środa, 28 stycznia 2015

Rozdział 21

Następnym razem nie wybiorę się w góry z dwójką (kochanych) idiotów, moje ciało cierpi.



Właśnie skończyłam się szykować, gdy u drzwi wejściowych rozległ się dzwonek. Zabrałam z łóżka ostatnią potrzebną mi rzecz, po czym, chwytając klamkę, obejrzałam się w dokładnie w lustrze.
Makijaż ciemniejszy niż zwykle, ale tak samo stosowny do sytuacji. Postawiłam na usta, które wyróżniały się głębokim bordem na tle mojej bladej cery. Włosy, jakby dłuższe, spadały falami równo na ramiona. Uszy zdobiły kolczyki ze srebrnymi, metalowymi piórami, moje ulubione. Ubrana byłam w sukienkę do połowy ud. Górną częścią był czarny gorset, z którym mocowałam się dobrą godzinę, by wreszcie wyglądał jak należy, zaś dołem była dość szeroka spódnica w odcieniu lekko zszarzałej bieli. Strzępienia na dole dodały jej drapieżności, lecz wciąż wyglądałam kobieco. Obrazu dopełniły glany do kolan, z którymi nigdy nie potrafiłam się rozstać w ważnych momentach.
A ten wieczór z pewnością zaliczał się do tych ważniejszych. W końcu nie codziennie dostaje się zaproszenie na spędzenie miło czasu z jedną z najbardziej rozpoznawalnych i pożądanych osób na świecie.
Uśmiechnęłam się do swojego odbicia. Delikatnym, acz stanowczym ruchem otworzyłam drzwi do pokoju. Pewna siebie ruszyłam schodami na dół domu, gdzie czekał na mnie właśnie on.
Wzięłam głęboki wdech i wydech, po czym stanęłam przed nastolatkiem na ganku.
Wpatrywał się we mnie swoimi czekoladowymi tęczówkami.
- Nie sądziłem, że nosisz sukienki. W szczególności takie- przyznał z podziwem w głosie.- Ale możesz robić to częściej, wyglądasz obłędnie.
- Nie schlebiaj mi tak, bo następnym razem się nie zgodzę- powiedziałam speszona, czując jak zaczynają palić mnie policzki. Właśnie w tym momencie moja pewność siebie ulotniła się w ekspresowym tempie.
To tylko przyjacielski wypad na miasto, nic więcej. Ale… gdyby było to nic nieznaczące spotkanie, stroiłabym się tak? Nie, z pewnością nie. Coś musi być na rzeczy.
Z chwilowego zawieszenia między rzeczywistością a fantazjami umysłu wyrwał mnie jego głos.
- Cóż, w takim razie muszę się nacieszyć tym jednym razem, bo komplementy same cisną mi się na usta. Wyglądasz przepięknie, Nicka, a to dopiero początek.- Złapał mnie za rękę i obrócił w swoją stronę tak, bym patrzyła prosto w jego hipnotyzujące oczy, od których prawdopodobnie się uzależniłam.- Pozwól, że zawiążę ci oczy, a ty mi po prostu zaufasz, zgoda?- zapytał z ciepłym uśmiechem, unosząc brew z kolczykiem.
- Nie- wyszeptałam z przekąsem, ruszając dalej.
- A miało być tak romantycznie- westchnął, podążając przy moim boku.- Wszystko zepsułaś- udał urażonego, wkładając ręce pod pachy ze skruszoną miną.
- A mówią, że to ja jestem zbyt wrażliwa- prychnęłam, przewracając teatralnie oczami.- No już. Nie gniewaj się. Już nie będę niegrzeczna, co ty na to?
- Ale wciąż będziesz uparta- powiedział, dając mi kuksańca w bok, czego nawet nie odczułam, bo materiał gorsetu nawet nie drgnął.- Zupełnie jak Tom.
Spojrzałam na niego z politowaniem.
- Tylko mnie do niego nie porównuj- ostrzegłam go, grożąc palcem.- Ja jestem, jakby to ująć, bardziej delikatna.
- Tak, tak- przytaknął szybko.- Tylko zależy w czym.
Czy on coś sugeruje? Jakby się tak porządnie zastanowić, to każdy jest delikatniejszy w słowach od Toma Kaulitza. Chociaż, jak się postara to da się z nim wytrzymać, ale zdarza mu się to naprawdę rzadko, a ja zdecydowanie wolę jego drugą odsłonę. Pomijając fakt, że z tą pierwszą uwielbiam się przekomarzać. O wszystko, tak właściwie. Nawet o te najmniej istotne rzeczy. Jakby nie patrzeć lubimy się, choć dla kogoś z zewnątrz może to wyglądać nieco inaczej.
- I akurat dzisiaj masz ochotę się ze mną kłócić? Skoro tak to ma wyglądać, w porządku- stwierdziłam, przybierając chytry wyraz twarzy. Podążyłam chłodnikiem w nieznanym mi kierunku.
- Ej, zaczekaj!- zawołał z tyłu. Gdy dobiegł, mocno objął mnie ręką w pasie.- Tak lepiej.
- No nie wiem- mruknęłam, odsuwając się lekko.- Teraz jest lepiej- oznajmiłam, kiedy splotłam jego zadbane palce ze swoimi.
Szliśmy hamburskimi uliczkami śmiejąc się wniebogłosy bez żadnego konkretnego powodu. W jego towarzystwie czułam się dziwnie swobodnie, jakbym nie musiała zakładać przy nim swojej maski codzienności.
Nagle zerwał się chłodny wiatr, który spowodował pojawienie się gęsiej skórki na naszej skórze.
Zmarszczyłam zaniepokojona brwi, przestając się śmiać. Spojrzałam na Billa. Wydawał się tak samo spięty.
  Żarówki w latarniach zaczęły złowrogo przygasać. Jakby ostrzegały nas przed czymś, czego powinniśmy się obawiać.
Jak na zawołanie na końcu ulicy zmaterializował się człowiek. Pojawił się zupełnie znikąd.
- Chodźmy- szturchnęłam Billa.- Może nas nie zauważy.
Zbliżaliśmy się do ów postaci ostrożnie. Wydawała mi się podejrzana oraz dziwnie znajoma. Oboje milczeliśmy, nie chcąc stracić przybysza z oczu.
Gdy go mijaliśmy, odezwał się:
- Proszę, proszę- zadrwił.- Nicka, jakie miłe spotkanie.
Stanęłam zszokowana. Jego się tutaj nie spodziewałam. Nie, nie, nie..
- Tay- powiedziałam z zaciśniętymi zębami, zwracając się do mężczyzny.
- Wy się znacie?- spytał zdezorientowany Kaulitz, podchodząc do naszej dwójki.
- Nic mu nie powiedziałaś?- zdziwił się blondyn.- W sumie to do ciebie podobne. Żmija, która nigdy nie potrafiła przestać być fałszywa. Od samego początku.
Zmrużyłam gniewnie oczy, dokładnie mu się przyglądając.
Stał przede mną blondyn z lekko kręconymi włosami o spojrzeniu w odcieniu srebra zmieszanego z odrobiną błękitu. Wysoki, choć niższy ode mnie, co go zawsze irytowało. Miał na sobie niechlujnie założoną bluzę z postaciami z kreskówek, które uwielbiał oglądać z Lorein, oraz znoszone jeansy. Oprócz tego wokół nas roztaczał się specyficzny dla niego zapach.
Odruchowo odsunęłam się do niego, mocno przywierając do Billa.
- Nic o niej nie wiesz, Bill- zagadnął ze sztuczną nonszalancją, uśmiechając się przy tym zawadiacko.
Jak oparzona odskoczyłam w tył. Zacisnęłam usta, przygryzając dolną wargę. Pokręciłam stanowczo głową niedowierzając w słowa, które przed chwilą usłyszałam.
Skąd Tay zna imię Billa? W ogóle, co on tutaj robi? Nie ma prawa tutaj być. On nawet nigdy na oczy nie widział wokalisty. Nie znają się. Kompletne zero. A to, co robi przeczy wszystkiemu, co wiem.
Tay uśmiechnął się szerzej, a ja pomyślałam, że byłby w stanie zabić nas z zimną krwią, a winę zrzuciłby na jadący samochód.
Po plecach przeszedł mi dreszcz. Czułam się nieswojo, cała jego osoba mi się nie podoba. Kiedyś taki nie był.
- Zajrzyj do jej kartoteki- polecił Billowi.- Wtedy dowiesz się wszystkiego. O ile jesteś na tyle inteligentny, na jakiego wyglądasz. Powinieneś sobie szybko z tym poradzić.- Powiedziawszy to, oparł się o budynek.
Wiedziałam, że powinnam zareagować. Nigdy wcześniej nie mówił takich rzeczy. Co się musiało zmienić? Co takiego mu zrobiłam, że tak bardzo mnie nienawidzi? Odpowiedzi się same nie znajdą, a on z pewnością mi ich nie udzieli. Och, Tay…
- Nie mieszaj mu w głowie. Zależy mi na nim. Bardzo- uściśliłam, widząc, że zamierza zabrać głos.
Widziałam tylko naszą dwójkę. Dwójkę przyjaciół, którzy nie potrafili wytrzymać bez siebie kilku dni. Którzy dzielili się nawet ulubionymi słodyczami. Jak jest się dzieckiem wszystko wydaje się takie proste, nie ma rzeczy niemożliwych. Nie ma kłamstwa, nie ma tajemnic, jest się po prostu sobą.
Do moich uszu doleciał jego szyderczy śmiech, który słyszałam raz, no może dwa razy w życiu.
- Ja mu mieszam w głowie? A może oskarżysz mnie jeszcze o napad, co? Sama mu wciskasz kłamstwa.- Zwrócił się do chłopaka, patrzącego na to wszystko z boku.- Ile o niej wiesz? Co ci o sobie mówiła?
Kręcę głową, gdy Bill patrzy na mnie.
- Nie- szepczę, by tylko on mnie usłyszał.
Dostrzegam, jak zaciska nerwowo szczękę, nie wiedząc, co właściwie powinien zrobić. Błagałam go w duchu, by nie dał się sprowokować.
- Jego też wytresowałaś- rzucił blondyn z pogardą, wbijając we mnie chłodne spojrzenie.
Bolało mnie to. Dawniej jego oczy były radosne i ciekawe świata, a teraz pała w nich żądza władzy i zemsty.
Zamykam oczy, gdy odzywa się ponownie.
- Zajrzyj do jej kartoteki.
Łzy wzbierają mi się pod powiekami. Jak on może mi to robić? Bill nie może tam zajrzeć! Nie może!
Odwracam się napięcie, by zaraz zacząć uciekać z miejsca, które będzie mnie prześladować.

