środa, 25 lutego 2015

Rozdział 24

Myślałam, że wyjdzie krócej, a jednak długość nawet mnie zadawala.



Kiedy Nicka nie wróciła po dziesięciu minutach, zacząłem się trochę niepokoić. Normalnie to już by wróciła i zapychała swoje policzki kawałkami pizzy, a tak to ja zaczynam powoli z głodu umierać. Tak, jestem wybredny.
Zwróciłem się do Toma, łapczywie wpatrującego się w zamknięte pudełko, z którego wydobywały się znakomite zapachy gorących warzyw. Na samą myśl ciekła ślinka. On też był głodny, co łatwo było poznać po skupieniu z jakim spoglądał na kawałek kartonu.
– Tom – próbowałem skupić jego uwagę na swojej osobie. – Sprawdź, co ona tam robi.
Kiwnął tylko głową na znak, że przyjął do wiadomości, co właśnie powiedziałem, wciąż hipnotyzując wzrokiem pudło, jakby za sprawą  jego silnej woli, miało się nagle otworzyć i ukazać ukojenie dla naszych żołądków.
Mimowolnie parsknąłem śmiechem, bacznie obserwując brata.
Po kilku sekundach wstał, mamrocząc coś niezrozumiale do siebie, po czym zszedł do kuchni.
Nie zdążyłem zauważyć, czy przyodział koszulkę na swoją nagą klatkę piersiową, więc pozostało mi mieć taką nadzieję, bo inaczej to Nicka momentalnie się speszy i będą nici z miłego początku dnia zakochanych.
Westchnąłem, podchodząc do okna z zamiarem otworzenia go, by wpuścić świeże powietrze do pomieszczenia oraz odrobinę promieni słonecznych, które gdzieniegdzie zaczęły przedostawać się znad linii horyzontu.
Zawiesiłem oko na obrazie przebudzającego się ze snu skrawka świata, w którym się obecnie znajdowałem, wszystko wyglądało tak magicznie.
Słońce wychylało się nieśmiało pomiędzy drzewami, chmury tworzyły ciekawe mozaiki wokół niego. Z jednej strony ulicy dało się usłyszeć poranny śpiew rannych ptaków, zaś z drugiej nie dochodził do moich uszu żaden dźwięk budzącego się miasta. Niebo pokryło się odcieniami pomarańczy, czerwieni i żółci.
Wyciągnąłem papierosa z kieszeni. Już wcześniej czułem uporczywe drapanie w gardle, ale nie chciałem palić przy Nice, przecież nie każdy może lubić zapach palonego tytoniu, dlatego też wolałem poczekać na chwilę jak ta. Mocno zaciągnąłem się papierosem, by zaraz wypuścić z płuc dużą dawkę szarego dymu.
Nie czułem zmęczenia, które byłoby wskazane ze względu na fakt, że w nocy w ogóle nie zmrużyłem oka. Ogarniała mnie melancholia, wszystko wydawało się takie odległe. Rzeczywistość taka mglista. Czas zbyt płynny.
Spojrzałem w dół, wzdłuż elewacji domu, i ze zdumienia, aż zakrztusiłem się kolejną dawką trucizny w płucach. Tuż przy balkonowych drzwiach stały dość duże sanki. A może na takie z mojego punktu widzenia wyglądały.
Uśmiechnąłem się do siebie, widząc w wyobraźni obraz turkusowowłosej dziewczyny na tych poskładanych kawałkach wyrzeźbionego drewna. Musiała wyglądać zabawnie przemierzając na nich w nocy ulice. Jestem pełen podziwu, że nie spowodowała żadnego wypadku.
Naprawdę nie mam pojęcia, jak taka osoba może być niezwykle zbzikowna i przepełniona szalonymi pomysłami, a zarazem cicha, skryta i powściągliwa. Te cechy do siebie nie pasują.
Gdyby Tom zobaczył te sanki, od razu wyciągnąłby nas na dwór. Już ja go znam i jego obsesje na ich punkcie.
Zgasiłem papierosa na parapecie, mroźny wietrzyk schłodził moją rozgrzaną skórę twarzy. Czułem, jak promyki ciepła dostają się przez delikatną tkankę w głąb organizmu. Odetchnąłem pełną piersią, zamykając z powrotem okno.
Dopiero teraz zorientowałem się, że mojego bliźniaka również gdzieś wcięło.
– Obcy ich zabrali, czy co? – mruknąłem rozbawiony tą myślą, wychodząc na korytarz.
Ostrożnie zszedłem po schodach, zaciekawiony, co takiego się wydarzyło, że żadne z nich już nie wróciło na górę.
Po swojej prawej od razu dostrzegłem Toma, który stał tuż przy kanapie z dziwnym uśmieszkiem wymalowany na twarzy.
– Na co się tak gapisz, hm? – rzuciłem, podchodząc do niego.
Gdy znalazłem się bliżej, obiekt obserwacji Toma rzucił się i mnie w oczy.
Na kanapie leżała, w dość niewygodnej pozycji, Nicka. Zasnęła. Musiała być bardzo zmęczona, skro odsypia właśnie teraz i w taki sposób.
– Pożyczyłeś je swoje skarpetki? – spytał mnie gitarzysta, zabawnie poruszając brwiami. – W spidermena.
Przewróciłem teatralnie oczami, krzyżując ręce na piersi.
– Tak. Tylko te byłyby na nią dobre, ma mniejszą stopę ode mnie.
– Ma? – zdziwił się. – Przecież jest mniej więcej naszego wzrostu. To niemożliwe, żeby miała mniejszą stopę ode mnie.
Dziewczyna, jakby wyczuwając, że o niej mówimy, skuliła się, kurcząc nogi i przybierając pozycję embrionalną.
– Ale ma. Dziewczyny z reguły mają mniejsze stopy od mężczyzn – sprostowałem, mrużąc oczy.
– To idiotyczne – prychnął bliźniak. – Budzimy ją? – Podszedł bliżej niej.
Uderzyłem go lekko w ramię.
– Zgłupiałeś? Niech się wyśpi – powiedziałem spokojnie.
Obaj staliśmy w milczeniu na swoich wcześniej zajętych miejscach. Jestem ciekaw, czy osoba obserwowana przez sen czuje na sobie wzrok drugiej osoby. Gdzieś czytałem, że tak, ale czy była to prawda, nie mam pewności. Mimo to odwróciłem szybko wzrok, lecz kątem oka zdążyłem dostrzec, jak strużka śliny spływa jej po brodzie. Uroczo.
Wyglądem przywodziła mi na myśl te wiecznie śliniące się psy, ale w pozytywnym sensie. Uniosłem kącik ust ku górze.
– Teraz, jak się tak ślini, przypomina mi mopsa – przyznał Tom, robiąc dziwny wyraz twarzy. Nutę rozbawienia z odrobiną zmieszania.
– Nie mogłeś się powstrzymać, co? – Wyprostowałem się, odgarniając z czoła kosmyki pozlepianych włosów.
– Nie moja wina, że tak wygląda – bronił się, unosząc ręce do góry. – Ej – szturchnął mnie lekko w bok – jak tak dalej pójdzie, to ta jemioła jest zupełnie niepotrzebna.
Miał rację, jak tak dalej pójdzie, to nie będę musiał jej stosować, choć mogłoby to być interesujące. Zmarszczyłem brwi. Uświadamiając sobie, że przecież jemu też się podobała, a przede wszystkim, że był pierwszy. A my nigdy nie wchodzimy sobie w drogę, jeśli chodzi o dziewczyny.
– Czy ty…? – zacząłem powoli, nie rozumiejąc jego postępowania.
– Jest twoja – przytaknął szybko. – Zauważyłem, że o wiele lepiej idzie jej dogadanie się z tobą niż ze mną. Ona już wybrała, tylko jeszcze tego nie jest świadoma. Daj jej czas – polecił, odchodząc stronę kuchni. – Powiem ci, że podoba mi się stan relacji, w której się z nią znajduję. Uświadomiłem sobie dość niedawno, że są więzi międzyludzkie, które bazują na takich potyczkach słownych, możemy się dogadać, ale nigdy nie moglibyśmy być razem. – Mówił to wszystko, gdy sprawnie poruszał się po kuchni, by zabrać dwie szklanki oraz coś do picia. – Nie wiem, czy rozumiesz, co mam dokładnie na myśli, ale tego raczej nie da się opisać słowami. Ja już się pogodziłem z tym faktem – dodał z nonszalancją w głosie, choć ciało zdawało się mówić, że wcale nie jest mu łatwo opowiadać te rzeczy na głos.
Gdy stał tak przede mną, zorientowałem się, ze założył koszulkę, tak jak mówiłem, co wydawało mi się teraz absurdalne, bo nie ma to teraz najmniejszego znaczenia.
Wróciliśmy w milczeniu na górę, ówcześnie przykrywając Nickę zielonkawym kocem. Zanim wdrapałem się na pierwsze piętro, dostrzegłem, jak pies zajmuje miejsce w jej nogach, żeby było im cieplej.
Cały czas słyszę słowa Toma w głowie, odbijają się w niej, jak kropla wody w studni, jak echo w górach. Z jednej strony się cieszyłem, a z drugiej miałem wyrzuty sumienia. I to ogromne.


