nie męczyć. Najwyraźniej wcześniej musiała dużo biegać lub trenowała to. Chociaż duża zasługa może też leżeć po stronie jej długich, dobrze zbudowanych nóg.
– Oddaj mi to! – Zabrzmiało niemal jak groźba. – Dominick!
– Bo co mi zrobisz? – spytał chłopak retorycznie. Nie miał pojęcia, co właśnie na siebie ściągnął.
Nicka szybko skoczyła. Upadając, złapała za nogawkę spodni Nicka. Aż na swoim miejscu słyszałem, jak coś gruchocze i nie miałem ochoty dowiedzieć się, co to mogło być. Miałem nadzieję, że to tylko klucze albo inny mniej zidentyfikowany przedmiot.
– A bo to ci zrobię – odpowiedziała, po czym usiadła na odcinku lędźwiowym Nicka, by nie mógł się ruszyć.
Sądziłem, że w naszym gronie jest tylko jedno dziecko i jest nim mój bliźniak, ale jak widać trochę się przeliczyłem. Z jednej strony to pocieszające, zaś z drugiej trochę przerażające. Czy tylko ja wyrosłem z takiego typu zachowania?
Bez większego namysłu ruszyłem się z miejsca, by zrobić cokolwiek, aby ta dwójka przestała się wygłupiać. To niepoważne z ich strony. Ludzie prawie że dorośli nie zachowują się tak. Co prawda, mają swoje różne inne dziwactwa, ale z pewnością nie takie.
Po chwili zrezygnowałem z tego pomysłu, twierdząc, że lepiej będzie jak sami pozałatwiają sprawy między sobą. Nicka nie miesza się w sprawy między mną a Tomem, toteż ja nie będę się mieszał w jej konflikty z Nickiem.
W pół drogi zawróciłem i odłożyłem pędzel na trawę obok siebie, po czym, krzyżując nogi, usiadłem z powrotem na swoim miejscu. Słońce przyjemnie grzało moje plecy. Jeśli się nie mylę, to za chwilę będzie pora obiadowa.
Spojrzałem na Toma, starając się ignorować odgłosy szamotaniny obok.
– Jesteś tutaj brudny. – Wskazałam na sobie obszar czoła, który umorusał sobie brązową farbą.
– Jakbym nie wiedział – obruszył się, wstając.
Dobra, lepiej będzie jak w ogóle nie będę się odzywał, bo jakoś nikomu nie będzie to przeszkadzać.
Podążyłem wzrokiem za bratem, który najwyraźniej miał zamiar zrobić to, co ja zanim się rozmyśliłem. Podszedł do szamotającego się rodzeństwa na trawie, przyjrzał im się, po czym, jak gdyby nigdy nic, wyjął zdjęcie z ręki chłopaka i wsadził sobie do kieszeni odpowiednich spodni.
Brawo, jedyny mądry się znalazł.
Nicka wraz z Nickim spoglądali na Toma z lekkim niedowierzaniem oraz dozą irytacji. Dominick wykorzystał chwilę nieuwagi siostry i zrzucił ją z siebie. Otrzepał się ze źdźbeł trawy, a wstając, wrócił do domu przez drzwi balkonowe.
Ponownie zawróciłem uwagę na przyjaciółkę.
Siedziała z założonymi rękoma, bacznie obserwując Toma, a nawet łypiąc na niego spode łba.
– Nie lubię cię – zwróciła się do niego i pokazała język.
Tak, wszystko w normie, wciąż bardzo dziecinnie.
– Nie bardziej niż ja ciebie – odrzucił niewzruszony.
Co takie zrobiłem, że dzisiaj zebrało im się na takie, a nie inne zachowanie? Dopomóż ktoś, bo nie wytrzymam z nimi długo.
Ten obraz uświadomił mi, że to, co usłyszałem od blondyna o szarych oczach, przedstawia zupełnie inną osobę, niż znaną mi Nickę Rauch. Mówił o dwóch skrajnie różnych postaciach. Niemożliwe, żeby miał ją na myśli, choć tak doskonale ją opisał. To wszystko nie ma najmniejszego sensu, a przecież sens zawsze jest.
