środa, 29 lipca 2015

Rozdział 35

Karty na stół? Zaraz się okaże, kto miał asa w rękawie ^^

35.
30 Seconds To Mars - Night Of The Hunter

Często pytam siebie, czy ludzie mają jakiekolwiek wybory. Przecież wiele zdarzeń dzieje się wbrew naszej woli, czasami nie mamy na coś w ogóle wpływu. Co, jeśli, uogólniając, życie jest jedynie kwestią przypadku? A może wszystko jest już zaplanowane od momentu naszego poczęcia. Niektóre plemiona wierzą, że dzieje każdej żywej istoty istnieją zapisane w gwiazdach.
Jeżeli tak rzeczywiście jest, moja dawno zmieniła swoje położenie, spadając i dostosowując się do zupełnie odmiennej galaktyki. By móc zacząć żyć od nowa, bez pasma przeszłości, by być kimś innym.
Pech chciał, że część mojej gwiazdy została w starym gnieździe, więc tak naprawdę egzystowałam w dwóch światach, w dwóch różnych życiach. Jedna część mnie nie mogła funkcjonować bez tej drugiej. I tak też zrodziłam się ja – Nicka Rauch. Lecz istnieje także Veronica Joseph.
Choć nigdy nie spotkałyśmy się twarzą w twarz, wiem, że istnieje i ma się całkiem dobrze. Ja noszę w sobie jakąś cząstkę niej, zaś ona jakiś odłamek mnie. To właśnie dzięki niemu odczuwam, że zawsze przy mnie jest. Nierozłącznie podąża moim śladem. Zbłąkany duch przeszłości, który nie chce odejść z teraźniejszości.
Właśnie nim dla mnie jest, ona myśli o mnie w podobny sposób, tyle że ja jestem jej przyszłością. Mamy w sobie coś, co nie pozwala nam się od siebie oderwać. Kiedyś notorycznie słyszałam jej szepty w głowie, dzisiaj już tego nie robi. Stworzyłam pewnego rodzaju barierę, przez którą znacznie trudniej jest się jej przebić.
Pewnie stawiam kroki przed sobą, zmierzając do celu. Ciepły, letni wiatr gładzi delikatną skórę mojej twarzy, jakby chciał dodać mi tym odrobinę odwagi, która z każdym metrem malała, a także przekazać trochę ciepła wraz z otuchą. Muzyka, rozbrzmiewająca w uszach, nadaje mi spokoju. Idę dalej, niewzruszona.
Otoczenie wygląda jakby zastygło w ruchu. Czy to oni poruszają się w zwolnionym tempie, czy to może ja gnam z prędkością światła? Czas nie ma znaczenia. Nieważne, co byśmy robili i tak dana jest nam jego zbyt mała cząstka. A ludzie są istotami zachłannymi, nam nigdy nie będzie niczego dość. Dlatego podstarzali miliarderzy wstrzykują sobie botoks w czoło, policzki i nie wiadomo gdzie jeszcze. Myślą, że dzięki temu będą młodzi, a przecież ich młodość już dawno przeminęła.
Powoli czuję, jak mój chód staje się coraz cięższy, oddech urywany, jak szczęka zaciska się, a mięśnie napinają – standardowe oznaki wewnętrznego lęku u mnie. Cóż, tyle że to nie ja powinnam odczuwać strach. Przecież to ja mam właśnie przewagę nad Tayem… Tak mi się zdaje.
Co jednak nie zmienia faktu, że poszczególne lęki mamy głęboko zakorzenione w swoich podświadomościach. Także na niektóre zjawiska jesteśmy uczuleni od małego. Rodzice powtarzają dziecku, by nie dotykało włączonego żelazka, bo jest gorące i ono tego nie robi (ja akurat dotknęłam całą dłonią, ból był nie do opisania. Nigdy nie powtarzajcie tego w domu). Bo niby dlaczego mielibyśmy bać się osoby z nożem w dłoni? Odruch.
Nasz gatunek ma zakodowany w sobie strach przed nieznanym. Boimy się tego, co nadejdzie. Większość z nas nie chce próbować nowych potraw, poznawać innych religii, zaprzyjaźniać się z obcymi. Wolimy siedzieć w swoich bezpiecznych czterech ścianach, gdzie nikt nie zdoła nas czymkolwiek zaskoczyć.
Zatrzymałam się nad chwilę przy jednej ze sklepowych wystaw. Przeniosłam smutne oczy na błyszczącą szybę. Uśmiech, który miałam przy chłopakach, pozostał w tyle i zmienił się w nikłe wspomnienie. Policzki znacznie straciły na swoim kolorze, co sprawiło, iż moja twarz wydała się szczuplejsza, smuklejsza.
Przymknęłam powieki i otworzyłam je po dość długim czasie, choć może tak tylko mi się zdaje, w końcu buddyści uważają, że kiedy spowolni się oddech, czas zaczyna wolniej płynąć. Mogłam sobie pozwolić na jedną, krótką przerwę, po coś zresztą wzięłam odrobinę zapasu minut na dojście do starej bazy.
Uważnie przyglądałam się swojemu odbiciu. Jeden szczegół się nie zgadzał – ja nie mam pieprzyka przy prawej skroni. Dotknęłam tego miejsca, lecz druga ja tylko podążyła za mną wzrokiem, nie powtórzyła nawet kolejnych ruchów.
Serce biło w piersi w tak niepokojąco szybkim tempie, że bałam się, iż jeszcze kilka takich uderzeń i zdecyduje się zrezygnować z pełnionych dotychczas funkcji życiowych. Otworzyłam usta w niemym krzyku, z którego wydobyłam jedynie słowo:
– Dlaczego? – zapytałam szeptem, marszcząc przy tym w zamyśleniu brwi.
Wykrzywiła usta w drwiącym uśmiechu. Przyłożyła dłonie do swoich policzków i powoli, wbijając długie paznokcie w skórę, zaczęła ją odrywać dużymi płatami. Poprzez mięśnie, aż do kości. Wpatrywałam się w tę scenę.
Odruchowo dotknęłam pulsującego miejsca przy kości policzkowej. Miałam wrażenie, że tuż pod skórą jest milion pracowitych mrówek, pędzących w tę i we w tę. Mimo to wciąż tkanka pozostawała na swoim prawidłowym miejscu. Dostrzegając coraz większe płaty skóry u stóp odbicia, cofnęłam się o krok w tył.
Odetchnęłam głęboko, napawając się odwagą. Nie ma się czego bać, skoro jest częścią mnie, choć tak dobrze wiem, do czego zdolna potrafi być. Ze mną nie dojdzie od porozumienia, zbyt dobrze wie, czego od niej oczekuję. Ale z innymi uwielbia zawierać obrzydliwe i zastawione pułapką pakty.
Uniosłam ostrożnie spojrzenie wprost na twarz Er. Przybrała kaptur na głowę, by było widać jedynie charakterystyczne usta, którymi zawsze straszyła mnie w dzieciństwie w Halloweenową noc. Bez tego „przebrania” pokazała mi się tylko kilka razy.
Pomiędzy widocznymi ścięgnami zwisały kawałki mięsa, które przy oddechu poruszały się jak liście na wietrze. Rozmazana krew okalała jej podbródek, szkarłatne krople kapały raz po raz z brody.
– Twój czas mija. – Dobiegł do mnie zachrypnięty, melodyjny głos kobiety. – Śpiesz się.
Spoglądałyśmy na siebie jeszcze kilka sekund, potem odwróciła się i zniknęła w głębi szkła. Poczułam coś ciepłego w okolicach nosa. Przytknęłam w tamtym miejscu palec, niemal od razu zamoczył się w gęstej cieczy.
– Szlag by to – mruknęłam i zaczęłam szukać jakiejkolwiek chusteczki higienicznej w plecaku. Gdzieś w środku jakaś musi być.
Po znalezieniu upragnionej chusteczki, pomijając tysiąc prób jej odszukania, pośpiesznie zaczęłam iść, a nawet biec przed siebie, co było dość trudne z głową odchyloną do tyłu. Wszyscy wodzili za mną wzrokiem, jakbym robiła coś dziwnego.
To nic takiego. Idź prosto przed siebie i nie odwracaj się. Wszystko jest w porządku. Nic takiego się nie stało. Nie oglądaj się za siebie – powtarzałam w myślach jak mantrę. Zacisnęłam dłonie w pięści, by w jakiś sposób dać ujście swojej irytacji połączonej z domieszką gniewu.
Włożyłam  z powrotem douszne słuchawki, które, nawet nie mam pojęcia, w jakim momencie, zmieniły swoje położenie. Oraz przestały grać piosenkę, co w sumie miało swój początek u nagle wyłączonej mp3.
Ledwo otrząsnęłam się z szoku, a dotarłam do starego parku w zachodniej dzielnicy Hamburga. Coś mi się wydaje, że najbliższe godziny nie będą tymi najprzyjemniejszymi. Ale trzeba załatwić to raz, a dobrze. Bez zbędnych podchodów. Tay dostanie dokładnie to, na co zasługiwać będzie.
Zapaliwszy papierosa, oparłam się o starą korę właściwego drzewa, w koronie którego zamieszczona jest, już niestety nie do użytku, baza czterech przyjaciół. Schowałam sprzęt umilający mi czas melodiami do kieszeni plecaka i zamiennie wyciągnęłam telefon, by sprawdzić, ile minut dzieli mnie od spotkania z Tayem.
– Dokładnie trzy minuty – odczytałam z ekranu Samsunga, po czym wsadziłam go do kieszeni.
Przeczesałam włosy wolną dłonią w zamyśleniu. Sto osiemdziesiąt sekund, by rozważyć wszystkie za i przeciw, by nastawić się do tego w miarę obojętnie, by przyjąć wszystko otwarcie i przede wszystkim nie dać się sprowokować. I najważniejsze – sto osiemdziesiąt sekund, by nie dać sobie wmówić czegoś, czego nigdy nie zrobiłam, nie powiedziałam czy też nie pokazałam.
Wraz z dogasającym żarem stawałam się bardziej opanowana, a nawet gotowa na najgorsze. Muszę jeszcze pamiętać, by nie dać się zmanipulować oraz zaprowadzić w tak zwany kozi róg. Grunt to być pewnym siebie i podejmowanych decyzji. Pokojowe nastawienie także by się dobrze w tej sytuacji sprawiło.
Wzdrygnęłam się na myśl, że będę musiała stanąć oko w oko z dawnym przyjacielem. Nie boję się go ani niczego z jego strony, boję cię tego, co może nadejść ode mnie. W pośpiechu nigdy nic mi dobrze nie wychodziło, szczególnie kiedy miałam w głowie plan, który potrzebował trochę więcej czasu.
– Sądziłam, że jesteś na tyle inteligenta, by nie przyjść sama – cmoknął chłopak w dopasowanej koszulce z białym napisem wzdłuż torsu.
Błyskawicznie się wyprostowałam jak struna u gitary. Zgromiłam go wzrokiem.
– Nigdy nie jestem sama – odparłam chłodno i założyłam ręce na siebie.
Uśmiechnął się ni to ciepło, ni to prowokacyjnie. Kiedyś taki nie był, zmienił się. I to raczej nie w tym dobrym sensie. Nienawidzi mnie tak samo, jak ja jego – zbyt dobrze dostrzegam to w jego chłodnych, metalicznych oczach, które tak teraz mruży przed słońcem.
– To się jeszcze okaże. – Zbliżył się na tyle, by przestrzeń między nami była do pokonania tylko jednym krokiem.
– Nie wierzysz mi? – powiedziałam gniewnie, unosząc głowę, żeby widzieć jego twarz, a nie odsłonięte obojczyki.
– Tobie już w nic nie uwierzę. – Uniósł dłoń, by zatrzymać ją w powietrzu tuż przy moim policzku. – Jesteś cała zbudowana z własnych kłamstw, w które tak ufnie wierzysz. Sama już nie wiesz, czego chcesz, czego wymagasz od siebie, a czego od innych. – Opuszki szorstkich palców blondyna zatknęły się z moją skórą. Patrzyłam na niego w skupieniu, kiedy gładził mnie, jak kochanek swoją ukochaną. – Twierdzisz, że to z ludźmi jest coś nie tak, że to oni są wszystkiemu winni, a sama nie dostrzegasz, że to ty jesteś tą nienormalną. Tą, której już nie da się naprawić. Twierdzisz, że to ludzie są nieuleczalnie chorzy, a nie widzisz tego, że to właśnie ty jesteś zarazą, jaką powinno się tępić, by nie poszła dalej w tłum.
Opuścił rękę. W jego tęczówkach dostrzegłam politowanie. Nie potrzebowałam współczucia od osoby, która zdążyła wyrządzić mi tyle ogromnych krzywd, że nigdy nie zapomnę tego, jak mnie potraktował.
Zaczęłam iść w stronę ścieżki, byleby nie musieć być tak blisko Taya. Niemalże natychmiast za mną ruszył. Gdy doszliśmy do pustej polany, przystanęłam przy jakimś dużym dębie. Zbierałam w głowie myśli, teraz powoli zacznę mu je przedstawiać i może w końcu przestanie biadolić takie głupoty.
– Patrzysz na to z tej łatwiejszej do przyswojenia dla ludzkiego umysłu strony – zaczęłam, bawiąc się łańcuszkiem od klucza na szyi. – Łatwo jest ocenić coś, jak się to widzi tylko z jednej perspektywy. A ty, Tay, podążasz za tłumem. Od początku taki byłeś. Wygodnicki, jak rodzice. Robiłeś to, co było lepsze dla ciebie. W trudnych sytuacjach rozpływałeś się i dodzwonić się w ogóle do ciebie nie dało. Zostawaliśmy w trójkę, Lorein, Jamie i ja. A gdzie w tym wszystkim byłeś ty? – spytałam stanowczo, wpatrując się w daleki punkt za horyzontem.
Kątem oka dostrzegłam, jak wbija paznokcie w wewnętrzną stronę dłoni. Żyła na lewej ręce zaczynała niebezpiecznie pulsować. Świerzbi go, żeby mnie nie obrócić w swoją stronę i potrząsnąć mocno. Znałam go aż nazbyt dobrze, by takie szczegóły umknęły mojej uwadze.
– Zabolało? – prychnęłam, a moje brwi powędrowały do góry, tak samo jak kąciki ust. – To dobrze. Jak sądzisz, dlaczego nie chciałam się z wami przyjaźnić? Dlaczego byłam odmieńcem? Miano obłąkanej nadani mi nie bez przyczyny. A wy chcieliście mimo wszystko, mimo przestróg na każdym kroku poznać mnie. Teraz historia się powtarza, tyle że zakończenie będzie zupełnie inne. Wyjadę, ucieknę stąd, a to ich nie dosięgnie. Będzie dobrze.
– „Można pojechać daleko, lecz nie ucieknie się od samego siebie. Tak jak od cienia” powiedział kiedyś Haruki Murakami – szepnął, kiedy stałam odwrócona do niego przodem. – Musisz mi to wybaczyć.
Nie zrozumiałam. Wybaczyć mu co? Wybaczyć błędy, jakie popełnił? Wybaczyć mu wszystkie razy, kiedy go nie było? Wybaczyć, że zostawił mnie w szkole podczas pożaru na pewną śmierć? Że potem bezczelnie przyszedł do szpitala i zwyzywał mnie od suk? A może wybaczyć mu bagno, w jakim przez niego i jego zeznania, słowa, wywiady utknęłam?
Nie zasługiwał na każdą wylaną przeze mnie łzę. Tchórze ni są warci tego, co dostają od innych. A ten w szczególności nie jest godzien przebaczenia czy też drugiej szansy. Stracił ją, kiedy zburzył most między nami. Nie ma tutaj dla niego miejsca.
W prawej ręce dzierżył srebrny pistolet, dopiero wtedy zrozumiałam, o co mu chodziło. Przełknęłam głośno ślinę. Przygniótł mnie całą siłą do konara urodziwego drzewa i przyłożył spluwę pod żebra.
– To nie będzie dla mnie karą, Tay – wycedziłam z trudem. Zdecydowanie przypakował przez te trzy lata. – To będzie dla mnie wybawieniem. W końcu nie będę stanowić żadnego zagrożenia. A ty nie osiągniesz tego, co zamierzałeś. To nic nie da. A chcesz, bym poczuła to samo co ty, kiedy zmarli nasi przyjaciele. Chcesz zemsty. Jedynie przybędzie ci kolejny punkt do listy rzeczy leżących na sumieniu. I tak się tym nie przejmiesz, wierzysz, że to zawsze ty masz rację. – Dziwiłam się, że mówię z takim opanowaniem, kiedy to wnętrzności niemal podjeżdżają mi pod samo gardło, zaś oczy zaszły mgłą z łez, których wcale nie chciałam u siebie widzieć. Są oznaką złamania.
Przestał na mnie napierać. Odsunął się na metr.
– Szukasz powodu, przez który tak podle się czujesz, ale bynajmniej nie ja nim jestem. No dalej, zastrzel mnie – skinęłam na niego.
Podniósł broń i wymierzył prosto między moje oczy. Dobry wybór, ktoś go musiał w tym poinstruować, bo w paintballu nie miał zbyt dobrego cela. Usłyszałam szczęk odblokowywanego spustu.
– Nie zrobisz tego. Jesteś zbyt słaby, by nie popełnić potem żadnego błędu. Nie znajdziesz w tym żadnego wytłumaczenia. Tak naprawdę tego nie chcesz. Nie potrafisz nawet nacisnąć tego pieprzonego spustu. No dalej, póki masz adrenalinę we krwi. Smutne jest to, że znam twoje możliwości o wiele bardziej, niż ty sam.
– Kurwa! – krzyknął, ruszając w moja stronę. Wciąż trzymał mnie na muszce. – Przestań!
Poczułam ukłucie w serce, jakby została wbita we nie ostra igła.
– Twierdzisz, że znasz mnie lepiej. Powiesz, czy znasz mój ulubiony kolor?
Szarpnął mnie za włosy do tyłu, co i tak nie powstrzymało mnie przed szyderczym uśmiechnięciem mu się prosto w twarz i splunięciem na tę zdruzgotaną, bo już nie zacięta, buźkę.
– Bordo – odpowiedział krótko.
Pokręciłam głową, na co wzmocnił uścisk. Syknęłam.
– Granat. – To było ostatnie, co udało mi się powiedzieć.
Przed oczami zatańczyły mi mroczki. Osunęłam się na kolana. Moje bezwładne ciało opadło na grunt, który właśnie przestałam czuć pod stopami. Czy to koniec? Zrobił to? A gdzie odgłos wystrzału?
Cisza… Głucha i denerwująca cisza.


