środa, 17 czerwca 2015

Rozdział 32

Tak, teraz to będzie mój ulubiony rozdział.

32.

Nie do końca wiedziałam, co robię. W głowie miałam jasno postawiony cel i postanowiłam się go trzymać. A Bill… No cóż, wzięłam go ze sobą bo… Właśnie, bo co? Bo go teraz potrzebowałam, jako przyjaciela? Bo mnie zrozumie? Bo chciałam, żeby dowiedział się czegoś na mój temat, o czym wszyscy mają pojęcie, tylko najwyraźniej nie bliźniacy? Sporo ich ominęło przez ciągłe wyjazdy, a może to i lepiej.
Im dłużej zastanawiałam się nad powodem ciągnięcia wokalisty w miejsce, gdzie nie myślał, że się znajdzie, tym coraz bardziej trwałam w przekonaniu, że zrobiłam to z czystej głupoty. Innego wytłumaczenia nie widziałam.
Zdawałam sobie doskonale sprawę, że coś do mnie mówił – mocno gestykulował, a usta wcale mu się nie zamykały, a mimo to, żadne jego słowa nie docierało do mojego umysłu. Wokół roznosiła się błoga cisza, jakby niczego i nikogo przy mnie nie było. A przecież przedzieraliśmy się przez tłok ludzi, każdy nas rozpoznawał. Mechanicznie idę do przodu, nie za wiele myśląc.
Bałam się. Bałam się tego, co miało nadejść. Wiedziałam, że mogę stu procentowo zaufać posiadaczowi nieskazitelnie hipnotyzujących oczu, a i tak czułam ucisk w okolicach żołądka. Chciałam mu zaufać, naprawdę chciałam, tyle że nie potrafię. Nie teraz, gdy wiem, że niedługo ich zabraknie w moim życiu.
Tego impulsu, który pozwala mi trwać w przekonaniu, że nie wszystko jest takim, jakim się wydaje. Nie będzie tak samo. I ja to doskonale wiem. Może nie wszystko się zmieni, może nie wszystko ponownie runie, tylko, czy będzie warto? Warto się dla nich poświęcać? Oddać cząstkę siebie?
Nie wiem. A jeśli na to nie zasługują? Jeśli są tacy jak inni? Zdobędą zaufanie, zaopiekują się, stworzą pozory normalności, a potem odejdą, zostawiając po sobie pustkę w sercu, które powoli wracało do prawidłowego funkcjonowania, a teraz ponownie przemieniło się w pył. Nie, nie mogę na to pozwolić. Nie dam się zranić kolejny raz. Nie tym razem. Jestem przygotowana. Nic mi nie grozi, jeśli wyjadę.
Oczy zaszły mi słonymi łzami, a mimo to, nie dałam upustu ani jednej z nich. Byłam tak cholernie rozdarta. Tak bardzo chciałam wyjechać, jednocześnie nie czując, że czegoś mi brakuje, że coś mi odebrano. Że jakaś część mnie została w Hamburgu. A przecież to niemożliwe. Zachowuję się jak rozkapryszone dziecko, ale nic na to nie mogę poradzić.
Wzmocniłam uścisk dłoni – ten jeden gest tak wiele dla mnie znaczył. I nie obchodziło mnie to, że ktoś może nas razem zobaczyć; że zaraz zza rogu prawdopodobnie wyłonią się paparazzi, przez co mój wzrok znowu ucierpi; a przypadkowa fanka zagrodzi nam drogę, uwieszając się na Billu. W tym momencie liczy się tylko to, co chcę mu przekazać, co chcę mu pokazać. Pragnę, żeby coś zrozumiał.
Potrzebuję go. Możliwe, że to dziecinna zachcianka, tyle że on jedyny jest w stanie mnie zrozumieć. Nie będzie zadawał zbędnych pytań jak jego bliźniak i nie będzie miał wyrzutów, że go tam zabrałam. Po prostu to zrozumie i w pełni zaakceptuje. Jedynie tego potrzebuję, by mnie ktoś w ciszy wysłuchał.
Dwudziesty czwarty maja ma dla mnie od trzech lat zupełnie inne znaczenie. Już nie jest to czas do świętowania, nie ma krzty radości w tej dacie. Ten dzień przypomina mi o tym, co się wydarzyło. Za każdym razem boli tak samo, a nawet bardziej, za każdym razem mam poczucie winy. Przecież mogłam coś zrobić… Ta doba ciągnie się niemiłosiernie, jakby nagle czas ustał w miejscu.
A ja tak po prostu o tym dziś zapomniałam. Choć jeszcze niedawno doskonale o tym pamiętałam i z pewnością nie planowałam zabrania ze sobą Czarnego. Wbrew pozorom, z roku na rok pamiętam więcej. To właśnie to sprawia, że jest mi trudniej się z tym pogodzić, a nie łatwiej, jak większość społeczeństwa śmie przypuszczać.
Szara torba pod wpływem szybkiego tempa, z jakim się poruszałam, odbijała się od mojego lewego biodra, co sprawiało, że jej zawartość niebezpiecznie się o siebie obijała. Miałam nadzieję, że mi się nie stłuką, tego bym sobie najbardziej chyba nie potrafiła wybaczyć.
