30.
Czasami zastanawiam się, co ze mną musi
być nie tak, skoro na mojej drodze pojawiają się same nieszczęścia i dziwne
zbiegi okoliczności. Co takiego mam w sobie, że przyciągam serię tragicznych, i
dla siebie, i dla otoczenia, zdarzeń. Przecież źródło takiego typu nie może być
wieczne. Wszystko się kiedyś kończy, bez względu na to, jak może wyglądać z
zewnątrz, wewnątrz może być już kruche i spróchniałe.
Zaraz po pożarze placówki zaczęłam
interesować się tym bardziej. Szukałam przyczyny towarzyszącego mi pecha bądź,
jak kto woli, fatum. Natrafiłam na poszlaki, lecz zawsze zaprowadzały mnie w
kozi róg. Miałam ochotę poddać się – wszystko przemawiało przeciwko mnie – ale nie
zrobiłam tego. Gdzieś tam w środku wierzyłam, że jestem blisko.
Na kilka dni tak pochłonęło mnie to
zajęcie, iż nie zawracałam na wszystko inne, co się wokół działo, uwagi. Jakbym
liczyła się tylko ja i cel, który był już na wyciągnięcie ręki, choć za każdym
razem uciekał, spłoszony, że odkryję coś, czego nie powinnam wiedzieć. Nie
musiałam jeść, nie musiałam pić, nie chodziłam do szkoły (czego i tak nie
mogłam robić), praktycznie siedziałam w pokoju z książkami, o które poprosiłam
Nicka, by przyniósł mi je z biblioteki. Nie musiałam z nikim rozmawiać –
najzwyczajniej nie odczuwałam takiej potrzeby.
I choć brat powtarzał mi, że za dużo
wymagam od siebie, że przeciążam aż nazbyt swój organizm, nie miałam ochoty go
słuchać. Byłam głęboko przekonana do swoich wierzeń i byłam gotowa poświęcić
wszystko, aby w końcu znaleźć właściwą przyczynę, dlaczego tak się dzieje.
Gdy byłam już prawie przy znalezieniu
konkretnej odpowiedzi, organizm zawiódł i dobitnie oznajmił mi, że co za dużo,
to niezdrowo, odmawiając posłuszeństwa przez brak snu, energii życiowej oraz
sił witalnych, poprzez impulsy zwane drgawkami wprawiające moje bezwładne ciało
w konwulsje, po czym zemdlałam. Cyk! Światło zgasło, pogrążyłam się w ciemności
wraz z towarzyszącą nieustannie głuchą ciszą. Na jakiś czas pozostawałam pod
obserwacją lekarzy, lecz szybko wróciłam do domowego azylu.
Odłożyłam na bok chęć znalezienia źródła
pecha, by móc zająć się innymi, ważniejszymi i bardziej przyziemnymi sprawami.
Jak wyzdrowienie, na przykład.
Co ciekawe, nie czuję potrzeby, by
ponownie brać się za to dochodzenia. Najwyraźniej coś ewidentnie nie chce, bym
znała prawdziwy powód. Może wierzę, że kiedyś odpowiedź sama mi się ukaże? Nie
wiem. Wiem tylko jedno – to z pewnością nie chciało, bym dowiedziała się o tym
wtedy i w taki sposób.
Jak bardzo niepokoiła mnie chęć, a
właściwie żądza dążenia do dawno upragnionego celu, tak mój psychiatra był
zdumiony, a także zachwycony, że znalazłam sobie jakieś „hobby”, jak to często
miewał w zwyczaju nazywać. Ja bym to określiła bardziej mianem obłędu. Nie
traktował tego jako mocno przesadzoną obsesję, on brał to zupełnie na poważnie.
W niektórych momentach zaczęło mnie to
przerażać, jakby to on był tym świrniętym, a nie ja. Jakby to on potrzebował
pomocy specjalisty i stałej opieki. Tak, czasami, a wręcz nierzadko, miałam
swojego lekarza za obłąkanego.
