środa, 29 lipca 2015

Rozdział 35

Karty na stół? Zaraz się okaże, kto miał asa w rękawie ^^

35.
30 Seconds To Mars - Night Of The Hunter

Często pytam siebie, czy ludzie mają jakiekolwiek wybory. Przecież wiele zdarzeń dzieje się wbrew naszej woli, czasami nie mamy na coś w ogóle wpływu. Co, jeśli, uogólniając, życie jest jedynie kwestią przypadku? A może wszystko jest już zaplanowane od momentu naszego poczęcia. Niektóre plemiona wierzą, że dzieje każdej żywej istoty istnieją zapisane w gwiazdach.
Jeżeli tak rzeczywiście jest, moja dawno zmieniła swoje położenie, spadając i dostosowując się do zupełnie odmiennej galaktyki. By móc zacząć żyć od nowa, bez pasma przeszłości, by być kimś innym.
Pech chciał, że część mojej gwiazdy została w starym gnieździe, więc tak naprawdę egzystowałam w dwóch światach, w dwóch różnych życiach. Jedna część mnie nie mogła funkcjonować bez tej drugiej. I tak też zrodziłam się ja – Nicka Rauch. Lecz istnieje także Veronica Joseph.
Choć nigdy nie spotkałyśmy się twarzą w twarz, wiem, że istnieje i ma się całkiem dobrze. Ja noszę w sobie jakąś cząstkę niej, zaś ona jakiś odłamek mnie. To właśnie dzięki niemu odczuwam, że zawsze przy mnie jest. Nierozłącznie podąża moim śladem. Zbłąkany duch przeszłości, który nie chce odejść z teraźniejszości.
Właśnie nim dla mnie jest, ona myśli o mnie w podobny sposób, tyle że ja jestem jej przyszłością. Mamy w sobie coś, co nie pozwala nam się od siebie oderwać. Kiedyś notorycznie słyszałam jej szepty w głowie, dzisiaj już tego nie robi. Stworzyłam pewnego rodzaju barierę, przez którą znacznie trudniej jest się jej przebić.
Pewnie stawiam kroki przed sobą, zmierzając do celu. Ciepły, letni wiatr gładzi delikatną skórę mojej twarzy, jakby chciał dodać mi tym odrobinę odwagi, która z każdym metrem malała, a także przekazać trochę ciepła wraz z otuchą. Muzyka, rozbrzmiewająca w uszach, nadaje mi spokoju. Idę dalej, niewzruszona.
Otoczenie wygląda jakby zastygło w ruchu. Czy to oni poruszają się w zwolnionym tempie, czy to może ja gnam z prędkością światła? Czas nie ma znaczenia. Nieważne, co byśmy robili i tak dana jest nam jego zbyt mała cząstka. A ludzie są istotami zachłannymi, nam nigdy nie będzie niczego dość. Dlatego podstarzali miliarderzy wstrzykują sobie botoks w czoło, policzki i nie wiadomo gdzie jeszcze. Myślą, że dzięki temu będą młodzi, a przecież ich młodość już dawno przeminęła.
Powoli czuję, jak mój chód staje się coraz cięższy, oddech urywany, jak szczęka zaciska się, a mięśnie napinają – standardowe oznaki wewnętrznego lęku u mnie. Cóż, tyle że to nie ja powinnam odczuwać strach. Przecież to ja mam właśnie przewagę nad Tayem… Tak mi się zdaje.
Co jednak nie zmienia faktu, że poszczególne lęki mamy głęboko zakorzenione w swoich podświadomościach. Także na niektóre zjawiska jesteśmy uczuleni od małego. Rodzice powtarzają dziecku, by nie dotykało włączonego żelazka, bo jest gorące i ono tego nie robi (ja akurat dotknęłam całą dłonią, ból był nie do opisania. Nigdy nie powtarzajcie tego w domu). Bo niby dlaczego mielibyśmy bać się osoby z nożem w dłoni? Odruch.
Nasz gatunek ma zakodowany w sobie strach przed nieznanym. Boimy się tego, co nadejdzie. Większość z nas nie chce próbować nowych potraw, poznawać innych religii, zaprzyjaźniać się z obcymi. Wolimy siedzieć w swoich bezpiecznych czterech ścianach, gdzie nikt nie zdoła nas czymkolwiek zaskoczyć.
