środa, 29 kwietnia 2015

Rozdział 29

Jakoś dzisiaj mam popsuty humor, jeżeli Wy także z jakiegoś powodu nie cieszycie się, zostawiam Wam kolejny rozdział mojej twórczości, życząc lepszego samopoczucia na resztę dnia.

29.

Szczerze powiedziawszy, nie mogłem się doczekać, kiedy przyjdzie Nicka z Hunterem. Jakoś tak od razu żywiej robi się w jej towarzystwie. Z początku myślałem, że nigdy nam nie zaufa, jak dobrze, że w tej kwestii nie miałem racji.
Trochę zajęło przekonanie jej do nas, ale dla chcącego nic trudnego. Nie ma rzeczy nieosiągalnych – są tylko nasze lęki i przekonania wmawiane od małego. Wciąż mam wrażenie, że znamy maleńką cząstkę tego, jaka zielonooka jest naprawdę. Gdzieś tam w środku, bardzo głęboko, skrywa prawdziwą siebie.
Chciałbym poznać ją dogłębniej, zrozumieć jej tok rozumowania, tyle że ja nie chcę naciskać, a raczej sama z siebie nic nie powie. Już i tak wiele zrobiliśmy, teraz przynajmniej szczerze się z nami lubi, przyjaźni. Jeśli będzie chciała, sama zacznie o sobie mówić. Potrzebuje czasu, a ja mam zamiar go jej dać, ile będzie potrzebować. Każdy potrzebuje szansy, nie chcę, by jej się zmarnowała.
Po raz pierwszy spotykam tak bardzo skomplikowaną osobę, a przyznać muszę, że miałem styczność z wieloma personami jej pokroju. Jest cholernie interesującą i tajemniczą postacią, i to może to mnie w niej tak przyciąga. Zupełnie jakby miała wszczepiony w siebie magnes z podpisem „Bill Kaulitz”.
Czasami, gdy byłem mniej zajęty, lubowałem się w przyglądaniu się jej. Miała w sobie coś, co przykuwało moją uwagę. Próbuję ją rozgryźć, lecz nawet z Nickowych ruchów potrafię mało wyczytać. Ja, który jak mało kto zna się na ludziach. Nie potrafię zastosować wobec niej odpowiedniej taktyki, by załapać w jaki sposób egzystuje.
Sam nie umiem określić, co właściwie czuję do tej dziewczyny. Jest nietuzinkowa (to z pewnością wiem), wartościowa też, ale zarazem niezwykle wredna i sarkastyczna, jeśli ma taki grymas, a także piekielnie inteligentna. Trudno byłoby ją zdefiniować w jednym słowie. Chociaż może istnieje takie, które by ją opisywało, tylko ja jeszcze na nie nie wpadłem. Może następnym razem.
Wraz z Tomem zaprzyjaźniliśmy się z Nicką, i choć znamy ją zaledwie kilka miesięcy, odnosimy wrażenie, iż znamy ją o wiele dłużej. Nie wiem z czego to wynika, ale jest to fascynujące. Jestem pewien, że wy także znacie takie osoby. Szybko łapiecie wspólny język, podobne poglądy, czasami te same myśli czy pomysły.
Ile poznanych zupełnie przez przypadek osób zostaje, zapisuje się w życiu na dłuższy okres, niż na jeden rozdział? Bardzo niewielki procent, większość odchodzi tak samo, jak przychodzi – niespodziewanie. Ale ci, co zostaną, okazują się najbardziej wartościowi, najbardziej piękni wewnątrz, najbardziej szczerzy.
Odnoszę wrażenie, że Nicka mogłaby zostać przy nas na dłużej, oczywiście jeśli sama by tego chciała. Nic na siłę. W jakimś stopniu – nie wiem, jak Tom, ale ja z pewnością – zżyłem się z tą dziewczyną.
Kawałek po kawałku ściąga dla nas swoje kolejne maski, coraz częściej się uśmiecha, nie krępuje i nie peszy się tak, jak wcześniej. Zastanawia mnie, jak gruby mur wybudowała wokół siebie, że tak opornie idzie przełamanie się przez niego. Z innej strony, ciekawi mnie, co musiało się wydarzyć, że taka wyjątkowa osoba jaką jest Nicka zamknęła się na świat. Zupełnie się od niego odcięła, przestała ufać napotkanym ludziom, wyrobiła sobie o nich opinię, stała się samoukiem oraz samowystarczalna.
Często powtarza, że Nick jest jedynym dobrem, jakie ją spotkało. Mam wrażenie, że jest dla niej tak ważny, jak Tom dla mnie. Są sobie bliscy, a specyficzna więź między tą dwójką jest widoczna, dopiero po spędzeniu z nimi trochę czasu. Na pierwszy rzut okna możny by ich pomylić z parą. Zdaje mi się, że swoją miłość rodzeństwa przekładają ponad wszystko inne. Oboje są gotowi skoczyć za sobą w ogień, pierwszy raz spotykam się z taką relacją między rodzeństwem, gdzie są dwie płcie i różnica, choć drobna, wiekowa.
Właśnie mi się przypomniało, jak raz założyła się z Tomem i Georgiem, że sama da radę z dziennikarzami. Cóż… jakby to powiedzieć… Dała sobie z nimi radę, jakby nie patrzeć, tyle że jedna z reporterek dostała mocny cios pięścią w dolną szczękę. Jak się potem okazało, poszło o to, że kobieta zapytała, uwaga cytuję, „Jak to jest, gdy jedna dziewczyna przypada na czwórkę chłopców? Chyba każdemu trudno dogodzić, zgodzisz się?”. Georg wraz z Tomem, widząc to, zareagowali, wkraczając do akcji.
Trzy dni trwało uspokajanie tego szumu, który po tym zdarzeniu wybuchł. Wyssane z palca historyjki stworzone przez dziennikarzy nie robiły zbytniego wrażenie na całej trójce w to zamieszanej. Niezwykle mnie tym irytowali; ja siedziałem cały poddenerwowany i starałem się jakoś uciszyć całą tę sprawę, Gustav także się w to zaangażował, zaś święta trójca miała ubaw po pachy z zaistniałej sytuacji. Aż miało się ochotę trzasnąć ich wszystkich w głowy, czego nie zrobiłem, choć miałem na to wielką ochotę. I teraz zaczynam żałować, że zrezygnowałem z tego pomysłu.
W tamtym dniu pokazała, ile ma w sobie odwagi, determinacji, ale też, że jest wrażliwa na swoim punkcie i gotowa walczyć o swoje racje do końca. Właściwie na jej miejscu mógłbym zachować się podobnie, gdyby nie doświadczenie, jakie do tej pory nabyłem. Nic dziwnego, że Nice puściły nerwy. Doskonale wiem, jak media potrafią uprzykrzyć życie i zrobić wszystko, by zmieszać z błotem, ba!, oni nawet potrafią zrobić coś z niczego.
Odpłynąłem, zupełnie utonąłem w swojej rozległej, jak się okazuje, mapie myśli. Nie wiem na jak długo.
Jednym uchem łapałem słowa historii, którą raczył mnie bliźniak. Co jakiś czas potakiwałem bądź uśmiechałem się, udając, że skupiam się na tym, co właśnie do mnie mówi. Jednak po jakimś czasie zamilkł, dostrzegając, że wcale nie jestem zainteresowany. I nawet zbytnio mu to nie przeszkadzało.
I tak czas jakoś leciał, aż do momentu, w którym przyszła nasza przyjaciółka. Momentalnie straciłem jakiekolwiek zainteresowanie bratem, przyglądając się Nice.
Nie raz łapałem się na tym, że się jej przyglądam. Wiem, jak to może wyglądać, ale to nie to. Ja jestem przeraźliwie ciekawski. Zawsze staram się, by nie trwało to zbyt długo, żeby się nie zorientowała i tym samym speszyła.
Jest późny wieczór, a turkusowowłosa nadal ma cały makijaż, co właściwie było u niej normą. Jeden szczegół, który cholernie przyciąga moją uwagę, to idealnie podkreślone kości policzkowe. Nie przerysowanie ani nie nijakie. Jednym słowem – perfekcyjne.
Znów to robisz, Kaulitz, skarciłem się w myślach. Wyłączyłeś się z rozmowy, którą właśnie zaczął twój brat z obiektem twoich myśli. Ocknij się, inaczej ten spacer minie ci w ciągu sekundy.
Odpiąłem psa ze smyczy, by porządnie się wybiegał. Chwilę potem Nicka zrobiła to samo. Czworonogi zaczęły ganiać się ze sobą, cały czas trzymając się blisko nas, bym mógł mieć je w zasięgu wzroku.
– To co takiego wymyśliłeś, Tom? – Spojrzała na niego z rozbawieniem, owijając i zapinając smycz na biodrach.
Wspominałem już, że w jej zielonych tęczówkach zawsze można dostrzec gwiazdy? Nawet, gdy nie ma ich na niebie. Coś pięknego.
– Kto pierwszy dobiegnie na drugą stronę parku, pod wiekową wierzbę, wygrywa – rzucił szybko, startując.
Wymieniliśmy z Nicką krótkie spojrzenia, po czym ruszyliśmy w pogoń za gitarzystą.
To dlatego założył dres, a nie swoje ogromniaste worko-spodnie. Spryciarz. Uznam, że wszystkie chwyty dozwolone. Szkoda tylko, że nie dodał, co jest rzekomą wygraną.


