środa, 26 listopada 2014

Rozdział 12

Dziękuję, za wszystko. A przede wszystkim za to, że jesteście.


12.

Godzinę po jej wyjściu, wciąż siedzieliśmy w studiu. Rozmawialiśmy, śmialiśmy się, a przede wszystkim czekaliśmy.
 Wydaje mi się, że Nicka sobie z tobą pogrywa – powiedział Georg, ciągle pijąc tę samą puszkę od godziny. Najdziwniejsze było to, że wyglądała jakby nic z niej nie ubywało.
 Wydaje się. Sądzę, że po prostu łagodnie daje ci do zrozumienia, iż nie masz u niej szans – odparłem, trzepiąc przyjaciela w głowę.
 Kto jak to, ale Tom u każdej ma szansę  zażartował chłopak z szerokim uśmiechem.
– Jak  widać, ona nie jest "każda" – wtrącił Tom, który dotychczas milczał. Rozpuścił dredy, ściągnął buty (dzięki Bogu, że skarpetki oszczędził) i położył się brzuchem na kanapie.  
Zawsze gdy się czymś zamartwiał, urządzał jakieś dziwne wygibasy na meblach. Raz wcisnął się do szafki w kuchni i usnął na całą noc, bo miał zły sen, w którym grałem główną rolę.
 Odpuścisz?  spytałem, patrząc na niego z zaciekawieniem.
 Chyba powinienem – rzucił zrezygnowany, kładąc dłonie na twarz oraz swobodnie nimi po niej przejeżdżając.
Popatrzyliśmy z basistą na siebie. On wzruszył ramionami, po czym wyszedł z pomieszczenia, tym samym zostawiając nas samych.
Słabe światło lampy stojącej za mną oświetlało postać Dreda. W tym momencie wydał mi się taki zamyślony, pogubiony… i stary. Wcześniej nie widziałem go w takim stanie wywołanym przez jakąkolwiek dziewczynę. Sprawa musi być poważniejsza, niż sądziłem.
Przesiadłem się na krzesło obok niego. Podniósł na mnie zmęczone oczy. Zmęczone z przepracowania, z bezsilności oraz z nadmiaru uczuć w jednym czasie. Zwęził oczy do tego stopnia, że została niewielka szpara, przez którą się mi przyglądał. Pozwoliłem mu na to, niech robi to, co uważa za słuszne lub co jest mu do czegoś potrzebne. Spokojnie wpatrywałem się w jego skamieniałą twarz pokerzysty. Z każdym oddechem bliźniaka, garbiłem się. Mógłby już coś powiedzieć, bo trochę niepokojące zaczyna się to robić.
 Mówisz tak, bo ci się podoba  wypowiedział szeptem, a mnie zaczęło szybciej bić serce. – Nawet nie protestuj  rzucił wrogo w moją stronę, gdy byłem gotowy do kontrataku.
Przyznaję, zbił mnie tym z tropu. Tak, to prawda. Nicka mi się podoba, lecz nie oznacza to przecież, że odbiję ją własnemu bratu.
 Byłeś pierwszy – przypomniałem, obracając na palcu pierścionek z czarnym kamieniem, który w odpowiednim świetle przybierał granatową barwę. Prezent od Toma na zeszłoroczną gwiazdkę.
Nastała krępująca cisza, co dla nas było w pewien sposób sygnałem, iż szykuje się poważniejsza rozmowa na dany temat. Żaden z nas nie chciał jej przerwać. Cisza była muzyką dla moich uszu do czasu, gdy do pokoju wparował menadżer zespołu. Na jego twarzy malowało się zdenerwowanie i niewyobrażalna furia.  Jednak zniknęły, kiedy nas zobaczył. Ulżyło mi, bo już myślałem, że w naszą stronę skierowane są te negatywne emocje.
 Co u was tak ponuro?  zagadnął, zapalając więcej świateł.  W sumie to i lepiej, bo mamy poważne rzeczy do załatwienia – mruknął jakby do siebie.
To nie wróży nic dobrego. Przeważnie, gdy rzucone zostaje hasło „musimy pogadać”, kończy się kłótnią i napiętymi relacjami między zespołem a Jostem. Jest dla nas jak ojciec, tego faktu nie da się podważyć. Łączy nas specyficzna więź, która z każdym dniem się pogłębia. Jest, trwa i niekiedy uczy nas, jak postępować w danych sytuacjach. To on nas wprowadził do tego świata pełnego fleszy z każdej strony. Dobry, aczkolwiek stanowczy, jeśli sytuacja tego wymaga, członek tej małej rodzinki.
Rozsiadł się wygodnie w fotelu, pogrzebał w torbie z laptopem i bez żadnego wstępu czy zbędnych wyjaśnień przeszedł do rzeczy.
 Do kiedy mieliśmy wyrobić się z płytą?
 Z Zimmer 438 spytał niepewnie Tom, siadając. 
Zająłem miejsce obok niego.
 A masz jakąś inną?  prychnął David.
 Jest jeszcze Scream.  Cichy głos wydobył się z moich ust. Myślę, że bardziej mu o tę chodzi, bo z drugą, a właściwie trzecią, jesteśmy już prawie gotowi. Kilka poprawek i będzie gotowa do sprzedaży.
 Chodzi o anglojęzyczną. Akurat z niemieckim krążkiem nie ma problemu – potwierdził. – Tylko jeden; musimy przenieść jego termin promocji, tak żeby był mniej więcej w tym samym czasie co Zimmer.
– Z nim to jakoś do czerwca, jeśli dobrze pamiętam. Mamy luty, jeszcze sporo czasu.
 Sporo czasu  zakpił z wyraźnym niezadowoleniem.
Moment, a zaraz wybuchnę. Dosłownie. O co mu chodzi? Przecież nam dobrze idzie. Opóźnienia nie przewidujemy, przynajmniej na razie.
 Jak zapewne już wiecie. Przetłumaczenie tekstu wcale nie jest takie proste, jak początkowo się wydaje. A my właśnie utknęliśmy. Dodatkowo osoba zajmująca się tym nagle musiała zrezygnować, więc zostaliśmy na lodzie. Co prawda, mamy prawie połowę po angielsku, lecz reszta wciąż czeka na swoją kolej. Szczerze powiedziawszy, potrzebujemy osoby, która doskonale zna ten język i biegle się nim posługuje. Tak dobrze, żeby w tekście zachowany rytm, sens, a przede wszystkim przekaz, który tak łatwo umyka. Chyba wiecie, co mam na myśli?  powiedziawszy to, spojrzał na nas, na co my odpowiedzieliśmy lekkim skinieniem głowy.  Doskonale. Nie byłoby z tym problemu, gdyby nie to, że taka osoba powinna być w waszym wieku. Bo jak wcześniej zauważyliście, poprzednia nie do końca spełniała wasze wymogi. Zdecydowanie łatwiej będzie nawiązać z nią kontakt i lepiej zrozumie powierzone zadanie. Choć i takiego wyboru są konsekwencje. Między innymi długość wykonywanej pracy, dokładność jej wykonania oraz zaangażowanie. Zwracam się z tym do waszej dwójki, gdyż może znacie takiego człowieka. Obojętnie czy dziewczyna, czy chłopak. Liczy się jakość, a nie osoba  podsumował, wstając z siedzenia.  Przemyślcie wybór, a ja zaraz wracam. Idę zrobić kawę, chcecie coś?  Uśmiech rozpromienił jego twarz, ukazując zmarszczki przy kącikach ust oraz oczu. Wyszedł, nie czekając na odpowiedź. Ponownie zostaliśmy sami.
Ktoś nam kiedyś opowiadał o wybitnej uczennicy, ma ponoć naprawdę imponujące wyniki z tego języka. Ponoć mieszkała w Ameryce, ile w tym prawdy jest? Nie wiem. Tylko kto to był? Imię chociaż? Wygląd? Cecha charakterystyczna? Za nic w świecie sobie teraz tego nie przypomnę. Pamiętam, że jest na drugim roku, jak my, więc z dogadaniem nie będzie problemu. Prędzej z przekonaniem do tego pomysłu.
Zerknąłem na Toma.
Siedział z zamyśleniem wymalowanym na twarzy. Można powiedzieć, że jego miny są bezcenne. Nadają się do oglądania przez kilka okrągłych godzin. A na zdjęciach to już w ogóle ma miny, jak mało kto. Uwielbiam jego mimikę i nieraz, nie dwa poprawił mi nieświadomie humor w naprawdę paskudne dni, które zdarzały się coraz częściej. Opierał brodę na pięści i wpatrywał się w jakiś nieruchomy punkt za oknem.
Jestem już bliżej, niż dalej. Minutka, dwie i jej imię rozbłyśnie, jak dioda w mojej głowie.
Przygładziłem włosy, które od rana sterczały mi na wszystkie strony świata.  I to nie dlatego, że zużyłem dużej ilości lakieru. Dziś go oszczędziłem tyle, ile się dało. Jak tak dalej pójdzie, to włosy zaczną mi wypadać i jak ja wtedy będę wyglądać? Łysiejący Kaulitz z umalowanymi oczami i ekstrawaganckim strojem. Nie, to by nie przeszło. Sama wizja wydaje mi się już dość drastyczna, a co dopiero, gdyby się ziściła. Wolę nawet o tym nie myśleć. Wystarczy zapamiętać, że muszę używać mniej lakieru, bo prawie dwie całe butelki to zdecydowanie za dużo. Chociaż, żeby wyglądać jak człowiek, dla innych jak lew, jeż bądź, dla nielicznych, palma, trzeba się natrudzić.
Tom szturchnął mnie lekko łokciem, co przywróciło mnie do  rzeczywistości. Posłałem mu pytający wzrok wraz z głupawym uśmiechem.
 Ja wiem, kogo nam potrzeba – stwierdził, wskazując na ozdobne ornamenty na fortepianie, a prościej mówiąc, na ów instrument.
 I jak? Dogadaliście się, co?  Wkroczył mężczyzna z parującym kubkiem czarnej, mocnej kawy.
 Nicka Rauch  wypowiedzieliśmy równocześnie.