Oczywiście tłumaczyłam to sobie na wiele
sposobów, byle nie zastanawiać się nad tym zbyt długo, bowiem mogło się to źle
skończyć. A to znowu kłócił się z żoną, a dodatkowo jego matka była znów po jej
stronie; a to po raz kolejny uznał moje życie za ciekawsze od własnego. Ale
moim najlepszym i najwiarygodniejszym wytłumaczeniem było to, iż zbyt dużo
czasu poświęca na rozmowy z pacjentami, że zbyt długo już siedzi w tej
dziedzinie, i sam zaczyna powoli wariować. Nie potrafi określić, co jest
rzeczywistością, a co nie.
Najzabawniejsze wydawało mi się, że robi
ze mnie jeszcze większą świruskę niż naprawdę byłam. Wmawiał coś, o czym nigdy
przedtem nie słyszałam. Za to chyba go najbardziej znienawidziłam. Wciskał mi
kłamstwo w usta, opowiadał, co musiało się rzeczywiście wydarzyć. Mącił w
głowie, stosował niedopowiedzenia, robił
ze mnie kogoś, kim nie byłam, udowadniał, że jestem gorsza, potępiał mnie.
A tak naprawdę nie miał o niczym zielonego
pojęcia. Cieszyłam się, gdy zakończył terapie i oznajmił, że jestem zdrowa. Nie
zniosłabym jego gadek na temat chorób psychicznych u tak młodych osób. Nie
wybaczyłam rodzicom, że się na to wszystko zgodzili, choć nie mieli w tej
kwestii za wiele do powiedzenia. Po prostu od razu oddali mnie do wariatkowa.
Nie raz miałam ochotę udusić psychiatrę gołymi rękoma i patrzeć, jak powoli
umiera, ale zawsze powstrzymywały mnie pasy na przegubach, kostkach oraz w
pasie.
Ulga, jaką odczułam po opuszczeniu na
zawsze ośrodka dla takich jak ja, była – wciąż jest – nie do opisania. Miałam,
a nawet dalej mam, nadzieję, że nie będę musiała tam wracać. Miałam dość
traktowania jak jakiegoś odmieńca, psychopatę czy Bóg wie kogo jeszcze. Nie
wspominając o wszechobecnym odorze moczu, prochów i mydła.
Znienawidziłam doktora Leina Heilera za
to, że wmawiał mi, jaka jestem, kim jestem. Usiłował wzbudzić we mnie poczucie
winy. Robiłam wszystko, by w końcu dał mi spokój. I po jakimś czasie udało mi
się go przekonać. Wypisał mnie. Oboje byliśmy z tego powodu szczęśliwi, lecz
każde z nas miało na to zjawisko inną teorię. Nie trzeba mówić, czyja była
słuszna, to chyba oczywiste.
Za każdym razem, gdy wracam myślami do
godzin spędzonych w towarzystwie szatyna, przypominam sobie, co mnie wtedy
najbardziej denerwowało. Apogeum irytacji osiągałam, kiedy wyciągał arkusz
czystych kartek wraz z czarnym długopisem, po czym zaczynał coś szybko notować.
Nie dane mi było dowiedzieć się, co takiego zostało spisane na tych kartkach i jakoś
zbytnio się tym nie przejmowałam. Pewnie to, co zwykle: że widzi postępy, że
leki działają, że ona już nie
istnieje, że w nią nie wierzę i w
rezultacie, że jestem wyleczona. W młodym ciele zdrowy duch, czy jakoś tak.
Dziwiło mnie tylko to, iż dostałam
kartotekę z przebiegiem terapii we własne ręce. Zdawało mi się, że kartoteki
leczonych są ważnymi dokumentami i raczej zostają w placówce, gdzie są uważnie
strzeżone. Cóż, myliłam się, najwyraźniej w Niemczech było inaczej.