*~*

I biegłam. Po wygraną, naturalnie. Denerwował mnie fakt, iż Kaulitz nie zachował się czysto już na samym początku. Ja rozumiem, w środku, na finiszu, ale tak na początku? Chociaż w sumie nie mogłam się po nim niczego innego spodziewać. To do niego takie podobne.
Właśnie w takich momentach jest najciężej, wiesz? Wiem, że wiesz, ja też to wiem. Z jednej strony dobrze się bawię, zaś z drugiej mam poczucie winy w związku z podjętą decyzją. Nie powinnam nic robić wbrew sobie.
Kogo powinnam usłuchać? Serca rozpaczliwie wołającego: zostań! Dla nich? Czy umysłu mówiącego: lepiej będzie, gdy wyjedziesz? Boli, a ten rodzaj katuszy jest najgorszy. Bić się z własnymi myślami, czy człowiek mógł wymyślić coś gorszego? Muszę sama się z tym zmierzyć, choć wcale nie chcę. Nie chcę mieć poczucia winy.
Takimi myślami dodatkowo się nakręcałam, co sprawiało, że machinalnie zwiększałam tempo, jakbym chciała zostawić za sobą wszystkie wewnętrzne rozterki i poczuć się przez chwilę wolną, beztroską dziewczyną, którą niegdyś byłam.
Powoli zaczęłam doganiać Toma, właściwie to miałam go prawie na wyciągnięcie ręki.
Hunter ze swoim towarzyszem, którego imienia niestety nie pamiętam, biegli tuż przy naszych bokach, jakby nam dopingowali.
Przed nami uformowało się wysokie wzgórze. Z rozpędem zaczęłam wspinaczkę, spocone dłonie trochę utrudniały mi całą czynność, ślizgając się na trawie. Nie poddam się, o nie. W szczególności, że udało mi się wyprzedzić, minimalnie, co prawda, obu Kaulitzów.
Zziajana truchtałam dalej. Lecz nie długo dane było mi cieszyć się przewagą, jaką sobie zapewniłam, gdyż po chwili upadłam na dłonie. I to nie było potknięcie, ktoś złapał mnie za nogę i pociągnął w dół.
– Pierdolę, Tom! – warknęłam. – Podrzesz mi spodnie.
– Ale to nie ja – odezwał się oskarżony, zdziwiony, biegnąc po mojej lewej stronie. Nie zatrzymał się ani na sekundę, nawet dłoni nie podał. Dżentelmen się znalazł.
– Bill – szepnęłam, podniósłszy się, po czym ruszyłam w pogoń za braćmi. Nie dam im wygrać, ani mi się śni.
Po jakimś czasie byłam mocno zmęczona, a wierzby jak nie było wcześniej widać, tak teraz nie mogę jej dostrzec. Zaczęłam myśleć, że pomyliłam drogi, w końcu jest ciemno, takie rzeczy się zdarzają.
Nie przypuszczałam, iż mogę mieć niczego sobie kondycję. Biorąc pod uwagę, że w szkole nigdy nie ćwiczę. Przyczyna nie tkwi w nauczaniu ani w stanie mojego zdrowia, chodzi o blizny – panicznie się ich wstydzę. W życiu nie zdjęłabym koszulki przy tylu dziewczynach, jeszcze zaraz okropne plotki by się po całej szkole rozeszły. Nie potrzebuję rozgłosu, już i tak wszyscy wiedzą, kim jestem.
Zwolniłam, zauważając, że wokół mnie nie ma żadnego z Kaulitzów. Ha, kolejny raz mi się udało. I kto jest górą? No kto? Oczywiście, że ja. Teraz niech tylko ktoś mi powie, gdzie jest ta wierzba i będę wniebowzięta.
Co jakiś czas odwracałam się, by sprawdzić, czy doganiają mnie. Jak na razie nie widzę nawet małego skrawka ichniego ubioru, a pomylić ich z kimś nie mam szansy – park prawie że opustoszał.
Praktycznie wygraną miałam już w kieszeni, nie mam się czym martwić. To raczej oni powinni, w końcu to lekki obciach przegrać, nie pierwszy raz, z dziewczyną. Urazi to ich dumę, w szczególności Toma, jakoś o Billa się zbytnio nie martwię, on przynajmniej umie grać fair.
Zatrzymałam się nagle, wpadając na czyjąś klatkę piersiową. Bez żadnych podejrzeń odwróciłam się w stronę osoby, na którą wpadłam, z zamiarem przeproszenia i pobiegnięcia dalej.
Zamiast tego, stanęłam jak wryta. Mrugnęłam kilkakrotnie, by upewnić się, że to nie wytwór mojej zszarganej psychiki. Niestety, na moje nieszczęście, Tay był prawdziwy. Wtem do moich nozdrzy brutalnie wdarła się słodko-gorzka woń, jego charakterystyczny zapach.
Poczułam ogarniające mnie zimno oraz lęk. Miałam ochotę się rozpłakać, lecz sparaliżowane ciało nic sobie nie robiło z zachcianek umysłu.
Nie jestem gotowa na to spotkanie, jest zdecydowanie za wcześnie. Dopiero co zaprzyjaźniłam się z bliźniakami. A teraz mam to tak po prostu stracić. W ciągu kilku minut. Za jakie grzechy? Bo z pewnością nie za moje.
Spojrzałam odważnie na starego przyjaciela. Tyle czasu go nie widziałam, już pogodziłam się z myślą, że ma mnie gdzieś i że nigdy więcej się nie zobaczymy. Ale, jak widać, los chciał czegoś zupełnie innego i postanowił skrzyżować nasze drogi.
Czy to ten moment, w którym wszystko zaczyna się walić, by potem cudownie wrócić do normalności? Chociaż u mnie nie ma mowy o powrocie do poprzedniego stanu. Jeśli coś się teraz zawali, a na pewno tak będzie, już tego nie zdołam odbudować. Zbyt wiele będzie mnie to kosztować, a marnować swojego czasu na coś, co nie ma racji bytu, nie zamierzam.
Gdzie jest mój obrońca, kiedy go najbardziej potrzebuję? Wierząc w chrześcijaństwo, wierzę w Aniołów Stróżów. Więc… Aniele, gdzie się podziałeś?
Zmierzyłam chłopaka przed sobą bacznym spojrzeniem. Budzi we mnie niepokój, co nie wróży niczego dobrego. Nie powinnam się go bać, nie po tym, co mnie spotkało, a jednak odczuwam ten rodzaj niepokoju. Dlaczego nie mogę stąd zniknąć, rozpłynąć się w nicości czy cokolwiek?
Zapomniałam o oddychaniu, by nie musieć zatruwać się jego wodą kolońską, co spowodowało, iż serce zaczęło bić mi w zaskakująco szybkim tempie (oby mi nie wyskoczyło z piersi, tylko tego jeszcze mi brakuje), a w uszach słyszałam każde, osobne tętnienie krwi.
Skupiłam się na Tayu, ile byłam w stanie. Niech zostawi mnie w spokoju. Szkoda, że tego nie zrobił, musi mieć w tym wszystkim jakiś interes. Jednego jestem w stu procentach pewna – z pustymi rękoma nie ma zamiaru odejść. Zawsze dostawał to, co chciał.
Na rozgrzanym mostku czułam chłód bijący z wisiorka, jakby dawał o sobie znać, bym przypadkiem o nim nie zapomniała.
Błagam, niech to się wreszcie skończy. Mam dość. Ja już nie daję rady. To wyniszcza mnie zarówno fizycznie, jak i psychicznie. Cierpienie jest moim nieodłącznym przyjacielem, jestem do niego przywiązana na wieczność.
Od zawsze na zawsze.
W tle usłyszałam szczekanie przeplatane z wyciem psów, lecz zignorowałam to. Teraz najważniejszy jest Tay, nic poza nim nie ma znaczenia.
– Co za piękna gwiaździsta noc, nie uważasz? – odezwał się pierwszy, cofając w tył. Stanął w świetle księżyca, więc doskonale mogłam mu się przyjrzeć.
Nick miał rację – urósł. Już nie jestem od niego wyższa, teraz to on mnie przewyższa. Zapuścił blond włosy, przez ten czas pokręciły mu się jeszcze bardziej, a gdzieniegdzie powstały ciemnie pasemka. Rysy twarzy wyostrzyły się, zmężniał, zaś oczy zostały te same. Mają barwę, którą kiedyś ubóstwiałam, dziś zastąpiły ją czekoladowe tęczówki Kaulitzów. Chłodne, żelazne spojrzenie paliło moją skórę, jakby chciał przejrzeć mnie na wylot.
Ubrany był jak reszta nastolatków w jego wieku. Nie mógł wyróżniać się z tłumu, jeśli nie chciał zwrócić na siebie uwagi. Przyodział sprane dżinsowe spodnie, czarny w kolorowe kleksy podkoszulek, a na stopach szare adidasy do kostek.
Swoją postawą budził respekt, choć nic takiego jeszcze nie zrobił. Jeszcze… Może to za sprawą mięśni wdzięcznie reprezentujących się przez przylegający materiał koszulki. Nie mam pojęcia, czego mam się po nim spodziewać, jaką postawę przyjąć, by nie dać się na samym początku zastraszyć.
– Czego ode mnie chcesz? – zabrałam zachrypnięty głos, puszczając jego pytanie mimo uszu. Dumnie uniosłam głowę, krzyżując ręce na piersiach, by ukryć drżące dłonie. Prowokowałam go, i to z premedytacją. To chyba nie jest dobre posunięcie, zdecydowanie nie tak powinnam rozpocząć tą konwersację.
– Dobrze wiesz – prychnął, patrząc swoimi szarymi oczami w moje przestraszone, czego, mam nadzieję, nie było widać. Nie mogę dać po sobie poznać, jakie emocje we mnie wywołuje. – Chcę porozmawiać.
– Nie mamy o czym rozmawiać – warknęłam chłodno.
Zaśmiał się ironicznie, aż ciarki przeszły mi po całym ciele. Ten człowiek ani trochę nie przypomina Taya, którego znałam.
– A kto powiedział, że chcę rozmawiać z tobą – odparł z naciskiem na ostatnie słowo, po czym spoważniał, dodając: – Oboje wiemy, o kogo chodzi.
Nie podobało mi się to coraz bardziej. Skoro nie chce rozmawiać ze mną, musi chcieć czegoś od Er. Co on sobie ubzdurał? Ma pojęcie, jak bardzo może być w błędzie? Nie wydaje mi się.
– Tym bardziej nie będą z tobą mówić – syknęłam przez zaciśnięte zęby.
– Musisz, albo sam to z ciebie wyciągnę. Mam ofertę nie do odrzucenia, po za tym musimy sobie coś wyjaśnić, prawda? – Posłał w moją stronę tajemniczy uśmiech.
Co on kombinuje? Ale ma rację, musimy sobie coś wyjaśnić. Chcę wiedzieć, co o mnie wie, co wie o Er i o tym całym bagnie, w którym cały czas się babram.
Nachylił się do mnie, mówiąc:
– Załatwimy to dzisiaj. Szybko i sprawnie, a potem zapomnimy o tym zdarzeniu. Jakbyśmy w ogóle się nie spotkali.
– Nie ma mowy. Nigdzie z tobą nie idę.
Splunęłam mu prosto w twarz.
Zezłościł się, nie lubił, kiedy coś nie szło po jego myśli. Zacisnął dłonie w pięści, ówcześnie pozbywając się śliny z twarzy.
– Dobrze. Dam ci czas – stwierdził, prostując się. – Stawisz się za dwa tygodnie przy bazie… – urwał. Zwrócił się w swoją lewą stronę, czyli moją prawą.
Podążyłam jego śladem. W naszą stronę biegł z groźną miną Tom. Tego mi tu jeszcze było trzeba. Świetnie.
– Zostaw ją w spokoju – ostrzegł Taya Tom, stając obok mnie i mierząc wyższego od siebie blondyna wzrokiem.
– Bo co mi zrobisz? Podskoczysz mi? – zironizował tamten.
– Przypierdolić ci, gościu? – spytał, lecz nie czekał na odpowiedź. Tom zamachnął się, ale w porę zdążyłam powstrzymać jego cios.
– Azaliż pozwolisz waćpan, że cielesność twej fizys naruszę, wnikając w nią konstrukcją swą kostno-mięśniową? – wyrecytowałam szybko, by lekko ich zdezorientować, odciągając Toma i siebie na bok.
Spojrzał na mnie z troską i zaskoczeniem zarazem. No co? Dużo czytam.
– Oszalałeś? – burknęłam cicho.
– Ja nie, ale ty chyba tak – skwitował.
– Nie mieszaj się w to – poprosiłam. – Sama sam sobie z nim radę. To moja sprawa.
– Jesteś moją przyjaciółką. Twój problem jest moim problem, będę cię bronił, jeśli będzie taka potrzeba. A teraz widzę, że masz kłopoty. Kto zadziera z tobą, zadziera i ze mną…
– Za dwa tygodnie, Rauch – wtrącił się Tay. – Pod bazą o szóstej wieczorem – doinformował mnie, rzucając przez ramię, gdy odchodził.
Odprowadziłam go wzrokiem. Nagle na nadgarstkach poczułam ciepły dotyk dłoni Kaulitza.
– Nicka, kim on jest? – zapytał, wzmacniając uścisk.
– Nikim – skłamałam szeptem, zarazem mówiąc prawdę. Od dzisiaj jest dla mnie nikim. Nikim.