*~*

Leżę w łóżku z kołdrą naciągniętą po sam czubek turkusowej czupryny. Nogi podciągnięte pod samą brodę, zimne palce u rąk rozgrzewają moje zziębnięte stopy. Nienawidzę być chora, od razu odechciewa się cokolwiek robić. W pokoju panuje duchota i półmrok, ale nie ma to dziś znaczenia, gdyż mam dzień leniwca. Nic nie muszę robić, od szkoły odpocznę, od nich.
Przeziębiłam się wczoraj, co było poniekąd moją winą, bo nie znoszę nosić szalików. Ale to nie moja wina, że nie lubię, kiedy materiał nieprzyjemnie gryzie moją skórę, a potem dziwna, swędząca wysypka wychodzi w podrażnionym miejscu. Zależy od materiału, ale ja producentom i ich zapewnieniom i tak nie ufam. Kto wie, co oni tam wsadzają.
Przekręciłam się na drugi bok. Tabletki nasenne, które postanowiłam zażyć po nieprzespanej nocy, dawały o sobie znać. Ziewnęłam, a znalazłszy sobie wygodną pozycję, udałam się do spoczynku.
W tym momencie rozdzwonił się telefon leżący na etażerce za moimi plecami. Miałabym go w dupie, gdyby nie to, że dzwonił przeszło od pięciu minut. Zabiję osobę, która śmie zakłócać mój spokój. Gołymi rękami, najlepiej jeszcze dzisiaj, a jeśli powód nie okaże się być ważny, pośpieszę się jeszcze bardziej.
Wyciągnęłam leniwie rękę spod puchowej kołdry i bez patrzenia na ekran odebrałam.
 Słucham?  Zachrypnięty głos od suchości w gardle dał o sobie znać.
 Witaj, kłamczuszku  usłyszałam po drugiej stronie radosny głos mężczyzny.
 Nie jestem kłamczuszkiem, i kto mówi?  wybudziłam się z ostatnich wspomnień na jawie.
 W takim razie musiałem pomylić numer, skoro nie jesteś kłamczuszkiem, którego szukam. Choć masz bardzo zbliżoną formę wypowiedzi  odezwał się ponownie, a w tle usłyszałam głos drugiej osoby. Znajomy głos.
 Tom, to ty?
 O proszę, to jednak ty. Wiedziałem, że się nie pomyliłem.
 Po co dzwonisz? Jestem… em  rozejrzałam się po pokoju w poszukiwaniu jakiegoś punktu, na którym zaczepiłabym się na chwilę. Biurko, biała kartka, długopis, esej.  Zajęta. Tak jakby.
Skąd on wytrzasnął mój numer? Nie podawałam mu go ani żadnej innej osobie. Czego ode mnie chce i co w zamian mam dać? Kłamczuszek, gorzej już nie dało się mnie nazwać. Cóż za kreatywność, warto docenić.
 To zajmie tylko chwilkę.
Odłożyłam telefon na poduszkę i dałam na głośnik. Ręka mnie boli, a jak są wygodniejsze rozwiązania, to się z nich korzysta, czyż nie?
Bez ostrzeżenia, czyli zapukania, bo do mojego pokoju się puka, wkroczył mój brat. O czym Nick ostatnio dość często zapomina. Sklerotyk, prawie taki jak ja.
 Nicka?  doszedł do moich uszu stłumiony głos spod poduszki, pod którą znalazł się telefon. Zignorowałam go, obserwując poczynania brata.
 Co tam ukrywasz?  zapytał z rozbawieniem, zaciekle szukając czegoś w mojej szafie.
 Nic  odburknęłam, tłumiąc napad kaszlu.
 Przecież widzę. Zaraz wychodzę, tylko znajdę moje spodnie. Pozdrów tam ich ode mnie.
 Spodnie? Twoje? U mnie w szafie?
 Łatwo się pomylić, masz prawie taki sami tyłek jak ja. – Chwycił jakiś bordowy materiał w ręce i udał się do drzwi.  Pozdrowisz?
 Kogo?  udałam zdziwienie.
 Ich, trudno przychodzi ci ukrywanie pewnych rzeczy. Uszy robią ci się czerwone, gdy rozmawiasz z jakimś chłopakiem. Wnioskuję, że masz do czynienia z dwoma, bo dodatkowo policzki też masz zaczerwienione.
– Za dobrze mnie znasz  powiedziałam zaskoczona, nigdy wcześniej mi tego nie mówił
 Bo nie od dziś  rzucił na odchodnym.
Z mętlikiem w głowie odrzuciłam poduszkę na bok. Połączenie wciąż trwało.
 Zawstydziłeś ją, a nie mówiłem, że tak będzie? Nieprawda. Prawda. Zaraz się odezwie. – Krótka wymiana zdań po drugiej stronie wywołała nikły cień uśmiechu na mojej twarzy.
Usłyszałam, jak ktoś przechwytuje telefon, na co druga osoba odpowiedziała westchnieniem. Odchrząknęłam.
 Cześć, tu Bill  przywitał się chłopak.
Przewróciłam oczami.
 Czego chcecie?  zapytałam, zaintrygowana ich zachowaniem.
 Bo jest taka jedna, maluteńka sprawa.
 Tak?  ponagliłam.
 Wiemy, że znasz dobrze angielski. A tak się składa, że potrzebujemy właśnie takiej osoby. I dzwonię, by zapytać się, czy zechciałabyś nam pomoc przy tłumaczeniu tekstu utworów na naszą płytę?
W sensie, że przy tłumaczeniu piosenek? Co ja, chodzący słownik jestem? Ponoć to dobry zespół, ale jak widać potrzeba mu pomocy kogoś z zewnątrz. Oj, nie bądź dla nich taka surowa. Rozważ pomysł, a dopiero potem osądzaj.
 Chyba sobie kpisz – rzuciłam oschlej, niż się spodziewałam. Cholera, miało być stanowczo, a nie groźnie.
– Przemyśl to – poprosił i odłożył słuchawkę.
– Czekaj! Skąd masz mój numer?
 Ma się swoje sposoby – powiedział Tom, zanim przerwał połączenie.
Opadłam na poduszki.
Co ja mam zrobić? Przyjąć propozycję czy może wręcz przeciwnie? Z jednej strony może to być ciekawe. Ale czy tego właśnie chcę? Rozpoczynać znajomość ze świadomością, że nie ma ona przyszłości, ponieważ pewnego dnia wyjadę i kontakt się urwie. Ma to sens? Warto w to zainwestować? W sumie to tylko pomoc. Tylko pomoc… Do odważnych świat należy. Szkoda, że moja odwaga mieści się w ziarnku grochu. Prześpię się, a potem oddzwonię. Ewentualnie pogadam z Dominickiem. Zrobię cokolwiek, byleby nie tkwić w miejscu.

~
To wyżej, podoba mi się. Kolejny, miejmy nadzieję- 03.12

sobota, 22 listopada 2014

Do czytelników

Drodzy Czytelnicy!


Prośba, rada, sugestia, potraktujecie to jak chcecie. Czuję potrzebę napisania Wam tego, gdyż potem może być już za późno. Właściwie już teraz jest trochę za późno. Na samym wstępie powiem, że bardziej preferuję przyjaźnie niż związki. Także i jej w moim opowiadaniu nie może zabraknąć. Czytam wiele historii, dużo wątków w nich jest, a wszystkie praktycznie oparte są na miłości dwóch osób do siebie. Dlaczego nikt nie chce pokazać więzi przyjaźni? Przecież jest ona tak samo ważna, co inne rzeczy. Bez niej nie poznalibyśmy drugiego człowieka. Chcę być uniwersalna, ale nie za dobrze mi to wychodzi. Nie mówię nie na miłość pomiędzy bohaterami. Jak dorosnę do pewnych rzeczy, będę rozumieć o wiele więcej, inne pomysły w mej głowie się zasiedlą, opowiadanie się zmieni. Wszystko to ma ogromny wpływ na całokształt powieści. Widzę, że są osoby, które liczą na tak zwaną "akcję", lecz dla mnie ona już trwa. Cały czas coś się dzieje, trzeba tylko to dostrzec. Powiem Wam w sekrecie, że dobrze by było, gdybyście przeczytali od początku tego bloga. Diabeł tkwi w szczegółach, a u mnie jest ich pełno. Przeanalizujcie sobie wszystko od początku. Być może pozwoli Wam to zrozumieć sens tej powieści, znajdziecie rzeczy, które Wam umknęły lub wyciągniecie ciekawe wnioski. Nie kryję się z tym, że chciałabym dowiedzieć się jak to odbieracie, co powinnam Wam lepiej zobrazować. Dla mnie to opowiadanie jest odskocznią, spostrzeżeniem świata przez oczy kogoś innego. Każdy, choć nieświadomie, mnie naciska, tworzy presję, przed którą nie potrafię się bronić. Nie wiem, czy w tę środę pojawi się kolejny wpis i nie wiem też, czy w następną już będzie. Pewnie oczekiwaliście czegoś innego od tego opowiadania, cóż, szczerze mówiąc, ja też. Przepraszam, bo zawiodłam i Was, i samą siebie.

środa, 19 listopada 2014

Rozdział 11

Tydzień temu to był wyjątek, ale z pewnością się powtórzy. Za jakiś czas. Strasznie mi się chce spać, to chyba wszystko przez pogodę.


11.