Zatrzymałam się nad chwilę przy jednej ze sklepowych wystaw. Przeniosłam smutne oczy na błyszczącą szybę. Uśmiech, który miałam przy chłopakach, pozostał w tyle i zmienił się w nikłe wspomnienie. Policzki znacznie straciły na swoim kolorze, co sprawiło, iż moja twarz wydała się szczuplejsza, smuklejsza.
Przymknęłam powieki i otworzyłam je po dość długim czasie, choć może tak tylko mi się zdaje, w końcu buddyści uważają, że kiedy spowolni się oddech, czas zaczyna wolniej płynąć. Mogłam sobie pozwolić na jedną, krótką przerwę, po coś zresztą wzięłam odrobinę zapasu minut na dojście do starej bazy.
Uważnie przyglądałam się swojemu odbiciu. Jeden szczegół się nie zgadzał – ja nie mam pieprzyka przy prawej skroni. Dotknęłam tego miejsca, lecz druga ja tylko podążyła za mną wzrokiem, nie powtórzyła nawet kolejnych ruchów.
Serce biło w piersi w tak niepokojąco szybkim tempie, że bałam się, iż jeszcze kilka takich uderzeń i zdecyduje się zrezygnować z pełnionych dotychczas funkcji życiowych. Otworzyłam usta w niemym krzyku, z którego wydobyłam jedynie słowo:
– Dlaczego? – zapytałam szeptem, marszcząc przy tym w zamyśleniu brwi.
Wykrzywiła usta w drwiącym uśmiechu. Przyłożyła dłonie do swoich policzków i powoli, wbijając długie paznokcie w skórę, zaczęła ją odrywać dużymi płatami. Poprzez mięśnie, aż do kości. Wpatrywałam się w tę scenę.
Odruchowo dotknęłam pulsującego miejsca przy kości policzkowej. Miałam wrażenie, że tuż pod skórą jest milion pracowitych mrówek, pędzących w tę i we w tę. Mimo to wciąż tkanka pozostawała na swoim prawidłowym miejscu. Dostrzegając coraz większe płaty skóry u stóp odbicia, cofnęłam się o krok w tył.
Odetchnęłam głęboko, napawając się odwagą. Nie ma się czego bać, skoro jest częścią mnie, choć tak dobrze wiem, do czego zdolna potrafi być. Ze mną nie dojdzie od porozumienia, zbyt dobrze wie, czego od niej oczekuję. Ale z innymi uwielbia zawierać obrzydliwe i zastawione pułapką pakty.
Uniosłam ostrożnie spojrzenie wprost na twarz Er. Przybrała kaptur na głowę, by było widać jedynie charakterystyczne usta, którymi zawsze straszyła mnie w dzieciństwie w Halloweenową noc. Bez tego „przebrania” pokazała mi się tylko kilka razy.
Pomiędzy widocznymi ścięgnami zwisały kawałki mięsa, które przy oddechu poruszały się jak liście na wietrze. Rozmazana krew okalała jej podbródek, szkarłatne krople kapały raz po raz z brody.
– Twój czas mija. – Dobiegł do mnie zachrypnięty, melodyjny głos kobiety. – Śpiesz się.
Spoglądałyśmy na siebie jeszcze kilka sekund, potem odwróciła się i zniknęła w głębi szkła. Poczułam coś ciepłego w okolicach nosa. Przytknęłam w tamtym miejscu palec, niemal od razu zamoczył się w gęstej cieczy.
– Szlag by to – mruknęłam i zaczęłam szukać jakiejkolwiek chusteczki higienicznej w plecaku. Gdzieś w środku jakaś musi być.
Po znalezieniu upragnionej chusteczki, pomijając tysiąc prób jej odszukania, pośpiesznie zaczęłam iść, a nawet biec przed siebie, co było dość trudne z głową odchyloną do tyłu. Wszyscy wodzili za mną wzrokiem, jakbym robiła coś dziwnego.