Zaczęło się od bólu głowy, stopniowo przechodził wzdłuż kręgosłupa, nie omijając żadnej części ciała, a kończył się na palcach u stóp. Ścierpło mi właściwie wszystko, a najbardziej tyłek. Spróbowałam poruszyć palcem wskazującym, lecz ani drgnął.
Powoli otworzyłam powieki, chyba nie było części ciała, która by mnie teraz nie bolała. Oślepiło mnie nieznane źródło światła, zamrugałam kilka razy, by przyzwyczaić się do lampki skierowanej wprost w moją twarz.
Rozejrzałam się wkoło, wciąż odczuwałam pulsujący i palący mięśnie od środka ból. Siedziałam na drewnianym krześle – jego oparcie wbijało się pod moje łopatki. Byłam w jakimś magazynie, wnioskując po dużej hali, w jakiej obecnie siedzę, oraz po wysokich oknach z gdzieniegdzie wybitymi szybami.
Kurz, unoszący się w powietrzu, zaczął nieprzyjemnie drażnić moje wrażliwe drogi oddechowe. Zaswędział mnie nos. Spróbowałam podrapać się w niego, lecz spotkałam się z niebywale mocnym oporem. Przeniosłam wzrok w dół. To, co ujrzałam, wprawiło mnie w niepokój.
Jak udało mu się zdobyć prawdziwy kaftan bezpieczeństwa, to nie wiem, ale jestem wściekła, jak nigdy. Myślałam, że obejdzie się bez takich środków. Przekroczył granicę, i to stanowczo. Zaczęłam się szarpać jak szalona, wierzgać we wszystkie możliwe strony jak małe dziecko. Cicho liczyłam na to, że może źle zapiął któreś z zapięć.
 – To dla bezpieczeństwa. – Najpierw usłyszałam głos Taya, a dopiero potem ujrzałam jego postać wyłaniającą się z mroku.
Już nie miał na sobie koszulki, zamiast niej przyodział szmaragdową bluzę, w której tak często lubiłam paradować w jego domu. Każdemu krokowi towarzyszyła spadająca kropla z nieszczelnej, zardzewiałej rury po drugiej stronie pomieszczenia.
– Bardziej mojego czy twojego? – parsknęłam, ostatni raz próbując wyswobodzić się z mojego koszmaru.
Nienawidziłam, kiedy w szpitalu wpakowywali mnie w to cholerstwo i zamykali w ciemnicy na kilka godzin, bym sama zmierzyła się ze swoimi myślami.
– Naszego.
Odsunął krzesło po drugiej stronie biurka, na którym to stała ta denerwująca lampa. Dziwne, że jakoś wcześniej nie zauważyłam tego mebla, choć stał tuż przede mną.
– Możesz skierować tę lampkę gdzie indziej? Czuję się jak na policyjnym przesłuchaniu – mruknęłam i opadłam na oparcie.
– No i bardzo dobrze. Chcę ci zadać kilka pytań. – Mimo to przechylił główkę oświetlenia w dół.
Wyciągnęłam szyję, żeby móc obserwować jego dalsze poczynania. Na blacie wylądowała jakaś książka. Blondyn spojrzał na mnie ukradkiem z zaciętością wymalowaną w tęczówkach. Miałam wrażenie, jakby siedziała przede mną zupełnie obca osoba, a nie persona, z którą dzielę ogrom wspomnień.
Przewrócił kilka stron książki.
– Na pozór zwyczajny dziennik. Codzienne zapiski z życia Nicki Rauch. Nic ciekawego. Ale – posłał mi swój rozbrajający uśmiech wraz z palcem wskazującym w górze – gdy przejdzie się do końca i odbije słowa w lustrze, ujrzy się zapiski zupełnie innym charakterem pisma, inna osoba prowadziła tą część dziennika. Znała ciebie i szczerze żywiła do ciebie nienawiść.
– Skąd to masz?
– Powiedzmy, że postarała się o to, by to znalazło się w moich rękach. Te notatki pozwoliły mi zrozumieć twoją naturę i postępowanie. Wreszcie udało mi się złożyć rozsypankę do kupy. – Zamknął moje osobiste przemyślenia, po czym rozsiadł się wygodnie, kładąc nogi na stół. – Twój lekarz postawił błędną diagnozę, Nicka. Ty nie jesteś schizofreniczką, ty masz zaawansowane stadium rozdwojenia jaźni. – Mówiąc to, w jego tonie pojawiła się nuta podziwu z czymś, czego nie potrafiłam określić. Może był to zachwyt, nie mam pojęcia.
– Nie mogłeś sam do tego dojść – odparłam cicho, zmarszczyłam brwi, gorączkowo się nad tym zastanawiając.
– W historii medycyny jeszcze nie było takiego przypadku, że obie strony mają o sobie pojęcie. To fenomen, wiesz? Pierwszy taki przypadek, jesteś wyjątkiem. Długo zajęło mi dojście do tego, ale w końcu się udało. A twój lekarz popełnił błąd, bo nie zagłębiał się bardziej w twoją psychikę. Schizofrenia jest bardzo podobna do posiadania dwóch osobowości, ale między nimi jest drobna różnica. Niestety, ten „specjalista” jej nie dostrzegł, przez co powstał ten błąd w kartotece, leczeniu i ta złudna nadzieja, że udało im się ciebie wyleczyć.
Źródło takich informacji było tylko jedno. Ta diagnoza była wystawiona, kiedy on uciekł z kraju. Nie mógł o tym widzieć, bo przecież nie było go tutaj. A to oznacza, że pomogła mu jedna osoba. Er.
– Masz świadomość tego, że w każdej chwili mogę pozbyć się tego kaftanu, prawda? – zagadnęłam, by zyskać nieco na czasie.
Zdjął nogi z blatu i przyjrzał mi się uważnie.
– Niby jak? – zapytał podejrzliwie.
Przesunęłam stopami krzesło do przodu na tyle, ile byłam w stanie.
– Stara sztuczka. Wystarczy, że wybije się bark. – Ponownie zaczęłam się szarpać, tym razem o wiele bardziej energicznie. – O, właśnie tak – dopowiedziałam, gdy oboje usłyszeliśmy charakterystyczne strzyknięcie. Wykonałam kilka wyuczonych na pamięć ruchów. Wyswobodziłam się do końca. – I po sprawie.
Rzuciłam specjalistyczne ubranie na podłogę, po czym  zabrałam się za nastawianie lewej kości. Syknęłam tylko na końcu, wykonując powolne, okrężne ruchy.
Niespodziewanie oczy zaszły mi mgłą. W tym momencie wiedziałam, że nie szykuje się nic dobrego. Poprzednim razem, kiedy wystąpiło takie zjawisko, wybuchł pożar w szkole. Er miała rację, mój czas minął.
Teraz ona nadchodzi. W końcu Tay chciał z nią rozmawiać. Nie wiedział, czego pragnie. Będzie tego żałował, a ona go nie oszczędzi. Nie ma tego w zwyczaju, woli działać powoli i skutecznie.