Od razu przekazałam teczkę Dominickowi,
gdyż to jemu najbardziej ufałam. To on mnie codziennie odwiedzał, to on wierzył
w to, co mówię, to on był mi najbliższy, nigdy się na nim nie zawiodłam. Mogłam
na niego liczyć, cokolwiek by się stało.
Następnego dnia powiedział mi, że pozbył
się jej raz na zawsze. Wierzyłam mu, w
końcu on jedyny ufał mi bezgranicznie. Jak się okazało cztery dni temu, nie
ukrył jej aż tak dobrze, jak mówił. Pozwolił, bym ponownie poczuła się jak kiedyś.
Najprościej byłoby obarczyć go odpowiedzialnością
za wszystko, ale to nie sprawi, że Tay zniknie, choć uparcie chciałam w to uwierzyć.
Nie mam pojęcia, jak zmierzyć się z tym, co mnie czeka, jak postępować, czego
posłuchać, komu wierzyć na słowo. Czuję, że powoli gubię się we wszystkim.
Po czyjej stronie będzie racja? Kto wygra
to starcie? Co usłyszę od Taya? Co chce tym udowodnić?
Od czasu do czasu układałam w głowie
rozmowy z nim, najczęściej tuż po jego wyjeździe. Wyobrażałam sobie, iż mnie
zrozumie, wysłucha do końca, postawi się w mojej sytuacji i wybaczy, choć nie
miałam pojęcia co. W niedzielę wieczorem zrozumiałam, iż tak nie będzie. On już
nie jest chłopakiem, którego znałam. Zmienił się. Wcześniej nie był wobec mnie
taki oschły ani krytyczny, potrafił patrzeć obiektywnie i dostrzegać dwie
strony medalu. Chyba najważniejsze w tym wszystkim było to, że nie jest moim
przyjacielem. Teraz go nie znam, nie wiem, kim się stał i co w nim drzemie.
Jest nieokiełznany i niebezpieczny.
Gdzie podział się słodki urwis z
szelmowskim uśmiechem, który przeważnie potrafił poprawić mi humor? Kiedyś
stanąłby na rzęsach, by ujrzeć mój uśmiech, teraz nie wezbrałby w sobie tyle
poświęcenia. Nie stać go na to, akurat to doskonale widać. Nie zależy mu na
mnie, ta myśl uderzyła we mnie jak gorąco buchające z ogromnego ogniska na
obozie.
Panicznie obawiałam się tego, o co zechce
zapytać, kiedy spotkamy się przy starej bazie. Po całym ciele rozeszła się
gęsia skórka, zaś od środka wypełniało mnie przeraźliwie kłujące zimno.
Jak mogłam przyjaźnić się z takim
człowiekiem? Był tchórzem. Co ja w nim takiego widziałam? Zostawił mnie z
problemem, a sam zaszył się na jakiś czas, by uniknąć kary. Myślałam, że
jesteśmy paczką. Myślałam, że nic nie zdoła nas rozdzielić. Byliśmy przecież
przyjaciółmi.
Jakże byłam naiwna. Wykorzystał mnie – nas
– i moje – nasze – zaufanie, był parszywy. Jak mogłam tego wcześniej nie zauważyć?
Jeszcze przed śmiercią Lorein oraz Jamie’ego zaczął zachowywać się podejrzenie,
jak nie on. Coś musiało się wtedy wydarzyć. Nie powiedział nam o tym, czyli
złamał jedną z zasad, jakie panowały między naszą czwórką. A skoro złamał tę zasadę, to mógł robić to o wiele częściej.
Co, jeśli w ogóle nie znaliśmy Taya? Co,
jeśli nie był tym, za którego się podawał?
Łzy stanęły mi w oczach, zamazując tym
samym pole widzenia. Żadna z gorących kropel nie spłynęła po bladym policzku.
Byłam pogrążona w transie, z którego niekoniecznie chciałam być wyrwana.