~
Marta Rys - Ano chcę i raczej nic mnie nie zdoła powstrzymać. Jakże bardzo chciałabym odpowiedzieć Ci już teraz na te wszystkie pytania, ale że mam dzisiaj zły humor to tego po prostu nie zrobię. Nie, nie, jakie pożegnanie? Do wyjazdu jeszcze półtora miesiąca. Powstrzymają ją, pod warunkiem, że się o tym wyjeździe dowiedzą. A jakie Ci się widzą na tejże koszulce zespoły? Pamiętaj, że to gust muzyczny Nicki, Nicka i ich ojca.
Lovegood Adrianna - Bez przesady, te moje komentarze wcale nie są takie długie. Wyjazd jest dobrym rozwiązaniem, ale nie jedynymi  z pewnością nie najlepszym. Są happy endy, ale tylko poszczególnych rozdziałów. W życiu, niestety, przeważa seria złych zdarzeń. Ty może lepiej tak nie przeklinaj, co? To zły nawyk. Ej, jeszcze wszystko może się pozmieniać. Natomiast ja kocham niedomówienia, poza tym możesz sama znaleźć odpowiedź na dręczące Cię pytania. Teoria byłaby dobra, ale schizofrenicy nie mają omam wzrokowych posiadają jedynie słuchowe + historia jest opisywana także z perspektywy Billa. 
Sonia Szyndlarewicz - Tak, NAPRAWDĘ aż tak bawi mnie Twoja niewiedza. A proszę Cię bardzo. O, dziękuję, akurat na tym mi najbardziej zależy. Wierz w to dalej.
Martie - Nie musisz mnie za nic przepraszać przecież nic takiego się nie stało. Cały czas się staram, ja się rozwijam, to i moje teksty nabierają innego kształtu, charakteru. Potencjał ma każdy, tyle że nie każdy potrafi go wykorzystać. Cieszę się z takich słów, gdyż taką sytuację muszę sobie wyobrazić, straciłam przyjaciół, ale nigdy nie musiałam podejmować takiej decyzji z nimi związanymi. Nie, życie to to nie bajka, i wszyscy powinniśmy o tym doskonale wiedzieć.
Ka. - Bardziej boję się o całokształt, niż o samą treść. Co do jej przeszłości, hm, nie zapominaj też o prologu. Da się wyleczyć, są nawet takie dokonania, choć to ciężki i długi proces, nie jest to niewykonalne. Być może coś jeszcze kombinuję, to tylko trzy przypadkowe słowa, na które zwróciła uwagę, prawda? Koncepcji nie zmienię co to to nie. Wykrakałaś, widzisz? To Twoja wina, a nie moja. Teraz będę się zadręczać, co tak dokładnie Ci się śniło. 
unnecesarry - Ja właśnie teraz następne dwa tygodnie ma pozawalane sprawdzianami (trzy na tydzień) i kartkówkami, to będzie mordęga. Swojego zdania nie zmienię, według mnie polski język źle brzmi w muzyce, jakiejkolwiek. Cóż, ja już się do tego przyzwyczaiłam, jestem i będę dużo wymagać od siebie. Prawdopodobnie już przeholowałam, co każdego dnia odbija się na mojej psychice. Być może zachowujesz się jak starsza siostra, ale z pewnością nie moja. Przepraszam, nawet nie miałam zamiaru wprowadzić Ciebie, jako czytelnika, w taki podły nastrój. Ona tego nie chce zrozumieć, tkwi w przekonaniu, że jak wyjedzie, wszystkie problemy nagle znikną. Nie ma pojęcia, jak bardzo się myli. Coś tam naskrobałam, teraz czekam na Twoją opinię. Wybacz, ale jestem nauczona szacunku do osób starszych - wolę traktować je z dystansem, niż za bardzo się z nimi spoufalać.
Sylwia Szymańczuk - Niepotrzebnie robi Ci się głupio, to nie Twoja wina, że nie masz czasu. Nadrobisz, jak będziesz miała czas. Niemniej jednak, życzę Ci, by wszystko wróciło do normalności.

Teraz kwestia kolejnego rozdziału: nie mam pojęcia, czy w następnym tygodniu będę w stanie coś dodać (nauka, nauka, nauka), a także za dwa tygodnie (jeszcze raz nauka), zaś za trzy wyjeżdżam na wycieczkę szkolną. Wstępnie piszę, że rozdział pojawi się 06.05, lecz data cały czas jest pod znakiem zapytania.

środa, 22 kwietnia 2015

Rozdział 28

Boję się, boję się Waszej reakcji.

28.

