środa, 1 lipca 2015

Rozdział 33

Coraz bliżej końca, trochę mi przykro z tego powodu. Trochę nawet bardzo...

33.


"Czasami trzeba usiąść obok
i czyjąś dłoń zamknąć
w swojej dłoni, wtedy nawet łzy
będą smakować jak szczęście..."
Wacław Buryła

Powiadają, że z oczu drugiego człowieka da się wyczytać wszystko to, co próbuje skryć w najgłębszych zakamarkach swojego umysłu. Choćby nie wiadomo jak bardzo dana persona chciałaby zataić swoje wewnętrzne odczucia bądź rozterki, te dwa punkty w przeróżnych odcieniach na twarzy zawsze pokażą nam prawdę. Musimy tylko bardzo dobrze się im przyjrzeć i naprawdę chcieć ją dostrzec.
Doskonale o tym wiedziałem, przecież nie raz właśnie w taki sposób zdołałem załagodzić kłótnie tworzące się wewnątrz zespołu, to spojrzenie dawało mi wskazówki, co powinienem uczynić, by było lepiej. By w końcu ktoś nie musiał borykać się z tym sam. Człowiek jest istotą społeczną (o czym sam musiałem się przekonać), lecz czasami trzeba mu o tym przypomnieć. Nikt nie powinien być skazany na samotność w tłumie otaczających go ludzi. To czyste barbarzyństwo.
Jednak najgorsza jest świadomość, iż całkowicie o tym zapomniałem. Akurat w takim okresie, kiedy najbardziej by mi się to przydało. Przecież widziałem, że coś niedobrego dzieje się z moją przyjaciółką. Od początku nie była ufna, a wręcz negatywnie do nas nastawiona, jakby nie chciała nas bliżej poznać. I mimo to, nie zdołałem jej pomóc w odpowiednim momencie.
Tracę ją, codziennie pozostaje jej tutaj coraz mniej, a ja mogę jedynie bezczynnie się temu przeglądać. Widzę, jak się męczy, jak walczy sama ze sobą o siebie. Co takiego ukrywa, że zostawiając to w spokoju, powolnie wyniszcza siebie od środka?
Jak zadufany w sobie byłem, że przez tyle czasu tak sprytnie udało się jej to zataić? Jak mogłem tego nie zauważyć? Jak mogłem?... Czego jeszcze nie dostrzegamy? Tych szklanych łez w odbiciach mchowej zieleni? Tych cierni okalających zbolałe serce? Tego cichego szeptu z zamkniętych wrót duszy? Tego nawoływania w każdym niepewnym geście? Tego strachu w zgarbionym ciele? Tego zrezygnowania w zachrypniętym od krzyku w nocy głosie?
Dziś mi zaufała, lecz obawiam się, że to tylko cząstka tego, co nosi tam głęboko w sobie. Widzę, jak się męczy, a mimo to nie wiem, co zrobić, by jej ulżyć. Jest pogubiona, skrzywdzona i przestraszona. Ale czego tak się boi? Ma nas, może nam wszystko powiedzieć. Jeśli tego zechce. Nicka musi zrozumieć, że sama nie da sobie rady. Do wyswobodzenia się z lin kłamstw przeszłości potrzeba więcej niż jednej osoby. W pojedynkę nie zrzuci z siebie nawet ułamka tego przygniatającego do podłoża ciężaru.
Żałuję, że dopiero po czterech miesiącach znajomości zacząłem się nad tym dogłębnie zastanawiać, dopiero po tym, jak zwierzyła mi się ze śmierci przyjaciółki. Co prawda, myślałem o tym wcześniej, lecz nadzwyczaj szybko odpychałem ten temat od siebie, chociaż nie powinienem tego robić.
Człowiek cały czas uczy się na swoich błędach. Ja także, w końcu nikt nie jest perfekcyjny. Każdy ma jakieś niedoskonałości. Szkoda, że moja wyszła na światło dziennie w najmniej odpowiednim do tego momencie. Codziennie, każdą piosenką, każdym słowem, pomagam setkom ludzi, co widać gołym okiem. Pluję sobie w twarz, bo nie potrafię pomóc osobie, która najbardziej tego potrzebuje.
Ludzie zapominają te najistotniejsze rady, jakie usłyszeli od starszych i bardziej doświadczonych od siebie osób, nie pamiętają tych dobrych chwil. Za to doskonale potrafią przypomnieć innym, czego nie zrobili bądź co uczynili źle, kiedy im nie pomogliśmy, same pouczenia. Pamiętają to, co chcą pamiętać. A chcą mieć zapisane w świadomości te negatywne wspomnienia. Potem użalają się nad tym, że nikt się nimi nie interesuje, jakie to ich życie jest beznadziejne. Zabawne, nieprawdaż? W jakim to świecie przystało nam żyć, to się w głowie nie mieści.
Jest tolerancja, jest zrozumienie, jest chęć pomocy, tyle że jedynie w małym procencie populacji na kuli ziemskiej. Częściej da się dostrzec zawiść, nienawiść oraz niepohamowaną żądzę władzy. Byle do celu, nieważne, ilu ludzi się skrzywdzi. Nieważne, że po trupach. To jest zupełnie mało przejmujące. Naprawdę, przecież jedna osoba strącona ze szczebla społeczeństwa nie robi nikomu różnicy, i tak zaraz ktoś wskoczy na jej miejsce.