~
Adeline. – Kamień Pomorski coś mi ta nazwa mówi... Ach tak! Tam mieszka Matt Olech (taki tam Youtuber, którego strasznie lubię). Po prostu lubię zadawać pytania i patrzeć na reakcję ludzie, to w jakiś sposób mnie interesuje. Cały ich tok myślenia, to, jak postąpią dalej i co powiedzą. Fascynują mnie te wszystkie zachowania i czasami nie wychodzi mi to na dobre, ale wciąż to uwielbiam. Więc raczej trudno byłoby mi z tego zrezygnować. Niektórzy ludzie unikają tej prawdy, zaś niektórzy właśnie za nią cenią innych. Każdy czasami jest takim wrzodem i trzeba się do tego przyzwyczaić. Tak działa mechanizm ludzki, także trzeba sobie z nim jakoś radzić. Nie oszukujmy się, Nicka powinna wiele rzeczy zrobić. Ale to właśnie pokazuje, jacy niektórzy są. Ona właściwie sama nie wie, co będzie lepszym rozwiązaniem. Gubi się już we własnych realiach, zupełnie jak ja. Dobrze, że udało mi się go tutaj mniej więcej takim przedstawić, ja też właśnie za to go ubóstwiam. Ano Tay jest tutaj, macha właśnie spluwą do Ciebie na dobry wieczór. I Billa też wyobrażasz sobie czasem w blond włosach (tak mi kiedyś powiedziałaś, z tego, co pamiętam), więc ja naprawdę nie wiem, od czego to już zależy. Te jego pięć minut było i minęło z wiatrem. Przyznaję, sporo napisałaś no i jestem pełna podziwu. Nie czytałam i nie mam zamiaru, to nie historie dla mnie. A jeśli zadba i o to, żeby te rany nigdy nie powstały? Zadziwiające, że jesteś kolejną osobą, która wierzy o wiele bardziej w moje możliwości, niż ja sama, i tą, która jest teraz tak daleko. Nic tym nie zyskam, wiem, ale czasami lubię się tak wygadać.
Marta Rys – Racja, poprzedni rozdział był znacznie lżejszy od poprzednich, zaś ten jest w mojej top trójce. Może i jesteś mega nieogarem, ale właśnie za to Cię tak bardzo lubię. Może i wiesz, teraz już masz pewność i cóż, co będzie dalej wiem tylko ja, ale niedługo i Wy się o tym przekonacie. Mnie też w ładną pogodę się nic nie chce, ale jest pochmurnie i ten rozdział pisany w poniedziałek i we wtorek idealnie komponuje się w taką aranżację.
Pauliś – Pierwszy raz spotykam się z określeniem, że moja historia jest thrillerem, ale jakby się tak zastanowić, to jest i też z lekka kryminałem. Może i mogła, dla mnie i tak jest już tutaj zastawione dużo zagadek umysłowych dla czytelnika. Nie chciałam pisać czegoś powtarzalnego, mam własny sposób na to opowiadanie i tak też je prowadzę. Unikalnie. Tay, stworzyłam go jako postać, która jest czarnym charakterem, prawda? A tak naprawdę jest dobry, pociąga go chora fascynacja, ale w swój sposób chciałby pomóc Nice, szkoda, że nie zna tak dobrze zasad tej gry. Dziękuję Ci za takie słowa, są niezwykle budujące i to właśnie o Twoim komentarzu myślałam, tworząc trzydziesty piąty rozdział. Pomysł na nowego bloga już mam i myślę, że może przykuć uwagę.
Noelle Kaulitz – Myślę, że każdy umierający pisze bądź mówi motywujące rzeczy. To chyba tym już nie będziesz aż tak zadowolona. Cóż, Kaulitz myśli, że ma jeszcze sporo czasu, nawet nie wie w jak wielkim błędzie jest. Jesteś pewna, że to uczucie kiełkuje tylko w Billu? Ucieka... Tak, fakt, ucieka. Przy epilogu napisz mi, jak według Ciebie powinno się to skończyć. Przecież nigdy się nie kończy? Cały czas będziesz miała go w pamięci, ja nie zamierzam go usuwać, także cały czas będzie do Waszej dyspozycji.
unnecessary – Wiesz, że strasznie nie przepadam za swoim imieniem? Nienawidzę go. Cóż, akurat na to nie mam jakiegoś wybitne dobrego wytłumaczenia. Nadzieja matką głupich, jak to niektórzy powiadają. Ja wierzę, że taka jestem. Tak, sama jestem czytelnikiem, który lubi mieć rozwinięcie, jakoś łatwiej mi się wczuć w daną sytuację tudzież postać. Jak dla mnie warto, może jeszcze nie teraz, ale za jakiś czas z pewnością tak. Sama się waham w przeróżnych sytuacjach i już nie wiem, czy postępuję słusznie... Serce nigdy nie idzie w parze w umysłem, tak jest od zarania dziejów. Mnie też, wiesz? Nie jest powiedziane to wprost, ale da się wyczuć to między wierszami. Może dlatego, że jestem smutna oraz przybita od dłuższego czasu. Zakochanie, piękne uczucie, aczkolwiek w niektórych przypadkach bardzo niebezpieczne. 

środa, 15 lipca 2015

Rozdział 34

Ten rozdział w sumie jest pewnym rodzajem przerywnika. Nie wnosi czegoś niespodziewanego, ale też nie jest niepotrzebny. Mam nadzieję, że po ostatnim rozdziale niektóre elementy układanki zaczęły wpadać Wam na odpowiednie miejsca, a jeśli nie  zajrzycie jeszcze raz w prolog.

34.
30 Seconds To Mars - A Beautiful Lie

Widziałam, jak na mnie patrzy. Wiedziałam, co to oznacza, już nieraz się tak mnie przyglądał. Tyle że wtedy puszczałam to płazem, nie dopuszczałam do siebie nawet ułamka myśli, że może być kimś więcej niż przyjacielem. Ja raczej nie chcę, żeby był w stanie wskoczyć na wyższy szczebel. Nie teraz. Jeszcze nie…
Lepiej dla niego będzie, jeżeli pozostaniemy w takich samych stosunkach, co dotychczas. Doskonale zdaję sobie sprawę, jak mocno zaboli, gdy za bardzo pozwolę mu się do siebie zbliżyć, po czym wyjadę do Barcelony, a on będzie musiał się z tym pogodzić.
Kiedy Tay postąpił podobnie ze mną, czułam się pusta od środka. Zabrał ze sobą jakąś cząstkę mnie, bez której nie potrafię już tak samo funkcjonować. Tę najlepszą. To uczucie nie przestało mnie prześladować (choć minęły trzy lata), a wręcz nasila się z każdym kolejny dniem.
Jakiś nieopisany rodzaj tęsknoty towarzyszy mi przy następnym kroku w życiu. Jakbym na zawsze miała pamiętać to, że ten szarooki blondyn był bliską memu sercu osobą, lecz potem okazał się zdrajcą. Nie chcę, by Bill pamiętał mnie w taki sposób. O Toma się nie boję, jest silniejszy od wokalisty, więc przyjmie ten cios jak na leży na swoją klatę. Choć to zawsze młodsze rodzeństwo musi przebić się przez to starsze. U bliźniaków to tylko kwestia czasu.
Będę z czasem bladym wspomnieniem i zupełnie mi to nie przeszkadza. Takie jest życie, ktoś przychodzi, by ktoś inny mógł odejść. Taka kolej rzeczy, niestety. Tylko że mogę stać się tą, która oszukała, pobawiła się, poznała i potem wyjechała z najpotrzebniejszymi informacjami.
Fuck. Ugrzęzłam w bagnie, które sama tworzyłam. Znowu. Tym razem wydostanie się nie będzie takie łatwe.
Podążyłam za bratem do wnętrza domu, gasząc po drodze nieprzyjemnie rażące źródła nadmiernego światła. Byłam zmęczona. Najchętniej wzięłabym gorącą kąpiel z bąbelkami, a potem zatopiła się w chłodnej, przesiąkniętej moim własnym zapachem pierzynie, czekając aż upragniony sen w końcu zapuka do drzwi mojej podświadomości.
Gdy doszliśmy do kuchni, postanowiłam usiąść na jednym z obrotowych krzeseł przy stole, by mieć lepsze pole widzenia na wszystko, co będzie się dziać wokół naszej dwójki. Chwilę po tym męska dłoń postawiła przede mną kubek z jeszcze parującą herbatą.
Spojrzałam na kruczowłosego pytająco, upiwszy niepewny łyk, ówcześnie dmuchając na gorącą zawartość naczynia.
Nic nie powiedział, wzruszył jedynie ramionami w charakterystycznym dla siebie geście. Zajął miejsce naprzeciw mnie i, w ciszy grającego radia, utkwił swoje tęczówki w moich. Szukał w nich czegoś.
 Nick? – odezwałam się pierwsza, po czym odstawiłam kubek na bezpieczną odległość.
 Hm?
 Za co właściwie oberwał Kaulitz?
 A oberwał? – Kąciki ust drgnęły mi w chytrym uśmieszku.
Zmrużyłam powoli oczy, niczym kotka na nocnych łowach. Już ja znam te nasze sztuczki. Obrał jedną z moich ulubionych taktyk na wymiganie się od odpowiedzi. A niby taki poprawny jest. I kto tu kogo czegoś uczy.
Nim zdążyłam zabrać głos, poczułam, jak coś łaskocze mnie po kostce. Przeniosłam swoje spojrzenie na sprawcę tej zaczepki, którym okazał się nie kto inny, jak dość sporych rozmiarów rottweiler. Wzięłam ostrożnie Huntera na ręce, po czym usadowiłam go sobie na kolanach. Co jak co, ale przybrało się chłopakowi na masie. Niedługo nie będę mogła go nosić na rękach. Skurczybyk jeden.
Z powrotem zainteresowałam się wcześniejszą rozmową.
 No raczej sam takiego lima nie był w stanie sobie zrobić. Dodatkowo gryfem – odpowiedziałam wyniośle.
 Czyżby? – spytał z nutą kpiny. Dostrzegłam te chochliki w jego oczach.
Dobra, staje się denerwujący. Chyba zaprzestam z korzystania z tej metody. Jest naprawdę irytująca.
 Bawi cię to? – zapytałam poważnie, a mimo to sama uśmiechnęłam się, zdając sobie sprawę z udawanej powagi tej sytuacji.
 A ciebie? – Dalej próbował odgrywać swoją rolę, lecz wychodziło mu to z marnym skutkiem, bowiem zachłysnął się pitą kawą.
Popatrzyłam na niego rozbawiona. Właśnie za to go tak bardzo kocham. Potrafi momentalnie dostrzec, kiedy źle się czuję i tak samo szybko sprawić, bym na chwilę odzyskała namiastkę dobrego humoru.
Wstałam od blatu z zamiarem udania się do swojego pokoju, aby tam ponownie, już w samotności, móc przemyśleć nadchodzące wydarzenia. Miałam dziwne przeczucie, że i tego wieczoru dom będę dzielić jedynie z Nickiem.
Przyzwyczaiłam się już do tego, że rodziców nie ma praktycznie przez cały czas w domu. Nie mam im za złe tego, że właściwie przez całe moje życie nie mają dla nas zbytnio czasu. Już nie. Wiecznie zabiegani, wiecznie w pośpiechu, wiecznie w pracy, wiecznie w niedoczasie, wiecznie tylko oni. A gdzie w tym wszystkim jesteśmy my? Nie ma „nas”?
Dominick jeszcze jako tako ma z nimi bliski kontakt, na pewno lepiej się z nimi dogaduje niż ja. Ja nawet nie czuję z tymi ludźmi specyficznej więzi, jaka łączy rodzinę. Byłam zmuszona do nauczenia się zasad tworzących ten świat bez ich wsparcia, więc nie odczuwam potrzeby, by z nimi rozmawiać.
 Nie było ich, kiedy upadałam, a co ważniejsze – nie było ich wtedy, kiedy powstawałam ze zdwojoną siłą. Mogli się nie decydować na dzieci, skoro w ogóle nie starcza im na nie czasu. Dziwne, że jeszcze pamiętają jakie ponadawali nam przy narodzinach imiona.
Wiadomo, że z czasem relacje między dzieckiem a rodzicem zanikają. Gorzej, jeżeli dziecko od początku ich nie odczuwało. To jest prawdopodobnie jedna z bardziej brutalnych rzeczy, jaką dorosły może uczynić młodszemu pokoleniu.
Być może znienawidziłam ich za to, że z własnej woli wsadzili mnie do wariatkowa. Tak, prawdopodobnie to miało ogromny wpływ na uczucia, którymi ich teraz darzę. Byłabym w stanie nawet w jakimś procencie zrozumieć, jakby zrobili to raz. Ale nie… Wysłali mnie tam dwa razy, a za trzecim Nick odwlókł ich od tego irracjonalnego pomysłu, zapewniając, że się mną zaopiekuje.
 Doskonale pamiętam każde słowo wypowiedziane z ich ust, kiedy pierwszy raz wysłali mnie do najlepszej kliniki psychiatrycznej w Dallas. Już w tamten dzień dostrzegłam przepaść, jaka tworzyła się przed nami.
Zamknęłam cicho drzwi za sobą. Weszłam głębiej w ciemność panującą w pokoju. Jedynym i najmocniejszym źródłem światła był blask Księżyca na w miarę czystym, hamburskim niebie. Zjechałam plecami po drzwiach i usiadłam z podkurczonymi nogami na podłodze, oparta o nie.
Dokładnie po drugiej stronie pomieszczenia stało wielkie lustro. Było na tyle duże, bym spokojnie mogła się w nim cała przejrzeć w wyprostowanej pozie. Spokojnie wpatrywałam się w odbicie mojego skulonego ciała na tle ciemnego drewna.
Obróciłam na palcu czarny sygnet Billa, wracając w świat swoich odwiecznie niepoukładanych myśli. Lecz nim to zrobiłam, nieskazitelne tykanie budzika na etażerce przerwały słowa Nicka z korytarza:
 Kaulitz oberwał za niewyparzony język. On wie o wiele więcej, niż może ci się wydawać.
Ledwo dotarły do mnie jego słowa. Końcówki prawie nie słyszałam bądź nie chciałam usłyszeć. Nieważne. Nie to jest najistotniejsze w tym momencie.
W jednej sekundzie zrobiłam coś, czego najbardziej się obawiałam. Zwątpiłam. Zwątpiłam w przyjaźń z bliźniakami, zwątpiłam w ich bezinteresowność, w prawdę, w dobro, w wiarę, w zaufanie. W praktycznie w każdą rzecz, której trzymałam się tak kurczowo mocno, jak tonący brzytwy na brzegu.
Cisnęłam pierścionkiem w lustro w przypływie nagłej irytacji. Nie dam się. Obserwowałam skupiona, jak biżuteria trafia w gładkie szkło i tworzy w nim niesymetryczne pęknięcia, zaś dalej, gdy upadnie już na podłogę, toczy się z denerwującym brzękiem. Zaczęłam kołysać się w przód i w tym, nieobecna.
Wcześniej zazdrościłam innym dzieciom tej więzi z rodzicami. Z czasem uświadomiłam sobie, ze zazdrość tego rodzaju nie jest zdrowa. Pogodziłam się z myślą, że nie jestem córką, jaką chcieliby mieć, a oni nie są rodzicami, jakich potrzebowałam w tamtym okresie.
Oplotłam szczelniej rękoma swoje kolana. Westchnęłam cicho, przekrzywiając głowę w prawą stronę, byleby nie widzieć tak dobrze swojego odbicia. I bez tego widoku jestem świadoma swojego oszpecenia. Zarówno cielesnego, jak i tego wewnętrznego.
Jak powiedział stary, poczciwy Dumbledore – „Naprawdę niczego nie daje pogrążanie się w marzeniach i zapominanie o życiu”. Ja mimo wszystko wciąż wolę spędzać czas z moimi wyśnionymi celami, aniżeli z taką rzeczywistością. W obu światach jest cudnie i błogo, ale tylko w tym pierwszym nikt nie ma prawa mnie skrzywdzić. Nikt nie zabroni mi marzyć.
Tej nocy nie zmrużyłam oka. Ale któż mógł o tym wiedzieć? Rodzice, którzy i tym razem nie zawitali w progu o wyznaczonej do tego godzinie? Brat, który smacznie drzemał w swoim pokoju bądź czatował z  przyszłym, hiszpańskim współlokatorem, Reynaldo?