I przychodzi taki dzień, od którego będzie zależało dalsze życie. Każdego nęka, nękał bądź będzie nękał wybór o nieznanych konsekwencjach, dopiero z czasem się dowiemy, że w ogóle jakieś są. Ale wtedy jest już za późno. Brnij dalej.
Właśnie stoję przed takim wyborem. Byłam jego świadoma już bodajże trzy lata temu, a dokładniej to trzynastego listopada 2004 roku. Przed chwilą Dominick oznajmił mi tylko, że to ten dzień.
 – Nie cieszysz się? – zasmucił się, stając w drzwiach mojego azylu.
Wzdrygnęłam się na dźwięk jego głosu. Nie chciałabym mu zrobić przykrości, nastawił się na ten wyjazd ze mną. Wszystko zaplanował, widziałam.
– Nie wiem – wybełkotałam, podnosząc szklaną kulę z podłogi. – Nie wiem, czy się cieszę. Muszę to przemyśleć.
Podałam mu przedmiot, po czym zamknęłam mu drzwi przed nosem.
– Przepraszam – rzuciłam cicho w przestrzeń.
Tak, właśnie, jestem w dupie, przyznałam sobie w myślach.
Przykucnęłam, rozważając słowa brata. Wbiłam wzrok w zegar na ścianie. Wybiła godzina dziewiąta czterdzieści siedem wieczorem.
Skoro Nick dzisiaj zdeklarował się, że jedziemy, oznacza to, iż mnie więcej w przeciągu półtora miesiąca będziemy gotowi do drogi. I wtedy nie będzie już odwrotu.
Zastanów się nad tym, Nicka, pomyślałam. Masz mało czasu na podjęcie odpowiedniej decyzji.
Ale która z nich będzie tą dobrą? Obawiam się, że żadna. Co z planem C? Istnieje? Jest jakiś jego zarys utworzony?
Jeśli wyjadę, mam szansę na normalne życie. Inni ludzie, brak wciąż prześladującej przeszłości, możliwość spełnienia marzeń. Mogłabym w końcu rozwinąć skrzydła i nauczyć się latać, pod warunkiem, że mi odrosły.
Jeśli zostanę, będę mieć przyjaciół. Nie zawiodę ich, tyle że wtedy to ja mogę poczuć zawód, przecież są sławni, mają obowiązki, swoje życie. Byłabym ciężarem, czymś niepotrzebnym. Prędzej czy później i tak by się mnie pozbyli. Wolę zrobić to sama, będzie mniej bolało.
Jestem gotowa to zrobić? Chcę uszczęśliwić siebie czy ich? Co i dla kogo będzie lepsze?
Nie, nie ma czasu na takie przemyślenia. Przez nie będzie tylko gorzej. Podjęłaś decyzję, wstań z uniesioną głową i brnij w to dalej, nie zatrzymuj się, to cię tylko spowolni.
Wciąż nie byłam przekonana do podjętej decyzji, ale mówi się trudno. Żyje się tylko raz, a ludzie czasami popełniają błędy. Coś jest i potem tego nie ma, taka kolej rzeczy.
Wstałam z klęczek, po czym otworzyłam ponownie drzwi. Na korytarzu wciąż stał Nick z kulą włożoną pod pachę. Popatrzył na mnie pytająco.
– Dobrze. – Podeszłam do niego, wtulając się w jego pierś. – Przepraszam, ja po prostu… No wiesz – spojrzałam mu smutno w oczy – bliźniacy.
– Wiem, wiem. Nie musisz ze mną jechać, jeśli nie chcesz. Nic się nie stanie, damy radę. Są dla ciebie ważni, bardzo – podkreślił. – Zostań…
– Nie – przerwałam mu stanowczo. – Jadę z tobą, nic nie zdoła zmienić mojej decyzji. Tutaj, w Niemczech, nie mam szans na dobrą przyszłość. – Odsunęłam się od niego na krok. – To gdzie się dostałeś na studia? – zainteresowałam się.
Przerzucił kulę w dłoniach i uśmiechnął się nieśmiało.
– Barcelona, Uniwersytet Elisava – wyznał, wzruszając ramionami, jakby to było normalne, że dostał się na tak dobre studia architektoniczne z Hiszpanii.
Otworzyłam usta w zdumieniu.
– Gratuluję. – Tylko tyle zdołałam powiedzieć.
Osłupiałam, naprawdę. Mam zdolnego brata, który ceni swoje możliwości wysoko, ale nie sądziłam, że zdoła się tam dostać. No dobra, w ogóle nie myślałam, że będzie chciał tam startować. Niemniej jednak bardzo się z tego cieszę, choć może tego wcale po mnie nie widać.
Rozpromieniłam się na myśl, że on już  zaczął spełniać swoje marzenia, kolej na mnie.
Naprawdę chcesz spełnić swoje marzenia, wygórowane idee kosztem innych? – odezwało się sumienie. – Chłopaki przestali się już liczyć? Nie zależy ci na nich? Uciekniesz, jak Tay?
Zezłościłam się sama na siebie. Nie lubię, kiedy moje sumienie daje o sobie znać w najmniej odpowiednich momentach. Podburza mój plan, pokazuje, jak bardzo niedoskonała i zadufana w sobie jestem.
Idź precz, twoje słowa nic nie zmienią, fuknęłam.
– Rodzice już wiedzą?
– Jeszcze nie, powiem, jak wrócą – zapewnił. – Gdzie to stało? – Wskazał zakłopotany szklaną bryłę.
– Na półce nad kominkiem w salonie – odparłam. – Łatwo znajdziesz jej miejsce, wszędzie wokół będzie kurz.
Patrzyłam, jak radośnie schodzi w dół. Wróciłam do pokoju, uprzednio zamykając cicho drzwi. Przeniosłam wzrok na dość spory ubytek w podłodze. Uklękłam przy nim, po czym zaczęłam mu się przyglądać. To, co zobaczyłam, przyprawiło mnie o dreszcze na plecach.
Pod deskami leżała biała teczka, chwyciłam ją. Pod nią znalazł się czarny, zniszczony przez czas i wilgoć gorset. Pamiętam, jak uparcie nosiłam go każdego dnia, czułam się w nim wyjątkowa. Nie mówiąc już, że był prezentem. Przestałam go nosić, gdy lekarz potwierdził, że przeciąża mój kręgosłup, wykrzywiając go, że żebra niebezpiecznie przygniatają narządy wewnętrzne, a problemy z oddychaniem dodatkowo pozwoliły mi na zawsze pożegnać się z gorsetem.
Powoli wstałam, zabierając oba przedmioty. Teczkę ostrożnie rzuciłam na blat, zaś gorsetowi postanowiłam się przez chwilę uważnie przyjrzeć.
Ze skupieniem obracałam go w dłoniach. Jeśli by go trochę odświeżyć, można by go na nowo zacząć nosić. Westchnęłam. Poprzednio moje zdrowie nie skorzystało z uroków noszenia tego, wolę nie ryzykować, co z tego, że pozbyłabym się przeszkadzających mi kilogramów. I bez niego czuję się beznadziejnie.
Przejechałam palcami po tyle wędzidła. Sznurówki zaczęły pękać, materiał gdzieniegdzie zaczął się odklejać, a białe wykończenia po bokach przestały być białe i zamieniły się w brudną szarość. Z zachwytem podziwiałam jedną rzecz, która niegdyś sprawiała mi wiele radości. Pamiętam, jak reszta dziewczyn zazdrościła mi go. Te czasy już nie wrócą, dobrze o tym wiem. Wszystkie mają mnie za psychopatkę. Cóż, lepsze to niż nic.
Przez moment w moim umyśle pojawiła się myśl, ze mogłabym go sobie zostawić. Na pamiątkę, mam do niego ogromny sentyment, więc doskonale by się nadawał. Lecz ta myśl zniknęła jeszcze szybciej, niż się pojawiła, gdy dostrzegłam dwie czerwony litery z przodu gorsetu, tuż przy lewym boku.
Er
Zacisnęłam mocno zęby, poczułam napięte mięśnie szczęki. Wiedziałam, że to nie przypadek. Śniła mi się, Tay też, w śnie nosiłam ten gorset. Tu wszystko jest zaplanowane. To dlatego Tay pojawił się teraz. Przecież to takie oczywiste. Tylko skąd on o tym wie? Co robił przez ten czas, kiedy go nie było? Czego się dowiedział w ciągu tych lat?
Mam nadzieję, że niczego, lecz umysł zaciekle podpowiadał mi, że Tay wie o wiele więcej, niż mogę przypuszczać. I przeraża mnie to. On nie powinien tego wiedzieć.
A jeśli… Otworzyłam szeroko oczy, przerażona. A jeśli ma zamiar powiedzieć o swoich odkryciach bliźniakom? Nie, nie, nie… Nie zrobi tego, oni znienawidzą mnie za to. Nie chcę tego, za bardzo mi na nich zależy.
Powrót Taya oznacza kłopoty, masę kłótni, stresu i nieprzespanych nocy. Kiedy to się w końcu skończy? Kiedy przestanie mnie nękać i zostawi w świętym spokoju? I bez niego mam problemy, z którymi ledwo daję sobie rade. Nawet ze wsparciem Nicka jest niezwykle ciężko.
Gorzej już być chyba nie mogło. A nie… jednak mogło. Mogła przyjść ona i sama wszystko załatwić. I znów skończyłoby się to tragedią, a ja musiałabym zmienić kraj, a nie szkołę, jak ostatnim razem.
Dlaczego nic w moim życiu nie jest proste? Co nie zrobię, niesie ze sobą niewyobrażalne skutki. Być może to dlatego, że robię wszystko pod jej dyktando. Ma być tak, jak ona tego chce, nie inaczej. Rzadko zdarza się, bym z nią wygrała. Ale nie jest to niemożliwe, każdy ma przecież słaby punkt.
Rozeźlona wręcz wybiegłam z pokoju, trzymając w dłoniach stary gorset. Ominęłam zaskoczonego Nicka, by udać się jak najszybciej do rozpalonego, jak mniemam, kominka. Po co ktoś pali w kominku, kiedy jest dwadzieścia stopni na zewnątrz? Idiotyzm. Mimo to w tej chwili jestem bardzo wdzięczna tej osobie.
Stanęłam przed płonącym kominkiem, mocno ściskając dawną część garderoby. Bez wahania wrzuciłam odzież do paleniska. Z każdym pożerającym materiał płomieniem czułam, że dobrze postąpiłam. Co prawda, zapach nie jest zbyt przyjemny, lecz czyż nie lepiej pocierpieć tylko przez chwilę, niż zadręczać się całe życie?