To nic takiego. Idź prosto przed siebie i nie odwracaj się. Wszystko jest w porządku. Nic takiego się nie stało. Nie oglądaj się za siebie – powtarzałam w myślach jak mantrę. Zacisnęłam dłonie w pięści, by w jakiś sposób dać ujście swojej irytacji połączonej z domieszką gniewu.
Włożyłam  z powrotem douszne słuchawki, które, nawet nie mam pojęcia, w jakim momencie, zmieniły swoje położenie. Oraz przestały grać piosenkę, co w sumie miało swój początek u nagle wyłączonej mp3.
Ledwo otrząsnęłam się z szoku, a dotarłam do starego parku w zachodniej dzielnicy Hamburga. Coś mi się wydaje, że najbliższe godziny nie będą tymi najprzyjemniejszymi. Ale trzeba załatwić to raz, a dobrze. Bez zbędnych podchodów. Tay dostanie dokładnie to, na co zasługiwać będzie.
Zapaliwszy papierosa, oparłam się o starą korę właściwego drzewa, w koronie którego zamieszczona jest, już niestety nie do użytku, baza czterech przyjaciół. Schowałam sprzęt umilający mi czas melodiami do kieszeni plecaka i zamiennie wyciągnęłam telefon, by sprawdzić, ile minut dzieli mnie od spotkania z Tayem.
– Dokładnie trzy minuty – odczytałam z ekranu Samsunga, po czym wsadziłam go do kieszeni.
Przeczesałam włosy wolną dłonią w zamyśleniu. Sto osiemdziesiąt sekund, by rozważyć wszystkie za i przeciw, by nastawić się do tego w miarę obojętnie, by przyjąć wszystko otwarcie i przede wszystkim nie dać się sprowokować. I najważniejsze – sto osiemdziesiąt sekund, by nie dać sobie wmówić czegoś, czego nigdy nie zrobiłam, nie powiedziałam czy też nie pokazałam.
Wraz z dogasającym żarem stawałam się bardziej opanowana, a nawet gotowa na najgorsze. Muszę jeszcze pamiętać, by nie dać się zmanipulować oraz zaprowadzić w tak zwany kozi róg. Grunt to być pewnym siebie i podejmowanych decyzji. Pokojowe nastawienie także by się dobrze w tej sytuacji sprawiło.
Wzdrygnęłam się na myśl, że będę musiała stanąć oko w oko z dawnym przyjacielem. Nie boję się go ani niczego z jego strony, boję cię tego, co może nadejść ode mnie. W pośpiechu nigdy nic mi dobrze nie wychodziło, szczególnie kiedy miałam w głowie plan, który potrzebował trochę więcej czasu.
– Sądziłam, że jesteś na tyle inteligenta, by nie przyjść sama – cmoknął chłopak w dopasowanej koszulce z białym napisem wzdłuż torsu.
Błyskawicznie się wyprostowałam jak struna u gitary. Zgromiłam go wzrokiem.
– Nigdy nie jestem sama – odparłam chłodno i założyłam ręce na siebie.
Uśmiechnął się ni to ciepło, ni to prowokacyjnie. Kiedyś taki nie był, zmienił się. I to raczej nie w tym dobrym sensie. Nienawidzi mnie tak samo, jak ja jego – zbyt dobrze dostrzegam to w jego chłodnych, metalicznych oczach, które tak teraz mruży przed słońcem.
– To się jeszcze okaże. – Zbliżył się na tyle, by przestrzeń między nami była do pokonania tylko jednym krokiem.
– Nie wierzysz mi? – powiedziałam gniewnie, unosząc głowę, żeby widzieć jego twarz, a nie odsłonięte obojczyki.
– Tobie już w nic nie uwierzę. – Uniósł dłoń, by zatrzymać ją w powietrzu tuż przy moim policzku. – Jesteś cała zbudowana z własnych kłamstw, w które tak ufnie wierzysz. Sama już nie wiesz, czego chcesz, czego wymagasz od siebie, a czego od innych. – Opuszki szorstkich palców blondyna zatknęły się z moją skórą. Patrzyłam na niego w skupieniu, kiedy gładził mnie, jak kochanek swoją ukochaną. – Twierdzisz, że to z ludźmi jest coś nie tak, że to oni są wszystkiemu winni, a sama nie dostrzegasz, że to ty jesteś tą nienormalną. Tą, której już nie da się naprawić. Twierdzisz, że to ludzie są nieuleczalnie chorzy, a nie widzisz tego, że to właśnie ty jesteś zarazą, jaką powinno się tępić, by nie poszła dalej w tłum.