Widząc cel, do którego zmierzaliśmy, zwolniłam kroku. Śpieszenie się w takim upale nie było dobrym pomysłem. W szczególności, kiedy ma się na nogach glany do kolan oraz ciemne ciuchy, a także długie spodnie. Jedynie czapka Toma była w stanie jako tako uchronić mnie przed prażącym słońcem.
Wyswobodziłam swoją trochę spoconą dłoń z dłoni Billa, po czym od razu wytarłam ją w spodnie, by nie była taka lepiąca i śliska. Zatrzymałam się na chwilę przed główną bramą wejściową na jeden z hamburskich cmentarzy.
Westchnęłam głośno w przerwie między zaczerpnięciami większej ilości powietrza. Dopiero się zacznie, pomyślałam i zwróciłam się w stronę chłopaka. Z zaciekawieniem wpatrywał się w złoty napis „Spoczywajcie w pokoju, albowiem Pan zejdzie i zwróci Wam życie wieczne” nad ogromną bramą.
– Jeszcze nie teraz – odpowiedziałam, gdy spojrzał na mnie pytająco i otworzył usta. – Wytłumaczę ci, daj mi chwilę.
Nie byłam pewna, czy wytłumaczę mu to jak należy. Liczyłam na to, ze za dużo nie będę musiała mówić. Zdjęłam okrycie głowy i przekazałam je przyjacielowi, jemu bardziej się przyda. Mokre wcześniej włosy zdążyły się prawie całkowicie wysuszyć dzięki gorącemu wiatru.
Pewnie prowadziłam naszą dwójkę do alejki, którą odwiedzałam jedynie raz w roku, chociaż zasługiwała na o wiele częstsze odwiedziny z mojej strony. W końcu była moją najlepszą przyjaciółką, nie powinnam jej zostawiać samej na trzysta sześćdziesiąt cztery, a niekiedy trzy, dni.
Z tą myślą przemierzałam kolejne metry, czułam się okropnie. Po pierwsze zapomniałam o jej urodzinach, po drugie zabrałam ze sobą Billa, a po trzecie… po trzecie…
– Nigdy nie byłem na tym cmentarzu, wiesz? – zagadnął, dołączając do mnie, choć mówiłam mu, że zajmie mi to tylko chwilę i że wolę zrobić to sama.
Zacisnęłam mocno zęby, żeby nie powiedzieć o jedno słowo za dużo. To mogłoby skończyć się nie tak jak powinno. Wbiłam wzrok w punkt daleko przed sobą, by nie musieć na niego patrzeć. Miałam pełną świadomość, że jeśli to zrobię, nie powstrzymam gorących kropel cisnących mi się do oczu.
– Ale cieszę się, że znajduję się tu z tobą, Nicka.
Zamarłam, jak mógł coś takiego powiedzieć na głos? Czy on wie o czym mówi? Cieszy się, że zabrałam go do miejsca, w którym rozlały się miliony litrów łez? Ma pojęcie jak okropnie to brzmi? To w tym miejscu żywi żegnają się z bliskimi. To tutaj zmarli zabierają cząstkę ludzkiej istoty do grobu.
Każdy postawiony nagrobek jest pomnikiem upamiętniającym niebywale krótki oraz kruchy żywot ludzki. Każdy z nich jest osobną świątynią, zaś razem tworzą spójną całość. Ale czy on może mieć o tym jakiekolwiek pojęcie? Otóż nie. Wspominał, że nikt z najbliższych mu osób nie przeszedł na drugi świat, a więc nie ma pojęcia, jakie to jest uczucie, gdy ktoś wydziera z ciebie żywcem wspomnienia związane z jeszcze ciepłym ciałem nieboszczyka.
– Pięknie tu – usłyszałam jego szept tuż przy swoim uchu. Jego ciepły oddech owionął moją szyję, obdarowując ją gęsią skórką. Mimo że było gorąca i parno, temperatura mojego ciała spadała z każdą sekundą. Zignorowałam słowa Billa.
Właśnie w tym miejscu rodzice żegnają się ze swoimi dziećmi, a dzieci ze swoimi rodzicami. Ten cmentarz usłyszał więcej modlitw niż pobliski kościół. Wyłącznie w tym miejscu pożegnania są wieczne. A on mówi mi, że jest tu pięknie?! Co wyjątkowego można dostrzec w porzuconych i zaniedbanych grobach? Co przykuwa jego uwagę na tyle, iż śmie twierdzić, że to miejsce jest piękne?
Wiem, artysta postrzega wszystko inaczej, ale, do cholery, za nic tego nie zrozumiem. To, co powiedział, jest równoznaczne z tym, że nie ma szacunku do człowieka, który skończył swoją działalność w tym świecie.
W ostateczności każdy  z nas znajdzie się kiedyś w podobnym miejscu. To nad jego pochówkiem będą stać najbliższe osoby wylewające łzy, tu zostawią wspomnienia. Jestem więcej niż pewna, że na moim pogrzebie pojawiłaby się jedna osoba… No dobrze, góra trzy.
Mijaliśmy zaciekawione spojrzenia kierowane ukradkiem w naszą stronę. Mocno przygryzłam górną wargę, wciąż nie patrząc na wokalistę. Z kolejnymi krokami zdawałam sobie sprawę, że powinnam przyjść tutaj sama. Jednakże tak strasznie nie chciałam przyjść tutaj sama. Wiem, że to egoistyczne, lecz taka już jestem. W każdym z nas znajduje się ziarenko egoizmu, moje akurat postanowiło zacząć kiełkować i wyjść na jaw właśnie w tym momencie.