Muszę to jeszcze raz na poważnie przemyśleć. Najwidoczniej coś musiało mi umknąć. Coś bardzo ważnego, szkoda tylko, że nie mam pojęcia, co to takiego może być. Jeśli szybko tego nie znajdę, nic z tego nie będę rozumiał.
Wstałem i skierowałem się w stronę kuchni po coś do picia, a przede wszystkim po coś do jedzenia. Po tak męczącej pracy musiałem dodać sobie czymś siły, chęci i otuchy. A kanapki i kawa były idealnym rozwiązaniem.
– Chcecie coś z kuchni? – Odwróciłem się.
– Tak – odparła szybko Nicka. – Nóż, bym mogła odebrać to, co moje.
Może jednak ma te skłonności psychopatyczne, przemknęło mi przez myśli.
– Dzieciom nie dają się bawić ostrymi przedmiotami – zauważył muzyk, czując się w bezpiecznej odległości od turkusowowłosej.
Swoją drogą, Nicka powinna ponownie przefarbować włosy, bo zaczyna mieć czarne odrosty. Chociaż miłą odmianą byłoby zobaczyć ją w naturalnym kolorze.
– Powiedział dorosły. – Popatrzyła na Toma z politowaniem.
Powoli wycofałem się, by i mnie zaraz nie wciągnęli w tę dziecinadę. Jakoś mnie to dzisiaj nie bawi. Wzdrygnąłem się na dźwięk przychodzącego esemesa. Bez żadnych podejrzeń wyjąłem telefon, by sprawdzić, czego ktoś chce ode mnie.
Wszedłem w wiadomość, ignorując fakt, iż dostałem ją od zastrzeżonego numeru.
Tuż przed otwartymi na oścież drzwiami balkonowymi zatrzymałem się i stanąłem jak wryty. Przełknąłem głośno ślinę.
– Nie zapominaj, kim ona jest – odczytałem cicho. Nic więcej.
Skąd wiedział, że jestem przy niej? Obserwuje nas? To już podchodzi pod psychotyzm. O co tutaj chodzi? Kim on jest, że mówi mi z kim mogę się zadawać, a z kim nie? Za kogo on mnie ma? Potrafię sam decydować o swoim życiu. I żaden chłopak pachnący truskawkami z imbirem nie będzie mną dyrygował. Co to, to nie.
A może wcale nie miał pojęcia, gdzie się znajduję. Może to czysta intuicja człowieka niezrównoważonego psychicznie. Bo przecież nikt o zdrowych myślach nie wygaduje takich bzdur oraz absurdów.
Zastanowiłem się chwilę, pocierając nasadę nosa.
Zaraz, to, co mi powiedział, poniekąd zgadza się z tym, co mówią plotki o Rauch.
Od krzyża w górę przeszły mnie ciarki.
A więc prawda musi być ukryta między wierszami. Ktoś musi znać całą historię. Jedyną taką osobą, jaka nasuwa mi się na myśl, jest Nick. Dominicki wolę nie pytać, może nie chcieć powiedzieć wszystkiego. A poza tym jest za wcześnie na takie pytania.
Ostrożnie przekroczyłem próg domu i poszedłem za hałasem przesuwanych garnków dobiegającym z kuchni. Starałem się poukładać w głowie wszystko, o co chciałbym zapytać dwa lata starszego chłopaka. Jak na złość nie mogłem pozbierać myśli.
Usiadłem w milczeniu na krześle przy kuchennym blacie. Automatycznie sięgnąłem po kanapkę ze stosiku innych przekąsem i upiłem łyk porannej, teraz już zimnej, kawy.
– Nick – zwróciłem się do studenta, kiedy siadał naprzeciwko mnie. – Wiesz coś o Tayu Obrigkeit?