Opuścił rękę. W jego tęczówkach dostrzegłam politowanie. Nie potrzebowałam współczucia od osoby, która zdążyła wyrządzić mi tyle ogromnych krzywd, że nigdy nie zapomnę tego, jak mnie potraktował.
Zaczęłam iść w stronę ścieżki, byleby nie musieć być tak blisko Taya. Niemalże natychmiast za mną ruszył. Gdy doszliśmy do pustej polany, przystanęłam przy jakimś dużym dębie. Zbierałam w głowie myśli, teraz powoli zacznę mu je przedstawiać i może w końcu przestanie biadolić takie głupoty.
– Patrzysz na to z tej łatwiejszej do przyswojenia dla ludzkiego umysłu strony – zaczęłam, bawiąc się łańcuszkiem od klucza na szyi. – Łatwo jest ocenić coś, jak się to widzi tylko z jednej perspektywy. A ty, Tay, podążasz za tłumem. Od początku taki byłeś. Wygodnicki, jak rodzice. Robiłeś to, co było lepsze dla ciebie. W trudnych sytuacjach rozpływałeś się i dodzwonić się w ogóle do ciebie nie dało. Zostawaliśmy w trójkę, Lorein, Jamie i ja. A gdzie w tym wszystkim byłeś ty? – spytałam stanowczo, wpatrując się w daleki punkt za horyzontem.
Kątem oka dostrzegłam, jak wbija paznokcie w wewnętrzną stronę dłoni. Żyła na lewej ręce zaczynała niebezpiecznie pulsować. Świerzbi go, żeby mnie nie obrócić w swoją stronę i potrząsnąć mocno. Znałam go aż nazbyt dobrze, by takie szczegóły umknęły mojej uwadze.
– Zabolało? – prychnęłam, a moje brwi powędrowały do góry, tak samo jak kąciki ust. – To dobrze. Jak sądzisz, dlaczego nie chciałam się z wami przyjaźnić? Dlaczego byłam odmieńcem? Miano obłąkanej nadani mi nie bez przyczyny. A wy chcieliście mimo wszystko, mimo przestróg na każdym kroku poznać mnie. Teraz historia się powtarza, tyle że zakończenie będzie zupełnie inne. Wyjadę, ucieknę stąd, a to ich nie dosięgnie. Będzie dobrze.
– „Można pojechać daleko, lecz nie ucieknie się od samego siebie. Tak jak od cienia” powiedział kiedyś Haruki Murakami – szepnął, kiedy stałam odwrócona do niego przodem. – Musisz mi to wybaczyć.
Nie zrozumiałam. Wybaczyć mu co? Wybaczyć błędy, jakie popełnił? Wybaczyć mu wszystkie razy, kiedy go nie było? Wybaczyć, że zostawił mnie w szkole podczas pożaru na pewną śmierć? Że potem bezczelnie przyszedł do szpitala i zwyzywał mnie od suk? A może wybaczyć mu bagno, w jakim przez niego i jego zeznania, słowa, wywiady utknęłam?
Nie zasługiwał na każdą wylaną przeze mnie łzę. Tchórze ni są warci tego, co dostają od innych. A ten w szczególności nie jest godzien przebaczenia czy też drugiej szansy. Stracił ją, kiedy zburzył most między nami. Nie ma tutaj dla niego miejsca.
W prawej ręce dzierżył srebrny pistolet, dopiero wtedy zrozumiałam, o co mu chodziło. Przełknęłam głośno ślinę. Przygniótł mnie całą siłą do konara urodziwego drzewa i przyłożył spluwę pod żebra.