*~*

Dawno nie spałam tak dobrze, jak teraz. Nic mi się nie śniło, co zdecydowanie mi dzisiaj odpowiadało, nie chciałabym, żeby moja wyobraźnia podkładała mi takie obrazy, jak zeszłej nocy.
Leżałam okryta ciepłym kocem na kanapie, nasłuchując wszystkiego wokoło. W nogach czułam ciepło drugiego ciała, za duże jak na kota, za małe jak na człowieka, więc musiał to być pies. Właśnie przypomniałam sobie o Hunterze, mam nadzieję, że Dominick się nim zajmie, bo na pomoc ze strony rodziny, a w szczególności Sophie, bym nie liczyła.
Uchyliłam lekko powieki i przetarłam je wierzchem dłoni, by pozbyć się z nich śpiochów. Salon, bo prawdopodobnie w nim się znajdowałam, pogrążony był w półmroku. Okna nadal były zasłonięte, nie paliło się ani jedno światło, nigdzie. Pomyślałabym, że dom jest pusty, ale przecież na górze  jest Bill i Tom, więc z pewnością nie jestem tutaj sama.
Chciałam wstać, ale usłyszałam szmer rozmowy, a potem tupanie bosych stóp o drewno. Momentalnie wróciłam do wcześniejszej pozycji, by zacząć udawać, że śpię. Może się nie zorientują.
Opanowałam oddech, by stał się płytszy i  by klatka piersiowa poruszała się o wiele wolniej, przymknęłam powieki oraz rozluźniłam wszystkie spięte mięśnie.
Jedynym miejscem, które cały czas mnie bolało, było podbrzusze, prawdopodobnie od tak dużej dawki śmiechu, dziwne uczucie, szczególnie, że tak dawno miałam powód do śmiechu.
Zaczęłam nasłuchiwać, próbując zachować się w miarę naturalnie, jak na osobą pogrążoną w śnie przystało. Ktoś przystanął tuż przy rogu kanapy, zdradził go ogon psa, który natychmiast zaczął się poruszać, bijąc mnie w kostki, na widok swojego pana. Zaraz potem zwierzę zeszło z mebla, co przekonała mnie, że pojawiła się druga osoba.
– Jost dzwonił półtorej godziny temu – zaczął pewnie pierwszy głos. Skupiłam się na jego barwie, żeby wiedzieć, kto i co mówi. – Musimy ją zbudzić, samej jej nie zostawimy – Wyłapałam pewność siebie w głosie, ale też pewnego rodzaju ciepło, które znałam tylko u jednej osoby. Nawet mój brat nie miał aż tak życzliwego tonu. Bill.
– Skoro nie obudziły ją nasze wrzaski, to raczej trudno będzie obudzić ją w ogóle – dodała druga postać. Zdecydowanie Tom. Ten zawsze brzmi tak samo.
– Wygląda jak księżniczka – szepnął jeden do drugiego, ale za nic nie mogłam ocenić który.
Początkowo nastała krótkotrwała cisza, a ja nawet nie zorientowałam się, że wstrzymuję oddech.
– Myślisz, że trzeba ją pocałować, jak Śpiącą Królewnę, żeby się obudziła?
– To bardzo możliwe – podpuszczał go.
Mimo że miałam zamknięte oczy, zauważyłam, że czyjaś twarz zbliża się do mojej. Czekałam na to, co wydarzyć się miało za chwilę. Za wcześnie, żeby interweniować. Wiem  jedno: żaden nie będzie mnie całował. Nie mogą.
– Ty, a może ona ma łaskotki? – podsunął Bill.
– Cykor – prychnął Tom. – Spróbuj to się przekonasz. Na trzy – uprzedził. – Raz. Dwa. Trzy.
Oboje zaczęli łaskotać mnie po bokach, trafili w mój czuły punkt. I można go było łatwo obrócić przeciwko mnie. Gwałtownie podniosłam się do pozycji siedzącej, nie powstrzymując napadu chichotu, co spowodowało, że zderzyłam się z bliźniakami czołem.
Złapałam się za obolałą głowie, mroczki zatańczyły mi przed oczami. Zamrugałam kilka razy, aby czarne kropki zniknęły z moje pola widzenia.
– Widzisz? – rzucił zadowolony z siebie Tom z lekkim uśmiechem. – Mówiłem, że się obudzi.
Odrzuciłam kawałek ciepłego materiału na bok, złożyłam go na pół i przerzuciłam na fotel obok. Spojrzałam na braci, obaj byli ubrani, gotowi do wyjścia. Bill trzymał w ręce moje buty.
– Na mnie pierwszy sposób nie działa – parsknęłam w stronę Toma, przechodząc obok niego.
– Nie spałaś już wcześniej, kłamczuszku – zorientował się, obracając się w moim kierunku.
Sięgnęłam ręką w stronę Billa, dając mu znak, że może oddać mi moje obuwie. Od razu je założyłam, skacząc z jednej nogi na drugą. Przeniosłam wzrok na ich postacie, lustrowałam ich spojrzeniem jeszcze nie do końca przebudzonym po drzemce.