Na zewnątrz panował mrok, a ja cały czas siedziałam w studiu wraz z chłopakami. Ochłonęłam po nie za dobrym początku, a dalej to się już samo jakoś potoczyło. Jednakże nie na tyle dobrze, bym ich poinformowała, że Nick to mój brat. Dość trudno to wytłumaczyć. Zupełnie inaczej brzmi to w głowie, a inaczej, gdy się to powie na głos.
Z pokoju nagraniowego, tak mi się zdaje, przenieśliśmy się do bardziej oficjalnej części piętra. Atmosfera podczas rozmowy nieco się rozluźniła. Co jednak nie zdołało wymusić na mnie zmiany pozycji na kanapie. Siedziałam wtulona w kant siedzenia, trzymając torbę na kolanach.
Już samo ich towarzystwo mnie onieśmielało. Dodatkowo peszyło mnie wszystko, co mówili bądź robili. Momentalnie robiłam się czerwona na całej twarz, wyglądałam tak przez prawie cały czas. Policzki mnie paliły, a mnie trudno było się na czymkolwiek skupić. Niektóre rzeczy obiły mi się o uszy. Wolałam się im przyglądać, niż aktywnie uczestniczyć w konwersacji, do której niestety zostałam brutalnie wciągnięta. Strasznie szybko przechodzili z jednego tematu do drugiego, jak wyścigówki na torze rajdowym. Wiedziałam, że są z tego jakże znanego zespołu, a usłyszenie tego jeszcze z ich ust wystarczająco wpływa na to, że ma się ochotę tylko słuchać. Nie raz pogubiłam się w tym dialogu, na szczęście z pomocą przychodził mi jeden z dwójki pozostałych chłopaków. Gustav albo Georg, nie jestem pewna, jeszcze mi się mylą. Ale już niedługo ich zapamiętam, przynajmniej mam taką nadzieję.
 Co ty taka spięta jesteś? Widzisz, że my nie gryziemy. A przynajmniej ja  dodał Bill, zerkając na brata.
Melodyjny śmiech uniósł się nad aurą moich ponurych myśli.
 Za to tobie przydałoby się poluzować ten pasek od spodni  mruknęłam zniesmaczona.
Tom siedzący po drugiej strony kanapy, uśmiechnął się pod nosem. Świetnie, udało mi się go rozbawić. To już coś. Za to urażony Bill postanowił kontynuować swój monolog. 
Wyprostowałam się i leniwie przetarłam oczy, które powoli kleiły się od nadmiaru emocji dzisiejszego dnia. Cudownie byłoby się teraz zanurzyć w wannie pełnej gorącej wody i pozostać w niej, aż do ostygnięcia cieczy. Pomarzyć tylko mogę, sprawa sama się nie rozwiąże. No już, do dzieła. Przydałoby się trochę ożywić tę relację.
Do pomieszczenia wkroczył Gustav z kolejną puszką coli tego wieczora.
 O Geo, postanowiłeś do nas wrócić. A już myślałem, że uciekłeś.
A nie, to jednak Georg. Muszę ich jakoś sobie uporządkować, bo inaczej to do końca życia będą mi się już mylić. Zakoduj sobie: Georg, brązowe włosy do ramion, dobrze zbudowany i gra na basie, a Gustav, postura misia, blond włosy, małomówny i woli perkusję. W jakiejś części te fakty powinny mi pomóc, przynajmniej na razie. Najwyżej będę sobie na dłoniach rysować ich podobizny, wcześniej je podpisując, i używać jak ściąg. Zawsze to jakieś rozwiązanie. Marne, bo marne, ale ważne, że jest.
Usiadł naprzeciw mnie, upił łyk gazowanego płynu. Spuściłam głowę, znowu się we mnie tak dziwnie wpatruje. Właściwie od momentu gdy wróciłam, wygląda jakby miał do mnie jakąś sprawę. Nienawidzę takich sytuacji, zamiast od razu powiedzieć, zwleka i czeka na mój ruch. Co z tego, że ja robię dokładnie tak samo. Ja to ja, a on to on.
 Ja cię skądś kojarzę. – Wskazał mnie puszką, wylewając z niej trochę zawartości. Podążałam wzrokiem za lepiącą plamą rozprzestrzeniającą się po podłodze.
 To wy się znacie? – Bliźniacy odwrócili się w naszą stronę.  To jak?  dodał Tom, widząc nasze niezdecydowanie.
Georg i ja popatrzyliśmy na siebie podobnym wzrokiem.
 Tak.
– Nie  odpowiedziałam stanowczo z pewnością w głosie. Wiem, powinnam powiedzieć prawdę, a trzymanie ich w niepewności sprawiało mi zbyt dużo przyjemności. W końcu raz się żyje.
 Jak to, „nie”?  zwrócił się do mnie zdziwiony basista.  Przy rzece. To ja ci pomogłem wstać, gdy przypadkowo cię oślepiłem. Byłaś tam z chłopakiem.
O matko, kolejny, który tak uważa. Za dużo ich. Tak trudno zauważyć nasze podobieństwo? Ten sam nos, tak samo krzywe nogi i dziwne poczucie humoru. Cóż, rodziny się nie wybiera.
 To nie jest mój chłopak – wysyczałam, wbijając paznokcie w czarną skórę.
Czas wyłożyć karty na stół. Kłamstwo ma krótkie nogi, a w moim przypadku to już szczególnie. Chociaż… czasami mi się udaje długo na nim pociągnąć. Idę o zakład, że w niedługim czasie palnę jakąś głupotę. Znowu.