Patrząc w puste zielone oczy dziewczyny, czuję ucisk w okolicy żołądka. Ta jej bezsilność, to jej zrezygnowania, ta niechęć –  przeszywa mnie na wskroś. Zdałem sobie sprawę, że nigdy przedtem nie widziałem tak pogrążonego w niemym smutku i zrezygnowanego człowieka. Ona już dawno przestała wierzyć w lepsze jutro, doskonale wie, na jakich zasadach rozgrywa się ta popularna gra nazywana życiem.
I pomyśleć, że ma zaledwie siedemnaście lat. Przeżyła zdecydowanie za wiele, jak na swój wiek. Z jednej strony to dobrze, zaś z drugiej niewyobrażalnie przykre, że tak szybko była skazana na przejście w dorosłość. Nie miała czasu na drobne pomyłki, z każdego potknięcia była rozliczana przez los aż nader surowo.
Żal serce ściska, gdy się o tym myśli w taki sposób. Musi być jej trudno, ale wciąż jest i twardo stąpa po tym fałszywym podłożu. Już dawno mogła się poddać, skończyć z tym wszystkim, tylko po to, by udać się do błogiej krainy snu, z którego nikt już nie zdoła jej wybudzić. W końcu to jedynie kilka dodatkowych sekund cierpienia. To nieporównywalne zero z tym, co już nosi w swojej teczce z doświadczeniem. A ulga jest tak błoga, że z pewnością by tego nie żałowała.
Za to podziwiam Nickę. Zamiast się poddać, brnie dalej w to bagno, choć już jakiś czas temu wszystko, co było dla nie ważne, zostawiła w tyle. Ma w sobie tyle siły, by się nie zatrzymać. I to jest prawdziwa sztuka, której nigdy nie będę w stanie opanować. Tyle razy mogła się wyeliminować, była tak nisko, a ciągle tu jest. I trwa.
Możliwe, że nie do końca ma pojęcie, jak wokół niej większość rzeczy ulega zmianie. Nie dopuszcza do siebie choćby kawałka myśli, że tuż obok znajduje się ktoś, kto nie ma zamiaru jej skrzywdzić i zszargać tę zburzoną psychikę. Leżącego się nie kopie, tylko szkoda, ze tyle osób się nie stosuje do tej reguły. Wolą wcielić się w rolę kata, aniżeli obrońcy. W końcu to wstyd okazać swoje dobro.
Jak długo trzeba krzywdzić, zadając nienamacalny ból, by doprowadzić kogoś do takiego stanu, w jakim ta biedna dziewczyna się znalazła? Kim trzeba się stać, by nie zauważyć, iż nadzieje uciekła z jej ciała i została jedynie pusta skorupa, która szybko nie ugości spokoju ducha? Jak można nie podać jej ręki? Jak można udawać, że nie widzi się takich rzeczy?
Analizowałem jej zachowanie od samego początku i nic nie zauważyłem. Zupełnie jakby nic się z nią nie działo. A dziś widzę, że była krucha, że przez ten cały czas udawało jej się grać kogoś, kim nie jest. To wcale nie oznacza, ze nas oszukała, ona po prostu nie chciała nas obarczać swoimi problemami. Tyle że nie zdawała sobie sprawy z tego, że krzywdzi nie tylko siebie, ale Toma i mnie.
Czy istnieje gorszy wymiar kary, niż trzymanie w sobie tylu rzeczy od nie wiadomo jak długiego okresu czasu? To już podchodzi pod masochizm, a do tego potrzeba umiejętnie podchodzić. Masochistą nikt nie zostaje z wyboru, tak samo jak psychopatą, mordercą i sadystą – oni stali się tacy, bo za długo musieli znosić cierpienie zadane im przez liczną grupę najbliższych im ludzi.
Wszystko ma swój początek w podświadomości bezbronnej istoty. Problem zabójstw, przestępstw, a także samobójstw nie zniknie, jeśli nie zacznie się z nim walki od zlikwidowania źródła. W tym przypadku źródłem są słowa oraz czyny, które ranią o wiele mocniej, niż może się nam wydawać. Jedno niewłaściwe słowo, zdanie, jeden niekontrolowany gest jest w stanie doszczętnie zaburzyć czyjś światopogląd.
Nie widziałem blizn na ciele Nicki (prócz tych na plecach, choć te tylko poczułem, bardziej chodzi mi o te, które mówią o samookaleczeniu się), co już samo w sobie świadczy o tym, że jest inteligentniejsza od znacznej części niemieckiego społeczeństwa. Nie daje po sobie poznać, co z nią zrobili.