– Nicka – zwrócił się do mnie Bill – musimy jechać do studia, a że nikogo, prócz nas, nie ma w domu, to postanowiliśmy, że zabierzemy cię ze sobą, chyba że wolisz wrócić do domu.
– Nie, w porządku – odpowiedziałam niemal natychmiastowo. – Pojadę z wami, jeśli to nie problem. Muszę tylko wziąć plecak z góry i sanki.
Odwróciłam się, żeby wziąć swoje rzeczy, lecz słowa Toma zmusiły mnie do odpowiedzi.
– Masz tu sanki?
– No tak – mówię powoli. – Przyjechałam na nich.
– To co się nie chwalisz? W takim razie, jak będziemy mieć przerwę, to koniecznie musimy iść na górkę – zadeklarował.
Przyuważyłam, że Czarny kręci rozbawiony głową.
Cóż, nie spodziewałam się, że Kaulitz będzie chciał takie rzeczy robić.
– Ale czy ty przypadkiem nie jesteś za…
– Tak, jestem na to za stary – przerwał mi, poprawiając czapkę na głowie.
Spojrzałam na niego z ironią.
– Chciałam powiedzieć, że za młody i mały, ale skoro jesteś tego pewien, to nie mam wyjścia.
Poszłam pośpiesznie na górę po plecak i już miałam wracać do nich na dół, ale pozostawiony na wierzchu trójkąt pizzy uświadomił mi, jak bardzo głodna byłam, toteż najszybciej jak mogłam zjadłam go, wycierając usta w rękaw bluzy. Po kilku minutach siedzieliśmy w trójkę w czarnym saabie, który miał zawieść nas centralnie pod studio.



Słyszałam ich w pokoju obok. Nagrywali którąś z piosenek, ale nie szło im za dobrze, co chwila słyszałam jak przerywają grę i wymieniają się uwagami.
Siedziałam w pomieszczeniu z fortepianem, choć wcześniej stało tu pianino, tłumacząc tekst kolejnego utworu. Więc będę miała im do oddania dwa – Final Day, które zaczęłam tłumaczyć już wcześniej, ale nie udało mi się skończyć, i Monsoon.
Zastanowiłam się chwilę, teraz zostały mi już tylko dwie piosenki do przetłumaczenia, ale trochę więcej do wykaligrafowania. Aż sama się sobie dziwię, że tak sprawnie mi to wszystko idzie.
Spakowałam przybory do plecaka, po czym rozgrzałam palce. Chciałam zagrać coś na pianie, cokolwiek i kompletnie nie interesowało mi to, że mogłabym przeszkodzić w nagrywaniu płyty. Ani trochę, skoro miałam okazję, to chciałam z niej skorzystać.
Podobało mi się brzmienie tego instrumentu. Zawsze idealnie wpasuje się w mój nastrój, jestem dyrygentem swoich uczuć. Na jakiś czas, a potem czar pryska i znów wita mnie szara rzeczywistość.
Tym razem czar prysnął, zanim zdążył się pojawić i to za sprawą Toma, który bez ostrzeżenia wparował do tego pokoju. W dłoni trzymał paletkę do gry w ping-ponga.
– Zagrasz z nami? – zapytał, unosząc brew.
Uśmiechnęłam się przepraszająco.
–  Nie umiem – przyznałam cicho. – Ale jeśli mnie nauczysz, to ja nauczę cię gry na pianinie, a właściwie na fortepianie. Okej? – zaproponowałam, podchodząc do niego.
Wybałuszył oczy.
– Skąd wiesz, że nie umiem na nim grać?
– Wiem wiele rzeczy, Tom – powiedziałam mijająco śmiertelnie poważnym tonem. – A tak naprawdę, to zgadywałam. – Wzruszyłam ramionami.
– Dobra… – Dało się wyczuć niepewność w jego głosie. – Zobaczymy, na co cię stać.
Wypuścił mnie przodem w drzwiach, by potem poprowadzić mnie przez korytarz, obwieszony różnymi plakatami, płytami winylowymi oraz dyplomami, do miejsca, gdzie miała rozegrać się gra.
Początkowo byłam pozytywnie nastawiona do tej gry, ale przeliczyłam się, co do jej poziomu trudności. Wygląda niepozornie, a tak naprawdę to ping-pong nie jest taki łatwy, jak się wydaje na pierwszy rzut oka. Mimo starań Toma oraz Gustava i Georga, nie umiałam się nauczyć chociażby podstaw. A to za dużo siły, innym razem za mało, źle ustawiona paletka, stopa za bardzo wysunięta do przodu. Irytowało mnie to wszystko. Toteż dałam sobie z tym spokój, widząc jak chłopcy nie wiedzą, co mogą mi doradzić, bym nareszcie coś załapała. Ale obietnicy dotrzymałam.
Siedzę z Kaulitzem przy fortepianie, przed nami leżą nuty, które odstałam od Billa za zgodą menagera.
– Gotowy na nabycie nowych umiejętności?
– Zawsze – odpowiedział, kładąc dłonie na klawiszach, sprawiając iż wydały dźwięk. Niestety dla mnie niezbyt przyjemny.
Zamyśliłam się, uporczywie myśląc od czego by tu zacząć.