 Czekaj, czegoś tu nie rozumiem  wtrącił Bill, bardziej przysuwając się do przyjaciela. Jego bliźniak nieznacznie zmniejszył przestrzeń nas dzielącą, nie uszło to mojej podzielnej uwadze.
Westchnęłam. Zbierz się do kupy, później będzie o wiele trudniej. Może nie trudniej, raczej będę miała więcej do wyjaśniania. Policzysz sobie do trzech i wszystko im wyśpiewasz, jak słowik, jak na przesłuchaniu. Raz, głęboki wdech, dwa, donośny wydech, trzy, zabranie głosu.
 Dominick to mój brat, nie chłopak. – Wszyscy w trójkę spojrzeli na mnie szeroko otwartymi oczami z rozszerzonymi źrenicami, jakby zaraz z oczodołów miałyby im wyjść. Z nerwów zaczęłam strzelać kośćmi w palcach.  To taka gra – wyjaśniłam.
Spojrzałam na Toma, który siedział jeszcze bliżej mnie niż wcześniej. Tak blisko, że gdybym chciała, to mogłabym bez trudu dotknąć jego policzka. Wzdrygnęłam się na samą myśl takiego dotyku.
 To trudne do wyjaśnienia, ale zrobię to tak, żebyście jak najwięcej z tego zrozumieli  zapewniłam.
Przymknęłam powieki. Ile ja bym dała, żeby rodzony brat był tu ze mną. Dziecinne zachowanie, bo to on wszystko by wytłumaczył. Zdecydowanie lepiej to robi ode mnie. Ale nie zawsze będzie mógł mi pomóc, a wykorzystywać go aż nadto nie będę. Muszę sama sobie poradzić i schrzanię to. Niech mi już pozwolą stąd pójść.
Otworzyłam lekko oczy, pochylali się nade mną, aby lepiej słyszeć każde wypowiedziane przeze mnie słowo. Czekali aż ponownie zabiorę głos, lecz było widać, że się niecierpliwią. Billowi pulsowała żyła na szyi, Tom pocierał nerwowo ręce, a Georg intensywnie lustrował mnie wzrokiem.
 W sumie to ja już wszystko powiedziałam, wszystko co, powinniście wiedzieć na chwilę obecną. Dominick nie jest moim chłopakiem  podsumowałam i opadłam na oparcie.
 Przecież dobrze pamiętam, co mówiłaś i to, co widziałem  zaprotestował gitarzysta z dziwnym wyrazem twarzy. Pomieszanie wściekłości, nadziei i niepewności z odrobiną niedowierzania. Wybuchowa mieszanka, brakuje tylko tykającego zegara, który odliczałby sekundy do uruchomienia się ładunku wybuchowego w bombie.
 Po prostu zapomnij o tamtym. Chcę, abyście traktowali go jako mojego brata i nic więcej. Czy to wiele?  starłam kroplę potu z czoła.
W odpowiedzi na pytanie strużka krwi doleciała mi do ust, zapełniając je i pozostawiając w nich metaliczny posmak. Kurde, chyba za bardzo się tym wszystkim stresuję. Starłam ją dłonią, krwotok z nosa nie chciał ustać. Powinnam pójść wczoraj do kliniki. Co za leń ze mnie, mam teraz za swoje.
Wstałam z siedzenia, zrobiło mi się słabo. Zamrugałam oczami, mdłości po kilku sekundach ustały. Odwróciłam się z zamiarem zapytania, gdzie znajduje się łazienka, lecz Bill mnie wyprzedził.
 Drugie drzwi na lewo – poinstruował, a ja szybkim krokiem udałam się za jego wskazówkami.
Powiedziałam, co chciałam, dlaczego cały czas czuję się przybita? Powinnam się poczuć lepiej, prawda? Tak mi się zdaje. Co takiego ważnego mi umyka, a woła, bym im to powiedziała. Ona? Nie, niemożliwe. A może jednak…
Pociągnęłam za klamkę, zapaliłam światło i weszłam do środka. Opłukałam ręce pod ciepłą wodą, krew zabarwiła wodę, ta z kolei białą umywalkę. Popatrzyłam w lustro. Plaster nadawał się do wyrzucenia. Cały zakrwawiony (pojęcia nie mam skąd się na nim krew wzięła), a na dodatek odklejał się przy jednym boku. Oderwałam go jednym sprawnym ruchem ręki. Szkarłatna ciecz poleciała po raz kolejny. Powinnam mieć drugi plaster w kieszeni.
Przeszukałam wszystkie, jakie miałam, lecz opatrunku jak nie było, tak nie ma. Gdzie go mogłam wsadzić… Torba? Nie, nawet jeśli, to nie będę teraz po nią iść. Kieszenie? Sprawdzone. To gdzie ja go mam?
Postukałam chwilę paznokciami o krawędź umywalki.
Już wiem.
Kucnęłam i rozwiązałam sznurówki glanów. Tajna skryta, często przeze mnie zapominana, ale grunt, że dobra. Chowałam do niej wszystko, zaczynając od paragonów po nocnych wypadach do sklepu z bratem po kolejną paczkę chipsów na film, kończąc na drobnych pieniądzach. W drugim bucie miałam taką samą, idealnie nadającą się do przechowywania małej broni. Ja tam broni nie trzymałam, ale scyzoryk już pełnił jakąś obronną funkcję.
Znalazłam upragnioną rzecz i powróciłam do pozycji stojącej. Podciągnęłam rękawy szarej koszuli, by ich nie ubrudzić, a przede wszystkim nie zamoczyć. Zza drzwi słyszałam ich głosy, lecz nie mogłam usłyszeć, o czym rozmawiają. A podsłuchiwać to nie chciałam, wścibskie i nieuczciwe by to było. Gdybym na co dzień sobie odpuszczała takiego zachowania, oszczędziłabym sobie wielu rozczarowań. 