Nie musiałam się co chwila odwracać, by mieć pewność, że muzyk za mną podąża. Ufałam mu w tym. Ufałam na tyle, by mieć głupią nadzieję, że mnie nie zostawi i okaże się prawdziwym, lojalnym przyjacielem.
Skręciłam w czternastą alejkę. Sekunda po sekundzie dawała mi znać jak blisko już celu jestem. Jak niewiele dzieli mnie od spotkania z Lorein. Jak niedługo okaże się, jak krucha i roztrzaskana jestem od środka.
Widząc przed sobą jedyny w swoim rodzaju krzyż, sięgnęłam do torby. W jednej chwili upadłam na kolana przed płytą nagrobną. Pozwoliłam łzom spływać po rozgrzanych policzkach. Spokojnie wyciągnęłam trzy znicze w kolorze liliowym. Jej ulubionym kolorze. Precyzyjnie zapaliłam jeden po drugim zapalniczką w czarno-białe kropki, uważając, by się przy tym nie poparzyć.
Przymknęłam powieki, zapomniawszy o tym, że nie znajduję się tu sama. Po krótkiej modlitwie za jej młodą duszę zamilkłam, po czym przyłożyłam czoło do zimnej płyty, szlochając. Siedziałam w bezruchu kilka minut, dając upust emocjom, uczuciom. Ból, gniew, bezradność, smutek, gorycz – to wszystko, co czułam. Z kolejnymi wdechami stawałam się o wiele spokojniejsza, łzy przestawały tworzyć mokre strużki na skroniach.
Wstałam, spoglądając na portret szczęśliwej Lorein. Była taka uśmiechnięta, taka radosna, taka żywa. A jaka jest teraz? Zapewne jej ciało nie uległo całkowitemu rozpadowi, spalona skóra wciąż okala jej martwy organizm, po platynowych włosach nic nie zostało, a zamiast błękitnych oczu, patrzy czarnymi, pustymi oczodołami.
W moich wspomnieniach na zawsze zostanie żywa. Szkoda tylko, że najtrwalszym wspomnieniem z nią związanym, jakie posiadam, jest moment śmierci. Nawet we wszechobecnej ciszy słyszę jej krzyk przeszywający powietrze na pustych szkolnych korytarzach. Słyszę, jak błaga o pomoc. Skończyłabym tak samo, gdyby nie pomoc ratownicza.
Dziś, dwudziestego czwartego maja, w czwartek kończyłaby osiemnaście lat. W końcu byłaby dorosła, spełniała swoje marzenia. Za dwa lata wyjechałaby do Anglii na studia, tak jak zamierzała, byłaby szczęśliwa. Byłaby przy mnie, wciąż wygłupiałybyśmy się na szkolnym boisku i chodziły potem na lody do naszej ulubionej kawiarni, słuchając uwielbianych piosenek.
Zatopiona w myślach wpadłam natychmiast w ramiona Billa. Momentalnie przyciągnął mnie do siebie, przytulając. Pozwoliłam, by starł mi kciukiem ostatnią zbłąkaną łzę. Przywarłam do niego całym ciałem, spokojna. Potrzebowałam bliskości drugiej osoby, chociaż nie byłam do niej przyzwyczajona. Najzwyczajniej w świecie potrzebowałam tego cholernego dotyku, który informowałby mnie, że pewnych rzeczy nie muszę przeżywać sama we własnej skorupie.
W tym momencie nie czułam nic, miałam wrażenie, jakbym byłą wyprana z jakichkolwiek uczuć. Zupełnie jakby nic się we mnie nie tliło. Ani spokój, ani lęk, ani ulga. Nic.
Oparłam brodę na ramieniu Billa, oplatając go rękoma w pasie. Poczułam, jak kojąco gładzi mnie po plecach.
– Spokojnie – wyszeptał. – Jestem tu z tobą. Możesz mi powiedzieć wszystko. Wystarczy, że mi zaufasz. Chociaż raz.
– Chcę, Bill, naprawdę chcę – odpowiedziałam beznamiętnym tonem. – Ale nie potrafię.
Uniosłam wzrok, który powoli zaczynał odzyskiwać swoją ostrość. Na głównej ścieżce stał blondyn żujący gumę i przyglądający się nam w ciszy. Nic bym sobie z niego nie zrobiła, gdyby nie jeden mały, maluteńki szczegół. Znałam tego blondyna, oj znałam go aż za dobrze.
Pochwyciwszy moje spojrzenie, wyprostował się dumnie, po czym uniósł swoje prawe przedramię. Drugą ręką wskazał na zegarek na nadgarstku, pukając palcem w szybkę. Naprawdę nie może mi dać spokoju? Czas leci, ale musi mi o tym przypominać? Zamknęłam oczy, a gdy ponownie uchyliłam powieki, Taya już nie było. Przyszedł tu w tym samym celu co ja, to tłumaczy jeden dodatkowy znicz.
Na ile to było możliwe, wtuliłam się bardziej w chude ciało Kaulitza. Chciałam zniknąć, tak bardzo chciałam zniknąć z tego świata. Nikt by przecież nie zauważył. Jeden psychopata mniej, prawda?