~
Sonia Szyndlarewicz- Ano witam Cię. Hm, powiem Ci, że tak właściwie to wszystko wyjaśnia się w epilogu, więc co by nie myśleć, za nic na razie się jej nie zrozumie. A widzisz, to taka pułapka, zastawiana na normalnych ludzi. Jak już to przeczytasz, nie będziesz mogła się oderwać. Chyba. Ty mi coś wybaczasz? Też mi coś. O, mącić w mózgu to ja każdemu uwielbiam.
Marta Rys- Geografia napisana, więc teraz możesz się w pełni skupić na tym oto powyższym tekście. Oh, doskonale o tym wiem, bo przecież "Komm" nie oznacza tego samego co "Noise", "Sonnensytem" tego samego co "Darkside Of The Sun", ale Nicka tego akurat nie mogła zmienić, toteż sobie po angielsku powiedziała. Przepraszam...? Chociaż nie, wcale nie jest mi przykro. Chociaż... Tom, smutno mi. Kto pożycza komuś skarpetki? Bill to debil, przecież to niehigieniczne. Może teraz też Ci się przydadzą chusteczki, co? Ja wiem, że ona jest pokręcona, ale żeby ją o kradzież posądzać? Toż to jej sanki, na których wcześniej jeździł Nick. 
Sylwia Szymańczuk- Zupełnie nie przeszkadza mi to, że "wypaliłaś" się w pisaniu sensownych komentarzy. Prawda? Też uważam to za urocze i jeszcze jak ją przytula, aż się przyjemnie z uśmiechem o tym pisało. Niby zniknęły, ale do teraz mnie kąsają. Odwiedzić, bym chciała, ale czasu nie ma, a sesja... oj, to trochę potrwa.
unnecessary- Wcale nie, słucham normalnej muzyki, przeważnie. Podpowiem Ci, że jeśli muzyka jest dziwna, jak w poprzedniej notce, prawdopodobnie ma w sobie ukryte wskazówki. A tamte dwie w szczególności, i nie chodzi tutaj o ich tekst. Widzisz, przewija się i zawsze mnie to dekoncentruje, bo momentalnie chcę dalej śpiewać "Schrei", a tu bum i okazuje się, że to "Scream". Musiałam trochę pocukrzyć, to tak na zmydlenie oczu, chwilowo. Nie zaprzeczę, coś między nimi jest. Tak, mnie też jest momentami trudno, aż naprawdę zastanawiam się, po co ja to w ogóle wszystko robię, istnieję?
Lovegood Adrianna- Francuski, gdyż jest to tekst o Świętym Dominiku, a tak poza tym, bardziej chodziło mi o teledysk. No jak widać może tego nie znać, nie ma czasu na czytanie książek. Cieszę się, bo to przeważnie dla Ciebie przysłodziłam. Oni też muszą jeść, okay? Naprawdę chcesz znać odpowiedź na to pytanie? Prędzej pójdzie na randkę z Tomem, aniżeli z Billem.  Ja Cię do niczego nie zmuszam, to Ty mnie zmusiłaś.

Nie jestem pewna, czy za tydzień będzie, ale mam taką nadzieję- 04.03

środa, 18 lutego 2015

Rozdział 22 i 23

Nawet nie wyobrażacie sobie, jak wielkie mam teraz wyrzuty sumienia, dosłownie pożarły mnie od środka. Chcę Wam to w jakiś sposób wynagrodzić, więc napisałam dwa rozdziały, które połączyłam w jeden, choć myślę, że łatwo zauważycie, gdzie kończy się jeden a zaczyna drugi.