Odetchnęłam z ulgą i odeszłam w stronę kuchni. Potrzebuję kawy. Mocnej kawy z dużą ilością cukru. Natychmiast.
– Dobrze się czujesz? – usłyszałam za plecami zmieszany głos brata. Z jego perspektywy moje zachowanie musiało wyglądać dość niepokojąco.
– Teraz już tak – zapewniłam, po czym wzięłam duży kubek i wsypałam do niego dwie łyżeczki kawy. – Też chcesz?
– Nie, dzięki. Mam herbatę. – Wskazał palcem na kubek stojący na oparciu kanapy. – Idziesz z Hunterem, czy ja mam z nim pójść?
Z tego wszystkiego prawie o nim zapomniałam. Przez te dwa miesiące sporo mu się urosło. Jest o wiele bardziej ufny i kocham go najmocniej jak tylko mogę. Stał się moim oczkiem w głowie, taką perełką. Więc nie szczędzę mu pieszczot ani smakołyków.
Pies, bo mianem szczeniaka nie powinnam go nazywać, zareagował na imię, wstając z posłania i przynosząc pod nogi Starszemu pluszaka. Nick odruchowo podrapał go za uchem.
– Ja z nim idę – odparłam. Zalałam kawę wrzątkiem i posłodziłam ją dwoma, spiczastymi łyżeczkami brązowego cukru.
Nie wiem, czy tylko mnie denerwuje, jak ludzie na siłę chcą być tacy ekologiczni i kupują wszystko, co ma zieloną etykietkę z napisem „eco”. Przecież te produkty praktycznie niczym się nie różnią od pozostałych. Chodzi i chwyt marketingowy. Aktualnie zdrowe odżywanie jest w modzie, więc dlaczego by z tego nie skorzystać?
Wzięłam kawę i udałam się z powrotem na górę. Muszę sprawdzić, co jest w tej teczce, choć nie mam dobrych myśli. Jeżeli będzie to coś na wzór znaczenia tego samego co gorset, to naprawdę jestem w dupie.
Znaki są wszędzie, a ja tak umiejętnie je ignoruję. Hello! Czas się otrząsnąć i zdać sobie sprawę z tego, co się dzieje w rzeczywistości. Otwórz umysł, nie oczy. One nie potrafią patrzeć.
Wspięłam się po schodach na piętro i upiłam łyk, ówcześnie drapiąc Huntera pod brodą i obiecując,  że z nim wyjdę, kiedy skończę robić coś bardzo ważnego.
Gdy znalazłam się w pokoju, z obawą skierowałam spojrzenie na białą, zakurzoną teczkę. Co jeśli w niej jest to, czego się najbardziej boję? Moja przeszłość spisana na kartkach, moje myśli, ale nie tylko moje uczucia. To mnie przerasta. Właściwie już dawno mnie to przerosło, pora sprawdzić, czy tym razem się temu postawię.
Z nieuwagi weszłam stopą w dziurę w podłodze, rozszerzając ją nieco przypadkiem. Zaklnęłam pod nosem, wyjmując stopę z wnęki.
Właśnie, jak ja to naprawię? Co? Idiotka, cała wina jest po mojej stronie. Damn.
Chciałam pójść dalej, ale moją uwagę przykuł biały skrawek tkaniny wystający spod dalszej części desek. Chwyciłam go, uważając, by nie zamoczył się w kawie, która, na skutek mojej niezdarności oraz braku koordynacji ruchowej, znalazła się właściwie wszędzie.
Postawiłam do połowy pusty kubek na etażerce, żeby zwolnić ręce. Rozłożyłam koszulkę, bo tym okazała się tkanina, i uśmiechnęłam się lekko. Trzymałam w rękach, według mnie, cenną i wartościową rzecz.
Na tejże białej koszulce były podpisy znanych wykonawców muzycznych, jakich udało mi się spotkać. Przede mną nosił ją Nick, a jeszcze wcześniej, za czasów swojej młodości, tata. Do dzisiaj mam z tą koszulką wiele wspomnień. Wyjątkowa pamiątka, nie ma co. Dziwi mnie tylko to, ze znalazła się w podłodze mojego pokoju.
Ostatecznie postanowiłam nie zagłębiać się bardziej w sens jej umieszczenia tam. Z dołu dochodziły do mnie odgłosy niecierpliwego tupania pupila.
Później upiorę tę koszulkę, na razie są ważniejsze sprawy do załatwienia, stwierdziłam i podeszłam do biurka.
Z lekką dozą niepokoju wzięłam teczkę, by lepiej się jej przyjrzeć, a przede wszystkim, by zbadać jej zawartość.
Zaczerpnęłam głęboki wdech i, na wstrzymanym oddechu, utworzyłam teczkę. Jako mechanizm obronny, przymrużyłam oczy, przez co obraz stał się mniej widoczny. Odczekałam kilka sekund, by zebrać w sobie na tyle dużo odwagi, bym mogła otworzyć szeroko oczy i móc przejrzeć dokumenty.
Przełknęłam głośno ślinę, starając się jakoś uspokoić siebie. Przecież to wcale nie musi być to, czego tak panicznie się boisz. I wolałabyś o tym zapomnieć. Spokojnie, spójrz na te kartki.
Ale zanim przeczytałam cokolwiek, moja uwaga skupiła się na innym przedmiocie. Mianowicie na małym, trochę pokrytym rdzą kluczyku zawieszonym na srebrnym łańcuszku. Przejechałam po wisiorku opuszkami palców.
Zmarszczyłam czoło, zastanowiwszy się nad zamkiem, do którego ów klucz mógłby pasować. Obszar poszukiwań zawężał się, gdyż nie ma wielu przedmiotów, do których można by dorobić tak mały i specyficzny klucz.
Ze stoickim spokojem (nie wiem, jakim cudem, bo wewnątrz cała dygoczę) założyłam wisiorek na szyję, chowając go pod koszulkę z logo Tokio.
No tak, stałam się ich żywą reklamą, choć rzadko zdarza mi się ich słuchać. Ale uznałam, że będzie im miło, więc… dlaczego by nie? Dodatkowo był mój rozmiar i dostałam ją teoretycznie za darmo. Po prostu nie mogłam się nie zgodzić. Zresztą wystarczy spojrzeć na bliźniaków, by po jakimś czasie dojść do wniosku, że w sumie to nie ma się nic przeciwko takim pomysłom. I tak jakoś dalej idzie.
Zerknęłam niepewnie na arkusz kart przede mną. Raz się żyje. Czas się z tym zmierzyć, prawda?
Zobaczywszy jedynie trzy słowa – Schizofrenia, Veronica Joseph, wyleczona – (a nie, to cztery słowa) pośpiesznie zamknęłam teczkę. Tak jak myślałam, zmora mego życia. Dopiero teraz dostrzegłam starannie napisane litery na okładce układające się w następujące słowa: „Kartoteka Dominicki Rauch”. Niżej zaś znajdował się dopisek, iż lekarzem prowadzącym był psychiatra Lein Heiler.
Czułam, jak zapadam się w krzesło. Sądziłam, że kartoteka jest dobrze ukryta, ona w ogóle nie powinna trafić w moje ręce. Muszę ją przekazać Nickowi, u mnie nie jest bezpieczna. Chociaż… ona w ogóle nie jest nigdzie bezpieczna i niedostępna dla niej. Co za różnica, czy będzie u mnie, czy u kogoś innego. Tak czy siak po jakimś czasie i tak by ją znalazła.
Pogrążona w transie, jak zombie, powoli odsunęłam krzesło w tył, po czym wyszłam z pomieszczenia w melancholijnym nastroju.
Jak dobrze, że dzisiaj moja kolej, bym wyszła z psem. Świeże powietrze pozwoli przewietrzyć mi umysł i może wykombinuję, co dalej z tym fantem zrobić.
Jeśli za kilka dni wpadnę na Taya, wcale a wcale się nie zdziwię. Skoro brudy mają wychodzić na światło dzienne, chciałabym, by zrobiły to w miarę szybko i bezboleśnie. Chociaż raz niech coś odpuści mi dodatkowego cierpienia. Tylko ten jeden, pieprzony raz.
Nie dotarło do mnie, kompletnie, co przed chwilą się wydarzyło. Nie dotarło, co znalazłam. Wewnętrznie byłam rozbita na milion odłamków, ale na zewnątrz nie dało się zauważyć, że coś jednak jest nie tak. Długo ćwiczyłam tą umiejętność do perfekcji, w końcu się przydała.
Nie zakodowałam, kiedy przypięłam smycz Hunterowi i wyszłam z domu, kiedy odpaliłam papierosa, kiedy miejsce spotkania z Kaulitzami zbliżało się. Wszystko wykonałam machinalnie, jak zaprogramowana maszyna, która nie może się przeciwstawić twórcy i jego woli.
Właśnie sobie uświadomiłam, że nagły przypływ stresu sprawił, iż zaczęłam na nowo zasiewać w sobie nałóg. Cóż, najwyraźniej tak miało być, i tyle.
A wracając do teraźniejszości, to codziennie spotykałam się z Billem i Tomem (okej, ochroniarza nie wliczam, ale jest) na wieczorny spacer z psem lub bez, jak wypadło. Przynajmniej staraliśmy się, by przechadzki odbywały się regularnie.
Oni mają zapchany, napięty i Bóg wie jeszcze jaki grafik, a ja… ja mam swoje życiowe problemy i takie tam inne obowiązki.
Zanim doszłam do miejsca spotkania, usłyszałam śmiech któregoś z chłopaków, mimo że w uszach mocno dźwięczały mi rytmy utworu Red Hot Chili Peppers.
Zsunęłam kaptur z głowy, by mieć większe pole widzenia. Hunter zaczął ciągnąć mnie do przodu, bowiem ujrzał swojego czworonożnego towarzysza.
– Już myśleliśmy, że stchórzyłaś – krzyknął z  zawadiackim uśmiechem Tom, odwracając się w moją stronę.
– Chciałbyś – rzuciłam, przypatrując się im.
Stali obok siebie z uśmiechami na twarzy, aż się człowiekowi cieplej na sercu robi, gdy na nich popatrzy. Tolerancja bije od nich na kilometr.
Czy ja naprawdę jestem gotowa ich opuścić? Naprawdę tego chcę? Stracić kogoś wyjątkowego i wyjechać? Zostawić ich jak mnie Tay? Dam radę? Co ja chcę przez to osiągnąć? Nie będzie pustki w sercu? Kto na tym bardziej ucierpi? Czego ja tak naprawdę pragnę? 