Dziesięć dni później…
Wyszliśmy trójką z budynku, który poniekąd przyłączył się do naszego poznania. Jeszcze kilkanaście, kilkadziesiąt dni i będzie można pożegnać się z rannym wstawaniem. To znaczy Kaulitzowie, ja mam znacznie mniej czasu, by odzwyczaić się od tego nienaturalnego pośpiechu.
 Nie jadę z wami – poinformowałam ich, kiedy podeszliśmy do czarnego auta z przyciemnionymi szybami.
Oboje w tym samym momencie posłali mi badawcze spojrzenia. Tom przymknął na wpółotwarte wcześniej drzwi.
 Mam do załatwienia jedną sprawę – wyjaśniłam, tupiąc zniecierpliwiona. – Spotkamy się u was, nie czekajcie na mnie z Gustavem i Georgiem. Przyjdę z lekkim poślizgiem.
Odwróciłam się do nich tyłem i ruszyłam w swoją stronę. Będąc przy dwukołowej maszynie, naciągnęłam specjalistyczne rękawice na dłonie. Zlustrowałam wzrokiem dokładniej motocykl, czego rano nie mogłam zrobić.
Nie dziwię się, że Nick chce odrestaurować to cudeńko. Z pewnością jest tego warte. Pomijając oczywisty fakt, że jest pojazdem wyścigowym. To jest wystarczająco przekonywujące, by naprawić i odświeżyć w nim to, co tego wymaga.
 Nie wiedziałem, że masz motocykl. – Poderwałam się na głos Kaulitza.
Rzuciłam mu przez ramię karcące spojrzenie, by wiedział, że mnie nie zachodzi się od tyłu. Często zdarza mu się o tym zapominać, toteż niejednokrotnie dostał ode mnie z łokcia w żebra.
 Bo nie mam. Przypominam, że prawo jazdy jest dopiero od osiemnastego roku życia. Poza tym brat nie pozwala mi kupić motocykla wcześniej – uzupełniłam, trzymając w rękach kurczowo kask.
 To po co ci ta Honda? – Oparł się  o siedzenie, skrzyżowawszy ręce na piersi.
 Muszę odstawić ją do warsztatu, a obstawa w wydaniu waszej dwójki – skinęłam kolejno na nich brodą – nie jest mi potrzebna. Przecież nikt mnie nie porwie. – Zaśmiałam się nerwowo.
 Akurat tego pewna być nie możesz – dorzucił Bill.
Sapnęłam głośno, po czym założyłam za duży kask na głowę.
Jeszcze dobrze pamiętam, że to dzisiaj muszę porozmawiać z Tayem. Amnezja, demencja i tym podobne schorzenia jeszcze mnie nie zdołały dopaść na tym świecie. A upór bliźniaków dodaje oliwy do ognia zupełnie niepotrzebnie.
 Dobra. To teraz powiedz mi, Tom, gdzie oboje byście się zmieścili?
Kiedy nie otrzymałam odpowiedzi, uznałam to za doskonały moment, by odjechać Hondą do warsztatu i czym prędzej wrócić do willi. Tym razem nie mogłam się wymigać. Planowali to spotkanie od kilku dni, a ja obiecałam, że przyjdę, także… Za dużego wyboru wyjść z tej sytuacji nie miałam.
Chwyciłam kierownicę, by tym samym dać Kaulitzowi do zrozumienia, że ma zabrać swoje cztery litery z tego miejsca i dołączyć do swojego brata.
Ostatnio chodzę strasznie poddenerwowana oraz poirytowana, zupełnie jakbym zaraz miała mieć okres. Nawet chciałabym, żeby to okazało się źródłem tego całego mętliku w mojej głowie, który coraz częściej nie daj mi o sobie zapomnieć. Zaczyna być to wyjątkowo wkurzające.
Ale dobrze wiem, że nie to jest jego przyczyną. Starałam się nie myśleć od kilku dni o tym nadchodzącym spotkaniu. Myślałam, że zdołałam to jakoś przetrwać i oswoić się z myślą, iż jednak z Tayem mam jeszcze kilka spraw do omówienia.
Nie wiem, na co liczyłam, kiedy ponownie zawitał w mieście. Prawdopodobnie na to, że nie wrócił tu tylko ze względu na mnie, że zapomniał o całej sprawie – kompletna bzdura, skoro ja nie zapomniałam, to i on nie mógł tego zrobić – że przyjechał na chwilę, że to nie ten Tay.
Ciekawe, jak szybko istota ludzka jest w stanie uwierzyć w swoje kłamstwa. Wmawianie sobie w kółko tych samych bzdur sprawia, iż nie możemy odróżnić ich od wiarygodnych i wyimaginowanych. Każdy z nas tak kiedyś postąpił. Choć może sobie nie zdawać z tego sprawy.
Najgorsze i najtrwalsze kłamstwa to te, które sami wymyśliliśmy, a z czasem sami zaczęliśmy sądzić, iż są najszczerszą prawdą, bo było nam tak wygodniej. Sami siebie krzywdzimy, każdy z osobna i każdy na swój unikalny sposób. Tak więc, teoria, że człowiek dąży do samoistnej destrukcji, potwierdza się w tym przypadku.
– Nicka Rauch? Rauch! Czekaj!
Ocknęłam się na kobiecy ton. Odwróciłam się w stronę, z której dobiegał. Moje spojrzenie skrzyżowało się z tęczówkami w kolorze indygo. W tej chwili wiedziałam, że jest już za późno, by odjechać i udawać, że nie słyszałam pracownicy szkoły.
– Wielkie dzięki, Kaulitz – syknęłam do niego, gdy odstawiłam kask na swoje miejsce. – Wkopałeś mnie. Od dwóch dni lata za mną po całej szkole sekretarka, a teraz już nawet pielęgniarka. Prawie mi się upiekło.
 Ale ja… nic przecież… - tłumaczył się. – Ale że co? Przecież nic nie zrobiłem…!
Popatrzyłam na niego spode łba, na co wydął wargi, by pokazać swoje wielkie oburzenie, i dodał jeszcze prychnięcie.
Był uroczy, gdy się tak denerwował. A ja lubiłam prowokować do tego, by ludzie znaleźli się na granicy wytrzymałości swoich nerwów. Każdy miał inny czas oporu oraz wkurzał się w swój niepowtarzalny sposób.
Weźmy sobie dla przykładu takiego Toma. Gdy powoli zaczyna się irytować, linia szczęki znacznie mu się zwęża, kolor oczu minimalnie ciemnieje, nozdrza raz po raz się rozszerzają, a prawa powieka lekko drga. Kiedy wszystkie te czynniki zostają spełnione, uśmiecham się tryumfalnie i zarazem przepraszająco. Muszę mu kiedyś zrobić zdjęcie, gdy ponownie zrobi tę minę.
Pokręciłam z dezaprobatą głową, zostawiając ich w tyle. Teraz mam nadzieję, że odjadą do swojej posiadłości i dość porządnie ją ogarną, bo tym razem nie będę sprzątać brudnych gaci Billa z oparcia kanapy jak ostatnio, gdy mnie zaprosili tuż po innej imprezie.
Wytarłam nerwowo ręce w materiał spodni.
 Tak? – spytałam, stając przy boku młodej kobiety w białym fartuchu.
 Dyrektorka cię do siebie prosi – odparła i otworzyła przede mną drzwi uczelni.
Szkolna pielęgniarka jest jedyną osobą z tej placówki, która jest właściwie po mojej stronie w miarę od początku mojego pobytu tutaj. I nie wydaje mi się, żeby robiła to z litości. Może to dlatego, że nie jest o wiele starsza od uczęszczających tutaj uczniów, przez co jest bliższa temu, jak postępujemy.
 Liczyłam na to, że mi się upiecze – przyznałam przy drzwiach starszej profesorki.
– Nie tym razem, nie tym razem, Nicka. – Kobieta poklepała mnie pokrzepiająco po ramieniu, po czym szybko zniknęła za drzwiami swojego gabinetu.