*~*

Stoję zdezorientowany na chodniku. Blondyn, z którym rozmawiała Nicka, uśmiecha się tryumfalnie.
- Zajrzyj do jej kartoteki- powtarza, nie ruszając się z miejsca.
Powinienem pobiec za dziewczyną, ale zamiast tego analizuję całą ich rozmowę. Tu nic nie trzyma się kupy. O co właściwie chodzi? Tay ma rację, nic o niej nie wiem. Ale czy to złe? Z czasem sama mi o sobie opowie, nie będę przecież jej popędzał.
W jednej chwili stoję przy Tayu na ulicy, lecz obraz szybko się zmienia. Znajduję się teraz w sali luster, a obok mnie siedzi skulona Nicka.
Podchodzę do niej wciąż milcząc, klękam przy niej.
Patrzę w odbicia luster, ale zamiast dziewczyny w biało- czarnej sukni z glanami, widzę zakapturzoną postać, nad którą unosi się czarna chmura. Po chwili gaz zmienia swoją barwę na krwistoczerwoną i formuje kształt w duże litery, układające się w słowo Er.
Nie mam pojęcia, co to może oznaczać, wiem tylko, że ta postać z pewnością nie jest dobra. Obok niej pojawiają się jeszcze dwie osoby z podobnymi chmurami. Dziewczyna i chłopak. Lorein i Jamie. Oboje mają ubrania, które płoną. Ogień wygląda tak realistycznie, że aż czuję od niego bijące ciepło.
Po plecach przechodzą mi ciarki. Te trzy osoby mają w sobie coś, co sprawia, ze wyglądają jak żywcem wyjęte z horroru.
W głębi duszy słyszę krzyk, lecz usta pozostają milczące. Chcę stąd uciec, to nie jest miejsce dla mnie. Nie powinienem się tu znajdować. Serce galopuje mi w piersi gotowe do opuszczenia swojego ciała.
Spokojnie, to nie dzieję się naprawdę.
By dodać sobie otuchy, szczypię się w ramię, lecz odgłos dudnienia nie ustaje. Spoglądam ponownie w odbicie. Zakapturzona istota okazuje się być kobietą z niebywale przyciągającymi uwagę bliznami przy policzkach. Lustrowała mnie ciemnym spojrzeniem. Skojarzyła mi się z damską, mniej kolorową wersją Jokera. Przyłożyła dłoń do szyby.
- Zajrzyj do jej kartoteki- przemówiły wszystkie odbicia na raz. Głosy rozniosły się echem po ogromnej sali.- Zajrzyj do jej kartoteki. Zajrzyj… Zajrzyj… Zajrzyj…
Obudziłem się gwałtownie cały zlany zimnym potem na dźwięk dzwoniącej komórki.
To tylko sen, uspokajałem się w myślach. Bardzo realistyczny, ale wciąż sen. Nic się takiego nie wydarzyło. Weź się w garść, Kaulitz, jesteś facetem.
Odebrałem nie parząc na ekran, byleby irytujący dźwięk przestał rozbrzmiewać.
- Halo?- zacząłem zaspanym głosem.
- Hej- usłyszałem po drugiej stronie Nickę. Zdawała się być czymś zmartwiona, co rozpoznałem po zachrypniętym głosie.
- Zdajesz sobie sprawę, że godzina druga w nocy nie jest najlepsza, by rozmawiać?- rzuciłem trochę zbyt ostro.- Przepraszam, nie chciałem. Skoro dzwonisz o tej porze, to musisz mieć konkretny powód.
Podciągnąłem się na łóżku, opierając plecy na poduszce, po czym zapaliłem lampkę na etażerce. Przetarłem twarz ręką.
- Właściwie to nie- przyznała.- Chciałam tylko pogadać, a jesteś jedyną osobą, z którą mogę to zrobić w miarę normalnie. Pomijając mojego brata, oczywiście.
- Więc o czym chcesz ze mną pogadać?
- O czymkolwiek. Muszę się uspokoić, a ty masz kojący głos.
Nie wiem czy zdawała sobie z tego sprawę, ale zdecydowanie brzmi to jak zaczepka.
Odchrząknąłem.
- Jeśli tak, to co ci się śniło?- zapytałem mając nadzieję, że jej nie śnił się tak realistyczny koszmar.
- Właśnie o tym nie chciałabym rozmawiać. Sny to rzecz, która jest fascynująca, ale i też niezwykle niebezpieczna.
Nie zrozumiałem. Co takiego niebezpiecznego może być w snach? Ty tylko wymysł naszej wyobraźni, mózgu, który nawet w nocy nie przestaje funkcjonować. Nasze lęki, a także pragnienia. Nic, co mogłoby nas skrzywdzić.
- Lubię cię. Nawet bardzo- szepnąłem bardziej do siebie niż do rozmówczyni.
- Co? Co mówiłeś?- spytała, jakby wyrwana z głębokiego zamyślenia.
- Nie, nic. Mów dalej- ponagliłem, udając, że się przesłyszała.
- Wiesz co? Mam pewien pomysł. Jak już nie śpisz. Które okno jest do twojej sypialni?
Wybiła mnie tym z rytmu. Po co jej taka informacja? Ale raz się żyje, niech jej będzie. Przypomniałem sobie wygląd zewnętrzny domu i szybko podałem odpowiedź:
- Trzecie od lewej.
- Trzecie od lewej- powtórzyła.- Okej. Dokładnie za trzydzieści siedem minut i osiem sekund je otworzysz.
- No dobra- powiedziałem, ale prawdopodobnie tego nie usłyszała, gdyż połączenie zostało zakończone.
Pozostało mi tylko czekać. Pytanie tylko na co? Po niej mogę spodziewać się wszystkiego. Do tego jej dziwne zachowanie, jak i sen, który przeraził mnie nie na żarty. Świetnie. O co, do cholery, chodzi z kartoteką?