Z chwilowego (a może nie?) letargu wyrwało
mnie nieśmiałe pukanie do drzwi. Chciałam otrzeć łzy i zabrać głos, lecz ciało odmówiło
posłuszeństwa, zmusiwszy, bym siedziała w bezruchu i czekała.
Po chwili uchyliły się, skrzypiąc cicho.
Głos Nicka zdawał się dochodzić zza ściany.
– O, tu jesteś. Szukam cię i szukam.
Zniknęłaś na więcej niż dziesięć minut, Nicka – zauważył, podchodząc bliżej,
uprzednio omijając dziurę w podłodze (wciąż nie mam pomysłu, co z nią zrobić). –
Kaulitzowie są już gotowi, widzę, że ty też. Chodź na dół, bo trochę wam to
zajmie.
Podniosłam na niego wzrok. Uśmiechał się
do mnie ciepło. Język ugrzęzł mi w gardle, nie mogłam wydobyć z siebie choćby
najcichszego mruknięcia. Nick, zauważywszy dziwne zachowanie z mojej strony,
podszedł jeszcze bliżej, a dostrzegając łzy, przytulił mnie mocno do siebie.
Wystarczyło jedno spojrzenie, by wiedział, o kim i o czym rozmyślam. Od
dzieciństwa tak było.
– Wszystko będzie dobrze, słyszysz? Tay
drugi raz cię nie skrzywdzi, podejrzewam, iż bliźniacy uważają podobnie. Masz
nas, nie damy ci upaść. Nie tknie cię, damy sobie radę. Tak jak zawsze. –
Chwycił mnie delikatnie za skostniałą z wewnętrznego zimna rękę, po czym powoli
wyprowadził z pokoju. – W dwójce siła, a w czwórce to już w ogóle. No już, nie
garbimy się, tylko zasuwamy do ogrodu.
– Co? – ocknęłam się nagle.
-– To, co słyszałaś. Zasuwaj na dół –
zaśmiał się, pchając mnie w stronę schodów.
…
Nie sądziłam, że wykonując nudne ogrodowe
prace, można się trochę rozluźnić. Po pierwsze, jestem pod ogromnym wrażeniem,
iż udało się Nickowi nakłonić bliźniaków do pracy, to dość imponujące, jeśli
wiesz, jacy chętni są do takiego typu zadań.
Ale nie powiem, żeby malowanie altanki,
pergoli, czy co to tam jest było interesujące. Zastanawiam się, czy rodzice
naprawdę zlecili nam, czyli Nickowi i mnie, pomalowanie tego czegoś, czy Nick
wymyślił to na poczekaniu, widząc naszą trójkę leżącą na kanapie do góry
brzuchem i oglądającą kolejny odmóżdżający program telewizyjny
Malowaliśmy w ciszy, lecz wiedziałam, że
zaraz zostanie ona przerwana przez Kaulitza. Zauważyłam, że jak chce cos to
powiedzieć, to najpierw mruży nieznacznie lewe oko.
– Zagrajmy w „co by było, gdyby” –
zaproponował i wytarł ręce w spodnie Lukasa, ojca, które zapożyczył od
Starszego.
– No dobra – zgodziłam się z ociąganiem. –
Bill?
– Tak, tak, grajcie. – Pokiwał energicznie
głową, zbyt energicznie, choć ręce zaczęły opadać mu z sił. A pracowaliśmy
zaledwie dwadzieścia minut.
Uśmiechnęłam się pod nosem, mięśni to on
za dużych nie ma, jeśli w ogóle ma. Zeszłam na chwilę z drabiny, by zamoczyć
pędzel w farbie.
Zatrzymałam się w pół kroku. A jeśli
spytają się o coś, o czym nie mam ochoty rozmawiać? I zauważą, że coś ze mną
jest nie tak? Cholera, ja jednak nie chcę w to grać.
Posłałam ukradkowe spojrzenie w stronę
Toma. Nie wydaje mi się, żeby mi teraz odpuścił. Fuck, w co ja się znowu
wpakowałam. I znowu z Kaulitzem.