Dopiero teraz dostrzegam jak jej mchowe oczy są zapuchnięte, a wokół nich widnieją szarawe sińce. Sińce zmęczenia życiem. Dlatego zawsze maluje się tak mocno, by skryć je przed ludzkim okiem, które tak łatwo podchwytuje iluzje optyczne. Jest zbyt delikatna i wrażliwa, więc taki makijaż za bardzo mi do niej nie pasował. Zdecydowała się mnie to pokazać. Teraz zacząłem postrzegać ją z innej strony.
Ciemne, mocno podkreślone oczy, zawsze bordowe usta, uwypuklone kości policzkowe, ubrania w zimnych barwach i te nieszczęsne dwudziestodziurkowe glany nie były aktem buntu, jak dotychczas myślałem, one były przebraniem. Kostiumem, który doskonale sprawdzał się w roli, w jaką wchodziła każdego dnia bycia na tym świecie.
Ufam jej, ufam tym brzoskwiniowym, przepełnionym prawdą ustom, ufam tym nieśmiałym gestom, ufam temu szczeremu uśmiechowi, który coraz częściej gości na jej bladej skórze. I ufam temu cierpieniu, to sprawia, iż jest tak cholernie realna, że aż nieprawdziwa.
Wierzę, że gdy i ona zaufa całościowo, stanie się naprawdę cudowną osobą. Najtrudniej jest pomóc tym, którzy tego najbardziej potrzebują. Jednakże trzeba uważać, by nie dać takiej osobie odejść.
Tym razem to ja ciągnąłem ją za delikatną, oziębłą dłoń. Jej skóra jest chłodna, jakby łzy nie zabrały ze sobą jedynie przykrych doświadczeń, lecz też ciepło jej myśli. Nie chciałem się spieszyć, ale świadomość, że popada w stan melancholii, działała na mnie tak piorunująco, że nie potrafiłem być spokojniejszy.
Poza tym jesteśmy w centrum Hamburga, a tu każdy na widzi, każdy mnie zna. Nie ma szans, byśmy przeszli niepostrzeżenie przez tłum tych ludzi. Jost nie będzie zadowolony i mam tego pełną świadomość, ale nie mogę inaczej. Muszę coś zrobić. Muszę coś zrobić, by nie przepadła. Muszę.
Byliśmy w mieście, a panował tutaj dziwny spokój. Uliczki, którymi zmierzamy, są puste, tak samo, jak spojrzenie Nicki. Obiecałem sobie, że jej pomogę, a raz danego słowa zawsze dotrzymuję, choćby nie wiem co miło się wydarzyć. Drugi raz takiego samego błędu nie popełnię, więc przestrzegam zasad dochowywania tajemnic.
– Bill, obiecaj mi coś – poprosiła, splatając swoje palce z moimi. Jej głos był nienaturalnie zachrypnięty, z lekka gardłowy. – Obiecaj mi, że choćby nie wiadomo co mogło się wydarzyć, zawsze, ale to zawsze – podkreśliła, zacisnąwszy mocno zęby – będziesz bronił Veronici Joseph. Ale jeśli ją spotkasz, uciekaj gdzie pieprz rośnie. Jeżeli w twoimi życiu pojawi się Er, bo tak lubi się najczęściej przedstawiać, broń jej. Lecz nigdy nie pozwól na to, żeby cię poznała na wylot. To niebezpieczne.
– Kim jest ta dziewczyna? – spytałem, nim zdążyłem się ugryźć z język.
– Miejmy nadzieję, że nie będziesz musiał wiedzieć – odpowiedziała wymijająco.
Nie pozostaje mi nic innego, jak przysięgnięcie jej tego. Widzę, ile to dla niej znaczy, a dokładniej to czuję, jak jej palce miażdżą moje. W ciągu naszej znajomości o nic mnie nie prosiła, więc akurat to jest ważna sprawa.
– Obiecuję.
Przeniosła na mnie swoje zapuchnięte oczy – malowała się w nich wdzięczność. Uśmiechnęła się smutno. Niech uśmiecha się częściej, proszę, wygląda wtedy tak pięknie, ale tylko nie w ten sposób.
– Dziękuję, mój Vardenie. – Przytuliła mnie krótko, zbyt krótko. Nie chciałem, by mnie puściła. Chciałem mieć jej ciepło przy swoim boku. Już zawsze.
Koiła mnie swoim charakterystycznym zapachem cytryny zmieszanej z cedrem. Była lodowata, choć powietrze pozostawało suche, a temperatura znacznie przekraczała dwadzieścia kresek na termometrze. Nie posądzałbym ją o taką subtelność i otwartość. To może oznaczać jedynie jedno – przełamała się w sobie. Coś zaczyna się zmieniać, czuję to. Ale to dopiero początek drogi, jaka jest jeszcze przed nami do pokonania.
W tej chwili zdałem sobie z czegoś sprawę. Nie choroby, nie natura, nie katastrofy, nie los spowodują kres rodzaju ludzkiego. To my sami doprowadzimy do własnej zagłady, to nasza natura i brak wstrzemięźliwości, brak miłości, empatii sprawi, że znikniemy na zawsze z powierzchni tej planety. Tak się dzieje od tysięcy lat i dziać się będzie przez kolejne tysiące.
Idealnym przykładem ofiary tego systemu jest Nicka Rauch. Ona umiera, od środka, a ja nie mogę temu zapobiec.