~
Chcę jeszcze dodać, tak dla wyjaśnienia, że Billowi i Nice śnił się ten sam sen. I jeszcze to, że zarówno pierwsza narracja  jak i część drugiej to ten sam sen, tylko że napisany z innych perspektyw.

Lovegood Adrianna- Zaskoczysz mnie i znowu będziesz pierwsza, hm? Nie, niestety nie wiem, co masz na myśli. Już Ci to poprawiałam, ale zrobię to jeszcze raz: Er to dziewczyna. Czy Tay jest przystojny? Sama zdecyduj, ja zdecydowanie go nie lubię. Użyłaś dość słabych słów, by opisać charakter tego młodzieńca w poszczególnych wspomnieniach, ale niech Ci będzie, nie bronię. Nick, aż chciałabym mieć takiego brata. No nic, w końcu po coś jest ta wyobraźnia,  nie?  O patrz, przytoczę Ci jeden cytat z rozdziału 4.- "Zanim odskoczył ode mnie jak oparzony, wyciągnęłam mu z ręki papierosa i włożyłam do ust." Także tego, zastanawiaj się nad nią, bo jest fascynującą osobą.
Marta Rys- Sądzisz, że wszystko Wam wyłożę na tacy? O nie, moja droga, nie ma tak łatwo. Tutaj trzeba się trochę nagłówkować, by wydedukować, o co mi tak właściwie chodziło. Odpowiem Ci na pytania krótko. 1. Tak 2. Wiem, ale nie powiem 3. On z pewnością nie 4. Er, ciekawa postać 5. Chciałabyś, by to było alterego 6. Tego się nigdy nie dowiemy 7. Tak 8. Tak. Cicho, Tom no... a zresztą sama zobaczysz. Jak to nic mi do tego? Właśnie, ze dużo mi do tego!
Sylwia Szymańczuk- Dziękuję. To tylko fragmenty z jej przeszłości, ale więcej raczej się nie pojawi. A co do Taya, to nie jestem pewna, czy w ogóle go poznacie. Może troszeczkę.
Ka.- A widzisz, zły moment sobie na nadrabianie wybrałaś. Mocny? Nie, nie wydaje mi się. Był po prostu taki, o którym wiedziałam już od samego początku opowiadania, musiałam go tylko w dobrym miejscu umieścić. Jej przeszłość jest, jakby to powiedzieć, dość pokręcona. Każdy ma swoje sekrety, ona także, a może w szczególności ona. Mam nadzieję, że niedługo odnajdziesz odpowiedzi na dręczące Cię pytania.
Rose Kaulitz- Dzieje, dzieje, ale powoli. Cieszę się, że Ci się to podoba, to niezwykle motywujące. Mroczna raczej nie, chociaż może... Nie mam zdania. Jestem osobą, która czepia się szczegółów, więc na nie radziłabym zwrócić uwagę.
unnecessary- Tak, mnie też się wydawało, że jak będą ferie to będę mieć ogólnie więcej czasu, a wychodzi na to, że nawet żadnego zaległego opowiadania jeszcze nie przeczytałam. Wiem, że nie trzeba się bać, ale ze mnie jest taka osoba, co wszystko bierze za mocno do siebie i okropnie to przeżywa, więc łatwo mnie urazić, czasami zbyt łatwo. Każdy mi to powtarza, a ja ciągle trwam twardo przy swoim, wybacz. Raczej nikt i nic tego nie zmieni, taka już jestem. Tak się składa, że również jestem posiadaczkę tej cechy, i u mnie punktuje zdecydowanie jako wada. Wydajesz się być taką starszą wersją mnie, ciekawe. Nie będę Ci tu tego wymieniać, bo do rana bym tego nie spisała, ale najważniejsze, że wiesz, iż mi się ono bardzo, ale to bardzo podoba. Cieszę się, że Ci się podoba. Tak, to naprawdę mały rąbek tajemnicy, jakbym tutaj wszystko wypisała, to większość pewnie by się pogubiła i nie do końca zrozumiała mój zamysł na tą historię. Z tym, akurat nie mam problemu, tego raczej nikt jeszcze nie napisał. A przynajmniej mam taką nadzieję. Bo nawet ja mam wrażenie, że porywam się z motyką na słońce.
Następny- 04.02

środa, 21 stycznia 2015

Rozdział 20

Wszystkim, którzy tego potrzebują- powodzenia!