Zaklnęłam cicho pod nosem, zanurzając
pędzel w wiadrze wypełnionym brązowo-rudawą substancją. Uspokój się, przecież
nie musi cię pytać o jakieś życiowe sprawy. To tylko kolejna z denerwujących
gierek Kaulitza, nic więcej. Trzymaj się jak najbliżej prawdy i dawaj zdawkowe,
krótkie i nic nie mówiące odpowiedzi, a będzie dobrze.
Ponownie wspięłam się na drabinę. Ale czy
to nie jest unikanie szczerości? Co się z tobą dzieje, Rauch? Przyjaciele się
tak nie zachowują, skarciłam siebie w myślach. Oni nic mi nie mogą zrobić. Im
mniej o mnie wiedzą, tym lepiej dla nich. Tak, to jest najlepsze rozwiązanie.
Jestem gotowa.
– Tom, zaczynaj – ponagliłam, malując
dalej. Coś mi się wydaje, że dzisiaj nie damy rady tego skończyć.
– Nie, damy mają pierwszeństwo –
zasalutował, brudząc tym samym połowę czoła. Potarł wierzchem dłoni głowę, by
pozbyć się klejących kropel, lecz zamiast tego, pogorszył sprawę – rozmazał je.
Przewróciłam oczami, po czym oparłam się
łokciem o biodro, mówiąc:
– Damą nie jestem. Zaczynaj – zachęciłam go.
Odwróciłam się w stronę Billa. – Ej, nie śpimy.
Oderwał oczy od moich stóp, a zaraz potem
zabrał się za dalszą pracę. Nad czymś intensywnie myśli, żyła na szyi jakoś dzisiaj jest mało dyskretna.
– Co by było, gdybyś… – zaczął Tom,
marszcząc brwi. – O! Co by było, gdybyś nas nie znała?
Wlepił we mnie oczy pełne zaciekawienia.
Zaskoczył mnie, liczyłam na bardziej
absurdalne pytania, a tu proszę, jednak nie. Przygryzłam górną wargę.
Powiedzieć mu dłuższą czy skróconą wersję? Znając go, to i tak będzie
dopytywał. Lepiej opowiedzieć obszernie i mieć to z głowy.
– Wydaje mi się, że wciąż toczyłaby się
zimna wojna między mną a resztą świata. Z czego nie robiłabym sobie sprawy.
Dyrektorka nienawidziłaby mnie trochę mniej. Prawdopodobnie życie toczyłoby się
dalej, a ja z każdym dniem zastanawiałbym się, co muszę zrobić, by ktoś
wreszcie ujrzał we mnie inną Nickę Rauch, niż tą, którą wszyscy znają z
hamburskich plotek. Nie poznałabym wartościowych ludzi, którzy naprawdę zaczęli
mnie lubić. Siedziałabym całymi dniami w pokoju i nic nie robiła. Nie, wróć.
Kończyłabym mapę Hamburga na suficie. Generalnie nic by się nie zmieniło.
Byłaby ciemność wokół mnie. A wy… - urwałam, nie potrafiąc dobrać odpowiednich
słów, ale też, by zaczerpnąć trochę powietrza. Milczałam przez kilka sekund, po
czym zabrałam zachrypnięty głos. – Wy wnieśliście światło. Pokazaliście inny
skrawek świata, jaki postrzegałam. Daliście mi do zrozumienia, że nie wszyscy
są tacy sami. Zaufaliście, co nie zdarza się często. Nikt, prócz Nicka, Jamie’ego,
Taya i Lorein, tego wcześniej nie zrobił. Dzięki wam coś się we mnie zmieniło,
tylko nie wiem do końca co. Gdybym was nie poznała, nie byłabym taka jak teraz.
Wciąż bałabym się ludzi – skończyłam. Przechyliłam głowę, by widzieć Kaulitza.
Jego mina była bezcenna. Uniosłam dumnie kąciki ust. – Zaskoczony, co?