Zmyłam krew z twarzy i nakleiłam plaster we właściwe miejsce. Obejrzałam się w lustrze, po czym wyszłam z pomieszczenia. Zanim mi się to udało, zahaczyłam szelką o klamkę. Zdjęłam ją, ponownie spoglądając w łazienkę. Światła nie zgasiłam, co za tuman. Przełączyłam włącznik i wróciłam do chłopaków czekających na mnie.
 W porządku?  Tom wydawał się być szczerze tym zainteresowany.
– Tak – zapewniłam go, siadając na swoim miejscu.
 Skoro nie masz chłopaka – zaczął niepewnie, wpatrując się w mnie błagalnym spojrzeniem swych czekoladowych oczu, o wiele ciemniejszych od Billa. To udało mi się dzisiaj zaobserwować, ciekawe, co następnym razem – to znaczy, że się ze mną umówisz?
 Kiedy indziej, zawsze możesz próbować. Postaw sobie tylko jedno pytanie, co, jeśli ty się mnie w ogóle nie podobasz?  spytałam, uciekając wzrokiem, a ostatecznie zawiązując rozwiązanego buta.
Nie żeby mi się nie podobał, jest okay. Po prostu nie chciałabym się na kimś zawieść po raz enty. A faceci mają w sobie skłonność do tego,  aby zdobyć, pobawić się i porzucić. Po co coś zaczynać, skoro można uchronić siebie przed niektórymi sidłami przez nich zastawionymi?
 Cóż, wtedy będziemy mogli zostać przyjaciółmi  odpowiedział spokojnie, lecz w oczach miał wypisane wszystkie uczucia. W końcu są one odzwierciedleniem naszej duszy. 
Szansę mogę mu dać, tylko że nie na miłość, co najwyżej właśnie na przyjaźń. Miło by było, gdyby chociaż raz się to spełniło. Samo znaczenie słowa „przyjaciel” ma dla mnie wiele definicji oraz ogrom zobowiązań. Jak na razie miałam może z trzech prawdziwych przyjaciół. Gdzie teraz są? Hen daleko, o tam, za horyzontem, za morzem. Jeden pogrzebany, drugi się na mnie wypiął, a trzeci zatracony.
– Ja powinnam iść. Ciemno już, a mówiłam, że wrócę wcześniej do domu. Oddajcie mi tylko płaszcz i już mnie nie ma. – Wzięłam torbę spod nóg.  Dziękuję.  Chwyciłam  w dłonie bordowy materiał podany przez frontmena i założyłam go na ramiona.
 Odwiozę cię – zaproponował Tom, ubierając kurtkę, która leżała przy jego boku. Wyglądał komicznie z koszulką po kolana, szerokimi spodniami i kurtką do bioder, które ciężko było znaleźć pod tak obszernymi ciuchami.
 Dam sobie radę  ucięłam i wyszłam.
Umiem sobie poradzić, za wcześnie na podwózki, jeszcze się niepotrzebnie nakręci. Pomijając fakt, że brat nie dałby mi spokoju. Jak wiadomo, uwielbia wpatrywać się w drogie markowe samochody przejeżdżające po naszej ulicy. Mnie to nie mógłby przeoczyć, sama zainteresowałabym się takim modelem. Kiedyś może będzie mi dane, czas zadecyduje dokładnie kiedy. Motoryzacja to jedna z moich fascynacji i dzielę ją wraz z ojcem i Nickiem. Od zawsze wolałam samochodziki od koników, dlatego też tak często bratu ginęły zabawki z pokoju.
Na dzień dzisiejszy powinno mu wystarczyć, towarzystwo Kaulitza nie jest męczące, Nawet zdążyłam go trochę polubić, tylko trochę. Nie musi mnie niańczyć, nie mam pięciu lat. Blisko do domu mam, więc podwózka zupełnie niepotrzebna. Rozumiem chęci, ale bez przesady. Chociaż jednak nie mam blisko, prawie po drugiej stronie miasta. Godzina, jak nie więcej w autobusie. Jakoś to przeboleję.
Włożyłam ręce do kieszeni płaszcza, założyłam torbę na ramię. Otworzyłam ją i przy pobliskim śmietniku wyrzuciłam folię, z której wciąż ulatywał słodkawy zapach bułek. Bułki rozeszły się w mgnieniu oku, choć brane były z wielką ostrożnością. Po zjedzeniu wszystkich okazało się, że tylko jedna była z niespodzianką, że też na Billa musiało wypaść. Najmniej zjadłam ja, bo zaledwie jedną, a na siłę udało mi się wcisnąć Gustavowi, jeśli dobrze mówię, dwie. Opuścił nas szybko, twierdząc, że musi załatwić jakąś sprawę na mieście. Widząc reakcje chłopaków, spokojnie mogłam stwierdzić, że ową sprawą była dziewczyna, toteż kazałam mu wziąć dwie. Kazałam taa... po prostu włożyłam mu dwie bułki do ręki i tyle. 
Zimny wiatr smagał moje wciąż rozgrzane policzki, jeśli się przez nich rozchoruję, to im tego nie daruję. Kichnęłam, w momencie gdy jakiś mężczyzna przeszedł obok, podrażniając mój nos. Nie przepadam za męskimi perfumami, zawsze tak na mnie działają. Kręcą w nosie, a potem kicham jak opętana.
Na przystanku wsiadłam do autobusu i zajęłam pojedyncze miejsce. Włożyłam słuchawki w uszy, puściłam najnowszą płytę Kasabian. Gdy autobus ruszył, pozwoliłam sobie na kilkuminutową drzemkę.