Biegłam przed siebie, ile sił w nogach, po ścieżce w parku. Było na tyle późno, że otaczała mnie ciemność z każdej strony, lecz jeszcze w miarę wcześnie, by spotkać kilka osób na spacerach przy blasku księżyca. Unikałam świateł latarni, a gdy słyszałam szmer rozmowy, schodziłam jeszcze bardziej ze ścieżki, choć wciąż byłam na tyle blisko, by mieć ją w zasięgu wzroku. Ostre kamienie wbijały się w gładką skórę stóp, gdzieniegdzie ją rozcinając.
Z domu wybiegłam, a właściwie wyskoczyłam, tak szybko, że zapomniałam kilku potrzebnych mi rzeczy- w tym telefonu- prócz zapalniczki.
Co chwila dotykałam tylnej kieszeni spodni, upewniając się, że pudełko z „odstresowaczami” wciąż w niej jest. Do bazy dobiegłam w momencie, gdy zaczynało mi już brakować tchu oraz sił.
Przy każdym wdechu czułam palący płuca ból, przy każdym kroku odczuwałam nieprzyjemne szczypanie, kiedy rana stykała się z zimną glebą.
Zadarłam głowę do góry, mrużąc oczy, by obraz się wyostrzył. Po kilku chwilach plamki, które tańczyły mi przed oczami, zaczęły znikać, a wzrok powoli przyzwyczajał się do wszechobecnej ciemności. Z korony ogromnego drzewa, stojącego tu odkąd pamiętam, a nawet  dłużej, wyłaniały się znajome kształty.
Szelest liści drzew i ciche pohukiwanie sowy w oddali-  to dźwięki, które tylko słyszę. Jestem za głęboko w parku, aby usłyszeć ruchliwą ulicę, przy której obecnie się znajduję. Jestem tutaj tylko ja, moje wątpliwości i wspomnienia. Wszelakiego rodzaju.
Po dłuższym przyglądaniu się cieniom w górze dębu, stwierdziłam, że nie powinnam tam wchodzić. Niegdyś była tam nasza baza, nasze schronienie, w którym zawsze mówiliśmy prawdę, taka była zasada wchodzenia tam, zaś teraz pozostały już tylko pozostałości po niej, szczątki tego, co łączyło mnie dawniej z trójką wspaniałych ludzi. Których już nie ma.
Westchnęłam cicho, zaciskając dłonie w pięści. Żwawym krokiem ruszyłam w stronę innej bezpiecznej i wyłącznie mojej kryjówki, o której istnieniu wiedziała, poza mną, jeszcze jedna osoba.
Odliczyłam w myślach pięćdziesiąt osiem kroków, po czym ponownie spojrzałam w górę. Stanęłam akurat na kupce śniegu, co przyniosło ukojenie poranionym stopom. Tym razem nie musiałam długo zastanawiać się na tym, co zamierzam zrobić. Obeszłam drzewo naokoło. Dostrzegłszy wyżłobienia w korze, zaczęłam się ostrożnie wspinać, unikając ostrych krawędzi oraz pojedynczych gałązek.
Znajdując odpowiednią gałąź, by mogła mnie utrzymać, zaprzestałam wspinaczki. Wypuściłam szybko powietrze z organizmu. Usadowiłam się w miarę możliwości wygodnie na konarze, po czym wyciągnęłam z kieszeni paczkę papierosów. Podciągnęłam nogawkę czarnych jeansów, ukazując tym samym małą, okrągłą bliznę na kostce.
Odpaliłam papierosa Odchyliłam głowę do tyłu, opierając ją o pień drzewa i mocno zaciągnęłam się szlugiem. Powoli wypuszczałam małe obłoczki dymu tytoniowego z ust. Po raz pierwszy od dawna pozwoliłam sobie rozpamiętywać wydarzenia z dnia, który zmienił dokładnie wszystko.
Słone, samotne łzy zaczęły mi ściekać po zaróżowionych od zimna policzkach, kilka z nich dostało się do spierzchniętych ust. Drżącą dłonią strzepywałam pył z papierosa na ziemię pod sobą. Przymknęłam lekko powieki, gdyż obraz przede mną stawał się coraz bardziej rozmazany.
…Uciekam. Czuje gorące powietrze za plecami, goniące mnie z jeszcze większą determinacją. Płomienie rozprzestrzeniają się z każdą sekundą, tlen podsycał żywioł ze zdwojoną siłą. To był wyścig z czasem.
Nagle coś przygniotło mnie do podłogi, zabierając ze mnie ostatki tlenu, który pozostał mi jeszcze w płucach. Utknęłam pod stosem gruzu.
Oczy zaszły mi łzami, którymi zaczęłam się dławić. Do organizmu dostawał się tylko dym, a płomienie zaczynały mnie dosięgać.
Nic nie mogłam zrobić. Byłam bezsilna. Przecież z naturą nie wygram! Gaz szczypał w oczy niemiłosiernie, podrażniając je.
Traciłam siły, a wraz z nimi nadzieję na wydostanie się z płonącego budynku. Gdy myślałam, że to już koniec, ujrzałam sylwetkę przyjaciela kilka metrów przed sobą, gdzie ogień jeszcze nie zdążył dojść. Stał zaciskając mocno pięści.
- Tay?- wychrypiałam niepewnie.- Tay! Błagam, pomóż mi!- krzyknęłam, wyciągając ku niemu dłoń.
Ale on wciąż stał w miejscy, nie ruszał się, jakby był sparaliżowany.
- Proszę, proszę, proszę- błagałam szeptem. Gorące łzy spływały mi falami po całej twarzy.
Ujrzałam, że oddalił się na kilka kroków, lecz wciąż był w stanie mi pomóc się wydostać. Kiedy żarłoczne języki ognia dosięgnęły moich pleców, zaczęłam przeraźliwie krzyczeć. Woń palonej skóry otoczyła mnie z każdej strony, zamykając  gazowym kokonie.
Płonęłam żywcem, a on mi nie pomógł. Patrzył na to. Patrzył jak umieram…
Odruchowo moje palce powędrowały pod materiał cienkiej koszulki, odszukały palących blizn, które były pamiątką feralnego dnia. Wypukłości zaczęły pulsować, czułam je.
Papieros przygasał, więc zgasiłam go na kostce, gdzie robiłam to od zawsze, a peta rzuciłam w dół. Sięgnęłam po kolejnego i zapaliłam, odgarniając zlepione potem kosmyki włosów z czoła.
…Ciemność. Wszędzie widzę ciemność. Choć słowo „widzę” zdecydowanie nie pasuje do staniu, w jakim się obecnie znajduję.
Nie mogę podnieść powiek, są za ciężkie. W tle słyszę pikanie aparatury, oznajmiającej, że wciąż znajduję się wśród żywych.
A może to tylko wymysł mojej chorej wyobraźni? Może umarłam?
Halo? Jest tu kto?
W odpowiedzi usłyszałam kroki obok mnie.
W ogóle, to gdzie ja się znajduję? Jakiś stan przed śmiertelny, czy jak? Nie, stop.
Pikanie aparatury, Jest  w szpitalu. Pożar. Szkoła. Tay.
Ktoś przysunął się bliżej, gdyż poczułam ciepły oddech na policzku.
- Na pozór taka łagodna- zaczął znajomy głos, gładząc moją skroń.- Taka delikatna, można by rzec, że niewinna. Sądziłem, że taka jesteś, Nicka. Do niedawna. Pokazałaś nam swoje prawdziwe ja.- Dłoń przestała pieścić skórę, na której poczułam pojawiającą się gęsią skórkę. Do nozdrzy doleciał do mnie słodkawy zapach, kojące truskawki z mocnym imbirem. Charakterystyczna woda kolońska, sama myśli o niej, sprawiała, że mimowolnie się uśmiechałam. Ale nie teraz, teraz to koszmar.- Wiem, że ta suka siedzi w tobie. Głęboko, gdzie prawie nikt nie ma dostępu. Ale ja się tam dostałem. Nieprawdaż, Er? Wolisz, jak się tak do ciebie mówi? Widziałem wszystko- wyszeptał jadowitym tonem tuż przy moim uchu.- Zapewne mnie nie słyszysz, ale uznałem, że powinnaś wiedzieć. Jutro wyjeżdżam, na zawsze. Nie chcę mieć do czynienia z tobą, ani z całą ta popieprzoną sprawą z podpaleniem gimnazjum. Nigdy już tu nie wrócę. Obiecuję ci to, nigdy do ciebie nie zadzwonię. Po prostu zniknę z twojego życia, jakbyśmy się nigdy nie spotkali. Nie jesteś już moją przyjaciółką. Zabiłaś ich…
Otuliłam się ramionami, cała dygotałam z zimna. Dreszcze przeszywały każdy milimetr mojego ciała. Drżałam, a pojedyncze łzy zamieniły się w strumienie, ciurkiem spływające po rozgrzanej skórze.
Szloch wydobywał się z moich ust za każdym razem, gdy wspomnienia do mnie wracały. I to za jego sprawą.
Bo wrócił, choć obiecał, że tego nie zrobi. Czego on tutaj szuka? Czego chcesz, Tay?
…Zmieniają mi od przeszło pół godziny opatrunki. Z ran wciąż sączy się ropa z krwią. Zaciskam mocno usta, gdy pielęgniarki przemywają moje plecy spirytusem.
Robią tak trzy razy dziennie: po śniadaniu, przed wizyta Dominicka, bo tylko on może mnie odwiedzać. Rodzice cały czas są w pracy; oraz przed położeniem się spać.
Z nikim nie rozmawiam. Czasami przychodzi do mnie psychiatra i stara nawiązać kontakt. Choćby najmniejszy. Lecz ja zawsze milczę. Zamknęłam się w sobie i za nic nie chcę się ponownie otworzyć na świat. Nie teraz.
Widzę ekran telewizora przed sobą, akurat lecą wiadomości.
-Witamy. Oto najnowsze doniesienia w sprawie pożaru Max- Brauer- Schule. Przenosimy się na miejsce tragedii.
Po tych słowach nie chciałam dalej oglądać telewizji, lecz byłam do tego zmuszona przez samą siebie, gdyż słowem się nie odezwałam.
- To tutaj miało miejsce owe zdarzenie. W pożarze zginęła uczennica tutejszego gimnazjum niejaka Lorein Hügel, jej ciało niedawno przewieziono do szpitala. Nie odnaleziono jednak ciała Jamie’ego Ingwara. Ekipa ratunkowa wciąż szuka jakiejkolwiek oznaki życia ze strona chłopaka…
Nie wytrzymałam. Zaczęłam krzyczeć, rwać się. Kobiety pośpiesznie przywiązały mnie do szpitalnego łóżka. Wybiegły z pomieszczenia, uprzednio wstrzykując mi dożylnie środek uspakajający, który zaczynał działać po pewnym czasie. Wyrzucałam z siebie agresję, aż nie straciłam tchu, sił oraz głosu. Wtedy przychodził do mnie lekarz prowadzący…
„Przyjaciele… Jeden pogrzebany, drugi się na mnie wypiął, a trzeci zatracony”
Rozdział 11.
Zaciskałam powieki jeszcze mocniej, nie chciałam widzieć i pamiętać wszystkich tych zdarzeń. Prześladowały mnie.
Ugryzłam się w przedramię, by stłumić krzyk. Nikt nie mógł mnie teraz usłyszeć. Ostatnie wspomnienie, jakie mnie dopadło to rozmowa z psychiatrą.
…- Boję się.
- Dlaczego?- pyta mężczyzna, przytykając mi do ust magnetofon.
- Nie wiem, boję się ludzi.
- To oni powinni się bać.
- Czego?
- Że ich pozabijasz…
Niespokojnie kołysałam się na gałęzi. Rozbiegane oczy patrzyły na wszystkie strony.
Chcę tu zostać do rana. Chcę.