*~*

Byłam wdzięczna Kaulitzowi za to, co zrobił. Nie każdy byłby gotów na taki gest. Mam nadzieję, że dotrzyma obietnicy, choć liczę na to, że nigdy nie będzie musiał tego czynić.
Ciężki kamień spadł mi z serca i z głucho uderzył o miękką ziemię cmentarną. Od dawna czekałam na ten moment, pragnęłam w końcu zerwać te stalowe łańcuchy okalające szczelnie moją postać.
Potrzebowałam zrozumienia, a Bill właśnie mi je podarował i wygląda na to, że nie oczekuje niczego w zamian. Dziwnie, wręcz obco czuję się z tym, że postanowił podać mi silną dłoń, że zauważył. Mimo plotek, zdołał się do mnie przekonać. I ja to cenię, bo ze swoim bratem są jednymi, którzy zdołali dokonać takiej rzeczy. Obalili stereotyp o mnie. Są pierwszymi od trzech lat osobami, z którymi mam aż tak bliski kontakt.
I jak ja niby mam wyjechać z kraju bez słowa? Jak? Nie, zaprzeczyłam szybko, nie bez słowa. Poza tym klamka zapadła, muszę się stąd wyrwać. Oni będą musieli zapomnieć, ja będę musiała się z tym pogodzić  i zacząć żyć na nowo jak dawniej. Coś musi się skończyć, by coś innego mogło się zacząć spełniać. A ja mam zamiar zrealizować swoje marzenia.
Siedzieliśmy na odległym wzgórzu, dwa razy dzwonił Tom z zapytaniem: gdzie jesteśmy, co robimy i kiedy mamy zamiar po niego wrócić. Za każdym razem odpowiedź wokalisty była taka sama:
– Na Elbhöhe, nic, o co mógłbyś być zazdrosny. Właśnie zastanawiamy się, czy cię tam nie zostawić – mówił, lecz widząc moje karcące spojrzenie, dodawał: – Niedługo, daj nam czas.
Po głosie starszego Kaulitza wiedziałam, że jest czymś znudzony lub niezwykle poirytowany. Co w domu się działo, nie miałam pojęcia, uparcie wierzyłam, że Nick dobrze się nim zajmie.
Przez całą drogę tutaj rozmawialiśmy na rzucone przez Billa tematy, tak było prościej, dla nas obu. Gdy dotarliśmy do miejsca, w które to postanowił zabrać mnie muzyk, ucichliśmy, zafascynowani widokiem, jaki rozprzestrzeniał się przed nami.
Z polany na wzgórzu mieliśmy idealną perspektywę na panoramę miasta. Nie sądziłam, że minęło tyle czasu odkąd postanowiłam porwać Kaulitza ze sobą, co w sumie tłumaczy Toma, lecz słońce znacznie obniżyło swoje położenie na niebie. Jeśli się nie mylę, to raczej z powrotem będziemy dopiero po zmroku, tuż przed przyjazdem moich rodziców.
Siedziałam z podkurczonymi nogami oparta o ramię Billa. Moja głowa, spoczywająca na nim wygodnie, unosiła się i opadała wraz z jego kolejnym oddechem. Dawał mi swojego rodzaju ciepło. Ciepło, którego przedtem nie otrzymałam od żadnej obcej mi osoby. Był dla mnie kimś ważnym. Po prostu był przyjacielem.
W końcu się otwarcie przed sobą do tego przyznałam. Nie da się temu tak długo zaprzeczać, za bardzo kuje w oczy to, jaka więź utworzyła się między nim, Tomem i mną. Muszę przestać uciekać i zacząć dostrzegać to, co mnie wokoło otacza, a przede wszystkim docenić to.
Słowa słowami, myśli myślami, ale od Taya chciałabyś uciec, co?
Chciałabym, ale na razie nie ma potrzeby na zapas interesować się tym idiotą, delikatnie mówiąc. Powinnam przestać żyć przeszłością, bo inaczej pogubię się w tak szybko mijającej teraźniejszości. I tak już straciłam kilka ważnych chwil, zamartwiając się tym, co dawno minęło. Żyje się sekundą, pamiętasz?
Westchnąwszy, przymrużyłam leniwie powieki. Czułam się… bezpiecznie. Jest coś, co sprawia, że mi zależy, że potrafię się w jego towarzystwie odprężyć. Potocznie nazywa się to zaufaniem, ja zdecydowanie w\preferuję określenie, iż oswajam się z czyimś stałym towarzystwem.
– Nazwałaś mnie swoim Vardenem – przerwał błogą ciszę, jaka nas otaczała. Odwrócił twarz w moją stronę, dzięki czemu miałam wzrok centralnie skierowany na jego pełne usta. – Nie jestem za bardzo obeznany w temacie, więc zechciałabyś mi wytłumaczyć, kto to taki?
Uśmiechając się połowicznie, zaczerpnęłam powietrza, by wytłumaczyć mu najprościej jak potrafiłam, kogo oznacza to określenie.
– Ależ to dziecinnie proste, o ile znasz twórczość Christopha Paolini – powiedziałam z udawanym karcącym głosem. – W pradawnej mowie „Varden” oznacza Strażnika, Opiekuna, po prostu osobę, która strzeże kogoś lub coś, bez względu na konsekwencje z tym związane. Opiekuje się tym, co zostało mu powierzone, z niezwykłą ostrożnością i determinacją. A sekretów nie wyda, choćby miał umrzeć. Pozostaje Vardenem do ostatniej kropli krwi.
– Więc mówisz, że jestem twoim Vardenem? – Odgarnął mi z czoła kosmyki włosów niesfornie mi na nie opadające i przysłaniające krajobraz, zatapiający się w czerwień zachodzącego słońca.
– Tak, tak właśnie mówię – przytaknęłam.
– No, skoro tak uważasz. – Wzruszył ramionami. – Powiedz mi jeszcze –zrobił efektowną pauzę, bym skupiła na nim uwagę. Gdy już to zrobiłam, kontynuował. – Jest jakaś nazwa na relację Vardena z osobą, nad którą czuwa?
– Nie, ale lubię określenie yawë.
Spojrzał na mnie spod uniesionych wysoko brwi. Przewróciłam teatralnie oczami, uzupełniając:
– Więź zaufania albo przyjaźń.
Powiedziawszy te słowa, poczułam wszechogarniające mnie od środka ciepło. Nie sądziłam, że coś jeszcze pamiętam z tej książki, ale jak widać gdy pewne sformułowania są mi potrzebne, od razu znajdę je w zakamarkach umysłu. Wystarczy tylko chcieć, a reszta prawie że zrobi się sama.
– Skoro ja jestem Vardenem, to kim jest Tom?
Wyprostowałam się w zamyśleniu. Po chwili znałam odpowiedź.
Togira Ikonoka  – wypowiedziałam dumnie, zadzierając brodę ku górze. Ostatnie promienie słońca nieprzyjemnie raziły mnie w oczy, przez co byłam zmuszona do ich ponownego zmrużenia. – Kaleka Uzdrowiony.
Parsknął i popatrzył na mnie błagalnie.
– Bez przesady.
– No właśnie bez – szybko weszła mu w słowo.
– A tak na serio?
– A tak na serio, to nie licz na to, że ci powiem. Wytęż słuch, to się przekonasz. – Znów wymijająca odpowiedź.
Muszę coś zrobić z tym słońcem, zaraz oślepnę. Miałam do wyboru dwie opcje: albo wziąć z powrotem czapkę Toma od Billa, albo zabrać jego okulary przeciwsłoneczne, bo ja przecież swoich nie wzięłam z pokoju. Bo po co? Zdecydowałam się na pierwszą opcję.
Oparta o ramię Kaulitza, zasypiałam. Światło gorącej gwiazdy grzało moją pobladłą skórę, powieki zaczęły ciążyć, a oddech stawał się coraz płytszy. Jeszcze chwila, a naprawdę zasnę na tej polanie. Czułam się nieswojo odprężona, nadzwyczaj rozluźniona i po prostu zmęczona.
Noszenie wszystkiego, co trapi człowieka, głęboko w sobie nie przynosi upragnionego rezultatu w formie spokoju. Jest tylko gorzej niż wcześniej. Pojedyncze zmartwienia odkładają się na kupkę innych trosk, tworzą tykającą bombę, a kiedy czas upłynie, eksplozja zmiata wszystko z powierzchni ziemi. Lecz ulga po tym wybuchu jest wprost nie do opisania. To trzeba poczuć, by zrozumieć.
Czułam tę ulgę, tam głęboko we mnie coś zaczęło bić dla kogoś, kto na to zasługuje. Myślami odbiegam daleko, a mimo to, wciąż tu jestem. Egzystuję, ale nie sama. Teraz mam dla kogo. Dziś przekonał mnie do siebie.
W końcu jest moim Vardenem, prawda?