Zacisnął mocno pięści, aż mu paznokcie wbiły się w skórę dłoni. Trafiłem w sedno. Spojrzałem mu w oczy. Całe ciepło i życzliwość gdzieś znikły, teraz miodowe tęczówki przepełniał chłód wymieszany z gniewem nienawiści. Dość drażliwy temat, jak mniemam.
– Tak, znam tego skurwysyna – odpowiedział, patrząc mi prosto w oczy. – Nie znam innej osoby, która potrafiłaby tak dobitnie i umiejętnie rozpieprzyć czyjś światopogląd.
Czyli coś musi wiedzieć. Coś musiało się wydarzyć między Tayem a Nicką. Coś bardzo poważnego. Pytanie tylko co. Myśl, Bill, myśl.
– Powinienem wierzyć w to, co mówi?
– Zależy, o czym mówi. Ale nie, nie powinieneś wierzyć mu na słowo – dodał szybko, wstając z kubkiem, po czym poszedł na górę. Usłyszałem mocne trzaśnięcie drzwiami.
Westchnąłem.
– Koniec informacji na dzisiaj – skwitowałem, wgryzając się w pełnoziarnisty chleb z sałatą.
Poniekąd ulżyło mi, nie mogę wierzyć we wszystko, co mi przekaże Tay. W takim razie, w co powinienem wierzyć? Coś mi tu nie gra. Nicki nie będę się pytał, jeszcze może się to źle skończyć. Cóż, najwyraźniej dochodzenie zakończone. Zapomnij o tej sprawie, Kaulitz. Będzie, co ma być. Nie zmienisz tego.
Łatwo mówić. Obok takich informacji, jakie usłyszałem, nie da się przejść obojętnie.
Upiłem kolejny łyk kawy i wyszedłem do ogrodu. Od razu rzucił mi się Tom w oczy zaczepiający Nickę. Już ja to znam. Znowu się sprzeczają. Tak prawie zawsze wyglądają ich rozmowy. Przepełnione sarkazmem, ironią i głupotą.
– Bill, nie wychodź dalej – poprosiła zielonooka, siłując się na ręce z Tomem. – Wejdź do mojego pokoju i weź białą koszulkę z oparcia krzesła.
– Dobra. – Odstawiłem kubek na deskach tarasu.
Może w pokoju Nicki natrafię na jakieś wskazówki. Nie, niemożliwe. Wiele razy byłem u niej w pokoju  i niczego dziwnego nie zauważyłem. A obok czegoś takiego nie dałoby się przejść niepostrzeżenie. To niemalże awykonalne. Gdyby coś przekraczało normę, z pewnością bym to zauważył.
Kiedy przekroczyłem próg pokoju Rauch, rozejrzałem się zaciekawiony. Pospiesznie podszedłem do biurka, by zabrać to, po co tu przyszedłem. Dopiero teraz zwróciłem uwagę na szczegółową mapę Hamburga na białym suficie. Wcześniej jakoś nie przyglądałem się jej, chyba nie byłem po prostu zainteresowany. Coś niesamowitego.
Uwieczniona każda uliczka, każdy park, każda restauracja. Wszystko. Musiała nad tym siedzieć kilka tygodni, a do tego musiała być okropnie zdesperowana, by stworzyć coś takiego. A malowanie po suficie cienkim pędzlem nie jest dość wygodnie, więc była też obolała. Ale za to jakże efektownie to wygląda. Czasu pewnie nie mało zabrał jej ten projekt, właściwie samo zakończenie, bo jeszcze musiała rozplanować to dokładnie, ustalić skalę i wiele innych.
Oderwałem wzrok od czarno-białej mapki, by zabrać, co powinienem. Pochwyciłem białą koszulkę w dłoń z zamiarem wyjścia z pomieszczenia i zejścia do przyjaciółki i brata, lecz zanim udało mi się to uczynić, mój wzrok spoczął na teczce leżącej tuz przede mną. Aż się prosi, żeby ją otworzyć, a potem zbadać jej zawartość.