*~*

Północ to nie najlepsza pora na wybieranie się na spacer do parku. I Tom i ja doskonale o tym wiemy.
Ale ten wypad był jednorazowy i na naprawdę wyjątkową okazję. Zresztą nie moja wina, że dopiero teraz mi się to przypomniało.
- Tom- zwróciłam się do osoby po mojej lewej stronie.- Widzisz to drzewo?- Wskazałem buk przed nami.
- Widzę. Co z nim nie tak?- zapytał poirytowany, bo zmusiłam go do wyjścia z domu o tej porze.
Musieliśmy się pośpieszyć, gdyż uprzedził mnie, że jest „bardzo zajęty”.
Gdy staliśmy u podnóża drzewa, ponownie zwróciłem się do bliźniaka.
- Wejdziesz na to drzewo i urwiesz mi trochę jemioły, dobra?
- Chyba ci się święta pomyliły, Bill. Jutro są Walentynki, a nie Boże Narodzenie- prychnął niezadowolony, lecz wykonał moją prośbę.
- Właśnie o to chodzi. Jutro Walentynki- powiedziałam, szczelniej zakrywając się bluzą.
- Zamierzasz się z kimś całować, czy jak?- spytał z góry. Zaraz po jego słowach obok mnie spadła spora gałąź jemioły.
- Niewykluczone- mruknąłem, podnosząc ją.
Wtem usłyszałem czyjś szloch niesiony przez wiatr. Kobiecy szloch.
- Słyszałeś to?- zapytałem zaniepokojony Toma.
Zeskoczył z drzewa, lądując pewnie na ziemi.
- Co miałem słyszeć?- odpowiedział zdziwiony, wracając do domu.
- Płacz. Kobiety- dodałem.- Zresztą nieważnie. Nie było o tym mowy.- Machnąłem ręką, zakańczając temat. Lecz dźwięk nie dawał mi spokoju.
Dziewczyna zdecydowanie nie powinna wylewać łez, w szczególności dzisiaj i tutaj.


*~*

Zasypiałam, gdy oberwałam kamieniem w bok.
- Nicka!- usłyszałam szept Starszego.
- Hm?- mruknęłam.
- Zejdź na dół. Czas wracać do domu- poinformował mnie, przybliżając się do pnia.
Niechętnie zmieniłam pozycję. Mięśnie dawały o sobie znać, wszystko mnie bolało. Nie wiem, jak długo siedziałam na tym drzewie, ale byłam tu zdecydowanie za długo. Schowałam puste opakowanie papierosów do kieszeni i powoli zeszłam z drzewa na dół.
Ledwo trzymałam się na nogach, widząc to, Nick podparł mnie ramieniem, po czy, delikatnie wziął na ręce.
- Przemyślałem to i Tay wcale nie musiał wrócić tu po ciebie- oświadczył, wchodząc na ścieżkę, gdzie oświetliły nas latarnie.
Spojrzałam na niego przestraszona spod opuchniętych oczu. Otworzyłam usta, by mu na to odpowiedzieć.
- Nic nie mów- wyprzedził mnie.- Zaniosę cię do domu. Rodziców nie ma. Przepraszam, że nie przyszedłem wcześniej, ale czekałam aż oboje pójdą na nocną zmianę.
Wtuliłam się mocniej w jego tors, mocno pociągając nosem.
Praca naszych rodziców jest specyficzna. Sophie zajmuje się ochranianiem w nocy muzeum, coś jak nocny stróż. Za to zawodu ojca nigdy nie pamiętam. W każdym bądź razie nie mają zbyt wiele dla nas czasu. Nigdy nie mieli.
Niesiona w mocnych ramionach dziewiętnastolatka, momentalnie usnęłam, zmęczona oraz wyczerpana po igraszkach z pamięcią.