~
Sonia Szyndlarewicz – Wszystko w swoim czasie, a może właśnie zależy mi na tej niepewności do ostatnich rozdziałów? Wszystko jest możliwe i bawi mnie Wasza niewiedza, nawet bardzo. Czegoś się dowiedziałaś, teraz wyciągnij wnioski, może coś złoży Ci się w całość. Prawda? Sama chciałabym mieć takich przyjaciół, ale wszystko w swoim czasie. Ojej, dziękuję.
Lovegood Adrianna – Tak, jest absolutnie pewna, że jest środa. Dzisiaj też. Też kocham Nicka i stwierdzam, że zrobił to w dobrym momencie, a dlaczego? No cóż... sama zobacz. Ej no, ale to wcale nie miało być śmieszne. Go? Czyli kogo, bo nie bardzo wiem o jaką personę Ci chodzi? Wcale Cię nie okłamałam, to Ty sobie wszystko wygórowałaś (jest takie słowo?). Nick jest wściekły, bo z całego serca nienawidzi Taya, w sumie nie ma co się dziwić. Sama nienawidzę Taya. Tom zawsze jest niesamowity, helllo! W staniku czy bez, co za różnica i tak nigdy nie potrafię brać go na poważnie. Z jakiego dachu? To nie był dach. Ale zgadzam się, jest nienormalna. No tak nie do końca, pod niektórymi względami jest ulepszoną wersją mnie, lecz w małej cząstce. Czasami jest moim przeciwieństwem. Niczego nie udaję, jak się tylko dobrze maskuję i odpowiada mi to.
Ka. – Jeszcze raz bardzo dziękuję Ci za nominacje, na pytania już odpowiedziałam.
Marta Rys – Ja tam wolę Nickę, jest lepsza. A skąd wiesz, że już się nie leczyła, huh? Mogli, ale ją złapali. Co prawda Tom ma obity tyłek, a Geo dostał z łokcia w podbródek, ale mało kogo to przecież obchodzi, nie? Tak, zgadzam się, jest uroczy, zobaczymy na jak długo. Ej, z tymi czołami to nawet ja tego nie dostrzegłam. Wiesz, jak mi teraz jest przykro? Umieściłam tę dziewkę w blogu, a ona nawet tego nie zauważyła.
xoxo – Jeszcze raz bardzo dziękuję Ci za nominacje, na pytania już odpowiedziałam.
K'Bill – Tobie tak, a teraz to ja powinnam nadrobić u Ciebie. Możliwe, że był inny. Jestem ciekawa, co powiesz o tym, bo sama mam mieszane uczucia co do jego treści. Cieszę się, że zmusił Cię do lekkiej refleksji, oto mi właśnie chodziło. I mam nadzieję, że będzie tak coraz częściej. Osiemdziesiąt stopni to dość mało, nie uważasz? Ja postawiłabym na co najmniej sto pięćdziesiąt. Czy przetrwa, to wszystko zależy, choć szans jest niewiele. Masz rację, trudno będzie je wyjechać, ale z drugiej strony lepiej teraz, kiedy nie jest z nimi za bardzo zżyta, gdyż przyjdzie jej to o wiele łatwiej. Uwierz, mnie też, nie lubię, nie, ja go wręcz nienawidzę jako postać, którą sama mogłam stworzyć. Wątek się rozwinie, aczkolwiek muszę się zastanowić dokładnie kiedy. I wracając do Twojego komentarza pod rozdziałem dwudziestym szóstym – te wszystkie szczegóły wiem, natomiast jeśli nie jestem czegoś do końca pewna, sprawdzam w zaufanych źródłach. Chcę się dzielić z kimś swoją wiedzą, chociaż w tak małym stopniu, jak tu. Mianem genialnej bym siebie nie określiła, ale bardzo Ci dziękuję za takie słowa. Wiele dla mnie znaczą.