*~*

Trzymałem ją pewnie w objęciach. Nie chciałem się ruszyć, żeby przypadkiem jej nie spłoszyć. Obawiałem się, że może się zaraz ode mnie odsunąć. Zwykły przyjacielski gest, Bill, przypomniałem sobie, nie schodź rękoma tak nisko.
– Potrafisz – zapewniłem, delikatnie całując ją w czubek głowy. – Gdybyś mi nie ufała, nie byłbym twoim przyjacielem. Gdybyś mi nie ufała, nie wzięłabyś dziś mnie tutaj ze sobą – przypomniałem jej. – A teraz zamieniam się w słuch, by usłyszeć, co leży ci na sercu. Poczujesz się lepiej, uwierz. Łzy oczyściły cię i wyrzuciły z ciebie łodygę wraz z kwiatem i liśćmi, pora na to, byś wyrwała korzenie i przekazała je mnie – szeptałem ciepło do jej ucha.
– Nie skrzywdzisz mnie? Nie ocenisz? Nie zostawisz?
Zmarszczyłem brwi, zastanawiając się nad sensem tego, co przed chwilą powiedziała.
Nie chciałem skłamać, obiecując coś, czego mógłbym nie dotrzymać. I to niezupełnie z mojej winy. Na to nie mogłem mieć wpływu. Na dwa pierwsze pytania odpowiedzią jest „tak”, ale co do ostatniego mam mieszane uczucia. O jakie porzucenie jej dokładnie chodzi? Już teraz rzadko się widujemy – w końcu wydanie płyt się zbliża, a zaraz po tym będzie trasa w Europie – a co dopiero się zaraz zacznie. Kontakt będzie maksymalnie ograniczony, także…
– To skomplikowane – zacząłem, łapiąc ją za talię i odsuwając od siebie, by móc spojrzeć jej prosto w oczy. Muszę wiedzieć jak to odbierze.
– Nie widzę nic skomplikowanego w jednosylabowych słowach. Albo tak, albo nie – burknęła sarkastycznie. Kąciki jej naturalnie brzoskwiniowych ust uniosły się lekko, mimo że w oczach odbijał się chłód zmieszany ze smutkiem.
Uważnie się jej przyglądałem, kiedy przenosiłem wzrok to z jednej soczewki na drugą.
– Póki będziesz mi ufać, nie zrobię tego – zapewniłem, ciągnąc ją w stronę pobliskiej ławki.
Usiedliśmy w ciszy, oboje zatapiając się w swoich myślach. Spokojnie obserwowałem okolicę, wsłuchawszy się w nasze oddechy. Jej – przerywany i spazmatyczny, jakby z trudem łapała tlen do płuc, jakby ten miał być jej ostatnim oddechem. Mój – miarowy i dopasowany do spokojnego rytmu mojego serca.
Powiedziałem turkusowowłosej wcześniej, że to miejsce jest piękne, wciąż tak uważam. Wszędzie wokół mienią się płomienie pozapalanych zniczy, a każdy z nich symbolizuje jedno dobre wspomnienie z daną personą. Dostrzegając tak wiele zadbanych grobów, rozumiem, że pamięć o nas nie umiera, póki żyjemy w czyjejś podświadomości. To właśnie dzięki nim jesteśmy w stanie być nieśmiertelni.
Kwiaty osładzają swoją wonią miejsce spoczynku, zaś ogień ociepla ziemię pod spodem chłodnego kamienia. Zdjęcia nadają namacalny kształt zmarłego.
I to jest piękne, nawet po odejściu z tego świata jesteśmy traktowani z należytym szacunkiem oraz godnością. Wciąż możemy rozmawiać, choć nasze usta zasypane są twardą ziemią, w gardle zaschło od zbyt długiego milczenia, a wargi najzwyczajniej uległy szybkiemu rozkładowi. Możemy słuchać, choć robaki zalęgły się w naszych uszach. Potrafimy patrzeć, choć nie uchwytujemy niczego, co widoczne.
Jakby nie patrzeć, stanowimy niewyobrażalnie ogromną część tego świata. Wtapiamy się w otoczenie, tworzymy fundament. Gdzie by nie pójść, znajdzie się tam wkład człowieka w tym wszystkim.
Ale co z grobami zapomnianymi? Cóż, na swój sposób są równie cudowne jak te zadbane i odpowiednio wypielęgnowane. Z nimi jest tak samo, tyle że w odwrotny sposób. Rodzina, która straciła bliską osobę, zaczyna wstawać na nogi, jest zadbana, w sercach nie noszą już żalu, jedynie grób zostaje porzucony, zapomniany – zupełnie jak oni.
Jest w nich coś, co przykuwa uwagę. Wtedy przystaje się przed nimi i zaczyna zastanawiać się, kto tu leży, kim był, co się stało  z członkami jego familii, którzy powinni o niego dbać. Tym mi zaimponowały – potrafią zmusić kogoś, by zatrzymał się na sekund dwie i nieświadomie odmówił krótką modlitwę. To one są owiane największą tajemnicą, którą skrywają w sobie głęboko tam, gdzie nikt nie ma dostępu.
Zdarza się, że czasami rozmyślam nad tym, co może znajdować się po drugiej stronie. Nie mam określonego precyzyjnie zdania na ten temat. Zbyt wielu rzeczy się nasłuchałem, żeby stwierdzić, która do mnie najbardziej przemawia.
Jedne źródła mówią o reinkarnacji, co, muszę przyznać, jest całkiem ciekawą i prawdopodobną teorią (w końcu w naturze nic nie ginie). Kolejne podania, że jest podział na Niebo i Piekło, a inne dodaje do tego jeszcze Czyściec. Tak naprawdę, tyle, ile jest ludzi na świecie, jest przeróżnych hipotez w sprawie życia po życiu. Tak samo jak z powodami, dla których tłumy przychodzą na koncerty, każdy robi to z innego. Nikt nie ma dokładnie takiego samego zamiaru.
Ja wierzę w coś pomiędzy. W coś nienamacalnego, ale też niezupełnie nieistniejącego. Uważam, że mam sporo czasu, by zacząć nad tym poważnie myśleć. W takim młodym wieku raczej nie zastawia się nad śmiercią, choć jak tu o niej nie myśleć, kiedy jej żniwa można dostrzec wszędzie? W tym wieku korzysta się z życia, żyje chwilą.