– To nie będzie dla mnie karą, Tay – wycedziłam z trudem. Zdecydowanie przypakował przez te trzy lata. – To będzie dla mnie wybawieniem. W końcu nie będę stanowić żadnego zagrożenia. A ty nie osiągniesz tego, co zamierzałeś. To nic nie da. A chcesz, bym poczuła to samo co ty, kiedy zmarli nasi przyjaciele. Chcesz zemsty. Jedynie przybędzie ci kolejny punkt do listy rzeczy leżących na sumieniu. I tak się tym nie przejmiesz, wierzysz, że to zawsze ty masz rację. – Dziwiłam się, że mówię z takim opanowaniem, kiedy to wnętrzności niemal podjeżdżają mi pod samo gardło, zaś oczy zaszły mgłą z łez, których wcale nie chciałam u siebie widzieć. Są oznaką złamania.
Przestał na mnie napierać. Odsunął się na metr.
– Szukasz powodu, przez który tak podle się czujesz, ale bynajmniej nie ja nim jestem. No dalej, zastrzel mnie – skinęłam na niego.
Podniósł broń i wymierzył prosto między moje oczy. Dobry wybór, ktoś go musiał w tym poinstruować, bo w paintballu nie miał zbyt dobrego cela. Usłyszałam szczęk odblokowywanego spustu.
– Nie zrobisz tego. Jesteś zbyt słaby, by nie popełnić potem żadnego błędu. Nie znajdziesz w tym żadnego wytłumaczenia. Tak naprawdę tego nie chcesz. Nie potrafisz nawet nacisnąć tego pieprzonego spustu. No dalej, póki masz adrenalinę we krwi. Smutne jest to, że znam twoje możliwości o wiele bardziej, niż ty sam.
– Kurwa! – krzyknął, ruszając w moja stronę. Wciąż trzymał mnie na muszce. – Przestań!
Poczułam ukłucie w serce, jakby została wbita we nie ostra igła.
– Twierdzisz, że znasz mnie lepiej. Powiesz, czy znasz mój ulubiony kolor?
Szarpnął mnie za włosy do tyłu, co i tak nie powstrzymało mnie przed szyderczym uśmiechnięciem mu się prosto w twarz i splunięciem na tę zdruzgotaną, bo już nie zacięta, buźkę.
– Bordo – odpowiedział krótko.
Pokręciłam głową, na co wzmocnił uścisk. Syknęłam.
– Granat. – To było ostatnie, co udało mi się powiedzieć.
Przed oczami zatańczyły mi mroczki. Osunęłam się na kolana. Moje bezwładne ciało opadło na grunt, który właśnie przestałam czuć pod stopami. Czy to koniec? Zrobił to? A gdzie odgłos wystrzału?
Cisza… Głucha i denerwująca cisza.


Zaczęło się od bólu głowy, stopniowo przechodził wzdłuż kręgosłupa, nie omijając żadnej części ciała, a kończył się na palcach u stóp. Ścierpło mi właściwie wszystko, a najbardziej tyłek. Spróbowałam poruszyć palcem wskazującym, lecz ani drgnął.
Powoli otworzyłam powieki, chyba nie było części ciała, która by mnie teraz nie bolała. Oślepiło mnie nieznane źródło światła, zamrugałam kilka razy, by przyzwyczaić się do lampki skierowanej wprost w moją twarz.
Rozejrzałam się wkoło, wciąż odczuwałam pulsujący i palący mięśnie od środka ból. Siedziałam na drewnianym krześle – jego oparcie wbijało się pod moje łopatki. Byłam w jakimś magazynie, wnioskując po dużej hali, w jakiej obecnie siedzę, oraz po wysokich oknach z gdzieniegdzie wybitymi szybami.
Kurz, unoszący się w powietrzu, zaczął nieprzyjemnie drażnić moje wrażliwe drogi oddechowe. Zaswędział mnie nos. Spróbowałam podrapać się w niego, lecz spotkałam się z niebywale mocnym oporem. Przeniosłam wzrok w dół. To, co ujrzałam, wprawiło mnie w niepokój.
Jak udało mu się zdobyć prawdziwy kaftan bezpieczeństwa, to nie wiem, ale jestem wściekła, jak nigdy. Myślałam, że obejdzie się bez takich środków. Przekroczył granicę, i to stanowczo. Zaczęłam się szarpać jak szalona, wierzgać we wszystkie możliwe strony jak małe dziecko. Cicho liczyłam na to, że może źle zapiął któreś z zapięć.
 – To dla bezpieczeństwa. – Najpierw usłyszałam głos Taya, a dopiero potem ujrzałam jego postać wyłaniającą się z mroku.