Byłam w szoku. Właściwie miałam ochotę zostać w pokoju i porozmyślać trochę nad dziwacznym snem z Tayem i Billem w roli głównej, pomijając mnie i… Po prostu oni byli pierwszoplanowi, teoretycznie. Ale już nie mogłam się wycofać, bo nie zdążyłam przemyśleć tego, co mi się w głowie stworzyło, a już wypowiedziałam to na głos. Cudownie. Lepiej już się wpakować nie mogłam.
Przelotnie zerknęłam na budzik w pokoju, by dowiedzieć się, ile zostało mi jeszcze czasu. Niecałe trzydzieści pięć minut, cudem będzie, jeśli się wyrobię.
Przemknęłam z pokoju po schodach na dół do suszarni, by wziąć stamtąd cieplejszą bluzę. Nie fatygowałam się, żeby zapalić światło, przez co nie byłam nawet do końca pewna, czyje ubranie wezmę.
Uznałam, że najlepszą metodą na rozpoznanie mojej odzieży, będzie zwąchanie świeżego prania. Każdy pachniał inaczej, a swój zapach mogłabym rozpoznać wszędzie. Mam dość wrażliwy nos, co nie zawsze okazuje się być zaletą. Najgorzej, jeśli do prania dodany był ten nowy płyn do płukania, który niweluje wszystkie inne wonie. Trudno, nic się nie stanie, jak wezmę bluzę kogoś innego.
Wybrałam na chybił trafił i, zakładając świeże ubranie przez głowę, wróciłam po skrzypiących schodach na górę. Spod drzwi pośpiesznie zgarnęłam plecak, po czym szybko zaczęłam do niego pakować potrzebne rzeczy.
Po co ja w ogóle się wybieram w środku nocy do Kaulitza?, zastanawiam się przez chwilę, stojąc na środku pokoju. Ach tak, tłumaczenie.
Gdy wszystko miałam już spakowane, uznałam, że mogę wychodzić.
– Tik tok, tik tok– mamrotałam jak w transie.– Na pewno niczego nie zapomniałam?– spytałam głucho odbicia w lustrze. Miałam rację, wzięłam bluzę Dominicka, nieważne. Nie obrazi się przecież, za późno już, żeby zrobić podmiankę. Przeniosłam wzrok trochę wyżej. Dopiero teraz zauważyłam jak blada jestem i jak bardzo mam podpuchnięte powieki, które dodatkowo podkreślały sińce wraz z workami pod oczami.– Kurwa.
Nie mam teraz czasu na lekkie podkoloryzowanie się, ale przecież tak nie wyjdę do Billa. Do nikogo bym tak nie wyszła.
Westchnęłam, przestępując z nogi na nogę, za późno. Już nie zdążę. Nie wiem, po co postawiłam sobie próg czasowy, ale uznaję to za najgłupszą rzecz, jaką mogłam dziś w nocy zrobić. Powinnam spać, a nie latać po domu jak opętana.
Ze stresu, bo gdy coś idzie nie po mojej myśli, ogarnia mnie pewnego rodzaju panika, prawie zapomniałabym słownika. W końcu mogę trochę go z angielskiego poduczyć. Przyda mu się, a z pewnością nie zaszkodzi.
Zbiegłam na palcach po schodach najciszej jak mogłam, chociaż i tak miałam wrażenie, że swoim zachowaniem zbudziłabym nawet zmarłych z ich grobowego snu. Mam złe przeczucia, co do tego nocnego wypadu.
Spojrzałam na wyświetlaną godzinę przez zegar na piekarniku. Dziesięć minut, świetnie. Założyłam pośpiesznie pierwsze buty z brzegu, mając nadzieję, że są moje. Nie narzucając na siebie nic więcej, prócz wcześniej nałożonej bluzy i plecaka na ramionach, wyszłam ostrożnie z domu.
Na zewnątrz panował mróz, lecz na tyle delikatny, że nie powinnam zmarznąć. Jedynym moim zmartwieniem było to, że choćbym nie wiem jak szybko gnała przed siebie, to i tak nie zdążyłabym na miejsce o wyznaczonym czasie. O losie, w co ja się wpakowałam.
Odwróciłam się lekko w prawo, co okazało się niebywale dobrym pomysłem, gdyż stały tam sanki, które uwielbiałam w dzieciństwie. Bez zastanowienia chwyciłam je w ręce, a gdy znalazłam się już na ulicy, dwukrotnie sprawdziłam czy nie nadjeżdża z jakiejś strony pojazd. Usiadłam wygodnie na sankach z zamiarem zjechania, lecz już po kilku chwilach zmieniłam koncepcję i stwierdziłam, że o wiele lepiej będzie, kiedy wezmę rozbieg i dopiero  po nim wsiądę na mój środek transportu. Tak więc też uczyniłam.
Dobrze, że jest choć cienka warstwa lodu, to zdecydowanie przyśpieszy moją podróż. Przemierzałam opustoszałe ulice uśpionego miasta z niewyjaśnioną dla mnie dawką podniecenia i czegoś na kształt radości…? Tak, chyba to jest radość. Nie mam pojęcia skąd się wzięła, ale nie przeszkadza mi, dajmy się ponieść emocjom. Chociaż raz. Chociaż troszeczkę. Chociaż przez chwilę.
Czułam, jak skórka na palcach zaczyna mi przymarzać do metalowych wykończeń sanek. Chłodny wiatr przeszywał moje ciało, a mimo to nie było mi zimno.
Przypomniało mi się, jak z przyjaciółmi ścigaliśmy się po parku. Wygrywał ten, co przebiegł go dwa razy. Jamie zawsze wypowiadał, a właściwie wykrzykiwał: dokąd brykasz, maleńka?, by mnie zdenerwować i zdekoncentrować, co spowodowałoby mniejsze, a wręcz znikome szanse na moją wygraną.
Uśmiechnęłam się krzywo, nie chciałam pamiętać wszystkich tych szczegółów. Miałam nadzieję, że dałam sobie z nimi radę, że wspomnienia będą wywoływać u mnie uśmiech, a nie rozpacz i ból. Ale po tym, co się stało, nie mogę czuć innych emocji wspominając przyjaciół.
Dojechałam w miarę szybko pod dom bliźniaków. Odczekałam chwilę, by nogi przestały mi się trząść jak galareta, po czym uniosłam wzrok na budynek.
W jednym oknie paliło się światło, w tym, które było otworzone. Nie dowierzałam, że naprawdę to zrobił. Ja na jego miejscu bym tego nie zrobiła, uznała mnie za wariatkę i poszła dalej spać. Lecz on nie, on posłuchał.
Wzięłam głęboki wdech, przy czym zastanowiłam się, jak chcę się dostać na górę, nie pukając do drzwi. Mogłabym się wspiąć po framudze, tylko że wtedy prawdopodobnie ją pobrudzę. Mam nadzieję, że mi to wybaczą, a może nie będzie tego aż tak widać.