Carpe diem, jak to lubi powiadać Tom.
– Ufam ci. – Miała zachrypnięty, prawie że niezauważalnie przestraszony głos. – Ufam ci – powtórzyła, jakby chciała przekonać samą siebie do tych słów.
Odetchnęła głośno, po czym podciągnęła nogi aż pod brodę, oplatając je rękoma. Zaczęła kołysać się w przód i w tył, jak dziecko, bezbronne dziecko w łonie matki. Kilka igiełek ze świerku, pod którym stała ławka, spadło na jej suche włosy. Zdawała się tego nie zauważyć.
– Lorein była moją przyjaciółką – zawiesiła się, gdy usłyszała drżenie własnego głosu. Zaczerpnęła ze świstem kilka głębokich oddechów, a potem kontynuowała: – Byłyśmy ze sobą naprawdę blisko. Pamiętam, że niedzielne obiady zawsze spędzałam u niej w domu. Jak któraś z nas coś przeskrobała, zaraz brałyśmy odpowiedzialność za nas razem. To z nią trzymałam się najbliżej, zaraz po Nicku, rozumiałyśmy się bez słów. Ale wiesz co jest w tym wszystkim najgorsze? – zrobiła pauzę, kiedy jej oczy ponownie zaszkliły się łzami.
Delikatnie ścisnąłem skostniałą dłoń dziewczyny, starając się dodać jej otuchy, pewności siebie i zwyczajnie przekazać, że mnie może powiedzieć wszystko. Szybko zabrała rękę, a westchnąwszy, oparła brodę na kolanach.
– Gdyby nie ja, Lorein wciąż by żyła. To ja ją zabiłam…
Spuściła głowę, jej ciało przeszywały dreszcze. Martwiłem się o Nickę. Nie powinna tak myśleć. Przecież to nie jej wina, niczym nie zawiniła. Nie potrafię sobie wyobrazić, jak teraz może się czuć. A tak bardzo chcę jej pomóc, chcę, by poczuła ulgę. Muszę wiedzieć, gdzie jest sedno, by wiedzieć, co zrobić.
– Hej, spójrz na mnie – poprosiłem. – Nicka.
Chwyciłem w dwa palce brodę dziewczyny, niby przypadkiem zahaczając o jej dolną wargę. Zauważyła to, przez moment miała ten błysk w oku. Zmusiłem ją, by popatrzyła na mnie. Na chwilę odnalazła swoimi oczami moje, lecz niemalże natychmiast spuściła wzrok.
– Nie powinnaś obwiniać siebie za coś, na co nie miałaś wpływu. Wybacz, że pytam, ale jak umarła Lorein?
W tej chwili byłem tak skupiony na Nice, że nic nie zdołałoby odwrócić mojej uwagi. Teraz to ona jest najważniejsza, reszta się nie liczy. Choć wiem, że mogą być tego dość poważne skutki.
– Pytasz: jak umarła? – odpowiedziała dziwnie beztrosko, a mimo to gdzieś zapodziała się nuta wyrzutu w jej tonie.
Skinąłem lekko głową, puszczając jej brodę.
– Nie musisz odpowiadać, jeśli nie chcesz…
– Ale chcę, skoro ma mi to pomóc – przypomniała. Uśmiechnęła się nieznacznie. – To było w listopadzie. Można by uznać to za wypadek, płomienie rozprzestrzeniały się tak szybko, a budynek był wielki i trudno było znaleźć wyjście w tym upale, a dodatkowo dym szczypiący w oczy wcale nie ułatwiał sprawy. Spaliła się żywcem, w szkole, słyszałam ją. Ja też bym tak skończyła. To powinnam być ja, nie ona. Zdecydowanie inaczej by to wszystko teraz wyglądało – uzupełniła smutno.
Obwiniała siebie, widziałem to w każdym ruchu. Jej postawa aż krzyczała z poczucia winy. Musiała przeżyć prawdziwe piekło i to dwa razy. Zrobiło mi się przykro, poniekąd zrozumiałem, co wydarzyło się w jej życiu, że tak szczelnie zamknęła się na świat.
Skąd ta nagła otwartość w słowach?
– Jest coś jeszcze, Bill. – Odwróciła prawy profil w moją stronę.
Nieśmiało odgarnąłem kosmyk włosów, który przykleił się do jej wilgotnego policzka. Pod wpływem mojego dotyku zadrżała, choć nie dawała po sobie tego poznać.
– Nie wpuścili mnie na pogrzeb. Zwyczajnie wyrzucili z niego i zwyzywali mnie od morderczyń, psychopatek i szmat, jakbym nie była jej przyjaciółką. To najbardziej boli, dopiero po ośmiu miesiącach przyszłam się z nią osobiście pożegnać. Dziś, ale trzy lata temu.
W dniu urodzin, domyśliłem się.
Nie wiedziałem, co mam o tym sądzić. Opowiedziała mi coś, o czym nie śmiałem myśleć. W pełni mi zaufała. Przypuszczałem, że to tylko drobny fragment tego, co przeżyła. W końcu ot tak nie przestała się bać ludzi. Musiała znaleźć się w beznadziejnym położeniu. W ogóle nie potrafię sobie wyobrazić tego, co się wydarzyło w życiu Nicki.
Powoli elementy rozsypanki zaczęły układać się w solidną całość. Przytulając ją, poczułem pod palcami długie i niesymetryczne zgrubienia. Blizny okalały jej plecy, to dlatego zawsze chodzi w długich koszulkach i się nie przytula, to z tego powodu ma takie kompleksy. A więc nabawiła się ich w pożarze, gdzie nieomal zginęła wraz z Lorein. Po takiej traumie potrzebowała stabilizacji, a kto inny miałby jej pomóc, jak nie psycholog? Stąd ta kartoteka.
Przypomniałem sobie o karteczce, którą włożyłem do kieszeni koszuli. Wszystko wpadło na swoje miejsce. Tylko czego ode mnie oczekuje Tay?
– Chodź – tym razem to ja pociągnąłem ją za rękę – teraz ja zabieram cię w pewne miejsce.
Gdy na mnie spojrzała, w mojej głowie zakiełkowała niebanalna myśl.
Jeśli taka osoba kocha, robi to całym sercem. Poświęca całą siebie, ale jedynie, jeśli kocha prawdziwie. 