 Imponujące – powtórzyła po raz czwarty siwowłosa nauczycielka. Przeniosła na mnie swój wzrok spod prostokątnych okularów osadzonych na sępim nosie. – Imponujące.
Zdezorientowana, tudzież skołowana, siedziałam na pikowanym fotelu, skubiąc materiał skórzanej bransoletki na nadgarstku. Dawno nie czułam się tak niepewnie przed biurkiem dyrektorki, zazwyczaj stąpam twardo po gruncie. Można by rzec, że coś jest ze mną nie tak, a ja spokojnie bym się zgodziła z tym stwierdzeniem.
Jeszcze tylko brakuje mi dzisiaj tego, żeby dostać bury w szkole. A jakbym miała robić dodatkowe prace zaraz, to już wszystko zaczęłoby się walić, a tego bardzo nie lubię. Po kolei. Nie oddałam motoru do warsztatu – niezadowolenie Dominicka, nie spędzenie chwili tak płynnie umykającego czasu z czwórką muzyków – zawód bliźniaków, nie przybycie na spotkanie z Tayem – niewyobrażalne dla mnie skutki.
– Powie mi pani, o co chodzi? – burknęłam – Trochę mi się spieszy.
Poprawiła okulary przy nasadzie nosa, kartkując moją teczkę szkolnego ucznia. Wyciągnęła kartkę z wykazem moich ocen z kilku ostatnich tygodni nauczania. Szczerze mówiąc, sama nie do końca interesuję się własnymi wynikami w postępie w nauce. Aż tak źle chyba nie powinno być, ostatnio się do tego przyłożyłam.
– Właśnie widzę jak bardzo śpieszno ci do tych lachonów. Uważaj, bo się jeszcze sparzysz. – Uniosła zadowolona wyskubaną brew do góry na widok mojej skwaszonej miny. – Zadziwiające, że w tak krótkim czasie twoje oceny uległy tak znacznej poprawie. Po tobie, Rauch, bym się tego raczej nie spodziewała.
 – Miło – mruknęłam na tyle głośno, żeby bez przeszkód mogła mnie usłyszeć. – Bo widzi pani – pochyliłam się nisko nad biurkiem z pewnym półuśmiechem, którego tak u mnie nie lubiła. Właśnie to jej we mnie najbardziej przeszkadzało. – Nie chodzi o to, że jestem tępa, bo do bycia wybitnie wrednym trzeba być inteligentnym, ani o to, że zlewam te normy panujące tutaj. Tylko o to, że mi nie zależało, a na testach sprawdzających poziom moich umiejętności oraz wiedzy zawsze było coś ciekawszego do robienia. I miałam inne zmartwienia na głowie. Podstawowym problemem, którego pani nie potrafi dostrzec, jest to, że szczerze nienawidzę tego miejsca, tych ludzi, dyrektorki w szczególności i to z wzajemnością – zakończyłam, wracając na swoje poprzednie miejsce.
Niewyparzony język właśnie dał o sobie znać. Jak zwykle w najmniej adekwatnej sytuacji. Tak się właśnie dzieje, kiedy najpierw się mówi, a dopiero potem myśli. A mimo to jestem z siebie dziwnie zadowolona, co potwierdza moja prowokująca mina.
Po kilkunastu minutach rozmowy zostałam wypuszczona z gabinetu z kwitkiem w ręce. Jedna sprawa z głowy. Teraz jedynie oddać dwukołowiec do mechanika i zostanie najprzyjemniejsza i zarazem najkrótsza część tego dnia do zrealizowania.


*~*

Przeszedłem dyskretnie do kuchni pod pretekstem zrobienia czegoś dobrego przed seansem. Wolałem nie być na polu bitwy o pilota, gdy ta się zacznie. Szczególnie, że zająłem miejsce pomiędzy Georgiem a Nicką, a ci o film, jaki będziemy oglądać, potrafią wykłócać się przez dość długi okres czasu.
To była jedna z przyczyn. Druga to taka, że zaczęły się powtórne „zabawne historyjki” z życia każdego z nas. Jak zwykle na pierwszy ogień poszedłem ja, tak więc wolałem przeboleć to w samotności. Już teraz czuję, jak moje policzki zaczynają powolnie płonąć i przybierać kolor dojrzałego pomidora.
Oby tylko nie opowiedzieli tej najbardziej żenującej historii na basenie. Chociaż, znając Hagena, właśnie w tym momencie Nicka słyszy dokładnie wszystkie szczegóły tego nie do końca przypadkowego wypadku.
Podrygując do tylko mi znanej melodii, wyłożyłem na blat pięć sporych rozmiarów kubków na kawę i jeden na herbatę dla mnie. Jeśli się nie mylę, reszta potrzebnych produktów spożywczych już widnieje na stole w salonie. Prawie jak szwedzki stół, tyle że w uboższej i bardziej fast foodowej wersji.
Zza ściany doszedł do mnie stłumiony, gromki śmiech całej czwórki. Sam uśmiechnąłem się pod nosem do siebie, nastawiwszy wodę. Przyzwyczaiłem się do tego, że to raczej ja mam zawsze najzabawniejsze i nieprawdopodobnie przeżycia na karku. W końcu jako jedyny z zespołu przypominam bardziej kobietę niż prawie że dorosłego młodzieńca o delikatnych rysach twarzy.
Wyciągnąłem tackę, by na jeden raz zanieść całe picie na wieczór. O alkoholu nie było w ogóle mowy, umowa to umowa. A z Simone raczej nie dyskutuje się na ten temat. W sumie byłem jej za to wdzięczny, przynajmniej mogę mieć wszystko pod kontrolą. Ale nie mogło obejść się bez Toma, który zawsze znajdzie lukę w ścisłych umowach. Nie wspomniała o piwie bezalkoholowym, toteż to ono stało w lodówce oraz w salonie.
Mimo to wciąż mogę mieć pod kontrolą resztę, a zwłaszcza Toma, który ostatnio staje się aż nazbyt pewny po kilku procentach we krwi. Jak to powiadają, lepiej dmuchać na zimne, czy też, nie wywołuj kota z worka. Czy jakoś tak.
Zalawszy każde naczynie wrzątkiem, upuściłem kuchnię z metalową tacą w rękach.
– Nie chcę cię martwić, Tom, ale nie podzielam twojego zdania. Jesteś w błędzie – wtrąciła Nicka, patrząc pewnie na gitarzystę. – Na pewno kojarzysz taki zespół, jak The Rolling Stones, nie? Mam nawet z nimi koszulkę. No właśnie. Więc Micka Jaggera też znasz. I to właśnie on jest jedynym, prawdziwym bogiem seksu, jakiego znam. Ma na swoim koncie około cztery tysiące kobiet, w tym Madonnę, Angelinę Jolie, Carlę Bruni i Umę Thurman. A ty, Tom? Podasz chociaż jedno tak znane nazwisko? Nie? Jaka szkoda... – podpuszczała go.
– Przegrałeś – przyznał Georg, dając żółwika dziewczynie.
Postawiłem tackę z kubkami na środku zastawionego stołu i z powrotem wróciłem do pomieszczenia, z którego miałem zabrać jeszcze jedną, potrzebną przekąskę. I przy okazji zapalić papierosa.
Nim zdążyłem czegokolwiek dotknąć, w całym domu wysiadły korki. Zdziwiłem się, kiedy nagle wszystko wokół mnie spowił mrok. W ciemności ludzki umysł ma największe pole do popisu, wyobraźnia pracuje na pełnych obrotach i podsuwa najróżniejsze obrazy.
– Bill, coś ty włączył? – krzyknął perkusista.
– No właśnie nic! – odkrzyknąłem, wychodząc na korytarz.
– I tak ci nie wierzę, Vardenie – szepnęła Nicka, która nagle zmaterializowała się obok mnie. – Gdzie macie bezpieczniki?
Kiwnąłem na nią głową, by podążała za mną.
– Im się nie chciało? – zagadnąłem.
– Powiedzmy, że przegrałam zakład.
– One cię kiedyś zgubią, Nicka, wiesz? – przypomniałem jej, po czym wskazałem czujniki.
– Wiem, Bill.
Podstawiła sobie po ciemku pod nogi krzesło, by łatwiej dostać się do celu. Muszę przyznać, że w mroku wygląda o wiele bardziej kusząco niż w świetle dnia.
Paroma szybkimi ruchami sprawnie otworzyła skrzynkę i włączyła przełącznikiem światło. Podtrzymała się mnie przy schodzeniu, przez co niechcący musnąłem swoimi palcami jej odsłonięte przez beżową koszulkę biodro.
Pospiesznie, jakby w odruchu, cofnąłem rękę. Miałem wrażenie, że ten dotyk wprost pali moją skórę. W niekrępującym milczeniu wróciliśmy przed telewizor, gdzie czekała na nas rozleniwiona reszta.
– To jaki w końcu wybraliśmy film?
– „Inni”- odpowiedziała nastolatka na pytanie Gustava. – Psychologiczny film, trochę scen grozy. Ogólnie film dający do myślenia.
– No nie. Ja się nie zgadzam – zaprzeczył Geo i zagrodził Nice dostęp do odtwarzacza DVD.
– Dzisiaj wyjątkowo się zgodzisz – rzuciłem niby od niechcenia.
– I znowu mam jej ustępować? – jęknął zrezygnowany basista.
Skinąłem głową.
– Ale dlaczego? – Nie dawał za wygraną.
– Bo jesteś dżentelmenem. Przynajmniej tak twierdzisz, więc pokaż to nam. Bo żaden z nas jakoś nie miał okazji tego zobaczyć na własne oczy – skończył dyskusję Tom.
Wszyscy zajęliśmy wygodne dla siebie miejsca, gdy poleciały pierwsze momenty filmu. Minęły może z dwie sceny, z których tak naprawdę nic nie usłyszałem, bo Listing z Tomem po cichu wykłócali się o to, czyja jest ta miska z popcornem, zaś Gustav znęcał się nad małą pozostałością red bulla, a Nicka powiedziała, że musi się już zbierać. Kazała też sobie przysiąc na małego palca, że obejrzymy tę adaptację do końca.