Nawet nie zauważy, że do niej zajrzałem. Nie zauważy.
Przełamałem się i odwróciłem teczkę, by zobaczyć jej przód. Od razu rzucił mi się w oczy napis – Kartoteka Dominicki Rauch.
Coś we mnie drgnęło. Poczułem dziwne ukłucie w okolicy serca. Ukłucie przerażenia? Jeśli tylko to otworzę, odnajdę rozwikłanie zagadki, którą obarczył mnie Tay. Otworzyłem szeroko oczy w zdumieniu. W tej sprawie mnie nie okłamał, co jeśli w reszcie też nie?
W mojej głowie zaczęły odbijać się echem słowa trójki przerażających czarnych charakterów z koszmaru.
Zajrzyj do jej kartoteki. Zajrzyj do kartoteki. Zajrzyj, powtarzały nieubłaganie Teraz już wiem, o co w tym śnie chodziło. Chyba. Tak mi się wydaje.
Sięgnąłem ręką do teczki, przepełniony różnymi emocjami. Otworzyłem ją, lecz zamiast zbadać jej zawartość, przyglądałem się kartce, która wypadła z jej wnętrza. Przeniosłem wzrok na tekst pisany, by go odczytać. Zawahałem się. W ostatniej chwili zamknąłem teczkę i odłożyłem ją na poprzednie miejsce, tak, aby wyglądała na nieruszaną.
Podniosłem z podłogi zapisaną kartkę i szybko schowałem do przedniej kieszeni koszuli. Z pospiechem opuściłem pokój, cały zlany zimnym potem. Za dużo wrażeń jak na jeden dzień.
Podczas schodzenia po schodach na parter słyszałem Nicka grającego na gitarze, bodajże akustycznej. Ciekawe, Nicka potrafi nieźle grać na fortepianie, a on na gitarze. Złote dzieci normalnie. Rodzice muszą mieć powody do dumy. Choć dziwne jest, że przeważnie żadnego z nich nie ma w domu i praktycznie przez cały czas ich dzieci są zdane tylko  na siebie. Zupełnie jakby mieszkali tylko we dwójkę z psem.
Wszedłem do ogródka z chaosem w głowie. A może jednak powinienem zajrzeć do tej przeklętej teczki?
– O, dziękuję – powiedziała Nicka, odebrawszy ode mnie t-shirt. Na jej szyi widoczne były ślady świeżej farby. Oho, zaczyna się, pomyślałem.
Rozejrzałem się wokół. Wszystko w zasięgu Toma i Nicki było w farbie, łącznie z nimi, oczywiście. No tak, można, a nawet trzeba było się tego po nich spodziewać.
Nastolatka sięgnęła do buta, po czym podała mi czarny marker do dłoni. Przyglądałem się jej z zaciekawieniem.
Brązowa farba wybitnie podkreślała jej zielone niczym mech tęczówki. Związane włosy ukazywały smukłą szyję, wprost idealną do składania delikatnych pocałunków.
Wyraźnie pobudzona wyobraźnia zaczęła przedstawiać mi sytuacje, o których nie śmiałbym myśleć. I nie powiem, podobały mi się. W szczególności prostota, z jaką były ukazane. Te kolory, te dźwięki, te kształty, ten krajobraz.
Ocknąłem się nagle, karcąc siebie za takie myśli w tejże nieadekwatnej chwili. Zdecydowanie powinienem przestać się jej przyglądać. Gapię się na nią jak głodny wilk na zwierzynę, tego akurat jestem pewien.
Nie tak opisywał je charakter Tay. On po prostu musiał się pomylić. To, co widzę, jest zupełnie odwrotne do tego, co wysłuchałem. On musiał mówić o innej Nice Rauch, przecież  w Niemczech jest wiele dziewcząt o takich inicjałach. I rozgłosie na całe miasto. Na pewno. Czysty przypadek, zrządzenie losu. Nie inaczej.