Już nie miał na sobie koszulki, zamiast niej przyodział szmaragdową bluzę, w której tak często lubiłam paradować w jego domu. Każdemu krokowi towarzyszyła spadająca kropla z nieszczelnej, zardzewiałej rury po drugiej stronie pomieszczenia.
– Bardziej mojego czy twojego? – parsknęłam, ostatni raz próbując wyswobodzić się z mojego koszmaru.
Nienawidziłam, kiedy w szpitalu wpakowywali mnie w to cholerstwo i zamykali w ciemnicy na kilka godzin, bym sama zmierzyła się ze swoimi myślami.
– Naszego.
Odsunął krzesło po drugiej stronie biurka, na którym to stała ta denerwująca lampa. Dziwne, że jakoś wcześniej nie zauważyłam tego mebla, choć stał tuż przede mną.
– Możesz skierować tę lampkę gdzie indziej? Czuję się jak na policyjnym przesłuchaniu – mruknęłam i opadłam na oparcie.
– No i bardzo dobrze. Chcę ci zadać kilka pytań. – Mimo to przechylił główkę oświetlenia w dół.
Wyciągnęłam szyję, żeby móc obserwować jego dalsze poczynania. Na blacie wylądowała jakaś książka. Blondyn spojrzał na mnie ukradkiem z zaciętością wymalowaną w tęczówkach. Miałam wrażenie, jakby siedziała przede mną zupełnie obca osoba, a nie persona, z którą dzielę ogrom wspomnień.
Przewrócił kilka stron książki.
– Na pozór zwyczajny dziennik. Codzienne zapiski z życia Nicki Rauch. Nic ciekawego. Ale – posłał mi swój rozbrajający uśmiech wraz z palcem wskazującym w górze – gdy przejdzie się do końca i odbije słowa w lustrze, ujrzy się zapiski zupełnie innym charakterem pisma, inna osoba prowadziła tą część dziennika. Znała ciebie i szczerze żywiła do ciebie nienawiść.
– Skąd to masz?
– Powiedzmy, że postarała się o to, by to znalazło się w moich rękach. Te notatki pozwoliły mi zrozumieć twoją naturę i postępowanie. Wreszcie udało mi się złożyć rozsypankę do kupy. – Zamknął moje osobiste przemyślenia, po czym rozsiadł się wygodnie, kładąc nogi na stół. – Twój lekarz postawił błędną diagnozę, Nicka. Ty nie jesteś schizofreniczką, ty masz zaawansowane stadium rozdwojenia jaźni. – Mówiąc to, w jego tonie pojawiła się nuta podziwu z czymś, czego nie potrafiłam określić. Może był to zachwyt, nie mam pojęcia.
– Nie mogłeś sam do tego dojść – odparłam cicho, zmarszczyłam brwi, gorączkowo się nad tym zastanawiając.
– W historii medycyny jeszcze nie było takiego przypadku, że obie strony mają o sobie pojęcie. To fenomen, wiesz? Pierwszy taki przypadek, jesteś wyjątkiem. Długo zajęło mi dojście do tego, ale w końcu się udało. A twój lekarz popełnił błąd, bo nie zagłębiał się bardziej w twoją psychikę. Schizofrenia jest bardzo podobna do posiadania dwóch osobowości, ale między nimi jest drobna różnica. Niestety, ten „specjalista” jej nie dostrzegł, przez co powstał ten błąd w kartotece, leczeniu i ta złudna nadzieja, że udało im się ciebie wyleczyć.
Źródło takich informacji było tylko jedno. Ta diagnoza była wystawiona, kiedy on uciekł z kraju. Nie mógł o tym widzieć, bo przecież nie było go tutaj. A to oznacza, że pomogła mu jedna osoba. Er.
– Masz świadomość tego, że w każdej chwili mogę pozbyć się tego kaftanu, prawda? – zagadnęłam, by zyskać nieco na czasie.
Zdjął nogi z blatu i przyjrzał mi się uważnie.
– Niby jak? – zapytał podejrzliwie.
Przesunęłam stopami krzesło do przodu na tyle, ile byłam w stanie.