~
Sonia Szybdlarewicz – Jak napisałaś to w taki sposób, zabrzmiało to trochę sarkastycznie, ale to pewnie przez moje zboczenie w tej sprawie. A pomysł ze strajkiem głodowym nie może się powieść, fanki masowo nachodziłyby ich jeszcze bardziej. Stanowczo mówię nie. Poza tym ma Toma, a ten nie pozwoli mu zrobić takiego głupstwa. Będzie, bo zacznę, coś innego.
Adeline. – A jeśli ten argument nie do końca mnie przekonuje? Sztuczności nienawidzę najbardziej, piszę to, co czuję i chcę się tego jak najbliżej trzymać. Hehe. Chciałabyś, co? Nie ma tak prosto. Bycie w niewiedzy jest błogim stanem, a ja czuję się wręcz jak sadysta, co mi odpowiada. Czyli z jakiego? Bo jak dla mnie, to on się nie zmieni. Jesteś pewna, że jej nie odkryjesz? Dla mnie to nie był cukier. To stwarzanie romantycznej atmosfery, pozornego bezpieczeństwa. To mała namiastka tego, co mam w planach. Postaw się w jego sytuacji i wtedy rozmawiaj. Powinien, Bill wiele rzeczy powinien, ale na ten czas nie potrafi inaczej. A skąd wiesz, że Tom nie dopiekł wtedy Nickowi? Akurat musiałaś to napisać przed rozdziałem, w którym jest cała czwórka. Twin moment, normalnie.
Martie – Lubię takich zagadkowych bohaterów, przez nich nigdy nie można być pewnym, co się wydarzy w dalszej akcji. Zrozumiesz, zrozumiesz. A przynajmniej mam taką nadzieję. Już od jakiegoś czasu mam wstawki tego typu w jego perspektywie, i zdecydowanie czuje do swojej przyjaciółki o wiele więcej, niż powinien. To okaże się z czasem, choć sądzę, że teraz jest między nimi pewnego rodzaju więź, której siły jeszcze żadne z nich nie rozumie.
Noelle Kaulitz – Nawet nie masz pojęcia, jakiego kopa dałaś mi tym komentarzem. Miałam jakiś kryzys i nie chciałam już tutaj wracać. Jesteś pewna, że dla niej to tylko przyjaciel? Jejku, to najlepsze słowa, jakie może dostać autor od czytelnika.
unnecessary – Nie zacznę tego negować, jestem zbyt inteligenta, by to zrobić. Ja nigdy nie patrzę na to, co robię obiektywnie. To opowiadanie czytają jeszcze poza Tobą trzy osoby, które znam dobrze, ale tylko Ty znasz mnie od tej prawdziwszej strony, tylko Ty wiesz o mnie tak dużo... Nie potrafię pisać inaczej, po prostu muszę gdzieś odreagowywać, a to jest najlepsza forma, jaką znalazłam. Lubię ten cytat, wiesz? Prawdopodobnie masz rację, a mimo to ja wolę rozkładać wszystko na czynniki pierwsze. Jakoś łatwiej mi tak jest. Mam nadzieję, że wrócisz. Bo warto.

środa, 1 lipca 2015

Rozdział 33

Coraz bliżej końca, trochę mi przykro z tego powodu. Trochę nawet bardzo...

33.


"Czasami trzeba usiąść obok
i czyjąś dłoń zamknąć
w swojej dłoni, wtedy nawet łzy
będą smakować jak szczęście..."
Wacław Buryła

Powiadają, że z oczu drugiego człowieka da się wyczytać wszystko to, co próbuje skryć w najgłębszych zakamarkach swojego umysłu. Choćby nie wiadomo jak bardzo dana persona chciałaby zataić swoje wewnętrzne odczucia bądź rozterki, te dwa punkty w przeróżnych odcieniach na twarzy zawsze pokażą nam prawdę. Musimy tylko bardzo dobrze się im przyjrzeć i naprawdę chcieć ją dostrzec.
Doskonale o tym wiedziałem, przecież nie raz właśnie w taki sposób zdołałem załagodzić kłótnie tworzące się wewnątrz zespołu, to spojrzenie dawało mi wskazówki, co powinienem uczynić, by było lepiej. By w końcu ktoś nie musiał borykać się z tym sam. Człowiek jest istotą społeczną (o czym sam musiałem się przekonać), lecz czasami trzeba mu o tym przypomnieć. Nikt nie powinien być skazany na samotność w tłumie otaczających go ludzi. To czyste barbarzyństwo.
Jednak najgorsza jest świadomość, iż całkowicie o tym zapomniałem. Akurat w takim okresie, kiedy najbardziej by mi się to przydało. Przecież widziałem, że coś niedobrego dzieje się z moją przyjaciółką. Od początku nie była ufna, a wręcz negatywnie do nas nastawiona, jakby nie chciała nas bliżej poznać. I mimo to, nie zdołałem jej pomóc w odpowiednim momencie.
Tracę ją, codziennie pozostaje jej tutaj coraz mniej, a ja mogę jedynie bezczynnie się temu przeglądać. Widzę, jak się męczy, jak walczy sama ze sobą o siebie. Co takiego ukrywa, że zostawiając to w spokoju, powolnie wyniszcza siebie od środka?
Jak zadufany w sobie byłem, że przez tyle czasu tak sprytnie udało się jej to zataić? Jak mogłem tego nie zauważyć? Jak mogłem?... Czego jeszcze nie dostrzegamy? Tych szklanych łez w odbiciach mchowej zieleni? Tych cierni okalających zbolałe serce? Tego cichego szeptu z zamkniętych wrót duszy? Tego nawoływania w każdym niepewnym geście? Tego strachu w zgarbionym ciele? Tego zrezygnowania w zachrypniętym od krzyku w nocy głosie?
Dziś mi zaufała, lecz obawiam się, że to tylko cząstka tego, co nosi tam głęboko w sobie. Widzę, jak się męczy, a mimo to nie wiem, co zrobić, by jej ulżyć. Jest pogubiona, skrzywdzona i przestraszona. Ale czego tak się boi? Ma nas, może nam wszystko powiedzieć. Jeśli tego zechce. Nicka musi zrozumieć, że sama nie da sobie rady. Do wyswobodzenia się z lin kłamstw przeszłości potrzeba więcej niż jednej osoby. W pojedynkę nie zrzuci z siebie nawet ułamka tego przygniatającego do podłoża ciężaru.
Żałuję, że dopiero po czterech miesiącach znajomości zacząłem się nad tym dogłębnie zastanawiać, dopiero po tym, jak zwierzyła mi się ze śmierci przyjaciółki. Co prawda, myślałem o tym wcześniej, lecz nadzwyczaj szybko odpychałem ten temat od siebie, chociaż nie powinienem tego robić.
Człowiek cały czas uczy się na swoich błędach. Ja także, w końcu nikt nie jest perfekcyjny. Każdy ma jakieś niedoskonałości. Szkoda, że moja wyszła na światło dziennie w najmniej odpowiednim do tego momencie. Codziennie, każdą piosenką, każdym słowem, pomagam setkom ludzi, co widać gołym okiem. Pluję sobie w twarz, bo nie potrafię pomóc osobie, która najbardziej tego potrzebuje.
Ludzie zapominają te najistotniejsze rady, jakie usłyszeli od starszych i bardziej doświadczonych od siebie osób, nie pamiętają tych dobrych chwil. Za to doskonale potrafią przypomnieć innym, czego nie zrobili bądź co uczynili źle, kiedy im nie pomogliśmy, same pouczenia. Pamiętają to, co chcą pamiętać. A chcą mieć zapisane w świadomości te negatywne wspomnienia. Potem użalają się nad tym, że nikt się nimi nie interesuje, jakie to ich życie jest beznadziejne. Zabawne, nieprawdaż? W jakim to świecie przystało nam żyć, to się w głowie nie mieści.
Jest tolerancja, jest zrozumienie, jest chęć pomocy, tyle że jedynie w małym procencie populacji na kuli ziemskiej. Częściej da się dostrzec zawiść, nienawiść oraz niepohamowaną żądzę władzy. Byle do celu, nieważne, ilu ludzi się skrzywdzi. Nieważne, że po trupach. To jest zupełnie mało przejmujące. Naprawdę, przecież jedna osoba strącona ze szczebla społeczeństwa nie robi nikomu różnicy, i tak zaraz ktoś wskoczy na jej miejsce.
Patrząc w puste zielone oczy dziewczyny, czuję ucisk w okolicy żołądka. Ta jej bezsilność, to jej zrezygnowania, ta niechęć –  przeszywa mnie na wskroś. Zdałem sobie sprawę, że nigdy przedtem nie widziałem tak pogrążonego w niemym smutku i zrezygnowanego człowieka. Ona już dawno przestała wierzyć w lepsze jutro, doskonale wie, na jakich zasadach rozgrywa się ta popularna gra nazywana życiem.
I pomyśleć, że ma zaledwie siedemnaście lat. Przeżyła zdecydowanie za wiele, jak na swój wiek. Z jednej strony to dobrze, zaś z drugiej niewyobrażalnie przykre, że tak szybko była skazana na przejście w dorosłość. Nie miała czasu na drobne pomyłki, z każdego potknięcia była rozliczana przez los aż nader surowo.
Żal serce ściska, gdy się o tym myśli w taki sposób. Musi być jej trudno, ale wciąż jest i twardo stąpa po tym fałszywym podłożu. Już dawno mogła się poddać, skończyć z tym wszystkim, tylko po to, by udać się do błogiej krainy snu, z którego nikt już nie zdoła jej wybudzić. W końcu to jedynie kilka dodatkowych sekund cierpienia. To nieporównywalne zero z tym, co już nosi w swojej teczce z doświadczeniem. A ulga jest tak błoga, że z pewnością by tego nie żałowała.
Za to podziwiam Nickę. Zamiast się poddać, brnie dalej w to bagno, choć już jakiś czas temu wszystko, co było dla nie ważne, zostawiła w tyle. Ma w sobie tyle siły, by się nie zatrzymać. I to jest prawdziwa sztuka, której nigdy nie będę w stanie opanować. Tyle razy mogła się wyeliminować, była tak nisko, a ciągle tu jest. I trwa.
Możliwe, że nie do końca ma pojęcie, jak wokół niej większość rzeczy ulega zmianie. Nie dopuszcza do siebie choćby kawałka myśli, że tuż obok znajduje się ktoś, kto nie ma zamiaru jej skrzywdzić i zszargać tę zburzoną psychikę. Leżącego się nie kopie, tylko szkoda, ze tyle osób się nie stosuje do tej reguły. Wolą wcielić się w rolę kata, aniżeli obrońcy. W końcu to wstyd okazać swoje dobro.
Jak długo trzeba krzywdzić, zadając nienamacalny ból, by doprowadzić kogoś do takiego stanu, w jakim ta biedna dziewczyna się znalazła? Kim trzeba się stać, by nie zauważyć, iż nadzieje uciekła z jej ciała i została jedynie pusta skorupa, która szybko nie ugości spokoju ducha? Jak można nie podać jej ręki? Jak można udawać, że nie widzi się takich rzeczy?
Analizowałem jej zachowanie od samego początku i nic nie zauważyłem. Zupełnie jakby nic się z nią nie działo. A dziś widzę, że była krucha, że przez ten cały czas udawało jej się grać kogoś, kim nie jest. To wcale nie oznacza, ze nas oszukała, ona po prostu nie chciała nas obarczać swoimi problemami. Tyle że nie zdawała sobie sprawy z tego, że krzywdzi nie tylko siebie, ale Toma i mnie.
Czy istnieje gorszy wymiar kary, niż trzymanie w sobie tylu rzeczy od nie wiadomo jak długiego okresu czasu? To już podchodzi pod masochizm, a do tego potrzeba umiejętnie podchodzić. Masochistą nikt nie zostaje z wyboru, tak samo jak psychopatą, mordercą i sadystą – oni stali się tacy, bo za długo musieli znosić cierpienie zadane im przez liczną grupę najbliższych im ludzi.
Wszystko ma swój początek w podświadomości bezbronnej istoty. Problem zabójstw, przestępstw, a także samobójstw nie zniknie, jeśli nie zacznie się z nim walki od zlikwidowania źródła. W tym przypadku źródłem są słowa oraz czyny, które ranią o wiele mocniej, niż może się nam wydawać. Jedno niewłaściwe słowo, zdanie, jeden niekontrolowany gest jest w stanie doszczętnie zaburzyć czyjś światopogląd.
Nie widziałem blizn na ciele Nicki (prócz tych na plecach, choć te tylko poczułem, bardziej chodzi mi o te, które mówią o samookaleczeniu się), co już samo w sobie świadczy o tym, że jest inteligentniejsza od znacznej części niemieckiego społeczeństwa. Nie daje po sobie poznać, co z nią zrobili.
Dopiero teraz dostrzegam jak jej mchowe oczy są zapuchnięte, a wokół nich widnieją szarawe sińce. Sińce zmęczenia życiem. Dlatego zawsze maluje się tak mocno, by skryć je przed ludzkim okiem, które tak łatwo podchwytuje iluzje optyczne. Jest zbyt delikatna i wrażliwa, więc taki makijaż za bardzo mi do niej nie pasował. Zdecydowała się mnie to pokazać. Teraz zacząłem postrzegać ją z innej strony.
Ciemne, mocno podkreślone oczy, zawsze bordowe usta, uwypuklone kości policzkowe, ubrania w zimnych barwach i te nieszczęsne dwudziestodziurkowe glany nie były aktem buntu, jak dotychczas myślałem, one były przebraniem. Kostiumem, który doskonale sprawdzał się w roli, w jaką wchodziła każdego dnia bycia na tym świecie.
Ufam jej, ufam tym brzoskwiniowym, przepełnionym prawdą ustom, ufam tym nieśmiałym gestom, ufam temu szczeremu uśmiechowi, który coraz częściej gości na jej bladej skórze. I ufam temu cierpieniu, to sprawia, iż jest tak cholernie realna, że aż nieprawdziwa.
Wierzę, że gdy i ona zaufa całościowo, stanie się naprawdę cudowną osobą. Najtrudniej jest pomóc tym, którzy tego najbardziej potrzebują. Jednakże trzeba uważać, by nie dać takiej osobie odejść.
Tym razem to ja ciągnąłem ją za delikatną, oziębłą dłoń. Jej skóra jest chłodna, jakby łzy nie zabrały ze sobą jedynie przykrych doświadczeń, lecz też ciepło jej myśli. Nie chciałem się spieszyć, ale świadomość, że popada w stan melancholii, działała na mnie tak piorunująco, że nie potrafiłem być spokojniejszy.
Poza tym jesteśmy w centrum Hamburga, a tu każdy na widzi, każdy mnie zna. Nie ma szans, byśmy przeszli niepostrzeżenie przez tłum tych ludzi. Jost nie będzie zadowolony i mam tego pełną świadomość, ale nie mogę inaczej. Muszę coś zrobić. Muszę coś zrobić, by nie przepadła. Muszę.
Byliśmy w mieście, a panował tutaj dziwny spokój. Uliczki, którymi zmierzamy, są puste, tak samo, jak spojrzenie Nicki. Obiecałem sobie, że jej pomogę, a raz danego słowa zawsze dotrzymuję, choćby nie wiem co miło się wydarzyć. Drugi raz takiego samego błędu nie popełnię, więc przestrzegam zasad dochowywania tajemnic.
– Bill, obiecaj mi coś – poprosiła, splatając swoje palce z moimi. Jej głos był nienaturalnie zachrypnięty, z lekka gardłowy. – Obiecaj mi, że choćby nie wiadomo co mogło się wydarzyć, zawsze, ale to zawsze – podkreśliła, zacisnąwszy mocno zęby – będziesz bronił Veronici Joseph. Ale jeśli ją spotkasz, uciekaj gdzie pieprz rośnie. Jeżeli w twoimi życiu pojawi się Er, bo tak lubi się najczęściej przedstawiać, broń jej. Lecz nigdy nie pozwól na to, żeby cię poznała na wylot. To niebezpieczne.
– Kim jest ta dziewczyna? – spytałem, nim zdążyłem się ugryźć z język.
– Miejmy nadzieję, że nie będziesz musiał wiedzieć – odpowiedziała wymijająco.
Nie pozostaje mi nic innego, jak przysięgnięcie jej tego. Widzę, ile to dla niej znaczy, a dokładniej to czuję, jak jej palce miażdżą moje. W ciągu naszej znajomości o nic mnie nie prosiła, więc akurat to jest ważna sprawa.
– Obiecuję.
Przeniosła na mnie swoje zapuchnięte oczy – malowała się w nich wdzięczność. Uśmiechnęła się smutno. Niech uśmiecha się częściej, proszę, wygląda wtedy tak pięknie, ale tylko nie w ten sposób.
– Dziękuję, mój Vardenie. – Przytuliła mnie krótko, zbyt krótko. Nie chciałem, by mnie puściła. Chciałem mieć jej ciepło przy swoim boku. Już zawsze.
Koiła mnie swoim charakterystycznym zapachem cytryny zmieszanej z cedrem. Była lodowata, choć powietrze pozostawało suche, a temperatura znacznie przekraczała dwadzieścia kresek na termometrze. Nie posądzałbym ją o taką subtelność i otwartość. To może oznaczać jedynie jedno – przełamała się w sobie. Coś zaczyna się zmieniać, czuję to. Ale to dopiero początek drogi, jaka jest jeszcze przed nami do pokonania.
W tej chwili zdałem sobie z czegoś sprawę. Nie choroby, nie natura, nie katastrofy, nie los spowodują kres rodzaju ludzkiego. To my sami doprowadzimy do własnej zagłady, to nasza natura i brak wstrzemięźliwości, brak miłości, empatii sprawi, że znikniemy na zawsze z powierzchni tej planety. Tak się dzieje od tysięcy lat i dziać się będzie przez kolejne tysiące.
Idealnym przykładem ofiary tego systemu jest Nicka Rauch. Ona umiera, od środka, a ja nie mogę temu zapobiec.