Następny rozdział - 29.04

środa, 15 kwietnia 2015

Rozdział 27

Środa, środa, środa... Tak, dzisiaj jest środa.

27.

      Siedzieliśmy, rozpakowując masę przesyłek do całego zespołu. Choć siedzenie nie jest dobrym stwierdzeniem, my bardziej tonęliśmy w tych kartkach. Co rusz któryś z chłopaków trącał mnie łokciem, tym samym wywołując na mojej twarzy wypieki.
– Kolejny list do Geo – powiedział wokalista, podając mi w ręce pakunek. Na moment nasze palce się zetknęły, co spowodowało pojawienie się ładunku elektrycznego między nimi.
Popatrzyłam na niego z uniesionymi brwiami, lecz zdawał się tego nie zauważyć. Postanowiłam podążyć jego drogą i udać, że wcale tego nie odczułam.
Odłożyłam kopertę na stos innych upominków dla basisty. Górka była już dość ogromnych rozmiarów i wcale nie zanosiło się na koniec. Największy prezent, jak do tej pory, należał do dziewczyny imieniem Adeline z Illinois. Gustav też miał swój stosik, tyle że o wiele mniejszy.
Zastanawia mnie, czy jest osoba, która wysłała coś każdemu z członków zespołu. Ja bym tak zrobiła, przynajmniej byłoby sprawiedliwie i każdy z nich dostałby coś ode mnie, coś, w co włożyłam dużo pracy i siedziałam nad tym kilka godzin.
Spędziłam z bliźniakami cały dzień, co jest dziwne, jak na mnie, i podoba mi się to. Oderwali mnie na chwilę od problemów, pozwolili się poznać, a także pokazali jacy są. Cenię ich za to, za tą prawdziwość. Po raz pierwszy od dość dawna nie czuję się przytłoczona ludzkim towarzystwem, którego tak bardzo się wypieram.
Uśmiechnęłam się do siebie, niedowierzając, że w końcu mam jakąś marną szansę na przyjaźń. Co z tego, że tak krótką. Cudownie byłoby móc znów na kimś polegać, porozmawiać o niczym i o wszystkim, dać cząstkę siebie. Pokazać, co mam w środku, lecz niezbyt głęboko, by się nie przerazili. Granicy nie mogę przekroczyć, ani ja, ani oni.
– Co tam masz, Tom? – zagadnęłam chłopaka, próbując zajrzeć mu przez ramię. A zaraz potem zaniosłam się gromkim śmiechem, bowiem moim oczom ukazał się skrawek czarnego koronkowego materiału.
Bill, widząc moją reakcję, również nachylił się do brata, po czym zrobił wielkie oczy.
– Daj – wykrztusiłam z siebie, normując oddech – pomogę ci założyć.
Wyciągnęłam ku niemu wyczekująco dłoń.
Z niechęcią podał mi biustonosz, gdy już mi go oddał, odwrócił się do mnie plecami.
– Podnieś ręce, gorylu – poprosiłam dziwnie zadowolona. – Kaulitz? Co ty mi dodałeś do tej herbaty?
– No… ja… eee… - zająknął się Bill, łapiąc się za kark z przepraszającym półuśmiechem. – Wyglądałaś słabo, więc dałem ci tabletki na przeziębienie i miód. Sam czasami je stosuje, od razu stawiają mnie na nogi. I nie miałem pojęcia, że są jakieś skutki uboczne – zapewnił szybko.
– W porządku – przytaknęłam, zapinając stanik na przedostatni zatrzask. Wtem do moich nozdrzy doleciał zapach perfum. Drogich perfum, od Gucciego.
Zaciekawiona przeniosłam wzrok na klatkę piersiową Toma, by sprawdzić rozmiar miseczki. Jak na moje oko C, co upewniło mnie w twierdzeniu, iż nadawcą jest szkolna pinda – Micha Schmuck.
– Czuję się znacznie lepiej – mówię powoli, skupiając się na swoim odkryciu.
Bill przekopał się przez białą lawinę i usiadł ze scyzorykiem w ręce. W jego oczach dało się dostrzec błysk zadowolenia, podziwu, a przede wszystkim szczęścia. Podziwiam go za to, że cieszy się z małych rzeczy, ja tak nie umiem.
Nie umiem dostrzec piękna w podartej i wyniszczonej przez czas książce z pożółkłymi już kartkami. Dla mnie szklanka jest zawsze do połowy pusta lub, jak powiedział Woody Allen, do połowy pełna – trucizny. Nie potrafię znaleźć pozytywów w krytycznych sytuacjach, co jest uciążliwe. Świat widziany cały czas w ciemnych kolorach staje się nudny, bezwartościowy i zdaje się zupełnie pozbawiony sensu. Zaczyna być wyludniony, pustkowie.
Zamyślona nie spostrzegłam, że w moich rękach znalazła się mała paczuszka zaadresowana zawiłym pismem do Kaulitzów. Potrząsnęłam nią lekko, a ona w zamian uraczyła mnie cichym brzękiem. Coś na dźwięk kluczy, kiedy próbuje się je wyciągnąć z dna plecaka
Podałam przedmiot Billowi, mówiąc:
– To chyba coś cennego.
Tom nagle stracił zainteresowanie miłosnym, pięknie wypalonym listem z jego zdjęciem dołączonym na dole wraz z miejscem na autograf. Ukradkiem zabrałam mu je sprzed nosa i wsadziłam do kieszeni, do której ledwo miałam dostęp przez stertę tych papierów.
Stwierdziłam, że nie będę wtykać nosa w nie swoje sprawy i zajmę się poszukiwaniem kolejnych fanowskich prezentów.
Przerzucałam listy, pakunki, rysunki i resztę rzeczy na poszczególne stosy. Przestrzeń wokół mnie pustoszała, już prawie mogłam ujrzeć swoje stopy.
– Nicka – usłyszałam aksamitny głos Kaulitza, więc podniosłam głowę. – Dziękujemy, są cudne.
Obaj w tym samym czasie przytulili mnie, a ja poczułam, jak robi mi się gorąco. Policzki, uszy i szyja pokryły się szkarłatem. Pamiętam, że tak samo reagowałam podczas pierwszych spotkań z dawnymi przyjaciółmi.
Powoli wyswobodziłam się z ich niedźwiedziego uścisku. Niby tacy niepozorni, a siły mają jak mało kto.
– Dobrze – zaczęłam niepewnie – a teraz wytłumacz mi, o co chodzi.
– Uprzedziła nas przed tym – oznajmił szybko Bill. – Chodzi o bransoletki dla nas. Są cudne.
Zmarszczyłam czoło, gorączkowo się nad tym zastanawiając.
Byłam na zakupach z Simone, pomagałam jej wtedy... I właśnie do mnie dotarło.
Sprytnie to rozegrała, że też się niczego nie domyśliłam. Sama wybrałam, że mają to być bransoletki i kolor rzemyka, choć tylko zerknęłam na niego kątem oka.
– Dla ciebie też jest – rzucił Tom, zakładając swoją zdobycz na rękę. Co jak co, ale nie sądziłam, że będzie zdolny założyć na siebie jakąkolwiek biżuterię.
O Billu nie ma co wspominać, ten z pewnością się ucieszył. Zeszłej nocy widziałam całą jego kolekcję, a szczególną uwagę zwróciłam na pierścionki, które aż prosiły się, żeby je założyć na serdeczny palec.
Jakoś przez ten stanik na Tomie nie mogłam się odpowiednio skupić na słowach, które przed chwilą do mnie powiedział. Zarejestrowałam jedynie, iż było to pytanie.
– Co? – spytałam tępo, patrząc zamglonym wzrokiem.
– Powiedziałem, żebyś dała mi swoją rękę, bo inaczej nie zapnę ci tej bransoletki.
Wyciągnęłam ostrożnie dłoń, skupiając się na bransoletkach rzekomo zrobionych przeze mnie. Zabawne, że do dnia dzisiejszego nie miałam o tym żadnego pojęcia.
Wykonane były z dwóch kolorów rzemyka – kości słoniowej i czarnego. Oba odcienie przeplatały się ciasno ze sobą, tworząc ciekawe wzorki. Ogólnie bransoletka składała się z siedmiu rzemyków; czterech zwykłych pasków; dwóch plecionek dwukolorowych; oraz jednej, grubszej potrójnej przeplatanki. Całość wyglądała naprawdę estetycznie i jestem pewna, że pasuje zarówno do mężczyzn, jak i do kobiet.
Przejechałam opuszkami palców po biżuterii, podziwiając talent mamy bliźniaków. Popatrzyłam na nich z niepewnym uśmiechem. Bill już założył swoją i z nieukrywaną radością przeglądał dalej pakunki, zaś Tom męczył się ze swoim zapięciem.
Przypomniałam sobie, o zdjęciu, które wsadziłam do kieszeni, po czym wyciągnęłam je z zamiarem uzyskania autografu dla ów persony.
– Tom? Możesz się tutaj podpisać? – poprosiłam.
Spojrzał na mnie zdziwiony, ale nic nie powiedział. Po prostu zrobił to, o co go prosiłam.
Ponownie schowałam zdjęcie do kieszeni.
– Nicka, chyba twój telefon dzwoni – poinformował mnie Bill, nie przerywając zajęcia.
Pośpiesznie wstałam, uważając na kupki wokół, przeszłam do plecaka stojącego tuż pod ścianą. Gdy go wreszcie dopadłam, rozbrzmiał ostatni dzwonek.
– Tak?
– Wracaj do domu, Rauch – usłyszałam po drugiej stronie Nicka. Jeśli zaczynał do mnie mówić po nazwisku, znaczyło to, że sprawa jest śmiertelnie poważna.
– A co się stało? – Usiadłam przy ścianie, zaczynając pakować do plecaka zawartość kieszeni.
– Tay był u nas, pytał się o ciebie.
Poczułam, jak serce zaczyna mi szybciej bić, jak tak dalej pójdzie, umrę wcześnie na zawał.
– Czego chciał? – zapytałam oschle, choć wydawało mi się, że znam odpowiedź na to pytanie.
– Chciał z tobą rozmawiać. Spławiłem go i raczej nie powinien już wrócić. – Zabrzmiał groźnie. – Gdzie jesteś? Przyjadę po ciebie.
– Jestem w studiu z chłopakami – odpowiedziałam, zbierając resztę swoich rzeczy.
– Będę za jakieś dziesięć do piętnastu minut. – Rozłączył się, w słuchawce nastała głucha cisza.
Jak on chce się tutaj dostać w przeciągu dziesięciu minut? Nawet o tej porze wydaje mi się to niemożliwe. Ale wierzyłam mu, pod tym względem się nie zmienię. Jak już sobie coś postanowi, to zrobi wszystko, byleby tego dokonać. Także, pozostawało mi tylko czekać na rozwój wypadków.
– Nie mam żadnego pomysłu na to, jak dziewczyny mogą chodzić w staniku cały dzień. Strasznie wpija się w żebra – zrzędził Tom, robiąc głupie miny.