– Stara sztuczka. Wystarczy, że wybije się bark. – Ponownie zaczęłam się szarpać, tym razem o wiele bardziej energicznie. – O, właśnie tak – dopowiedziałam, gdy oboje usłyszeliśmy charakterystyczne strzyknięcie. Wykonałam kilka wyuczonych na pamięć ruchów. Wyswobodziłam się do końca. – I po sprawie.
Rzuciłam specjalistyczne ubranie na podłogę, po czym  zabrałam się za nastawianie lewej kości. Syknęłam tylko na końcu, wykonując powolne, okrężne ruchy.
Niespodziewanie oczy zaszły mi mgłą. W tym momencie wiedziałam, że nie szykuje się nic dobrego. Poprzednim razem, kiedy wystąpiło takie zjawisko, wybuchł pożar w szkole. Er miała rację, mój czas minął.
Teraz ona nadchodzi. W końcu Tay chciał z nią rozmawiać. Nie wiedział, czego pragnie. Będzie tego żałował, a ona go nie oszczędzi. Nie ma tego w zwyczaju, woli działać powoli i skutecznie.

~
Adeline. – Kamień Pomorski coś mi ta nazwa mówi... Ach tak! Tam mieszka Matt Olech (taki tam Youtuber, którego strasznie lubię). Po prostu lubię zadawać pytania i patrzeć na reakcję ludzie, to w jakiś sposób mnie interesuje. Cały ich tok myślenia, to, jak postąpią dalej i co powiedzą. Fascynują mnie te wszystkie zachowania i czasami nie wychodzi mi to na dobre, ale wciąż to uwielbiam. Więc raczej trudno byłoby mi z tego zrezygnować. Niektórzy ludzie unikają tej prawdy, zaś niektórzy właśnie za nią cenią innych. Każdy czasami jest takim wrzodem i trzeba się do tego przyzwyczaić. Tak działa mechanizm ludzki, także trzeba sobie z nim jakoś radzić. Nie oszukujmy się, Nicka powinna wiele rzeczy zrobić. Ale to właśnie pokazuje, jacy niektórzy są. Ona właściwie sama nie wie, co będzie lepszym rozwiązaniem. Gubi się już we własnych realiach, zupełnie jak ja. Dobrze, że udało mi się go tutaj mniej więcej takim przedstawić, ja też właśnie za to go ubóstwiam. Ano Tay jest tutaj, macha właśnie spluwą do Ciebie na dobry wieczór. I Billa też wyobrażasz sobie czasem w blond włosach (tak mi kiedyś powiedziałaś, z tego, co pamiętam), więc ja naprawdę nie wiem, od czego to już zależy. Te jego pięć minut było i minęło z wiatrem. Przyznaję, sporo napisałaś no i jestem pełna podziwu. Nie czytałam i nie mam zamiaru, to nie historie dla mnie. A jeśli zadba i o to, żeby te rany nigdy nie powstały? Zadziwiające, że jesteś kolejną osobą, która wierzy o wiele bardziej w moje możliwości, niż ja sama, i tą, która jest teraz tak daleko. Nic tym nie zyskam, wiem, ale czasami lubię się tak wygadać.
Marta Rys – Racja, poprzedni rozdział był znacznie lżejszy od poprzednich, zaś ten jest w mojej top trójce. Może i jesteś mega nieogarem, ale właśnie za to Cię tak bardzo lubię. Może i wiesz, teraz już masz pewność i cóż, co będzie dalej wiem tylko ja, ale niedługo i Wy się o tym przekonacie. Mnie też w ładną pogodę się nic nie chce, ale jest pochmurnie i ten rozdział pisany w poniedziałek i we wtorek idealnie komponuje się w taką aranżację.
Pauliś – Pierwszy raz spotykam się z określeniem, że moja historia jest thrillerem, ale jakby się tak zastanowić, to jest i też z lekka kryminałem. Może i mogła, dla mnie i tak jest już tutaj zastawione dużo zagadek umysłowych dla czytelnika. Nie chciałam pisać czegoś powtarzalnego, mam własny sposób na to opowiadanie i tak też je prowadzę. Unikalnie. Tay, stworzyłam go jako postać, która jest czarnym charakterem, prawda? A tak naprawdę jest dobry, pociąga go chora fascynacja, ale w swój sposób chciałby pomóc Nice, szkoda, że nie zna tak dobrze zasad tej gry. Dziękuję Ci za takie słowa, są niezwykle budujące i to właśnie o Twoim komentarzu myślałam, tworząc trzydziesty piąty rozdział. Pomysł na nowego bloga już mam i myślę, że może przykuć uwagę.