*~*

Z każdą minutą czułem, jak ciężar na prawym barku staje się coraz większy. To był wystarczający znak, bym wiedział, że mi zaufała. Jest kimś więcej, a jednak wciąż kimś mniej. Taka niedostępna, taka inna, taka spokojna, taka bezbronna.
Tak nieidealna w tym idealnym świecie.
Stworzyła mocną barierę wokół siebie, wokół swoich uczuć, a teraz pozwoliła, bym ją przekroczył. Nie wiem, co mnie czeka za tym murem, wiem jedynie jedno – będę walczyć. Nawet za nasza dwójkę, bo wiem, że warto. Nie pozwolę, by ponownie upadła. Nie przy moim boku.
Wiedziałem, że ta chwila potrzebuje jakiegoś upamiętnienia, chociażby najmniejszego. Mam taką potrzebę i doskonale wiem, co się stanie, kiedy postanowią ją bezgranicznie zignorować.
Zastanowiłem się, skubiąc skórzaną bransoletkę na nadgarstku. To musi być coś sentymentalnego, coś, co zawsze będzie mogła mieć przy sobie, by mnie nie zapomniała. Musi być małe, musi być moje. Musi posiadać to coś, co ma turkusowowłosa. Musi…
Zerknąłem ukradkiem na drzemiącą dziewczynę, Strużka śliny spłynęła po jej zaróżowionym policzku, wargi miała delikatnie rozchylone, jakby nieśmiało zachęcały do pocałunków, a spokojny oddech dawał mi absolutną pewność w tym, że łzy i wspomnienia zdołały ją dobitnie wymęczyć oraz sprawić, że Morfeusz zabierze ją ze sobą do swojej krainy. Czy tego chce, czy nie, potrzebuje odpoczynku.
Ściągnąłem sygnet z serdecznego palca, po czym obróciłem go w palcach, niepewny, czy to dobry pomysł. Ten niepozorny srebrny pierścionek z czarnym, kwadratowym kamieniem był mi niezwykle bliski. Wzory po bokach przypominały mi o każdej nadziei, jaką w nim powierzałem, gdy bardzo mi na czymś zależało. Tak długo dodawał mi otuchy, ż potrafię sam sobie jej dodać. Tej nadziei teraz potrzebuje Nicka, jej z pewnością bardziej się on przyda. Niech wie, ile dla mnie znaczy.
Ucałowałem kamień tak, jak przed każdym występem. Na szczęście. Tym razem nie moja, a jej. Chwyciłem ostrożnie dłoń przyjaciółki i założyłem pierścień.
– Tylko mi się nie oświadczaj – mruknęła nieprzytomnym głosem.
– A chciałabyś?
– Oczywiście, że nie – zażartowała. – Varden nie może poślubić swojego podopiecznego.
Otworzyła oczy i przyjrzała się temu, co jej podarowałem. Na jej ustach zagościł ten rodzaj uśmiechu, który najbardziej w niej lubię. Szczery. I ten przelotne iskierki w oczach, zdradzające o wiele więcej, niż jej spokojna postawa.
Mimo że znałem odpowiedź na zadanie przeze mnie pytanie, odczułem przeszywające ukłucie w okolicach serca. Jej ostanie słowa odbiły się w mojej głowie głuchym echem. Na co ja liczyłem? Przecież to oczywiste. Ja to wiem, i ona ma doskonałe o tym pojęcie.
– Chyba musimy się zbierać. Nie sądzisz? – dobudziła się całkowicie i wstała z wysuszonej trawy. Otrzepała się z jej źdźbeł, po czym poprawiła przekrzywioną czapkę na głowie. Spojrzała na mnie zamglonym wzrokiem.
– Musimy, bo uśniesz mi w połowie drogi i będę zmuszony cię nieść przez jej resztę.
Powtórzyłem jej czynności i puściłem rozbawiony perskie oko.
– Zabawne. Doprawy, zabawne – burknęła rozdrażniona.
– No chodź, nie marudź.
Pociągnąłem ją za sobą, nie zważając na wszelkie prośby, żeby ją puścić. Nie puszczę jej. Już nigdy jej nie puszczę. Dopiero gdy dotarły do mnie słowa, że trochę za mocno ją złapałem, postanowiłem puścić jej rękę. Przez cały czas czułem ten ciepły dotyk jej zimnej skóry na swojej dłoni.