~
Adeline. – Doceniam. A widzisz, jak pytałam się Ciebie, czy będzie jakaś dużo różnica, jak napiszę trochę krócej, to napisałaś mi, że nie. A teraz piszesz, że jesteś zawiedziona... Zdecyduj się, kobieto. Bo potem jest, że za bardzo się przejmuję, ale jak tu się takim czymś nie przejmować? A gdzie według Ciebie idzie? Do spotkania z Tayem ma jeszcze dziesięć dni. Cóż, do tego potrzeba urodzić się z talentem. Tylko ja i Sonia (i Nicka) miałyśmy tyle szczęścia. Nie rozumiecie, bo nie jesteście romantykami, proste.  Taka jak ja? A co ze mną jest nie tak, przepraszam bardzo? 
unnecessary – Mimo tego, dziękuję Ci za ten komentarz, jest dla mnie ważniejszy, niż Ci się może wydawać. Robię powoli, bo chcę to dopracować co do szczegółu. Poza tym coraz bliżej koniec, więc, co za różnica. Cóż, cieszy mnie to, napięcie chciałabym utrzymać aż do epilogu. Nie, miłosna z pewnością z początku nie, ale potem...? Kto wie.
Noelle Kaulitz – No przecież piszę! Billa dużo, jakoś ostatnio mi go tu strasznie brakowało. To teraz możesz na spokojnie przeczytać i podzielić się swoimi przemyśleniami.
KBill – Może drugie spotkanie będzie zabawne, to... To, jak dla mnie, jest z lekka przytłaczające i wyolbrzymione, ale tak ma być. Ja też się cieszę, że to zrobił, w końcu gdyby tego nie zrobił, nie powstałyby dwie cudowne piosenki.
Sonia Szyndlarewicz – Tak, on króluje w tym rozdziale, brakowało mi go, więc na chama go wpierdzieliłam. Dobrze widzisz, ale każdy ma swoje zabawki. Ta dwójka ma nierówno pod sufitem, więc mają mniej poważne zabawy, zaś Bill aż za poważnie się bawi. Może się bał? Może nie chciał tego zrobić? Może zwróci jej tę karteczkę? Zrobiłam Cię w konia i i tak musiałaś czekać caluteńki tydzień na ciąg dalszy.