Noelle Kaulitz – Myślę, że każdy umierający pisze bądź mówi motywujące rzeczy. To chyba tym już nie będziesz aż tak zadowolona. Cóż, Kaulitz myśli, że ma jeszcze sporo czasu, nawet nie wie w jak wielkim błędzie jest. Jesteś pewna, że to uczucie kiełkuje tylko w Billu? Ucieka... Tak, fakt, ucieka. Przy epilogu napisz mi, jak według Ciebie powinno się to skończyć. Przecież nigdy się nie kończy? Cały czas będziesz miała go w pamięci, ja nie zamierzam go usuwać, także cały czas będzie do Waszej dyspozycji.
unnecessary – Wiesz, że strasznie nie przepadam za swoim imieniem? Nienawidzę go. Cóż, akurat na to nie mam jakiegoś wybitne dobrego wytłumaczenia. Nadzieja matką głupich, jak to niektórzy powiadają. Ja wierzę, że taka jestem. Tak, sama jestem czytelnikiem, który lubi mieć rozwinięcie, jakoś łatwiej mi się wczuć w daną sytuację tudzież postać. Jak dla mnie warto, może jeszcze nie teraz, ale za jakiś czas z pewnością tak. Sama się waham w przeróżnych sytuacjach i już nie wiem, czy postępuję słusznie... Serce nigdy nie idzie w parze w umysłem, tak jest od zarania dziejów. Mnie też, wiesz? Nie jest powiedziane to wprost, ale da się wyczuć to między wierszami. Może dlatego, że jestem smutna oraz przybita od dłuższego czasu. Zakochanie, piękne uczucie, aczkolwiek w niektórych przypadkach bardzo niebezpieczne. 

3 komentarze:

  1. Miałam w ogóle nic nie napisać, bo nie byłam w stanie. Tak po prostu. Ale należy ci się rewanż za mój rozdział.
    No tak, to było do przewidzenia. Er tak naprawdę nie istnieje. Chociaż, jak to mówił Dumbledore, "Oczywiście, że to się dzieje w twojej głowie, Harry. Ale czy to znaczy, że nie naprawdę?". Dla Nicki zapewne tak. Zastanawia mnie jeden fakt: co w tym wszystkim zrobił Nick? Musiał przecież wiedzieć, prawda? Chyba, że jego siostra zwyczajnie mu nie powiedziała. Tak, to jest najbardziej prawdopodobne. Mówiłam już, że Tay jest absolutnie niesamowity? Kurde, z nim mogłabym siedzieć w kaftanie nawet godzinami. Naprawdę. Swoją drogą, samemu wybić sobie bark, auć...
    Weny życzę i tak dalej.

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie zgadzam się z tobą - to nie prawda, że nasz gatunek ma zakodowany strach przed nieznanym. To jest wina wychowania. Zauważ, że nie wszyscy boją się nieznanego, ale jeśli rodzice się boją to i ich dzieci będą się bały. Ten strach jest przekazywany z pokolenia na pokolenie, ale nie sądzę, żeby wynikał z cechy naszego gatunku. Po prostu jeśli człowiek się sparzy to później boi się, że to stanie się ponownie i podświadomie przekazuje ten lęk swoim dzieciom.
    To opowiadanie przybiera coraz bardziej schizofrenicznych kształtów. Taką diagnozę postawiłam, gdy dotarłam do fragmentu, kiedy Nicka dostrzega drugą osobę na odbiciu szyby. Swoją drogą scena z magazynu przypomniała mi scenę z feelings smother, kiedy India została porwana i niechętnie muszę przyznać, że poradziłaś sobie z nią dużo lepiej niż ja.
    Ściskam mocno.

    OdpowiedzUsuń
  3. Wszystko zaczyna laczyc sie w calosc :)

    OdpowiedzUsuń