Miałam ochotę dodać coś jeszcze, rozwinąć
wypowiedź. W końcu otworzyć się na nich bardziej. Lecz coś nie pozwalało mi
kontynuować wywodu. Jakby niewidzialna bariera oddzieliła mnie i ich. Każde
słowo grzęzło w gardle, przez co nie dokończyłam tego, jak chciałam, choć
musiałam dodać coś bardzo ważnego. Przynajmniej dla mnie.
– Dosyć – przyznał. – Twoja kolej.
Zastanowiłam się przez moment, co tak w
głębi serca chciałam się od niego dowiedzieć. Jak zwykle w takich momentach,
nic nie przychodziło mi do głowy. Kompletna pustka. Typowe.
– Czekaj, coś mi tu nie pasuje –
zorientowałam się, przerywając na chwilę pracę. – Jak leci kolejka? Bo trochę
się pogubiłam.
Zerknęłam na Toma lekko zmieszana, zapewne
moja mina nie jest zbytnio inteligentna.
– No, ja zadaję pytanie tobie, ty mi,
potem ty Billowi i on tobie. – Wskazywał kolejność pędzlem, rozchlapując po
trawie farbę.
Miałam ochotę odpowiedzieć, że ta
kolejność nie ma sensu, ale w porę ugryzłam się w język i tylko pokręciłam z
dezaprobatą głową.
– Co by było, gdybyś mógł przenieść się w
czasie?
Wiem, pytanie na poziomie pięciolatka,
lecz jestem ciekawa, jak je zinterpretuje. W końcu to Kaulitz, z nim to
wszystko jest możliwe. Doszuka się w tym nie wiadomo czego i palnie coś, co
nigdy nie przyszłoby mi na myśl.
– Ale w przód czy wstecz?
– A to już twój wybór – odrzekłam, wzruszając
ramiona.
Niespodziewanie dał mi kuksańca w bok,
przez co straciłam równowagę na drabinie, co z kolei spowodowało, iż z impetem
runęłam na Billa.
Oboje przewróciliśmy się na miękką trawę,
zaś z naszej dwójki, na nieszczęście, ja zostałam oblana większą ilością
brązowej cieczy. Farba dostała się dosłownie wszędzie. Była nawet w moich
dziurkach od nosa.
Otarłam dłońmi oczy, by móc cokolwiek
widzieć, i usta, by wyrazić swoje oburzenie.
– Tom, do cholery, za co to było?! –
wyrzuciłam z siebie rozzłoszczona.
– Za niejasne pytanie – odburknął, udając
obrażonego.
Posłałam mu mordercze spojrzenie, które
zaraz pochwycił.
– Ej, spójrz na to z innej strony. Nie
będziesz się musiała kąpać.
– Wybacz, ale to nie mi widać rzepy za
uszami i na szyi – odgryzłam się.
– Nie przejmuj się – przerwał nam Bill,
kiedy stał już pewnie na równych nogach i podawał mi dłoń, bym zrobiła to samo –
czasami miewa takie niespodziewane napady debilizmu i idiotyzmu w jednym.
Przyzwyczaj się, bo będzie to występować coraz częściej. – Nachylił się,
zniżając głos do szeptu. – Czasami idzie zwariować od tego. Jak małe dziecko.
– Co tam szepczecie między sobą? –
Wepchnął się pomiędzy nas gitarzysta.
– Ty to lepiej nie doszukuj się spisku przeciwko
sobie, tylko odpowiedz na pytanie – przypomniałam mu, związując włosy w ciasny
kok. Miejmy nadzieję, że farba potem ładnie zejdzie, bo nie zamierzam wyglądać
jak murzynek Bambo.
– A, faktycznie. Już, już. Daj mi chwilę.
– No jasne, nie śpiesz się. Przecież mamy
tyle czasu. Ale pamiętaj, że ośrodek dla ułomnych zamykają o osiemnastej.
Udałam ziewnięcie z przeciągnięciem.