~
Teraz muszę się nad tym wszystkim zastanowić, bo obawiam się, że to zepsuję, a nie jest to coś, co zamierzam osiągnąć. 
Lovegood Adrianna- Jakby się tak dłużej zastanowić, to znaczna większość sytuacji tutaj jest z mojego życia lub otoczenia, w którym się znajduję. A wiesz, że początkowo miało być tam inaczej? Ale zmieniłam to na takie zdanie, bo w końcu nie ma to jak zaprzeczać czemuś, co się właśnie zrobiło. Z Twoją twarzą to ja mogę się wykłócać o wygląd. Każdy jest piękny na swój sposób, a optymizm to dobra cecha, której z pewnością mi brakuje. 19. rozdział tajemniczy? Ciekawe co powiesz o tym... Podkreślam, Tay był jej przyjacielem i nic więcej, chyba. O, herbatka z pluszakami na drzewie, teraz już wiem czego mi brakowało w dzieciństwie. Tak, bo ja piszę "regularnie".
Marta Rys- Wiesz co mnie ciągle zastanawia? Dlaczego napisałaś komentarz, który jest odpowiedzią do komentarza koleżanki wyżej. Żebyś wiedziała, jaki mam z tego ubaw. Nie szpanuj mi tu tak niemiecki, bo za nic w świecie nie jestem w stanie Cię zrozumieć, a po słownik nie chce mi się sięga (stoi centralnie przede mną na biurku). Jeszcze doczekasz się wyjaśnień od Kaulitza, musisz tylko poczekać. Podpalić coś? No, no, wyobraźnia działa, a prawda taka, że musiała zapalić. Za tego Kubusia to mam ochotę w Ciebie czymś strzelić, ale pozostawię to mu do załatwienia. Chłopak wie, jak się za to zabrać. Te wszystkie Twoje emotki mnie rozwalają.
Rose Kaulitz- Na ten czas nie chce ich słuchać, bo według niej sprawa jest załatwiona. Co do Taya- wszystko w swoim czasie.Niby nie mam dużo do nadrabiania, ale czasu, na choćby taką rzecz, brak.
K'Bill- Żebyś wiedziała, że mnie dokładnie to samo interesuje. Nie podoba mi się jego postać i pomyśleć, że to ja ją powołałam do życia. Ta duma ją kiedyś zgubi, mówię Ci to. 
unnecessary- Twój komentarz, jak i to, że ten odcinek miałam już od dawna przemyślany, wpłynęło na jego jakość i treść. Przy czym krytyka mi się przydaje, chociaż strasznie się jej boję. Przeważnie chyba chodzi oto, żeby pokazać nam coś ze swojej perspektywy lub perspektywy innej osoby. Uzmysłowić nam kilka spraw i zmusić do dłuższego zastanowienia się na pewną kwestią. Oczywiście, że czytałam Twoje poprzednie opowiadanie. Nawet zostawiłam komentarze pod każdym postem, co prawda z dużym opóźnieniem. Wtedy jeszcze byłam jako anonim. A mi to znowu nie przeszkadza. Chcę się tego trzymać, ale jak wiadomo, nie zawsze wychodzi tak, jakbyśmy chcieli, by było. Zrobiłabym już to dawno, przemyślała pewne sprawy, ale wtedy źle bym się czuła. Niesprawiedliwie, jakbym Was zawiodła i po prostu wyrzuty sumienia zjadłyby mnie od środka, poza tym ściśle trzymam się zasad, które sobie wyznaczam. Cała trójka z pewnością sobie tego nie przemyśli, ale dwie osoby już w zupełności wystarczą. Nicka jest bardzo wrażliwą osobą, czasami postrzegane jest to jako wada, ale ja widzę w tej cesze charakteru więcej zalet. Proszę bardzo, wszystko prawie jest podane na tacy dzisiaj. A Twoje opowiadanie wręcz ubóstwiam. A ten wątek z Simone, wszystko w swoim czasie wskoczy na odpowiednie miejsce, obiecuję.
Sylwia Szymańczuk- Zamieszania to on już jej kiedyś w życiu narobił, niech bierze to, co chce i zmyka z tego miasta. Wysłucha ich, nawet nie wiesz jak szybko. Relacje nawet się nie pogorszą, powiedziałabym nawet, że wyjdzie to na ich korzyść. Godzina dwudziesta trzecia, powiadasz? Ja kiedyś siedziałam do drugiej w nocy i uczyłam się na sprawdzian, na którym byłam już ledwo żywa. Niemniej jednak, życzę Ci powodzenia!
Dlaczego ja muszę się zawsze tyle rozpisywać w odpowiedziach?...
Teraz nie jestem pewna, czy następny wpis będzie za tydzień, gdyż wyjeżdżam. Ale postaram się, jak mogę, by się pojawił- 28.01

środa, 14 stycznia 2015

Rozdział 19

Przysięgam Wam, że już więcej nie będę pisać na głodzie!