Stanęliśmy przed drzwiami jej domu. Zadzwoniła domofonem do środka, a gdy osoba po drugiej stronie odebrała, powiedziała krótkie:
– To my.
Z zaciekawieniem przyglądała się nowej biżuterii, zatroskanie na jej skupionej twarzy było aż nazbyt widoczne. Opuchnięte powieki wciąż były czerwone, tak samo jak żyłki widoczne na białkach. W drodze powrotnej również płakała. Tym razem przepraszała mnie za to, że widziałem jej łzy, że musiałem jej towarzyszyć na tym cmentarzu. Generalnie za wszystko.
Uspokoiłem ją i wytłumaczyłem, że za posiadanie przyjaciela się nie przeprasza. Za to się dziękuje sobie. Dobrze, że miałem pod ręką jakieś słodycze. Jakbym wiedział, że dzięki nim szybciej się opanuje, od razu bym jej je dał. W tamtym momencie ogarnął mnie smutek. Może i ufa, ale nadal ma w sobie pewną blokadę, wciąż nie wierzy. Co uczynić, by zaczęła to robić?
Długo nie musieliśmy czekać, by Tom do nas wyszedł. Oboje zdziwiliśmy się na widok fioletowego lima pod jego lewym okiem. Zdawał się niemniej zdziwiony jak my.
– Dominick? – spytała Nicka brata, kiedy ten także pojawił się w drzwiach.
– Nadział się na gitarę – odpowiedział spokojnie bez zająknięcia, opierając się o framugę.
– Sam? – nie dowierzałem.
– On mówi prawdę. Uderzyłem się o główkę. Nic wielkiego, szybko zejdzie – wtrącił Tom nienaturalnie szybkim tonem.
Nicka uniosła brew ku górze i zmrużyła podejrzliwie oczy.
– I tak ci nie wierzę, Nick.
– Nie musisz wierzyć, wystarczy, że ja wiem, że to prawda.
Odprowadziłem ją wzrokiem do wnętrza holu, żałując, że ten dzień nie może trwać wiecznie. Dwudziesty czwarty maja, nie zapomnę tej daty. Nim zamknęła drzwi, bezgłośnie zwróciła się do mnie ostatni raz.
– Dziękuję.
Utkwiłem swoje tęczówki w jej. Oboje wiedzieliśmy, że kontakt wzrokowy jest zdecydowanie za długi. Wiedzieliśmy, co to oznacza. I doskonale rozumieliśmy, jak to się prawdopodobnie zakończy.
Nie zakończy.