*~*

Byłam wdzięczna Kaulitzowi za to, co zrobił. Nie każdy byłby gotów na taki gest. Mam nadzieję, że dotrzyma obietnicy, choć liczę na to, że nigdy nie będzie musiał tego czynić.
Ciężki kamień spadł mi z serca i z głucho uderzył o miękką ziemię cmentarną. Od dawna czekałam na ten moment, pragnęłam w końcu zerwać te stalowe łańcuchy okalające szczelnie moją postać.
Potrzebowałam zrozumienia, a Bill właśnie mi je podarował i wygląda na to, że nie oczekuje niczego w zamian. Dziwnie, wręcz obco czuję się z tym, że postanowił podać mi silną dłoń, że zauważył. Mimo plotek, zdołał się do mnie przekonać. I ja to cenię, bo ze swoim bratem są jednymi, którzy zdołali dokonać takiej rzeczy. Obalili stereotyp o mnie. Są pierwszymi od trzech lat osobami, z którymi mam aż tak bliski kontakt.
I jak ja niby mam wyjechać z kraju bez słowa? Jak? Nie, zaprzeczyłam szybko, nie bez słowa. Poza tym klamka zapadła, muszę się stąd wyrwać. Oni będą musieli zapomnieć, ja będę musiała się z tym pogodzić  i zacząć żyć na nowo jak dawniej. Coś musi się skończyć, by coś innego mogło się zacząć spełniać. A ja mam zamiar zrealizować swoje marzenia.
Siedzieliśmy na odległym wzgórzu, dwa razy dzwonił Tom z zapytaniem: gdzie jesteśmy, co robimy i kiedy mamy zamiar po niego wrócić. Za każdym razem odpowiedź wokalisty była taka sama:
– Na Elbhöhe, nic, o co mógłbyś być zazdrosny. Właśnie zastanawiamy się, czy cię tam nie zostawić – mówił, lecz widząc moje karcące spojrzenie, dodawał: – Niedługo, daj nam czas.
Po głosie starszego Kaulitza wiedziałam, że jest czymś znudzony lub niezwykle poirytowany. Co w domu się działo, nie miałam pojęcia, uparcie wierzyłam, że Nick dobrze się nim zajmie.
Przez całą drogę tutaj rozmawialiśmy na rzucone przez Billa tematy, tak było prościej, dla nas obu. Gdy dotarliśmy do miejsca, w które to postanowił zabrać mnie muzyk, ucichliśmy, zafascynowani widokiem, jaki rozprzestrzeniał się przed nami.
Z polany na wzgórzu mieliśmy idealną perspektywę na panoramę miasta. Nie sądziłam, że minęło tyle czasu odkąd postanowiłam porwać Kaulitza ze sobą, co w sumie tłumaczy Toma, lecz słońce znacznie obniżyło swoje położenie na niebie. Jeśli się nie mylę, to raczej z powrotem będziemy dopiero po zmroku, tuż przed przyjazdem moich rodziców.
Siedziałam z podkurczonymi nogami oparta o ramię Billa. Moja głowa, spoczywająca na nim wygodnie, unosiła się i opadała wraz z jego kolejnym oddechem. Dawał mi swojego rodzaju ciepło. Ciepło, którego przedtem nie otrzymałam od żadnej obcej mi osoby. Był dla mnie kimś ważnym. Po prostu był przyjacielem.
W końcu się otwarcie przed sobą do tego przyznałam. Nie da się temu tak długo zaprzeczać, za bardzo kuje w oczy to, jaka więź utworzyła się między nim, Tomem i mną. Muszę przestać uciekać i zacząć dostrzegać to, co mnie wokoło otacza, a przede wszystkim docenić to.
Słowa słowami, myśli myślami, ale od Taya chciałabyś uciec, co?
Chciałabym, ale na razie nie ma potrzeby na zapas interesować się tym idiotą, delikatnie mówiąc. Powinnam przestać żyć przeszłością, bo inaczej pogubię się w tak szybko mijającej teraźniejszości. I tak już straciłam kilka ważnych chwil, zamartwiając się tym, co dawno minęło. Żyje się sekundą, pamiętasz?
Westchnąwszy, przymrużyłam leniwie powieki. Czułam się… bezpiecznie. Jest coś, co sprawia, że mi zależy, że potrafię się w jego towarzystwie odprężyć. Potocznie nazywa się to zaufaniem, ja zdecydowanie w\preferuję określenie, iż oswajam się z czyimś stałym towarzystwem.
– Nazwałaś mnie swoim Vardenem – przerwał błogą ciszę, jaka nas otaczała. Odwrócił twarz w moją stronę, dzięki czemu miałam wzrok centralnie skierowany na jego pełne usta. – Nie jestem za bardzo obeznany w temacie, więc zechciałabyś mi wytłumaczyć, kto to taki?
Uśmiechając się połowicznie, zaczerpnęłam powietrza, by wytłumaczyć mu najprościej jak potrafiłam, kogo oznacza to określenie.
– Ależ to dziecinnie proste, o ile znasz twórczość Christopha Paolini – powiedziałam z udawanym karcącym głosem. – W pradawnej mowie „Varden” oznacza Strażnika, Opiekuna, po prostu osobę, która strzeże kogoś lub coś, bez względu na konsekwencje z tym związane. Opiekuje się tym, co zostało mu powierzone, z niezwykłą ostrożnością i determinacją. A sekretów nie wyda, choćby miał umrzeć. Pozostaje Vardenem do ostatniej kropli krwi.
– Więc mówisz, że jestem twoim Vardenem? – Odgarnął mi z czoła kosmyki włosów niesfornie mi na nie opadające i przysłaniające krajobraz, zatapiający się w czerwień zachodzącego słońca.
– Tak, tak właśnie mówię – przytaknęłam.
– No, skoro tak uważasz. – Wzruszył ramionami. – Powiedz mi jeszcze –zrobił efektowną pauzę, bym skupiła na nim uwagę. Gdy już to zrobiłam, kontynuował. – Jest jakaś nazwa na relację Vardena z osobą, nad którą czuwa?
– Nie, ale lubię określenie yawë.
Spojrzał na mnie spod uniesionych wysoko brwi. Przewróciłam teatralnie oczami, uzupełniając:
– Więź zaufania albo przyjaźń.
Powiedziawszy te słowa, poczułam wszechogarniające mnie od środka ciepło. Nie sądziłam, że coś jeszcze pamiętam z tej książki, ale jak widać gdy pewne sformułowania są mi potrzebne, od razu znajdę je w zakamarkach umysłu. Wystarczy tylko chcieć, a reszta prawie że zrobi się sama.
– Skoro ja jestem Vardenem, to kim jest Tom?
Wyprostowałam się w zamyśleniu. Po chwili znałam odpowiedź.
Togira Ikonoka  – wypowiedziałam dumnie, zadzierając brodę ku górze. Ostatnie promienie słońca nieprzyjemnie raziły mnie w oczy, przez co byłam zmuszona do ich ponownego zmrużenia. – Kaleka Uzdrowiony.
Parsknął i popatrzył na mnie błagalnie.
– Bez przesady.
– No właśnie bez – szybko weszła mu w słowo.
– A tak na serio?
– A tak na serio, to nie licz na to, że ci powiem. Wytęż słuch, to się przekonasz. – Znów wymijająca odpowiedź.
Muszę coś zrobić z tym słońcem, zaraz oślepnę. Miałam do wyboru dwie opcje: albo wziąć z powrotem czapkę Toma od Billa, albo zabrać jego okulary przeciwsłoneczne, bo ja przecież swoich nie wzięłam z pokoju. Bo po co? Zdecydowałam się na pierwszą opcję.
Oparta o ramię Kaulitza, zasypiałam. Światło gorącej gwiazdy grzało moją pobladłą skórę, powieki zaczęły ciążyć, a oddech stawał się coraz płytszy. Jeszcze chwila, a naprawdę zasnę na tej polanie. Czułam się nieswojo odprężona, nadzwyczaj rozluźniona i po prostu zmęczona.
Noszenie wszystkiego, co trapi człowieka, głęboko w sobie nie przynosi upragnionego rezultatu w formie spokoju. Jest tylko gorzej niż wcześniej. Pojedyncze zmartwienia odkładają się na kupkę innych trosk, tworzą tykającą bombę, a kiedy czas upłynie, eksplozja zmiata wszystko z powierzchni ziemi. Lecz ulga po tym wybuchu jest wprost nie do opisania. To trzeba poczuć, by zrozumieć.
Czułam tę ulgę, tam głęboko we mnie coś zaczęło bić dla kogoś, kto na to zasługuje. Myślami odbiegam daleko, a mimo to, wciąż tu jestem. Egzystuję, ale nie sama. Teraz mam dla kogo. Dziś przekonał mnie do siebie.
W końcu jest moim Vardenem, prawda?