– Mam coś na twarzy, że mi się tak przyglądasz? – Jej głos, nieskazitelnie miękki jak najdelikatniejszy aksamit bądź jedwab, wyrwał mnie z kolejnego transu, w jaki popadłem.
Potrząsnąłem głową, mrugając kilkakrotnie w międzyczasie.
– Nie, nie. Zamyśliłem się – wyrzuciłem na swoje usprawiedliwienie.
– Złóż swój autograf gdziekolwiek chcesz, wraz z dzisiejszą datą – poinstruowała mnie i rozłożyła koszulkę na ziemi. Ostatni wpis był z sierpnia dwutysięcznego czwartego roku, a był to podpis Billie’ego Joe Armstronga. W jaki sposób go zdobyła – nie mam pojęcia. Coś czuję, że dużo nad tym główkowała. – Dobrze, że przyszedłeś teraz. Jeszcze chwila, a twój kochany braciszek, Tom, wylądowałby w dzikiej róży.
– Pragnę przypomnieć, że to nie ja zacząłem – upomniał się wyżej wymieniony, kopiąc Nickę w piszczel.
Natychmiast mu oddała.
– A co, niby ja? – sarknęła.
– Tak, pierwsza mnie sprowokowałaś.
Przewróciłem oczami, po czym zacząłem szukać wolnego miejsca na materiale, by złożyć podpis w wiadomym tylko Nice celu. Wcześniej mógłbym pomyśleć, że jest naszą fanką, ale teraz ta opcja zdecydowanie odpada. Starałem się wygłuszyć na wokale przyjaciół.
Starannie zapisałem swoje imię i nazwisko markerem, ponownie odbiegając myślami od rzeczywistości.
– Który dzisiaj mamy?
– Dwudziesty czwarty maja – odpowiedział Tom między wymianą ciosów z przeciwniczką.
– Dwudziesty czwarty, zero piąty, dwa tysiące siódmy. – Zapisałem datę, po czym podałem, i marker, i koszulkę bliźniakowi.
Nicka natychmiast straciła zainteresowanie mini bójką i spojrzała na Toma pytająco. W zakamarkach jej oczu krył się strach zmieszany z inteligencją.
– Ale jesteś w stu procentach pewien? – Starała się zamaskować swoje wewnętrzne uczucia, lecz mimo to, w ton, z jakim to powiedziała, wkradł się lęk z odrobiną przerażenia. O ile to nie to samo.
Pokiwał głową.
– Jestem pewien.
Nicka wstała, jakby rażona prądem, zbierając swoje rzeczy z podłoża.
– O cholender, jak mogłam o tym zapomnieć?
– O czym? – zareagował gitarzysta.
– Nie twoja sprawa – warknęła oschle,  wyrywając mu z rąk marker oraz koszulkę, na której właśnie skończył się podpisywać, po czym złapała go za przegub i pociągnęła za sobą. – Idziesz ze mną. Bill, poczekaj na mnie przed frontowymi drzwiami.
Zanim oboje znikli w domu, Tom posłał mi dwuznaczne spojrzenie i łobuzerski półuśmiech. Pokręciłem z dezaprobatą głową, unosząc prawy kącik ust.
Takim oto sposobem zostałem sam, zmuszony do ciszy, do poznawania swoich najskrytszych myśli. Zdążyłem zdjąć z siebie  robocze ubrania, trzy razy policzyć każdy pojedynczy włos na głowie i obejść pięć razy ogród dookoła, licząc każdy kwiat, a Nicki wciąż nie było.
W momencie, w którym miałem dzwonić do drzwi, dziewczyna wybiegła z domu jak poparzona i chwyciła mnie za rękę, omal nie wywracając nas na bruk.
Na jej ciele nie było znacznych śladów brązowej cieczy, włosy, schowane pod Tomową czapką, były mokre i pachnące trawą cytrynową. Nie wiem, czy miała tego świadomość, ale tą wonią zdecydowanie mnie odurzała.