~
Następny rozdział – 26.11

środa, 12 listopada 2014

Rozdział 10

Tyle wątpliwości, tyle sprzecznych emocji, tyle wersji na ten rozdział. Uważam, go za totalną klapę i beznadziejny odcinek, jednym słowem *bip*. Jednakże pozostawiam go do Waszej opinii. I jeszcze sąsiad, który nie daje spokoju swoim instrumentom od trzech dni...Koszmar.


10.
KONGOS- Come With Me Now

Przeczesywałam skołtunione włosy, które swoją drogą przydałoby się przyciąć, bo wyglądają jak siano, za każdym szarpnięciem na mojej twarzy pojawiał się grymas bólu. Upięłam włosy w niedbałego koka, założyłam wystające kosmyki za uszy, poprawiłam przekrzywioną koszulkę, której używałam jako piżamy, i wyszłam z łazienki na piętrze. W podskokach zeszłam po schodach, a po drodze przywdziałam uśmiech.
Dominick siedział przy kuchennym stole, zatopiony w internetowym świecie odbijającym się w jego oczach. W kuchni krzątała się średniego wzrostu kobieta o ciemnych, falowanych włosach. Kiedyś zwana przeze mnie matką, dziś zwyczajną osobą w moim życiu. Co prawda nazywałam ją mamą, lecz to już nie to samo co kiedyś. Zapracowane dłonie posłusznie wykonywały polecenia jej mózgu.
Przysiadłam się do brata, lecz zanim to uczyniłam, usadowiłam sobie Huntera, już nie tak małego, co za pierwszym razem, psisko rosło jak na drożdżach, a przy tym gryzło co popadnie, na kolanach. Podrapałam szczeniaka za uchem, kładąc głowę na blacie. W tle słychać było odgłosy telewizora, w którym komentatorzy zawzięcie przyglądali się zmaganiom zawodników w wyścigach motocyklowych. Gdyby nie to, że mam ważną, niecierpiącą zwłoki sprawę do załatwienia, z chęcią bym się przyłączyła do oglądania i zajadała słonymi przekąskami. Dźwięk otwierania puszki ze schłodzonym piwem przez rosłego mężczyznę siedzącego na kanapie przed telewizorem, rozniósł się po całym domu. O ile z matką w ogóle się nie dogadywałam, to z ojcem miałam bliski kontakt, jeśli można to tak ująć.
Sophie ucałowała męża z czułością w czoło, a ja skrzywiłam się. Z pozoru kochająca się rodzina, lecz co jakiś czas to miejsce przeradzało się w istne piekło. Co najmniej raz w tygodniu wybuchała między nami żarliwa kłótnia, przeważnie to ja rozniecałam ogień, a oni tylko dolewali oliwy. Nie mam pojęcia, co między nami się zdarzyło. Z czasem się od siebie oddaliliśmy i cóż tak już zostało. Czasami miałam ochotę stąd uciec, jak najdalej się da. I już nigdy nie wracać. Zostawałam, bo ciągle czuję się członkiem tej rodziny. Nieważne, że dawno przestaliśmy nią być.
Dźgnęłam palcem owłosioną rękę, która poruszała się przy każdym ruszeniu komputerową myszą. Szczęśliwie ja byłam praworęczna, lecz Nick umiał lepiej posługiwać się lewą ręką. Od najmłodszych lat (brzmi to trochę jakbym była w podeszłym wieku) dziwiłam mu się, że potrafi tak pisać. Kiedyś próbowałam pisać drugą ręką, jedyne, co udało mi się uzyskać, to bohomazy, z których nie potrafiłam się rozczytać. Od tamtej pory dałam sobie z tym spokój i nie wracałam do ponownych prób wyćwiczenia lewej ręki. Jest możliwe potrafić pisać obiema, tylko za dużo czasu by mi to zajęło. A jak wiadomo, dzieci szybko porzucają swoje postanowienia na rzecz innych.
Przerwał na chwilę swoją podróż i spojrzał na mnie ospałym wzrokiem.
 Mogę coś zobaczyć?  spytałam, przekrzywiając głowę w prawą stronę. Hunter niespokojnie poruszył się na moich nogach, lekko dygocząc przy tym nóżkami.
 Zależy co. Jestem zajęty.  odparł, na powrót zatapiając się w informacje wyświetlane na ekranie czarnego laptopa.
 Czy jest to na tyle ważne, że nie pozwolisz swojej siostrzyczce na chwilę zajrzeć na jedną stronę, z której musi coś wydrukować? Bezzwłocznie na jutro. – Przysunęłam bliżej swoje krzesło i zajrzałam w monitor.
 Trafiłaś w sedno. – Pstryknął palcami.
– Proszę, jeśli mi dasz, to pomogę ci szukać. Obiecuję, że oddam za chwilę  zapewniłam, chwytając laptopa w dłonie i odwracając w swoją stronę. Czworonóg zeskoczył na kafelki, radośnie podreptał w stronę pary siedzącej na kanapie w swoich objęciach.
 Studia same się nie znajdą  odburknął zrezygnowany. Po chwili wstał, po czym rozciągnął się w drodze do losowo wybranej szafki.
Spojrzałam na zakładki, w których szukał i wszystkie zamknęłam. Otworzyłam nową stronę, wpisałam adres strony. Po znalezieniu przepisu poszłam na górę do pokoju z drukarką.
Co do studiów brata, to wszystko mieliśmy już zaplanowane. Tak, my. Chciał koniecznie znaleźć uczelnię za granicą, a ja poparłam jego inicjatywę. Pomagałam mu je znaleźć pod warunkiem, że gdy już się na jakieś zdecyduje, to weźmie mnie ze sobą. Po długich rozmowach przystanął na mą propozycję. Początkowo upierał się, że muszę ukończyć liceum, aby móc potem udać się na studia, tak jak on. 
Problem tkwił w tym, że ja w ogóle nie chciałam studiować. Za nic w świecie nie usiedziałabym na wykładach profesorów, to nie dla mnie. Wytłumaczyłam mu wszystko od samej podszewki. Miałam marzenie, kolejne z dzieciństwa i z jeszcze mniejszą możliwością spełnienia się, jednak jak mówią, nadzieja matką głupich. Za wszelką cenę będę dążyć do jego spełnienia, choćbym miała poświęcić wszystko na swojej drodze, opuścić najbliższych. Dosłownie i w przenośni wszystko.
Chwyciłam w dłonie ciepłe kartki. Zbiegłam z nimi i z laptopem z powrotem na dół. Odstawiłam własność brata na miejsce, a sama zaczęłam szykować sobie miejsce pracy w kuchni. Pozostało już tylko sprawdzić czy wszystkie produkty znajdują się w szafkach lub lodówce i mogłam się zabierać za pieczenie.