*~*

Z każdą minutą czułem, jak ciężar na prawym barku staje się coraz większy. To był wystarczający znak, bym wiedział, że mi zaufała. Jest kimś więcej, a jednak wciąż kimś mniej. Taka niedostępna, taka inna, taka spokojna, taka bezbronna.
Tak nieidealna w tym idealnym świecie.
Stworzyła mocną barierę wokół siebie, wokół swoich uczuć, a teraz pozwoliła, bym ją przekroczył. Nie wiem, co mnie czeka za tym murem, wiem jedynie jedno – będę walczyć. Nawet za nasza dwójkę, bo wiem, że warto. Nie pozwolę, by ponownie upadła. Nie przy moim boku.
Wiedziałem, że ta chwila potrzebuje jakiegoś upamiętnienia, chociażby najmniejszego. Mam taką potrzebę i doskonale wiem, co się stanie, kiedy postanowią ją bezgranicznie zignorować.
Zastanowiłem się, skubiąc skórzaną bransoletkę na nadgarstku. To musi być coś sentymentalnego, coś, co zawsze będzie mogła mieć przy sobie, by mnie nie zapomniała. Musi być małe, musi być moje. Musi posiadać to coś, co ma turkusowowłosa. Musi…
Zerknąłem ukradkiem na drzemiącą dziewczynę, Strużka śliny spłynęła po jej zaróżowionym policzku, wargi miała delikatnie rozchylone, jakby nieśmiało zachęcały do pocałunków, a spokojny oddech dawał mi absolutną pewność w tym, że łzy i wspomnienia zdołały ją dobitnie wymęczyć oraz sprawić, że Morfeusz zabierze ją ze sobą do swojej krainy. Czy tego chce, czy nie, potrzebuje odpoczynku.
Ściągnąłem sygnet z serdecznego palca, po czym obróciłem go w palcach, niepewny, czy to dobry pomysł. Ten niepozorny srebrny pierścionek z czarnym, kwadratowym kamieniem był mi niezwykle bliski. Wzory po bokach przypominały mi o każdej nadziei, jaką w nim powierzałem, gdy bardzo mi na czymś zależało. Tak długo dodawał mi otuchy, ż potrafię sam sobie jej dodać. Tej nadziei teraz potrzebuje Nicka, jej z pewnością bardziej się on przyda. Niech wie, ile dla mnie znaczy.
Ucałowałem kamień tak, jak przed każdym występem. Na szczęście. Tym razem nie moja, a jej. Chwyciłem ostrożnie dłoń przyjaciółki i założyłem pierścień.
– Tylko mi się nie oświadczaj – mruknęła nieprzytomnym głosem.
– A chciałabyś?
– Oczywiście, że nie – zażartowała. – Varden nie może poślubić swojego podopiecznego.
Otworzyła oczy i przyjrzała się temu, co jej podarowałem. Na jej ustach zagościł ten rodzaj uśmiechu, który najbardziej w niej lubię. Szczery. I ten przelotne iskierki w oczach, zdradzające o wiele więcej, niż jej spokojna postawa.
Mimo że znałem odpowiedź na zadanie przeze mnie pytanie, odczułem przeszywające ukłucie w okolicach serca. Jej ostanie słowa odbiły się w mojej głowie głuchym echem. Na co ja liczyłem? Przecież to oczywiste. Ja to wiem, i ona ma doskonałe o tym pojęcie.
– Chyba musimy się zbierać. Nie sądzisz? – dobudziła się całkowicie i wstała z wysuszonej trawy. Otrzepała się z jej źdźbeł, po czym poprawiła przekrzywioną czapkę na głowie. Spojrzała na mnie zamglonym wzrokiem.
– Musimy, bo uśniesz mi w połowie drogi i będę zmuszony cię nieść przez jej resztę.
Powtórzyłem jej czynności i puściłem rozbawiony perskie oko.
– Zabawne. Doprawy, zabawne – burknęła rozdrażniona.
– No chodź, nie marudź.
Pociągnąłem ją za sobą, nie zważając na wszelkie prośby, żeby ją puścić. Nie puszczę jej. Już nigdy jej nie puszczę. Dopiero gdy dotarły do mnie słowa, że trochę za mocno ją złapałem, postanowiłem puścić jej rękę. Przez cały czas czułem ten ciepły dotyk jej zimnej skóry na swojej dłoni.


Stanęliśmy przed drzwiami jej domu. Zadzwoniła domofonem do środka, a gdy osoba po drugiej stronie odebrała, powiedziała krótkie:
– To my.
Z zaciekawieniem przyglądała się nowej biżuterii, zatroskanie na jej skupionej twarzy było aż nazbyt widoczne. Opuchnięte powieki wciąż były czerwone, tak samo jak żyłki widoczne na białkach. W drodze powrotnej również płakała. Tym razem przepraszała mnie za to, że widziałem jej łzy, że musiałem jej towarzyszyć na tym cmentarzu. Generalnie za wszystko.
Uspokoiłem ją i wytłumaczyłem, że za posiadanie przyjaciela się nie przeprasza. Za to się dziękuje sobie. Dobrze, że miałem pod ręką jakieś słodycze. Jakbym wiedział, że dzięki nim szybciej się opanuje, od razu bym jej je dał. W tamtym momencie ogarnął mnie smutek. Może i ufa, ale nadal ma w sobie pewną blokadę, wciąż nie wierzy. Co uczynić, by zaczęła to robić?
Długo nie musieliśmy czekać, by Tom do nas wyszedł. Oboje zdziwiliśmy się na widok fioletowego lima pod jego lewym okiem. Zdawał się niemniej zdziwiony jak my.
– Dominick? – spytała Nicka brata, kiedy ten także pojawił się w drzwiach.
– Nadział się na gitarę – odpowiedział spokojnie bez zająknięcia, opierając się o framugę.
– Sam? – nie dowierzałem.
– On mówi prawdę. Uderzyłem się o główkę. Nic wielkiego, szybko zejdzie – wtrącił Tom nienaturalnie szybkim tonem.
Nicka uniosła brew ku górze i zmrużyła podejrzliwie oczy.
– I tak ci nie wierzę, Nick.
– Nie musisz wierzyć, wystarczy, że ja wiem, że to prawda.
Odprowadziłem ją wzrokiem do wnętrza holu, żałując, że ten dzień nie może trwać wiecznie. Dwudziesty czwarty maja, nie zapomnę tej daty. Nim zamknęła drzwi, bezgłośnie zwróciła się do mnie ostatni raz.
– Dziękuję.
Utkwiłem swoje tęczówki w jej. Oboje wiedzieliśmy, że kontakt wzrokowy jest zdecydowanie za długi. Wiedzieliśmy, co to oznacza. I doskonale rozumieliśmy, jak to się prawdopodobnie zakończy.
Nie zakończy.

 ~
Adeline. – Skoro napisałaś pierwsza, to naturalne, że to Tobie przypadnie pierwsza odpowiedź. Kurczę, zatkało mnie, nawet nie wiem, jak mam Ci odpisać na takie słowa... Są magiczne. Ciekawe, co powiesz o tym. Ja w tamtym za dużo emocji nie widzę, ale to może dlatego, że sama ostatnio czuję się wyprana z uczuć i nie odczuwam tego, co tworzę. O ile tak się w ogóle da. Cóż, nie taka prosta sprawa. Racja, blog oddaje cząstkę mnie, ale tylko procent. Jest jeszcze muzyka, są blogi, są książki, są odpowiedzi, są uczynki. Jakoś nie za bardzo mi to pokazałaś. A wiesz dlaczego wprost bezbłędnie? Bo to wydarzenie miało miejsce niedawno w moim życiu. Tak, ja też przepadam za tym cytatem. Wiesz, że był wymyślony na poczekaniu? Bo jakoś mało tekstu było... Ano dziękuję, ale to chyba nie było porównanie. Zaczęłam na poważnie pisać dopiero w sierpniu, także raczej nie można tego nazwać jeszcze moją mocną stroną. A mnie się jednak wydaje, że każde dzieło powinniśmy traktować tak osobiście. W końcu po to zostało stworzone, inaczej nie nazywałoby się dziełem, nieprawdaż? Skąd wiesz, że taką Cię postrzegam? Nic nie wiesz i nic się nie dowiesz. Chyba tak, aczkolwiek też nie ma za bardzo dobrego wpływu na Twój tok rozumowania. Za mało tlenu, jak widać. Luzu nigdy nie będzie więcej, a przynajmniej nie w moim przypadku. 
unnecessary – Czapki z głów, hm? Tyle że ja zupełnie nie wiem za co. Nie widzę w tym rozdziale nic nadzwyczajnego.
Martie – Chyba nie potrafię pisać inaczej. U mnie wszystko musi układać się w logiczną całość, inaczej historia nie miałaby sensu, a czytelnik nie potrafiłby się w niej odnaleźć. Tak po prostu musi być. Masz tę swobodę, tyle że w zupełnie innym stylu pisania. Prawdopodobnie jest to spowodowane tym, iż o niczym innym nie potrafię tak dobrze pisać i do tego nie widzę siebie, opisującą jakieś w miarę radosne wydarzenia. Muszę dodać tutaj swoją tajemnicę. To tylko jej ułamek, jeszcze wiele skrywa w sobie ta zagubiona duszyczka. Zdecydowanie za wiele. Poczucie winy nigdy jej nie odstąpi, choćby tego chciała, ona wciąż jest w jej podświadomości. Co odkryje? Nie za wiele. Ale da jej ulgę i poczucie bezpieczeństwa, a to jest w tym momencie dla niej priorytet. A wyjawi?
Sonia Szyndlarewicz – Sama jestem z niego bardzo zadowolona, ale to dlatego, że tak długo nad nim myślałam. Bodajże od samego początku wiedziałam, że coś takiego napiszę. Coraz bliżej końca, więc coraz więcej wyjaśnień. W końcu to mężczyzna, dojrzewający mężczyzna, oni tylko o jednym myślą. Poza tym jest w niej zakochany po uszy. Aż mi go żal, gdy pomyślę, co dla niego szykuję. Nie, nie ma zamiaru jej tego oddawać. To nie w stylu Kaulitzów. 
Marta Rys – Coś mi się tak zdawało, że mimo wszystko, napiszesz ten komentarz. Cieszę się, takie było jego zamierzenie i nawet nie wiesz, jaka jestem dumna, słysząc, że jednak kogoś zmusił do refleksji. Mnie też, to najsmutniejsze, co można zrobić dziewczynie, które nie dość, że widziała, jak Lorein umierała, to jeszcze siedziała w psychiatryku przez kilka długich tygodni, tylko w tamtym okresie. W całym życiu zdecydowanie dłużej przesiedziała w takich klinikach. 
Noelle Kaulitz – Hm, to raczej dobre słowa dla mnie, autorki tego tekstu...? Cóż, jak widać jesteś i mnie udało się te uczucia z Ciebie wydobyć. Nawet wiem, która jest pierwszą. To zaszczyt. Ależ proszę, może tutaj także odnalazłaś jakieś piękno. Bo ja je widzę aż zbyt dobrze...