– Co się dzieje? Gdzie idziemy? – zapytałem, gdy zwolniła tempo.
– Wszystko ci powiem, ale nie teraz – zapewniła, wzmocniwszy uścisk. – A wzięłam ciebie, Bill, a nie Toma, bo nie zadajesz zbędnych pytań. Sam rozumiesz. Doceń to.
Zamilkłem. O co tutaj chodzi? Co wydarzyło się dwudziestego czwartego maja? I po co ja jestem jej potrzebny? Trochę to przerażające, a nawet bardzo. Muszę czekać na rozwój wypadków. W ciszy, pozwalając, by prowadziła mnie w nieznane. By mnie dotykała. Jak najdłużej.


~
Adeline.  Znowu z tym zaczynasz? Eh... Nie wiem, czy to dobrze, czy wręcz odwrotnie. Pomału to dobre określenie, szybko to ja Wam tego wszystkiego nie wyjaśnię. Bo trochę tego jest, a tyloma informacjami na raz nie mogę Was zasypać, bo się w tym pogubicie. Nick to Nick, on się nie zmienia. Zależy, co chcesz powiedzieć, że wie. Cieszę się, nie lubię, kiedy opowiadania tudzież książki są przewidywalne. Takie zawsze odkładam i nie zaglądam potem w ogóle. Nie przepraszaj, to nie Twoja wina, że nasze gimnazjum jest aż tak posrane na punkcie przerabianego materiału i tych wszystkich pierdół. Awwuj sobie dalej, ile wlezie, że tak powiem. Jest i słyszy Ciebie, ale na razie nie ma czasu, żeby odpisać. Zabiegany jest, musi znaleźć pewną rzecz. Wiem, że jest, po to to właśnie zrobiłam. Nic nie robię doskonale, na razie to kształcę, a na docenienie nie mam całej wieczności.
Sonia Szyndlarewicz  Trochę mroczny? Hm, możliwe, jakoś tego nie odczułam. Poznajemy, poznajemy wraz z bliźniakami, zobaczymy, co z tego wyniknie. Im więcej wyjaśnień, tym bliżej koniec (taki Ci tylko w sekrecie powiem). Każda wie, ze Kaulitz potrafi czytać w myślach. Inaczej nie miałby tak zajebistego motocykla, na którego widok jestem gotowa się poryczeć. Ale ten kask... Ktoś tu maczał palce.
unnecessary  Zaliczyłam wszystko, co trzeba było. Teraz tylko czekać tydzień i będę wiedzieć, czy pasek będzie w tym roku. Cóż, ja też na to nie patrzę. Myślisz, że wszystko wyłożę na tacy? Co to, to nie. Trzeba trochę ruszyć głową, ja wiem, że się nie chce, ale po to jestem  żeby zachęcić Was do myślenia. Dobre pytanie. Równo miesiąc temu usłyszałam tę piosenkę, rozdział pisałam w zeszłą niedzielę, zaś piosenkę do niego wybrałam dopiero w poniedziałek. Możliwe, że była inspiracją, ale z pewnością nie zamierzoną. Doczekałaś się, oboje są umorusani tą farbą. Według mnie Wy, jako czytelnicy, powinniście przyzwyczaić się do tego, że ja nie bardzo lubię tego typu rzeczy. Wstawię je w opowiadanie w odpowiednim momencie. A jak dla mnie, to opowiadanie nie jest przeznaczone na takie akcje. Musisz się obejść smakiem, może w moim następnym opowiadaniu, zaspokoję Twój głód. Ja też mam taką nadzieję.
Anonimowy  Witam Cię anonimku w moich jakże skromnych progach. Czuj się, jak u siebie w domu, ale nie zapominaj o kulturze. Ha, chciałabyś, co? Cóż, ja gustuję w przyjaźniach, a nie w miłościach. Chociaż, kto wie. A według mnie obaj do niej pasują. Dziękuję, to bardzo motywujące.
17.06. – rozdział 32.