*~*

Siedzieliśmy w studiu od kilku godzin. Aktualnie mieliśmy przerwę w nagrywaniu. Praca nad płytą szła pełną parą, lecz to nie ona zaprzątała moje myśli. Kilka kawałków było już skończonych, niektóre potrzebowały korekty, a inne jeszcze napisania.
 Jesteś pewien, że to przeczytała?  spytałem Toma leżącego na fotelu. Cały dzień nawijał mi jak bardzo boi się tego spotkania. Tylko czego się tu bać? Najwyżej nie przyjdzie, to przecież nie koniec świata. Tak, tyle że Tom zdawał się tego nie pojmować. Jakby widział tylko jedno rozwiązanie.
 Tak, na własne oczy widziałem, a wzrok mam jak sokół.
 Raczej jak rentgen – dopowiedział Georg, wchodząc do pomieszczenia z batonikiem w ręku.
Tom spojrzał na niego spod zmrużonych oczu.
 Okay, już nic nie mówię. – Basista podniósł ręce w obronnym geście.
 To może datę pomyliłeś  podsunąłem kolejną przyczynę, dlaczego Nicka wciąż nie przychodzi.
 Sam mi tekst dyktowałeś, a potem sprawdzałeś  przypomniał, bawiąc się kostką od gitary.
 Faktycznie  przyznałem mu rację, zakładając ręce za zagłówek siedzenia.  To ja już nie wiem. Może nie miała ochoty przychodzić lub jest dziś zajęta.
Musiało istnieć jakieś wytłumaczenie. Nie wiedziałem nawet dlaczego staram się ją usprawiedliwić, wymyślając najróżniejsze przyczyny. Polubiłem ją, ale to nie oznacza, że od razu muszę za nią stawać murem. Co właśnie w tej chwili czyniłem.
Kurczę, czy jej nie da się rozgryźć? Raz zachowuje się inaczej, a po chwili robi coś zupełnie do niej nie pasującego. Czyż to nie fenomen? Nie spotkałem dotychczas osoby tak pokręconej, nad którą bym się tak długo zastanawiał. Zawsze przychodziło mi to z łatwością, można powiedzieć, iż była to moja druga specjalizacja, w której byłem naprawdę dobry.
Wyjątkowe osoby są trudniejsze do odkrycia w całości. Gdy raz skosztujesz, nie będziesz mógł się oderwać, podpowiadał mi nikły głos w głowie.
 Słyszycie to?  Gustav przystanął na środku pokoju. Ucichliśmy wszyscy, wsłuchując się w otoczenie. Do moich uszu docierał stłumiony odgłos pianina dochodzący zza ściany.
Wstałem z kanapy, po drodze pochwyciłem pustą szklankę. Podszedłem do ściany i przyłożyłem naczynie otworem do niej. Tym razem dźwięk był o wiele wyraźniejszy.
 Nie działa  powiedział ze smutną miną Tom, robiąc to co ja.
Uśmiechnąłem się pod nosem z bezradności bliźniaka.
 Bo przykładasz nie tą stroną. – Obróciłem jego szklankę. – Spróbuj teraz.
Ktoś grał na pianinie melancholijną melodię, która wprowadzała w stan osłupienia. Chciało się jej słuchać i słuchać, hipnotyzowała swoim wykonaniem. Każda nuta przepełniona była emocjami. Uderzenia w klawisze nie były mocne, jakby ktoś obawiał się, że może uszkodzić ów instrument. Najdziwniejsze było to, iż wszyscy byli z nami. Więc kto grał?
Całą czwórką wyszliśmy z pomieszczenia z zaciekawieniem i chęcią poznania osoby, grającej na pianinie. Udaliśmy się do pokoju obok. Pchnąłem drzwi, a dźwięk momentalnie ucichł. Zauważyłem postać leżącą na podłodze, a obok niej drewniane pudło, na którym zapewne siedziała.
 Nie musieliśmy jej tak straszyć  wyszeptał Tom, wystrzeliwując jak z procy w stronę dziewczyny. Pochylił się nad nią, podając dłoń.