10 komentarzy:

  1. Dziękuję, że to mnie odpowiedziałaś pierwszej.
    Pod koniec zaczęły drżeć mi dłonie. Naprawdę, to było... mocne. Mocne to słabe słowo, jak na tak niesamowity natłok emocji i perfekcji w każdym, drobnym detalu tego rozdziału. To jest piękno pisania w czystej postaci.
    Ja nadal Nickę utożsamiam z tobą. Nadal staram się rozumieć ciebie poprzez twojego bloga, czy tego chcę, czy nie. Nadal szukam ścieżki do ciebie poprzez to, jak piszesz. To taka drobna uwaga, trochę mnie kosztowała, ale nie zwracaj na nią uwagi. Lubię szczerość, i tyle. Nienawidzę niedopowiedzeń i kłamstwa.
    Dziś troszkę skupiałam się na twoich przemyśleniach. Zagadnienie śmierci, chowania najbliższych, opisałaś po prostu bezbłędnie. "I to jest piękne, nawet po odejściu z tego świata jesteśmy traktowani z należytym szacunkiem oraz godnością. Wciąż możemy rozmawiać, choć nasze usta zasypane są twardą ziemią, w gardle zaschło od zbyt długiego milczenia, a wargi najzwyczajniej uległy szybkiemu rozkładowi. Możemy słuchać, choć robaki zalęgły się w naszych uszach. Potrafimy patrzeć, choć nie uchwytujemy niczego, co widoczne." - mój numer jeden spośród cytatów, zapiszę sobie gdzieś. Piękne porównania to twoja charakterystyczna cecha w twoim stylu pisania, jednak tym razem przeszłaś samą siebie. Brawo.
    Latami szukałam ludzi, których styl pisania, i samo zamiłowanie do pisania, pięknego pisania, będzie mocną stroną, czymś, czym także się pasjonuje. Myślę, że czyjegoś dzieła nie powinno się traktować tak osobiście... Ale tym razem robię wyjątek, bo to o właśnie twojej pracy mowa.
    Nie chcę, żebyś traktowała mnie jako osobę, która nie widzi piękna, dla której ono nie ma wartości, dla której życie jest tylko po to, żeby... żyć. Życie po to, aby pokazać swą wartość. Może i sprawiam wrażenie osoby prymitywnej (i lekko spaczonej), ale to wynika ze środowiska, w jakim w przeszłości przyszło mi się obracać. Ja ukrywam swoje myśli, czasem wypowiadam je w momentach szczerości, wtedy, kiedy uznaję, że dana osoba jest kompetentna do tego, żeby to usłyszeć, czasem wylewam to w wierszach, opowiadaniach.
    Trochę odeszłam od głównego wątku, ale nie szkodzi. Zawsze pragnęłam to z siebie wyrzucić. Siedzenie w domu chyba sprawia, że piszę szczerze. Cóż, zrobiłam to świadomie.
    Gratuluję ci otwarcie tego rozdziału, gratuluję pracy i przemyśleń, jakie w to włożyłaś, życzę ci dużo weny i trochę więcej luzu na pisanie, w końcu to już końcówka roku, może będzie go więcej :)
    Pozostaję z szacunkiem, Listing (musiałam!).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ach, i nie byłabym sobą, gdybym nie dodała: macanko całkiem przednie, 11/10 :3