*~*

Siedziałem na brzegu zaścielonego łóżka, kiedy to przez otwarte okno wleciał zupełnie znikąd czarny plecak. Podniosłem się z siedzenia i postawiłem go przy ścianie. Lekko zmieszany podszedłem do okna, wpatrując się w nie uważnie, by stanąć tuż przy nim.
Po chwili pojawiły się dwie dłonie na parapecie. Serce zaczęło mi niespokojnie drgać w piersi, oddech stał się szybszy. Zaraz po nich wyłoniła się czerwona z wysiłku twarz Nicki.
Otrząsnąłem się z szoku i szybko podałem jej dłoń, aby pomóc jej w wejściu do pokoju, ale skutecznie ją zignorowała. Odsunąłem się trochę, milcząc.
Dziewczyna siedziała już pewnie na parapecie, łapiąc oddech oraz uśmiechając się nieśmiało.
– Zrobiłeś to– powiedziała zdziwiona, wciąż siedząc.– Myślałam, że to zignorujesz.
Przypatrzyłem się jej dokładnie. Wyglądała okropnie, jakby przez kilka dni się zaniedbała, co było niemożliwe, bo przecież widziałem się z nią wczoraj w szkole, kiedy oddawała mi przetłumaczone teksty. Rozczochrane włosy, pomięte ubrania, przerażająca bladość skóry i te przeogromne worki pod oczami. Wszystkie te rzeczy kuły mnie w oczy. Miałem ochotę zwrócić jej uwagę, ale uznałam, że byłoby ro niestosowne wobec niej, a wiedząc, że jest wrażliwa na swoim punkcie, nie chciałem zrobić jej przykrości.
– Poprosiłaś mnie, a poza tym i tak musiałem przewietrzyć pokój.– Wzruszyłem ramionami.
Nicka ściągnęła buty, ukazując tym samym gołe stopy.
Uniosłem pytająco brew.
– No co? Nie patrz tak na mnie– burknęła speszona.– Nie chcę zabrudzić ci pokoju, a skarpetek nie mam, bo się śpieszyłam.
Odwróciłem się do niej tyłem, kręcąc z niedowierzania głową. Takie rzeczy to tylko ona jest w stanie zrobić. Sięgnąłem do szafki po jedną ze swoich par. Podałem je jej, a ona spojrzała na mnie jak na idiotę lub osobę upośledzoną umysłowo.
– Powinieneś jeszcze powiedzieć: „Zgredku, jesteś wolny”–  prychnęła, a mimo to i tak założyła skarpetki na stopy.
– Co?
– Nic, nic– powiedziała, podchodząc do swojego plecaka.
– Tak w ogóle to, po co przyszłaś?– spytałem , zamykając ostrożnie okno i od razu je zasłaniając.
– Nie mogłam spać, co już zauważyłeś i postanowiłam trochę popracować. Z tobą– dodała dla uściślenia. Nadal była do mnie zwrócona tyłem, przez co nie mogłem dostrzec wyrazu jej twarzy.– Pomyślałam, że miałbyś ochotę przetłumaczyć z jedną- dwie piosenki.– Wstała z klęczek i przeniosła kilka rzeczy na biurko.– Oczywiście, jeśli nie masz nic przeciwko.
– Nie, nie mam– odparłem szybko, na co uśmiechnęła się lekko.– Mogę zadać ci pytanie?
– To zależy jakie, ale myślę, że raczej powinnam ci na nie odpowiedzieć.
Podszedłem bliżej biurko, gdzie stała, po czym spojrzałem na przedmioty, które przyniosła. Patrzyła na mnie, czułem to, choć starałem się zachować pozory, że w ogóle mnie to nie rusza.
Odchrząknąłem, by pozbyć się rosnącej guli w gardle.
– Kiedy stałaś się taka przyjazna? Do niedawna byłaś oschła, niedostępna i jakbyś pozjadała wszystkie rozumy świata.– Bałem się, że powiedziałem o jedno słowo za dużo, lecz siedemnastolatka wpatrywała się we mnie skupiona na tym, co mówię. Postanowiłem kontynuować, bo naprawdę zaczynam nie rozumieć tej dziewczyny. Jest jeszcze większą zagadką niż początkowo myślałem.– Pytam z czystej ciekawości. Nicka, które stoi przede mną i rozmawia teraz ze mną, jest inna niż ta, którą po raz pierwszy zobaczyłem w naszym domu. Powiedz mi, co takiego się zmieniło?
Usiadłem na drewnianym blacie, uważnie się jej przyglądając. Wahała się, czy mi odpowiedzieć. Nie chciałem jej naciskać, dlatego też milczałem, bawiąc się kosmykiem czarnych włosów.
– Ja…– zaczęła, lecz momentalnie przerwała. Zamknęła na chwilę oczy.– Ja po prostu postanowiłam dać wam szansę– kontynuowała, patrząc mi beznamiętnie w oczy.– Nie potrafię od razu zaufać ludziom, potrzebuję czasu, by się z nimi oswoić. Pytasz się od kiedy jestem taka przyjazna. Od zawsze, tylko nie ukazuję tego od razu. Jak pewnie sam zauważyłeś, jestem skomplikowaną i niekiedy irytującą osobą. Po prostu uznałam, że tak będzie lepiej, bo naprawdę was polubiłam. Chyba zbyt długo siedziałam w domu i nie rozmawiałam z innymi ludźmi.– Głos się jej załamał, mówiła o wiele ciszej.– Chciałam to zmienić, a ty i Tom to jedyne osoby, które ze mną normalnie rozmawiają. Jedyni chcecie mieć ze mną jakikolwiek kontakt.
Spuściła, zrezygnowana, głowę, zupełnie jakby wstydziła się wypowiedzianych słów.
Co ja mam je na to odpowiedzieć? Co powinienem zrobić, by dać jej znak, że się cieszę?
– Mogę cię przytulić?– zapytałem, a gdy nie uzyskałem odpowiedzi, po prostu to zrobiłem.
Chciałem przekazać jej tym gestem trochę ciepła, odrobiny wsparcia oraz dać znać, że może na mnie polegać.
Ciało Nicki było sztywne, czułem się jakbym przytulał zimny, bezuczuciowy głaz. Nie ruszała się, nie czułem też jej oddechu na szyi, gdzie był poziom jej nosa. Chyba była w szoku, co jeszcze bardziej utwierdziło mnie w tym, że potrzebowała takiego prostego, ludzkiego gestu od drugiej osoby. Niekoniecznie ode mnie.
Puściłem ją, posyłając ciepły uśmiech.
– Dziękuję, Bill.– Podniosła na mnie swoje zielone tęczówki.– Za zrozumienie.
Usiadłem na krześle przy biurku, tak, aby zostało jeszcze miejsce dla niej.
– We dwójkę się zmieścimy, po drugie krzesło nie chce mi się już schodzić– zakomunikowałem, gdy wybałuszyła mocno oczy. Postanowiłem zmienić temat, dowiedziałem się tego, co chciałem i nie zamierzam jej pytać o nic więcej.
– Ale trzymaj ręce przy sobie, jasne?– Załapała aluzję.
– Tak, tak. Siadaj, bo słyszałem, że chcesz przetłumaczyć coś dzisiaj.
Zajęła kawałek krzesła obok mnie, po czym podała mi słownik, natomiast sama chwyciła czarny długopis w prawą dłoń.
– Właściwie to sam je przetłumaczysz, ja tylko poprawię cię w razie błędu i zapiszę cały tekst.
To po to jest ten słownik, zaraz… To znaczy, że któryś utwór będzie w pełni mój. Właściwie nie wiem dlaczego, ale zrobiło mi się cieplej na duszy. Ktoś pomyślał o mnie.