 ~
Adeline. – Skoro napisałaś pierwsza, to naturalne, że to Tobie przypadnie pierwsza odpowiedź. Kurczę, zatkało mnie, nawet nie wiem, jak mam Ci odpisać na takie słowa... Są magiczne. Ciekawe, co powiesz o tym. Ja w tamtym za dużo emocji nie widzę, ale to może dlatego, że sama ostatnio czuję się wyprana z uczuć i nie odczuwam tego, co tworzę. O ile tak się w ogóle da. Cóż, nie taka prosta sprawa. Racja, blog oddaje cząstkę mnie, ale tylko procent. Jest jeszcze muzyka, są blogi, są książki, są odpowiedzi, są uczynki. Jakoś nie za bardzo mi to pokazałaś. A wiesz dlaczego wprost bezbłędnie? Bo to wydarzenie miało miejsce niedawno w moim życiu. Tak, ja też przepadam za tym cytatem. Wiesz, że był wymyślony na poczekaniu? Bo jakoś mało tekstu było... Ano dziękuję, ale to chyba nie było porównanie. Zaczęłam na poważnie pisać dopiero w sierpniu, także raczej nie można tego nazwać jeszcze moją mocną stroną. A mnie się jednak wydaje, że każde dzieło powinniśmy traktować tak osobiście. W końcu po to zostało stworzone, inaczej nie nazywałoby się dziełem, nieprawdaż? Skąd wiesz, że taką Cię postrzegam? Nic nie wiesz i nic się nie dowiesz. Chyba tak, aczkolwiek też nie ma za bardzo dobrego wpływu na Twój tok rozumowania. Za mało tlenu, jak widać. Luzu nigdy nie będzie więcej, a przynajmniej nie w moim przypadku. 
unnecessary – Czapki z głów, hm? Tyle że ja zupełnie nie wiem za co. Nie widzę w tym rozdziale nic nadzwyczajnego.
Martie – Chyba nie potrafię pisać inaczej. U mnie wszystko musi układać się w logiczną całość, inaczej historia nie miałaby sensu, a czytelnik nie potrafiłby się w niej odnaleźć. Tak po prostu musi być. Masz tę swobodę, tyle że w zupełnie innym stylu pisania. Prawdopodobnie jest to spowodowane tym, iż o niczym innym nie potrafię tak dobrze pisać i do tego nie widzę siebie, opisującą jakieś w miarę radosne wydarzenia. Muszę dodać tutaj swoją tajemnicę. To tylko jej ułamek, jeszcze wiele skrywa w sobie ta zagubiona duszyczka. Zdecydowanie za wiele. Poczucie winy nigdy jej nie odstąpi, choćby tego chciała, ona wciąż jest w jej podświadomości. Co odkryje? Nie za wiele. Ale da jej ulgę i poczucie bezpieczeństwa, a to jest w tym momencie dla niej priorytet. A wyjawi?
Sonia Szyndlarewicz – Sama jestem z niego bardzo zadowolona, ale to dlatego, że tak długo nad nim myślałam. Bodajże od samego początku wiedziałam, że coś takiego napiszę. Coraz bliżej końca, więc coraz więcej wyjaśnień. W końcu to mężczyzna, dojrzewający mężczyzna, oni tylko o jednym myślą. Poza tym jest w niej zakochany po uszy. Aż mi go żal, gdy pomyślę, co dla niego szykuję. Nie, nie ma zamiaru jej tego oddawać. To nie w stylu Kaulitzów. 
Marta Rys – Coś mi się tak zdawało, że mimo wszystko, napiszesz ten komentarz. Cieszę się, takie było jego zamierzenie i nawet nie wiesz, jaka jestem dumna, słysząc, że jednak kogoś zmusił do refleksji. Mnie też, to najsmutniejsze, co można zrobić dziewczynie, które nie dość, że widziała, jak Lorein umierała, to jeszcze siedziała w psychiatryku przez kilka długich tygodni, tylko w tamtym okresie. W całym życiu zdecydowanie dłużej przesiedziała w takich klinikach. 
Noelle Kaulitz – Hm, to raczej dobre słowa dla mnie, autorki tego tekstu...? Cóż, jak widać jesteś i mnie udało się te uczucia z Ciebie wydobyć. Nawet wiem, która jest pierwszą. To zaszczyt. Ależ proszę, może tutaj także odnalazłaś jakieś piękno. Bo ja je widzę aż zbyt dobrze...

7 komentarzy:

  1. Widzę, że ten rozdział był bardzo poważny i refleksyjny - "Przemyślenia Billa nad życiem". Pomimo, że z kilkoma jego opiniami się nie zgadzam, bardzo mi się podobało. Nicka dopuściła Kaulitza do swoich sekretów i niby jak ona chce teraz wyjechać? Jak Bill się dowie, to może zrobi strajk głodowy? Po tym już nic z niego nie zostanie. Ładnie z jego strony, że podarował jej sygnet na pamiątkę, będzie coś po nim miała, kiedy z niego zostanie proch po głodówce :-D
    W sumie szkoda, że już prawie koniec... Już nie będzie co tygodniowego czekania na środy :-( I tak życzę dużo weny, może w następnym blogu ;-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Sonja, cfelu, wyprzedziłaś mnie >.<
    Nie wiem, co powiedzieć, to, że się rozryczałam, chyba jest najbardziej wiarygodnym argumentem potwierdzającym fakt, iż mnie dobił ten rozdział. Wszyscy są tam cholernie autentyczni, wszystko jest podsycone wewnętrznym bólem, a jednak nie ma tam ani krzty przesady, dramatyzmu i sztucznego mroku.
    Liczyłam, że pojawi się Tay, przyleci na tych swoich skrzydłach upadłego anioła, ale nie było go i zaczyna mnie już denerwować, że dotąd ich konfrontacje z Nicką były tak ograniczone. KIEDY SIĘ WSZYSTKO WYJAŚNI?!
    Popieram Sonję - smutny będzie fakt, że to już koniec. Już nie będzie twojego radosnego darcia się "Ja chcę już środę!". Nie, to znaczy będzie - ale z całkiem innego powodu. Będzie mi brakowało pisania tych komentarzy i będzie mi brakowało odkrywania nowych kawałków duszy Nicki, ale pewnie nikt ich nigdy nie odkryje.
    Było tutaj tak dużo cukru, że to aż niezdrowe. No bo naprawdę...? Tak długo czekałam, aż Bill zrobi jakiś mały krok, a ty od razu, bum! i ona na nim śpi. Tak jak mówiłam, brakowało jeszcze "Ślinisz się przez sen", gromkiego wybuchu śmiechu i namiętnych pocałunków w krzakach. Ale muszę przyznać, że Bill się nią zaopiekował tak, jak trzeba. Jednak wydaje mi się, że on powinien jej po prostu powiedzieć, żeby wzięła się w garść i jakoś ją zmotywować, pozytywnie oczywiście, zamiast dołować siebie i ją równocześnie. Wystarczająco smutno jej jest. Powinna się rozluźnić.
    Masz rację, pewnie nigdy nie dowiem się, co o mnie myślisz, ale to nie przeszkadza mi w budowaniu dobrego wrażenia, które, moim zdaniem, wypadło marnie. No bo jak można poważnie traktować kogoś, kto topi swoją legitymację, wchodzi ci do kibla i mieszka z facetem, którego zamiłowaniem jest papier toaletowy Ultra Strong?
    W sumie to za co Nick wpierdzielił Tomowi? Tutaj wyobraziłam sobie siebie w takiej samej sytuacji z tobą i to wydało mi się trochę śmieszne. Ale tak serio - no za co? Aż taki wkurzający chłopak nie jest, no bez przesady, wszyscy się już na nim wyżywają :< Teraz pora na #tomsupport. Tak w ogóle, co się dzieje u Georga u Gustava? Pojawią się jeszcze?
    Piszesz tak, że potem mam w głowie miliard pytań, więc się nie dziw.
    Dużo weny, cebulo. A raczej - Dominisiu. To zdrobnienie jest świetne.
    Ściskam mocno, nie zważając na twoje bicie <:
    Listing.