Kroczyłam pewnie po przepełnionym uczniami szkolnym korytarzu. Łokciami torowałam sobie drogę do gabinetu, który powinnam była odwiedzić dawno temu. Następnym razem postaram się zapamiętać wszystko, co może mi się przydać w późniejszym czasie.
W jednej ręce trzymałam teczkę, od której zawartości zależało wiele, a najbardziej to to czy dalej będę współpracować z zespołem. Przecież tekst może im się nie do końca spodobać, chociaż szczerze muszę przyznać, że jestem zadowolona ze swojej pracy. Piosenka jest wydrukowana oraz czytelna, teraz wystarczy im ją przekazać, a potem czekać na ich reakcję i dowiedzieć się, czy odpowiada im taka wersja utworu. Oby im się spodobała, bo głowiłam się nad nią do samego świtu.
Drugą dłoń zaciskałam nerwowo na pasku plecaka przerzuconego przez jedno ramię. Stresowałam się, a nienawidzę tego uczucia. Ściska mnie wtedy w żołądku i nie jestem w stanie nic przełknąć, do tego dochodzi jeszcze sporadyczna chęć zniknięcia z danego miejsca.
Tak też czułam się i teraz. Mam ochotę rozpłynąć się wśród tych ludzi i obudzić się w zupełnie innym, odosobnionym miejscu. Byleby było daleko, abym nie musiała znosić tych wszystkich spojrzeń pełnych nienawiści lub pogardy, którymi coraz częściej jestem obrzucana. Nie przeszkadzało mi to zbytnio, bo takie zachowanie wobec mnie jest zupełnie normalne, ale nie czułam się z tym komfortowo. Bowiem wiem, że teraz źródło tkwi gdzie indziej. Rówieśnicy unikali mnie jak ognia, lecz nie oznaczało to tego, iż będą sobie odpuszczać puszczanie plotek. Większość uczniów połknęłoby haczyk i nawet nie zorientowaliby się, kiedy wylądowali w paszczy rekina.
Wrażenie, że byłam osaczona z każdej strony, denerwowało mnie jeszcze bardziej. Umiem trzymać uczucia na wodzy przez długi okres, ale nie jestem ze stali. Nikt nie jest. Kiedyś pęknę jak mydlana bańka i zroszę wszystkich wokół swoim trudnym do zaakceptowania położeniem. Pokażę, jak to jest, gdy większość ludzi zaczyna cię ignorować. Przysięgłam to sobie jakiś czas temu, lecz jak na razie nie udało mi się tego dokonać.
Tak więc, idę z uniesioną dumnie głową, nie przejmując się otoczeniem (a przynajmniej starając się, by tak to wyglądało). Mam obrany cel i powinnam się go kurczowo trzymać. Oddycham płynnie, choć serce kołocze mi niebezpiecznie w piersi. W miarę możliwości staram się unormować niespokojne drżenie dłoni.
W tym momencie do moich nozdrzy dolatuje tak dobrze mi znany zapach. Połączenie owoców truskawki z mielonym imbirem. Tak pachniała tylko jedna ze znanych mi osób. I definitywnie nie powinnam czuć jego wody kolońskiej. Co prawda nie ma go już od dłuższego czasu, ale jego charakterystycznego zapachu nigdy nie zapomnę. Stał się on moim koszmarem, zarówno jak jego osoba.
On nie mógł wrócić, przecież wyjechał, przysięgając, że już nigdy nie przekroczy granicy tego miasta, że nie chce mieć ze mną do czynienia.
A właściwie uciekł, bo bał się odpowiedzialności, tym samym zostawił mnie samą z problemem. Tchórz jeden, który ratował swoją dupę za wszelką cenę. Ważne, że to mu się chociaż w życiu udało.
Zaniepokojona zaistniałą sytuacją, przyśpieszyłam kroku. Z zamyślenia nie zauważyłam, że zadzwonił dzwonek, obwieszczający początek zajęć w placówce. Dochodząc do drzwi gabinetu lekarskiego, uspokoiłam się. Woń słodyczy nie chciała mnie opuścić ani na krok. Sądziłam, że zniknie wraz z tłumem za drzwiami do klas. Przystanęłam na moment przed moim celem, po czym delikatnie zapukałam w drewno. Po korytarzu, niosącym echo, odbił się głucho ów dźwięk.
- Proszę.- Usłyszałam niewyraźny głos kobiety.
Nieśmiało otworzyłam drzwi, jakbym się bała, że za nimi ujrzę kogoś innego, niż kobietę z brązowymi włosami, upiętymi w koka z formularzem wypełnionym do połowy w ręce.
Zielone wzory, które denerwowały mnie za każdym razem, gdy musiałam przebywać w tym pomieszczeniu dłużej niżby wypadało, zdawały dodawać mi dzisiaj otuchy. Jakby zapewniały mnie, że jestem tutaj bezpieczna.
Zamknęłam za sobą drzwi i usiadłam naprzeciw pielęgniarki.
- Kogo ja to widzę. A kiedy to miało się zgłosić do kontroli?- zapytała z ciepłym uśmiechem na ustach.
- Dawno- rzuciłam oschle.
Dziś nie jestem i raczej nie będę skora do rozmów.
- Zły dzień?- Powiedziawszy to, wyciągnęła z jednej z szuflad małe lusterko.
- Tak. Od wczoraj- uściśliłam, bacznie ją obserwując.
- Dobrze, możesz mi o tym opowiedzieć, jeśli masz na to ochotę- zachęciła.- Przekręć głowę w prawo.
Wykonałam jej prośbę, mocno zaciskając przy tym szczękę.
Podała mi do rąk przedmiot, który wcześniej wyciągnęła.
- Spójrz na nos, wydaje mi się, że jest już dobrze wygojony.
Zerknęłam na swoje odbicie. Gdyby postawili mnie w grupie dziewczyn, niczym bym się nie wyróżniała, poza kolorem włosów. Przeniosłam swój wzrok na nos. Wyglądał tak samo z tym, że patrząc na niego z boku, dało się zauważyć, że jest lekko krzywy. Cóż, da się to załatwić kilkoma sztuczkami. Nie uśmiechało mi się wczesne wstawanie, by ukryć ten defekt, ale z takim garbem przecież nie będę chodzić. Jak mus to mus. W sumie to za dużej różnicy mi nie zrobi, dam radę.
Oddałam lusterko w ręce kobiety.
- To jak? Opowiesz mi co nieco?- Pochyliła się nad biurkiem.- Wiesz, że możesz. To część mojego fachu, a ty, Nicka, wydajesz się czymś poirytowana.
Aż tak to po mnie widać? Szlag by to, muszę się nauczyć lepiej maskować uczucia.
Wyprostowałam się sztywno na krześle, nie zwracając uwagi na przenikający mnie wzrok brunetki.
Chociaż nie, nie chcę stać się kamieniem z tym samym wyrazem twarzy i z jedną pozycją na zdjęciach.
Westchnęłam, kładąc na blat czerwoną teczkę z książkowymi cytatami na okładce.
- Jestem wkurzona na dwie osoby, które obraziły mnie, choć nie są do końca tego świadome- powiedziałam w końcu.
Niebieskooka przeniosła wzrok na teczkę.
- Zgaduję, że nie chcesz, bym ją otwierała.
Skinęłam lekko głową.
- Dobrze, w takim razie, w jaki sposób cię uraziły?
Odsunęła się na krześle, żeby sięgnąć po grubą księgę na regale za biurkiem.
- Oglądała pani wczoraj telewizję? Albo słyszała chociaż plotki?- spytałam, nie wiedząc jak jej wytłumaczyć położenie, w którym się znalazłam.
- Wiesz, że ze mnie straszna plotkara.- Uśmiechnęła się szeroko.- Więc chodzi o bliźniaków Kaulitz?
Nie było to pytanie, ale wolałam na to odpowiedzieć.
- Tak- potwierdziłam.- Po części rozumiem to, co zrobili i po co to zrobili, ale jest mi przykro. Nie tego się po nich spodziewałam- przyznałam rozżalona.- Myślałam, że są inni. Jak widać, pomyliłam się w ich ocenie.
- Nie skreślaj ich z tylko jednego powodu. Przynajmniej nie teraz, daj im szansę wytłumaczyć to- doradziła, po czym wyciągnęła pudełko z cukierkami pudrowymi.
Nie wiem jak ta kobieta to robi, ale zawsze ma pod ręką coś, dzięki czemu jest w stanie poprawić mi humor. Co, jakby się tak bardziej zastanowić, wcale nie jest takie trudne. Wystarczy, że ma się pod ręką słodycz i można ze mną zrobić teoretycznie wszystko. W praktyce jestem bardziej powściągliwa.
Wskazała dłonią na pudełko.
- Częstuj się.
Wzięłam jednego cukierka i wsadziłam go do ust.
- Tyle, że ja nie chcę usłyszeć wyjaśnień. Wystarczy mi to, czego już się nasłuchałam. Nie chcę usłyszeć jeszcze jednej wersji tego samego zdarzenia. Co się stało, już się nieodstanie- wyrecytowałam na jednym wdechu.
- Rozumiem, ale musisz się liczyć z tym, że w ten sposób okłamujesz samą siebie. Tylko od nich jesteś w stanie uzyskać prawdziwą odpowiedź- przypomniała, gdy już stałam do niej tyłem.
Chwyciłam za klamkę, a zimny metal chłodził rozgrzaną skórę dłoni.
- Wolę żyć w niewiedzy- odpowiedziałam, nie do końca zgodnie z prawdą, na jej radę. Gdy nie usłyszałam nic więcej, wyszłam kierując się w stronę klasy, w której bliźniacy powinni  mieć teraz zajęcia.
Nie poczułam się lepiej, dzieląc uczuciami ze starszą osobą, wręcz przeciwnie- dopadły mnie jeszcze większe wątpliwości. A tego nie znoszę najbardziej.
Po raz drugi zapukałam do drzwi, tym razem do klasy trzydzieści siedem. Otworzyłam je, wychylając tylko głowę. Rozejrzałam się po klasie, a widząc czarną burzę włosów obok czapki, spod której dało się dostrzec dredy, uśmiechnęłam się ukradkiem zadowolona, że nie pomyliłam sal.
Zwróciłam się w stronę nauczyciela, prowadzącego lekcję. Mina mi zrzedła, kiedy zorientowałam się, że to nie kto inny, jak dyrektorka; kobieta, która, gdyby mogła, zabijałby samym głosem.
- Mogę porozmawiać z Billem i Tomem?- spytałam, głośno przełykając ślinę.
- Jeśli musisz- mruknęła niezadowolona starsza profesor.- Chłopcy, wyjdźcie z klasy.
Wśród uczniów rozniosły się szepty, lecz momentalnie ucichły, gdy lekcja została prowadzona dalej.
Odczekałam aż znajdą się na korytarzu obok mnie i zamknęłam za nimi drzwi.
- O co chodzi?- Szept Billa uświadomił mi, że nie zamieniłam jeszcze z nimi słowa.
- Nie musisz szeptać- wyszeptałam.- Mam dla was przetłumaczony tekst. Jest wydrukowany, więc bez trudu się z niego rozczytasz. Na razie mam jedną i jest to Ich Breche Aus czyli Break Away.- Podałam mu kartkę z obiema wersjami.
- Nareszcie- wtrącił Tom.- Myślałem, że zapomniałaś.
Zgromiłam go surowym wzrokiem.
- Ja nie zapominam. Nigdy- wycedziłam wściekle.
Zwróciłam się do jego brata.
- Chcę dowiedzieć się, czy odpowiada ci ten tekst. Jeśli tak, zabiorę się za następne.
- W domu przeczytam i dam ci znać, ok?- Chwycił kartki i złożył je na pół.
- Jasne- odpowiedziałam z zamiarem oddalenia się, bo zrobiłam to, co do mnie należało.
- A, Nicka!- zawołał czyiś głos.- Jestem ci winien wyjaśnienia.
- Nie- przerwałam, odwracając się do braci przodem.- Nie chcę ich słyszeć. Wystarczy mi to, co już wiem. I tam mam tego dość.
- Ale ty nic nie rozumiesz- zaprotestował, podchodząc do mnie.
- Rozumiem aż za wiele- burknęłam.- Wybacz, ale muszę iść. I wy też powinniście. Ta kobieta mnie nienawidzi, więc radzę szybko wracać na zajęcia- wyszeptałam ze złowieszczym półuśmiechem.
Odwróciłam się od bliźniaków, po czym zniknęłam za szafkami, głośno wpadając na jedną z nich.