*~*

Nie czułam się dość pewnie siedząc na jednym krześle z Kaulitzem. Stykaliśmy się co chwila kolanami. Dodatkowo fakt, że mam na nogach jego skarpetki był dość zabawny, ale i krępujący zarazem. Przynajmniej dla mnie. Bill nie zdawał się tym zupełnie przejmować. Całą swoją uwagę poświęcił na szukaniu właściwych słów w słowniku. Gdybym robiła to sama, poszłoby o wiele szybciej, ale przynajmniej łatwiej mu będzie zapamiętać tekst i dodatkowo nauczy się trochę angielskiego.
Byliśmy już w połowie tłumaczenia Schrei, kiedy odezwał się nagle:
– Nie pasuje mi tutaj No.– Wskazał palcem na refren utworu.– Zdecydowanie lepiej komponować się to będzie z Nein.
Skreśliłam, co napisałam i zapisałam jego wersję, wersję już oficjalną.
– Myślisz, że to nie jest trochę zbyt sprzeczne ze sobą?– zagadnęłam, pisząc dalej.– Dwa języki w jednym utworze.
Nie miałam pojęcia, która godzina, czas spędzony z Billem leciał dziwnie szybko. Nie wiem czy to przez to, że razem nad czymś pracujemy, czy to, że dobrze mi w jego towarzystwie.
– Jest– przytaknął, dalej wertując książkę.– Ale o to właśnie chodzi.
W między czasie wymieniliśmy się poglądami na różne tematy, śmialiśmy się, jakbyśmy znali się od dawna. Jakby bariera, która nasz wcześniej dzieliła, nagle opadła. I cieszę się z tego powodu, nie lubię być sztuczna w czyimś towarzystwie. Nick będzie ze mnie dumny.
Dowiedziałam się, że jest fanem Green Daya, zupełnie jak ja, gdy mieszkałam jeszcze w Ameryce, ale o tym mu nie wspominałam. Teraz nie poświęcam tyle uwagi co kiedyś na poczynania i sukcesy tego zespołu. Pokazał mi nawet kolekcję swoich koszulek, które były naprawdę małe. Za nic w świecie bym się w nie nie zmieściła.
– Przerwa?– zaproponowałam, gdy zaczynało już świtać na dworze.– Ręki już nie czuję– jęknęłam, wstając z siedzenia.
Rozciągnęłam się, po czym usiadłam na podłodze, opierając się o kant łóżka.
– Głodna?– spytał Bill, siadając obok mnie.
Zanim zdążyłam odpowiedzieć, mój żołądek postanowił dać o sobie znać.
– Jak widać.– Uśmiechnęłam się.– Co jemy?
– Pizzę– zadecydował niemal od razu, podnosząc się na równe nogi.– Jaką chcesz?
Zamyśliłam się chwilę.
– Dobrą– odpowiedziałam, kiedy przykładał telefon do ucha.
Zamknęłam powieki. Nie żałuję, że tutaj przyszłam. Było warto, choćby po to, by z kimś porozmawiać. Żeby uświadomić sobie, że mi na nich zależy. Ot tak, bez żadnego konkretnego powodu. Podoba mi się to, że Bill nie poruszył już tematu snu, bo co ja bym mu na to odpowiedziała?
Że śniła mi się randka z nim? Że śnił mi się człowiek, który jest moim życiowym koszmarem? Że pojawili się moi zmarli przyjaciele?
To nie brzmi za dobrze. I jeszcze wzmianka o kartotece. Całe szczęście, że to tylko sen, wcale nie musi o niej wiedzieć. Dobrze, że kartoteka jest w skrzynce, a kluczyk do nie jest tak ukryty, że trudno jest go  w ogóle znaleźć.
Znowu zaczynam panikować. Serce kołocze mi w piersi, gałki oczne niespokojnie się ruszają, a palce bębnią w kostki. A przecież przyszłam tu, by o tym zapomnieć. Odpuść, Nicka, zapomnij choć na jakiś czas.
Otworzyłam oczy. Przede mną kucał wokalista z kotem, Kasimirem, jeśli się nie mylę, na rękach. Zauważyłam, że kot miał nową obróżkę na sobie i prezentował się całkiem znośnie.
– Poznaj naszą koleżanko-pisarko-przyjaciółkę Nickę, kociaku– powiedział, podnosząc pupila na wysokość moich oczu.
Już otwierałam usta, żeby powiedzieć, że koty niespecjalnie za mną przepadają, lecz pazury zwierzęcia postanowiły zrobić to o wiele szybciej, zaliczając bliskie spotkanie z moim policzkiem.
Syknęłam, po czym dotknęłam rany, która zaczęła pod wpływem dotyku lekko pulsować.
– Przepraszam cię- wykrztusił zdziwiony chłopak.– On nigdy tak nie robił.
– Nie przejmuj się.– Machnęłam ręką, posyłając mu uśmiech, który przeważnie rzadko stosuje. Szczery uśmiech.– Odkąd pamiętam, koty za mną mnie przepadając. To co? Za nim zdąży przyjechać jedzenie, przetłumaczymy jeszcze jeden utwór?
Spojrzał na mnie spod długich rzęs, a ja błagałam w duchu, by nie robił tego zbyt długo. Czułam w środku, że kolejna bariera we mnie zaczyna topnieć.
– Ok, którą? Mogę wybrać?
Skinęłam lekko głową.
– Ale zdasz się na los.– Zakryłam mu oczy dłońmi, kiedy sięgał po kartkę z tekstem.– Bardziej na prawo, bo inaczej złapiesz moją stopę– poinformowałam go, śmiejąc się cicho.– Już?
Odkryłam mu oczy, by przeczyta, co wylosował.
– Stich Ins Glück.
– Czyli On The Edge, no to jazda!