    OdpowiedzUsuń
  3. Wracając jeszcze do odpowiedzi na mój poprzedni komentarz - nie wiem, czy wyjawi. Nicka - w moim odczuciu - jest taką zagadką, której do końca nie rozumiem. Jej zachowanie stawia przede mną tysiące znaków zapytania, ale lubię takie psychologiczne zagwozdki i - mam nadzieję - z biegiem czasu ją zrozumiem.
    Hm, Bill to przyjaciel idealny, ale wyczuwam, że zaczyna w nim kiełkować coś więcej niż przyjaźń. On jeszcze nie jest tego świadomy (chyba). "wargi miała delikatnie rozchylone, jakby nieśmiało zachęcały do pocałunków". Właśnie o tym piszę, ale czy dobrze dedukuję - o tym przekonam się w najbliższych odcinkach :) Wiesz, strasznie zazdroszczę Nice takiego oddanego przyjaciela, którego w tych czasach ze świecą szukać. Naprawdę, taka osoba to wielki skarb i liczę, że między nimi nic się nie zepsuje, ba, że ich relacja jeszcze bardziej się zacieśni i stanie się nierozerwalna.
    Życzę dużo weny, Kochana! :* Buźka!

    OdpowiedzUsuń
  4. Jestem,tak jak o obiecałam, choć czuje,że zaraz zwrócę wszystko na swój telefon, a moja głową dosłownie eksploduje.
    Co do odcinku jestem zadowolona i smutna jednocześnie. Smutna z powodu tego, że opowiadanie się kończy oraz tego, że Nicka prawdopodobnie wyjedzie i cała trójka będzie cierpieć.
    Zadowolona z tego,że główną bohaterka wreszcie otworzyła się przed Billem i są tak blisko. (choć kluje mnie,że dla.niej to tylko przyjaciel :c-)
    Ten rozdział jest cudowny, kocham to po prostu. Tak realnie to przedstawilas,że czulamto co bohaterowie 😊
    Oby tak dalej,weny i buziaczki 😘😘

    OdpowiedzUsuń
  5. Wiesz, czasami się boję, że zaczniesz negować to, że żyjesz. Ciężko jest spojrzeć na własną twórczość obiektywnie.
    Nie wiem, co mam ci napisać, bo odkąd wiem o tobie więcej to to, co piszesz nabiera dla mnie innego znaczenia. Zabierałam się za czytanie tego tekstu kilka razy praktycznie rzecz biorąc zawsze zatrzymywałam się na tym samym momencie jakby zatrzymywało mnie coś przed dalszym czytaniem. Tak wiele tu fragmentów, które mogłyby być częścią czyjegoś pamiętnika, najgłębszych myśli.
    "Tracę ją, codziennie pozostaje jej tutaj coraz mniej, a ja mogę jedynie bezczynnie się temu przeglądać. Widzę, jak się męczy, jak walczy sama ze sobą o siebie. Co takiego ukrywa, że zostawiając to w spokoju, powolnie wyniszcza siebie od środka?" - nie wiem, dlaczego, ale ten fragment poruszył mnie najbardziej. Myślę, że tymi słowami mogłabyś zastąpić cały monolog myśli Billa i uzyskałabyś podobny efekt.
    Nie złożę ci obietnicy, że wkrótce tu wrócę, bo nie wiem, co będzie dalej z moją korelacją z FFTH.

    OdpowiedzUsuń
  6. Zawsze lubiłam sposób, w jaki opisujesz przeżycia czy też przemyślenia Nicki. Jednak te części Billa - filozofa są dla mnie nie lada gratką. Niezależnie, czy on będzie dl niej Vardenem, Darth Vaderem czy Wardęgą, i tak prędzej czy później zostanie jej kochankiem - a przynajmniej ja na to liczę D:!!

    OdpowiedzUsuń