*~*

Wywróciłam się z taboretu, gdy drzwi zostały otworzone zamaszystym ruchem ręki. Po jakimś czasie Tom zaoferował mi pomoc, podając silną dłoń. Złapałam się niej i wstałam. Otrzepałam się z paproszków i ruszyłam w stronę torby położonej na stole w środkowej części pokoju.
 Czyli przeczytałaś  zagadnął któryś z bliźniaków.
 Inaczej by mnie tu nie było, czyż nie?  wyciągnęłam torbę z moimi wypiekami, które zrobiłam wczoraj wieczorem. 
Przemyślałam sobie kilka rzeczy i uznałam, że przeprosiny by się przydały. Uświadomiłam sobie, iż tak naprawdę nie chciałam być niemiła. Nie, nie, jednak chciałam, ale nie tak. Nie przepraszałam zbyt często, prawie że w ogóle, lecz jeśli chciałam naprawić to, co zepsułam, postanowiłam być miła. Przynajmniej się postarać w jakiejś części. Pokazać im się z innej strony i być może dać szanse Kaulitzowi. Tylko jak mu teraz wytłumaczyć, że nie mam chłopaka?
 Więc to musi być ta piękność z powieści – powiedział muskularny chłopak, którego skądś kojarzyłam. Ale skąd? A już pamiętam, spływ kajakowy, no tak, bo co innego.
Ukryłam twarz w włosach, aby nie mógł ujrzeć mojej twarzy. Jeszcze by ich utwierdził w tym, że chodzę z Dominickiem. Wtedy tak to wyglądało w końcu mieliśmy napad głupawki. Jeszcze większe pokręcenie sytuacji w niczym mi nie pomoże, może sprawić, że będzie tylko gorzej.
Rozwinęłam folię, zapach drożdżowych bułek z czekoladą doleciał do mojego nosa. Do chłopaków też, bo ślina wzbierała im się w kącikach ust, a oczy lśniły im jak wypolerowane okna.
 Śmiało, bierzcie. – zachęciłam, stawiając tacę na stole oraz biorąc jedną bułkę, od razu się w nią wgryzając. Czekolada rozpływała się w ustach, doskonale komponując się z ciastem.
 Nie robisz tego tylko dlatego, że chcesz odzyskać swój płaszcz?  spytał Bill, jako pierwszy kosztując mojego prezentu przeprosinowego.
Przełknęłam kawałek czekolady.
 Poniekąd. Ważniejsze jest to, że chciałam was przeprosić i wyjaśnić kilka spraw. I tobie, Tom, muszę oddać czapkę.
Sięgnęłam do torebki i wyjęłam z niej czerwoną czapkę. Podałam ją jej właścicielowi, który dzisiaj przyodziany był w podobną koloru błękitnego.
– Dziękuję  powiedział zszokowany, wpychając sobie łakoć do buzi.
 Poznaliście mnie z innej strony. Teraz chcę wam pokazać tę drugą  szybko wyrzuciłam ze siebie słowa. Przymknęłam oczy, jednak zaraz je otworzyłam. Popatrzyłam na zespół zajadający się bułkami.
Ręce zaczęły mnie swędzieć. Nie rób czegoś głupiego. Wstrzymaj się, choć raz, powstrzymywałam się. Już miałam ochotę cisnąć słodycz w twarz Toma i rozsmarować go na jego twarzy. Oprzytomniałam, przypominając sobie, że nie po to tu przyszłam. To będzie trudniejsze niż się spodziewałam. I to o wiele trudniejsze. Miejmy nadzieję, że nic się nie wydarzy. 
Jak na zawołanie Bill zaczął się krztusić. Blondyn, przypominający z postury misia idealnego do przytulania, poklepał go po plecach. Łzy wypełniły wcześniej roześmiane oczy Czarnego, zaczął kasłać.
 Wo…dy  wychrypiał, łapiąc się za brzuch.
 Cholera. Papryczki – wymamrotałam nerwowo, szukając jakiejkolwiek butelki z piciem.
Że też nie pomyślałam o tym, iż zostawiając bułki w piekarniku, są one pozostawione z bratem sam na sam. Mogłam nie iść się wtedy czytać tylko poczekać, aż się upieką i dopiero wtedy pójść zająć się innymi rzeczami. Ostatnio chwalił mi się, że z kolegami kupili piekielnie ostre papryczki chili. Mógł się chociaż zapytać dla kogo są. Ale nie, tak będzie śmieszniej. Szkoda tylko, że prawie by uśmiercił wokalistę znanego zespołu. Czekaj, przecież nadal może to zrobić. Pospiesz się. Mózg pracował mi na wysokich obrotach. W torebce nie znalazłam żadnej butelki. Jednak zanim udało mi się cokolwiek więcej uczynić, Bill dostał plastikowy kubeczek z wodą, który łapczywie opróżnił. Siadł na krześle i odzyskiwał siły.
 Bill, ja cię bardzo przepraszam. To nie ja. To Dominick. Nie wiem, co go naszło. Znaczy wiem, ale to trudne do wytłumaczenia. – Potok słów wypłynął z moich ust. Zaczęłam się wiercić w miejscu.  Lepiej jak sobie pójdę.
Wzięłam wszystkie swoje rzeczy i szybki krokiem udałam się do wyjścia. Zamknęłam drzwi za sobą, czyjaś dłoń zacisnęła się na przegubie mojej. Odwróciłam głowę, wyrywając się z uścisku.
 Odwal się – warknęłam Tomowi w twarz. 
Rozszerzonymi źrenicami wpatrywał się w moje ściągnięte brwi.
– Przecież możemy normalnie porozmawiać – powiedział łagodnie, kładąc dłoń na mym ramieniu. Zbliżył się o krok, podniósł palce i zatrzymał je tuż przy moim policzku.
 Możemy – Odsunęłam twarz od jego dłoni.
 Wróćmy tam i porozmawiajmy. Miałaś nam coś wytłumaczyć, a teraz co? Uciekasz, jeśli tak dalej pójdzie, to nigdy się nie poznamy. A ja bym bardzo nad tym ubolewał  wyrzucił na jednym wdechu, opuszczając przedramię.
Podniosłam torbę, która wypadła mi z rąk w momencie jego zbliżenia do mnie. Podążyłam za nim, ponownie wkraczając do pomieszczenia z pianinem. Bill siedział z uśmiechem na twarzy, pozostała dwójka wpatrywała się we mnie niepewnie. Opadłam na krzesło, zastanawiając się jakim cudem oni ciągle chcą mnie poznać. Ja na ich miejscu już dawno bym sobie odpuściła. 


~
Dziś wcześniej, na drodze wyjątku. Kolejna – 19.11