Inaczej pracuje się w grupie, jakoś raźniej się wtedy robi i  łatwiej przychodzą pewne rzeczy. Kończyliśmy już tłumaczyć drugą piosenkę, kiedy u frontowych drzwi rozległ się dzwonek.
– Ja idę– powiedział ochoczo Bill, wstając z podłogi.
Ledwo zniknął za drzwiami, a ja już usłyszałam jak ktoś spada ze schodów.
Wysunęłam zaniepokojona głowę za drzwi pokoju, by zobaczyć co się tak właściwie stało. Naprzeciw mnie pojawiła się czyjaś głowa, zapewne z takimi samymi zamiarami co ja. Tom.
Muzyk spojrzał na mnie spod uniesionych brwi z rozdziawioną szeroko buzią.
– Zazdrosny?– rzuciłam z przekąsem.
Nie odpowiedział, więc spojrzałam w dół, gdzie stał Bill z pudełkiem pizzy.
W ogóle to nie zauważyłam, żeby bliźniacy nosili bransoletki, o których mówiła Simone. Za to Bill już nie nosi gipsu, z czego jest ogromnie zadowolony, bo mówił, że zaczyna mu on już nieco przeszkadzać.
– Chcesz zjeść z nami, Tom?– zaproponował mu brat, na co on stanowczo pokiwał głową, wychodząc z pokoju.
– To ja przyniosę coś do picia– zaoferowałam, gdy dostrzegłam, iż Tom nie ma na sobie koszulki. Szybko ich wyminęłam, żeby nie zauważyli jak moja twarz nabiera rumieńców.
Podczas rozmów Bill streścił mi trochę i i gdzie w ich domu jest. Właściwie to nie wiem dlaczego to zrobił, ale skoro chciał, to go nie powstrzymywałam.
Nie wiedząc gdzie, jak i kiedy, zasnęłam. Prawdopodobnie usiadłam na chwilę na kanapie i tak się złożyło, że przyszedł Morfeusz, by zabrać mnie do swojej błogiej krainy.


~
Mogło być lepiej, ale nie jest też najgorzej. Jest zwyczajnie.

Lovegood Adrianna- Oh, jakże słodko będzie uświadomić Ci, już po raz drugi, że to był tylko sen, a może AŻ sen. Kiedyś się doczekasz, ale musisz uzbroić się w cierpliwość, dużą cierpliwość. Ja za to go nie lubię, a wręcz się go boję. Tay jest nieobliczalny, nienawidzę go. A wiesz, że miałam ochotę wcisnąć tam to zdanie? Powstrzymałam się, chociaż tutaj już jest wzmianka o serii J.K. Rowling. Żółwik, Team Bill. Wiem, że mnie nadal lubisz.
Ka.- Przeważnie rzeczy, które mówię bądź piszę są niezrozumiałe dla osób od razu, więc nie masz się czym przejmować. Zrozumiesz, jestem tego pewna. Wszystko się kiedyś pieprzy, ale tylko po to, by być jeszcze lepszym.
unnecessary- Różne ludzie mają historie, lecz wnioski jakie z nich wyciągają, są bardzo do siebie zbliżone. Być może zbyt pochopnie użyłam tych słów, ale nie mam pojęcia, co może stać się za dwa dni, za miesiąc, czy za pięć lat. Tak, moje opowiadanie też miało być zupełnie inne, ale gdy napisałam taki prolog do niego, stwierdziłam, że muszę wymyśleć coś bardziej złożonego. Powiedzmy, że lubię wszystkie dobre kąski zostawiać na sam koniec, najlepsza część zostaje na końcu tego, co stworzyłam. Bo on jest przeciętny, nie wyróżnia się niczym szczególnym. Masz racje, ma moje cechy. Ba! Nicka jest udoskonaloną wersją mnie.
Adrianna Katarzyna- Właściwie to nie mam usprawiedliwienia, dlaczego tamten rozdział był taki krótki. Wiesz, masz wrażenie, że podam Wam tylko takie wiadomości cząstkowe, więcej nie musicie wiedzieć, wszystko właściwie bazuje na tym, co na razie ujawniłam. Pisz szybciutko, a ja tu na dwa tygodnie zniknęłam.
Sylwia Szymańczuk- Nie spokojnie, to tylko sen był, bardzo realistyczny, ale wciąż sen.
Rose Kaulitz- Chyba masz rację, muszę dłużej pisać. Cieszę się, że zaskakuję pozytywnie, chociaż gdybym zaskakiwała negatywnie, też nie byłoby źle.

Boję się to pisać, ale niech już będzie- 25.02