                          …

Dni przemijały, strach i stres narastały. Czekałam, choć sama do końca pewna nie jestem na co. Na Taya? Chciałam stawić mu czoło? Zmierzyć się z przeszłością, by wreszcie odeszła w zapomnienie, co jest zupełnie nieprawdopodobne?
Przez półtorej tygodnia po Walentynkach byłam mocno chora i w ogóle nie ruszałam się ze swojego ciepłego łóżka. Jedyne, co udało mi się kreatywnego zrobić, to przepisanie wykaligrafowanych tekstów piosenek, bym potem schowała je w teczce wraz z resztą bardziej zadbanych wersji utworów.
Wciąż do końca nie jestem pewna, jaki mamy dzień tygodnia, lecz jednego jestem zupełnie świadoma. Jest teraz kwiecień, gdzieś tak w połowie.
Dwa miesiące minęły jak makiem zasiał. Zrobiło się znacznie cieplej, śnieg na dobre zniknął z pobliskich ulic i parków. Taka pogoda zdecydowanie bardziej mi odpowiada. Lubię, gdy jest gorąco, dlatego też lato jest moją ulubioną porą roku, szkoda, że mamy do niego jeszcze dwa miesiące, czy tam trzy.
Przez te osiem tygodni nie wydarzyło się nic znaczącego ani ciekawego, jeśli mogę tak to podsumować.
W szkole ludzie wciąż mają taki sam stosunek do mnie, dyrektorka pała tą samą dawką nienawiści do mej skromnej osoby, jedyne, co się zmieniło, i to znacznie, to moja relacja z bliźniakami.
Stała się bardziej zażyła, krótko mówiąc. Spędzałam z nimi coraz to więcej czasu, pomagałam, gdy była taka okazja. Jakoś tak łatwiej mi idzie się z nimi dogadać. A może to ja się na nich otworzyłam?
Przyznaję, zależy mi na tej relacji znacznie bardziej niż początkowo mogłam przypuszczać. Zaufałam im, w części, dopiero z miesiąc temu. Świeża sprawa, powiedziawszy szczerze. Nie potrafię tego jasno określić, ale w jakiś sposób ich potrzebuję, muszę przebywać w ich towarzystwie.
Czy to już początki przyjaźni? Historia się powtórzy? Dam sobie z nią tym razem radę?
Postaram się, ona nie może zawładnąć moim życiem po raz drugi. Nie dam się złapać w te parszywe i chłodne ramiona. Nie tym razem. Tym razem to ona ma posłuchać mnie, nie inaczej.
Przywiązałam się do tych idiotów, a oni do mnie – tak sądzę. Z biegiem czasu zobaczymy, jak to się dalej potoczy. Jak na dzień dzisiejszy jest całkiem nieźle.
Jedyna poważna kłótnia, jaka miała miejsce, stoczyła się o sprawę pieniędzy po przetłumaczeniu im wszystkich piosenek i kilku dodatkowych, na które sobie pozwoliłam (1000 Oceans, Raise Your Hand Together, Live Every Second – dla przykładu).
– To zdecydowanie za dużo – wyrzuciłam w końcu z siebie. – Nie chcę tylu. Ja w ogóle nie chcę od was pieniędzy. – Z każdym słowem cofałam się o jeden krok. Będąc bliżej drzwi, pośpiesznie chwyciłam chłodną klamkę.
Czułam się źle z myślą, iż będą mi za coś płacić. To tak jakbym ich okradała, własnych znajomych. I nie spodobała mi się ta myśl.
– Dziewczyno – zirytował się Tom – nie pierdol i bierz te pieniądze. Zasłużyłaś na nie.
– Ale nie na aż tyle – jęknęłam, naciskając klamkę, aby bezpiecznie opuścić pomieszczenie zwane również pokojem Toma. Co wydało mi się teraz dziwne, wcześniej nie chciałam przebywać w tym pokoju, zaś w tym momencie jest mi to aż nazbyt obojętne.
Już chciałam wyjść, ale, jak na złość, moje szelki zaczepiły się o bliżej nieokreślony punkt i zawisłam na nich. Spodnie wbiły mi się w dość wrażliwe miejsce intymne, a na domiar złego Kaulitzowie stanęli nade mną z szerokim zadowoleniem wymalowanym na ich rozpromienionych twarzach.
Mimowolnie sama się uśmiechnęłam, mają w sobie coś takiego, czemu wprost nie mogę się oprzeć. Nazywają to urokiem osobistym, lecz jak dla mnie jest to czysta empatia do drugiego człowieka.
– Masz tu te pieniądze i nie marudź więcej, bo zaczynasz się robić nieznośna – przyznał żartobliwie Tom, wkładając mi w ręce kopertę z odpowiednią kwotą gotówki. Po chwili zdecydował, że odhaczy bordowe szelki tylko po to, by wziąć jakiś przedmiot z komody, po czym ponownie je zawiesił.
Mordowałam go wzrokiem, prychając.
– Bill? – nieśmiało zapytałam, na co chłopak bez mrugnięcia okiem pomógł mi się wyswobodzić.
Przypomniałam sobie końcówkę, jakoś najlepiej ją zapamiętałam, chociaż wiem, iż początek negocjacji był o wiele gorszy, za nic nie udało się nam dojść do kompromisu. Dopiero po rozmowie z perkusistą ciśnienie mi trochę spadło i zaczęłam myśleć racjonalnie.
Życie toczyło się normalnym, więc przewidywalnym, tokiem. Codziennie wykonywane były te same czynności. Rutyna, tak już jest i trzeba się z tym zmierzyć.
Tylko że ja mam wrażenie, iż nadciągają czarne chmury. To cisza przed burzą, coś się święci. Coś poważnego. Coś, na co nie będę mieć wpływu. Czuję to w kościach, tak głęboko.
Do dzisiaj nie wiem, czego szukał, prócz mnie, Tay w moim domu. Zdziwiło mnie, że wciąż pamięta mój adres zamieszkania. W tamtym dniu zaczęłam żałować wszystkich kłótni z rodzicami o przeprowadzkę. Gdyby się odbyła, byłoby zdecydowanie prościej, chyba.
Ostatnio miewam mnóstwo koszmarów, nie muszę mówić z kim w roli głównej, toż to oczywista oczywistość. Śni mi się po nocach, nęka nawet na jawie. To znak, jestem o tym przekonana. Wcześniej to też się tak zaczęło. Nic przecież nie dzieje się przypadkiem, a on nie bez powodu wrócił. Chciałam od Nicka dowiedzieć się, jak wygląda obecnie i czy dalej tak samo pachnie.
– Ciemno było, widziałem tylko jego sylwetkę. I miał jeszcze kaptur. Urósł. A co się tyczy zapachu, dalej zajeżdża zmiażdżoną truskawką i imbirem – odburknął nieskory do dalszych rozmów, wrzucając trzeci bieg.
Czasami ciężko idzie się z nim dogadać. Trudno ocenić w jakim jest nastroju i czy w ogóle można mu zawracać głowę.
Przeniosłam wzrok z sufitu pokoju, na którym rozrysowany miałam cały plan Hamburga, na lewą rękę. A dokładniej to na bransoletkę, która każdego dnia pokazywała mi, że to się dzieje naprawdę, że to nie jest moja wyobraźnia, że bliźniacy istnieją w rzeczywistym świecie i znają mnie.
Od razu zwróciłam uwagę na zdartą skórę wewnętrznej strony dłoni. Znów na mojej twarzy zabłąkał się cień uśmiechu.
Zadecydowałam pójść z Billem na chwilę na zewnątrz, by przewietrzył umysł, widząc, jak męczy się nad poprawnym zaśpiewaniem On The Edge. Nie mogłam patrzeć na jego zmęczenie i znudzenie, toteż postanowiłam wziąć sprawę w swoje ręce i zrobić cokolwiek, by wczuł się w ten utwór.
– Zapal – poleciłam, wyciągając paczkę papierosów z kieszeni koszuli w kratę i podałam mi ją.
Popatrzył na mnie z nieukrywanym zaskoczeniem, ale bez słowa wyciągnął jedną rurkę.
Podstawiłam mu ogień, po czym schowałam zapalniczkę za cholewkę glana.
– Masz zbyt rozbiegane myśli. Skupiasz się nie na tym, co trzeba. Musisz poczuć ten tekst, interpretować go całym sobą, słuchacz musi uwierzyć w tę historię, masz pokazać, ile drzemie w nim emocji. Musisz pozwolić im sobą zawładnąć. – Odgarnęłam szary dym sprzed nosa, bowiem jego zapach zaczął mnie nieprzyjemnie drażnić. – Bill, skup się.
Oderwał wzrok z punktu w oddali, westchnąwszy.
To będzie trudniejsze niż myślałam. Ale damy radę. Nauczyłam Toma gry na fortepianie to i Billowi pomogę skupić się na tym tekście.
– Zamknij oczy i uruchom wyobraźnię, poczuj to – wyszeptałam, łapiąc w dłonie jego twarz, tym samym zmuszając go, by utkwił we mnie swoje spojrzenie.
W takich momentach mój wzrost się przydaje. Nie muszę zadzierać głowy ani stawać na palcach, żeby spojrzeć mu proste w te głębokie jak studnia oczy. Tak, w takich przypadkach wysoka miara jest zaletą, choć obcasów przy nim nie mogę nosić. Pomijając fakt, że w ogóle takowych nie posiadam w swojej szafie.
Po chwili zamknął oczy, tak jak prosiłam.
– Dobrze. Stoisz na krawędzi budynku, chcesz popełnić samobójstwo. Wszyscy są wokół, a tak naprawdę nie masz przy sobie nikogo. Ani Toma, Ani Simone, chłopaków. Ja też gdzieś nagle wyparowałam. W tym świecie jesteś tylko ty, twoje wspomnienia i cicha noc. Mógłbyś krzyczeć, ale nikt cię nie usłyszy. A tym bardziej nikt nie przybędzie ci na pomoc. Zapomnieli, dla nich już jesteś martwy, nie istniejesz. Wtedy przychodzi ci jedna myśl do głowy. – Puściłam jego twarz, podchodząc do murku. Wychyliłam się. – Otwórz oczy, ale wciąż słuchaj. Wciąż używaj wyobraźni.
Machnęłam mało znacząco ręką, po czym odeszłam na kilka kroków w bok.
Papieros w dłoni chłopaka przygasał, choć ten nie zwracał na niego uwagi.
– Wydaje ci się, że to już koniec. Chciałbyś, żeby to był już koniec. Marzysz o tym, nocami śni ci się lepsze, inne miejsce. Życie cię przerosło, nie dałeś rady. Przegrałeś. Kim jesteś? Jesteś nikim. Ostatni raz spoglądasz na panoramę miasta, czerpiąc ostatni oddech Z obrzydzeniem do samego siebie patrzysz na swoje zabliźnione ciało. Czujesz do siebie wstręt, odrazę, masz najniższe mniemanie o sobie – tak samo jak inni. I pozostaje ci tylko jedno wyjście: wzbić się w niebo, najwyżej jak potrafisz. Wierzysz, że tylko w ten sposób uda ci się zerwać łańcuch potępiania, ośmieszenia. Chcesz zmyć z siebie wszystkie wspomnienia.
Wzięłam głęboki oddech przed rozbiegiem.
– Postanawiasz to zrobić, chociaż spróbować, w końcu nie masz nic do stracenia, prawda? I wtedy skaczesz.
Rozpędziłam się, kątem oka zauważyłam, jak Bill rusza w moją stronę, lecz było za późno. Ledwo musnął materiał mojej koszuli, kiedy ja już skoczyłam.
Serce wali mi jak oszalałe, ale się nie boję, gdyż w dole stoi Tom i Georg, którym dałam znak, by stanęli w miejscu i się nie ruszali przez chwilę. Złapali mnie, chociaż trójką znaleźliśmy się na ziemi.
Doskonale pamiętam minę wokalisty, kiedy zobaczył, że wyszłam z tego bez szwanku (no, zdarta skóra w niektórych miejscach się nie liczy). Do dziś dźwięczy mi w uszach jego podniesiony głos. Ale piosenkę zaśpiewał bezbłędnie, a o to przecież chodziło, czyż nie? Więc powinien się cieszyć.
Podniosłam z łóżka szklaną kulę, pamiątkę mamy skądśtam – do teraz nie mam pojęcia, jak się ona u mnie znalazła i w ogóle do czego ona była mi potrzebna. Chciałam odnieść ją na miejsce honorowe w salonie.
I wtedy wparował uradowany Dominick do domu, uznałam tak po radosnym kroku.
– Jedziemy! – krzyknął z dołu. – Dostałem się, Nicka.
Z wrażenia kula wysunęła mi się z dłoni, robiąc wielką dziurę w podłodze mojego pokoju.
Nie wiem, czy powinnam się cieszyć, czy płakać? Bo teraz jest cudowanie, są bliźniacy, a w tym momencie jak będzie…?
Będzie już tylko lepiej, uwierz.


~
Sonia Szyndlarewicz – Akurat wątek pożaru jest moim ulubionym, choć dużo Wam o nim nie zdradzę – zrobi to ktoś inny. Po odkryciu skrawka to nie, ale blizny sięgają od łopatek aż do lędźwi. Poza tym Nicka ma ogromne kompleksy z ich powodu, więc za nic w świecie nigdy nie założy zbyt krótkiej lub odsłaniającej pleców bluzki. Ano ja wiem,  że ta uwaga jest świetna.
Lovegood Adrianna – Oczywiście, będzie się, kurde, przed nim rozbierać na dworze. Doskonały pomysł, z pewnością się nie przeziębi. Jesteś bliżej niż Ci się wydaje, któraś z tych odpowiedzi jest poprawna. Nieprawda! Dopiero teraz zaczęłaś zwracać na niego uwagę, poza tym the G's rzadko się pojawiają, to dlatego. Czarna śmierć, dość mało oryginalna nazwa, wymyśl coś interesującego. Masz dobre wrażenie, ona w gruncie rzeczy każdego traktuje z lekka z góry, taka już jest. Nicka masz tutaj, Taya też trochę. Ale ostateczna odpowiedź: SOON. Nie umiem nie opisywać niczego dokładnie, inaczej czuję, że czegoś po prostu brakuje i muszę dopisać coś jeszcze. A ja nadal Ci nie wierzę, że ten internet Ci odłączyli. Mi zajmuje z tydzień, bo mam dziesięć zaległych opowiadań do przeczytania i skomentowania przed Tobą.
Marta Rys – Pewnie, że musiałam. Poza tym, Nicka to udoskonalona wersja mnie, prawda? Więc musi mieć to samo zdanie na temat czoła Toma, koniec, kropka. A zamęczę, poczekać musisz, wszystko mam rozplanowane, jeszcze trochę. Tak, też się nad tym zastanawiam. Niech się cieszy, że Nicka mu odpuściła i nie musi jej ich sklejać.

Następny rozdział - 22.04