Po telefonie od Kaulitza zabrałam się za tłumaczenie kolejnego utworu. I tym razem najpierw pisałam na komputerze, więc zajęło mi to zdecydowanie mniej czasu. Jakbym się uparła, mogłabym przetłumaczyć i dwie. A tak to miałam w dłoni tekst Der Letze Tag.
Dominick wszedł do mojego pokoju z dziwnym wyrazem twarzy.
- Znowu nie pukasz- powiedziałam zdenerwowana tym, że nigdy nie może tego zapamiętać.
Szybko starłam łzy wzruszenia, który spływały mi po policzkach po raz kolejny, czytając utwór zespołu. Odwróciłam się na krześle w jego stronę.
- Nie uwierzysz, kogo widziałem.- Zdawał się nie usłyszeć mojej uwagi.
- Jak mi nie powiesz, to z pewnością nie uwierzę- zauważyłam, siadając obok niego na łóżku, uprzednio wstając z krzesła.
- Nicka, widziałem go. On wrócił- powiedział, marszcząc brwi. Potarł dłonią nasadę nosa.
- Kto? Dominick, powiedz kto- naciskałam. Nie podoba mi się jego postawa. Coś jest nie tak.
- Tay. Jest tutaj.
Otworzyłam szeroko oczy, zdumiona. Zakryłam usta dłonią, bo bałam się, że jeśli tego nie uczynię, krzyknę. Czułam jak w szybkim tempie krew odpływa mi z twarzy, bledłam.
To niemożliwe. On nie ma prawa tu być. Nie teraz. Ale… jeśli to prawda, wiem skąd wziął się jego zapach w szkole. Tylko po co on wrócił? Mówił, że nie chce widzieć tego miasta na oczy. Przyjaciel, który postanowił uciec. Teraz jest tutaj.
Ogarnął mnie dziwny chłód. Musiałam wyjść.
- Nick, boję się- wydukałam, powstrzymując drżenie głosu.- Muszę się przejść.
Wstałam z łóżka, chwyciłam skórzaną kurtkę z oparcia i ponownie zwróciłam się do brata.
- Masz zapalniczkę?
Sięgnął do kieszeni i podał mi ów przedmiot.
- Rodzice są na dole?- zapytałam, bo nie słyszałam, by wrócili do domu.
- Tak, siedzą w salonie.- Popatrzył na mnie zmieszany.- Czy ty…?
Rzuciłam mu wymowne spojrzenie. Narzuciłam kurtkę na ramiona, wsadziłam zapalniczkę w usta, po czym otworzyłam okno na oścież. Przeszłam przez framugę, chłodny wiatr smagał mój policzek. Ślady po wcześniejszych łzach błyszczały w księżycowym świetle. Zeskoczyłam z okna, co nie obyło się bez bólu w kostkach. Wyprostowałam się, trzęsąc, by udać się w miejsce, do którego niegdyś uciekałam. Do bazy.


~
Kolejny wpis- 21.01
Lovegood Adrianna- A co to, wyścig szczurów, że się tak ekscytujesz? Masz rację, jestem straszna, ale to chyba już wszyscy wiedzą. Odpowiadam na każdy komentarz, bo mogę wtedy przekazać Wam, czytelnikom coś od siebie. Ale jak to? Jak możesz? Tom? Dobra, po części się z Tobą zgadzam, ale tylko po części! Jeszcze zdążysz go znowu polubić, a potem po raz drugi znienawidzić. Tak jest, Team Bill. Zdradzę Ci sekret, ale nikomu nie mów, okay? To z sałatą lodową i kapustą pekińską z życia wzięte jest. A dokładniej, to mnie się te dwa warzywa ciągle mylą...
Rose Kaulitz- Przepraszam, mam nadzieję, że potem coś zjadłaś. Lepsze dla nich kujonica niż kuzynka, lecz masz rację to było niemiłe. Wpadam do Ciebie i jakoś wpaść nie mogę.
unnecessery- Akurat Tolkiena przebrnęłam w bodajże miesiąc i zdecydowanie nie zamierzam wracać do tej lektury, choć ciągnie mnie by przeczytać Władcę Pierścieni. Każdemu podoba się co innego, a jak wiadomo twórczość Tolkiena jest specyficzna, Jest wiele celów życiowych, a to z pewnością się do nich zalicza. Mogę przybić Ci żółwika (piątek nie lubię) bo sama należę do takich osób. Wzięłam sobie wszystkie Twoje rady do przeanalizowania i stwierdzam, że tylko niektóre z nich wykorzystam. Oczywiście resztę będę brać pod uwagę, ale pozostaną one dla mnie mniej więcej w tym samym stanie. W sumie masz rację, powinnam bardziej akcje rozwijać, bo tak to tylko lanie wody, z którego nic nie wynika. Nauczyć czegoś czytelnika poprzez swój tekst jest niebywale trudne, a wnioski same z czasem się wyciągają. W szczególności na koniec historii.
Marta Rys- Pewnie, że Ci wybaczę, chociaż mam ochotę napisać coś zupełnie innego. A nie mówiłam? Trzeba było zjeść więcej. Czy się obrazi, pewna nie jestem, sama zobacz. Zamorduję Cię kiedyś za tak dużą dawkę miłości do mojej osoby, obiecuję.
KBill- To nie talent, to lenistwo. Czasami mam wrażenie, że stoję tam między Nicką i Nickiem i widzę wszystko, co oni tam robię. Prawdopodobnie dla tego, że bardzo mi przypominają pewne rodzeństwo. Wiesz, zawsze możesz ją sobie zrobić. No ja mam nadzieję, że na jakiś czas, bo inaczej to... w sumie to nawet nie wiem co, ale coś na pewno. Ano powiedział to po to, by nie wpaść w jeszcze większe bagno. Gdyby Tom powiedział, że to ich kuzynka, siedziałby w tym bagnie po uszy, a tak  to ma je tylko do kolan. Spierze się. 
Sylwia Szymańczuk- I doczekałam się tych zdjęć, są cudne. Nie krępuj się, możesz jeść.
Rosemary- Wybaczam, choć uważam, że nie mam za co. Miało to być postanowienie noworoczne- dłuższe rozdziały na blogu, ale jak widać szlag to trafił i są w efekcie takie same, krótkie. Chociaż na ferie zamierzam się bardziej do tego przyłożyć, więc może będą dłuższe odcinki. To ja będę czekać na to rozwinięcie.