      Usuń
  2. Byłam tu jakby co, ale jestem dziś cholernie wściekła, smutna i rozkojarzona, więc.Nie mam wgl pomysłu, żeby to wszystko skomentować. Po prostu nie mogłam się skupić. Więc zaklepuje miejsce.I wpadnę tu jutro.

    OdpowiedzUsuń
  3. Tak, jak pisałam na fb - wczoraj wszystko nadrobiłam. I kłaniam się nisko, bo czytając te rozdziały, miałam wrażenie, że czytam naprawdę dobrą książkę. Każde słowo, każde zdanie idealnie komponowało się z poprzednim, a rzadko się zdarza aż taka spójność w tekście. Chciałabym posiadać choć ułamek Twoich umiejętności w tej swobodzie pisania, bo choć piszesz o sytuacji dość dramatycznej dla bohaterów, wciąż masz tę lekkość i to lubię :)
    No i cieszę się, że Nicka w końcu odważyła się podzielić swoją tajemnicą z Billem. Wręcz czułam, jaki ciężar spadł z jej serca, kiedy mu to wyjawiła i kiedy w pewien sposób sobie ulżyła. (O ile można mówić o jakiejkolwiek uldze, gdzie w grę wchodzi poczucie winy). Jestem ciekawa, gdzie to Bill zabierze Nickę, co jej pokaże, co przed nią odkryje, ale boję się jednej rzeczy - boję się momentu, kiedy Nicka wyjawi bliźniakom, że wyjeżdża...

    OdpowiedzUsuń
  4. Jeden z lepszych rozdziałów, to pewne, ale czy mój ulubiony, jak Twój? Nie sądzę. W końcu Nicka się otworzyła (już myślałam, że znowu zrobisz tak, aby musiała czekać następny tydzień). Zwierzyła się Billowi (a komuż by innemu?) ze swoich problemów, a on myśli tylko o tym, aby nie zjechać rękami w dół? Naprawdę?! Mam nadzieję, że zachowa się dobrze i odda Nicke to co jej zabrał lub przynajmniej odłoży na miejsce.
    Bardzo dobry rozdział, jak mówiłam jeden z ulubionych :-) Tobie jeszcze więcej weny i pomysłów, a sobie więcej takich rozdziałów i blogów do czytania :-D :-*

    OdpowiedzUsuń
  5. Ok ten rozdział mega mi się podoba, więc nawet jeśli miałabym go pisać xxx razy to i tak napisze (teraz jest podejście II ) Zdecydowanie podzielam twoje zdanie, to też mój ulubiony rozdział <3. Jest tak przepełniony strachem i smutkiem Nicki, że aghm @_@ Skłania do refleksji nad kruchością życia i jego głębszym znaczeniem ( przynajmniej mnie skłonił ). Wgl mało pisze o tym co się w sumie działo>_> Kiedy Nicka powiedziała Billowi o tym pogrzebie to mi się mega przykro zrobiło. Dużo dużo weny i oby tak dalej, bo to zdecydowanie twój NAJLEPSZY rozdział. ^^

    OdpowiedzUsuń
  6. Poryczałam się! No normalnie poryczałam się jak bachor! Nawet nie wiedziałam, że jestem taka uczuciowa... Uwierz, że od dziś jesteś jedną z 2 naszych TokioHotelowych bloggerek, które potrafią doprowadzić mnie do łez- i to komplement!
    Rozdział-od dziś-mój ulubiony. Jest piękny. Mnóstwo naprawdę poruszających porównań i opisów. Chcę więcej i ciekawa jestem gdzie to nasz Billoszek ją zabierze ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. To bylo takie smutne a zarazem takie radosne. Nicka w koncu sie otworzyla,przed Billem.

    OdpowiedzUsuń
  8. Boże, tak dawno byłam tu po raz ostatni. Aż zapomniałam, jak niewyobrażalne postępy zrobiłaś pisząc kolejne rozdziały i jak łatwo jest zatonąc w napisanych przez Ciebie słowach. Ten rozdział był piękny, wspaniale opisujesz uczucia i obawy Nicki.
    Cholernie się cieszę, że podzieliła się z swoim przyjacielem wlasną boleścią.
    Lece do kolejnego! pozdr :*

    OdpowiedzUsuń