– Gdybym mógł przenieść się w czasie do
wcześniejszych wydarzeń, zmieniłbym trochę przebieg historii, mimo że mogłoby
to spowodować niewyobrażalne skutki i katastrofy. A przede wszystkim, mogłoby
nigdy nie nadejść moje i Billa poczęcie, nad czym każdy by ubolewał. Zaś jeśli
chodzi o moje życie, to niczego bym nie zmienił. Podoba mi się takie, jakie
jest. Lecz gdybym mógł ujrzeć przyszłość, nie zdecydowałbym się na to. Nie chcę
wiedzieć, co będzie. Żyje się sekundą, jak to Bill – posłał bratu uśmiech,
który ten odwzajemnił – napisał w jednej z piosenek. Poza tym wolę żyć w
przekonaniu, że będę znakomity po kres dni – dodał na zakończenie, po czym
poprawił czapkę na czubku głowy.
– Nie mogłeś się powstrzymać, hm?
– Ale że co?- wydawał się nie wiedzieć, o
co mi chodzi.
Parsknęłam.
– Nic. – Zwróciłam się w stronę drugiego
chłopaka. – Bill, co by było, gdybyś nagle stracił głos?
– Przeżyłbym załamanie nerwowe –
odpowiedział zdawkowo, najwyraźniej znudzony grą.
– I…? – Próbowałam zachęcić go do
rozwinięcie wypowiedzi.
– I koniec Tokio Hotel – uzupełnił.
Coś dzisiaj jest nie w sosie, ale wierzyłam,
że zaraz mu przejdzie. Już nie raz widziałam go w takim humorze i zawsze po
kilku, kilkunastu minutach mu przechodziło. Ostatnio ma dużo na głowie, a
dodatkowo denerwuje się wydaniem dwóch płyt w tym samym terminie, który zbliża się wielkimi krokami.
Choć na pierwszy rzut oka tego nie widać,
to w środku jest kłębkiem nerwów, który nieustannie się kotłuje i wzburza.
Postanowiłam poobserwować go przez jakiś
czas, ale tak, by nie zdawał sobie z tego sprawy. Ktoś musi mieć na niego oko.
– Co by było, gdybyś mogła polecieć na
Marsa?
– Prawdopodobnie poleciałabym tam,
zabierając ze sobą Nicka. A gdyby dzieliło nas trzydzieści sekund od tej
planety, ułożylibyśmy triadę z palców i zaczęli śpiewać ulubioną piosenkę
Nicka.
Popatrzyłam na bliźniaków, którzy zdawali
się nie do końca rozumieć moją odpowiedź.
– Ej, chłopaki. Nie mówicie, że nie znacie
30 Second To Mars – zawiesiłam głos w niedowierzaniu.
Każdy powinien ich znać, prawda? Przecież
to jeden z klasków, no… Od nich zaczęło się moje jeżdżenie na koncerty.
Sentyment na całe życie.
Bliźniacy spojrzeli na siebie zakłopotani.
Czyli oni tak na serio? O matko, z kim ja się zadaję
– Jared Leto? Shannon Leto? – Przenosiłam wzrok
to z jednego, to z drugiego. – Nic wam nie mówię te imiona?
Zgodnie pokręcili głowami.
Opadłam z sił i oklapłam na trawie. Ręce
po prostu mi opadają. Jak można o nich nie słyszeć? Choć jedną piosenkę muszą
kojarzyć. Cokolwiek? Muszą coś o nich wiedzieć. Muszą.
– Dominick! – zawołałam. – Słyszałeś? Oni
Marsów nie znają! Porażka. Jak można? Ja się pytam, jak?
– Niech żałują! – odkrzyknął ze środka
domu, wychylając się przez okno na piętrze w łazience. – Ale spokojnie, póki
jestem, mają okazję się dokształcić. Na to nigdy nie jest za późno.
Czas płynął, a malowania wcale nie
ubywało. Wręcz miałam wrażenie, że jest go coraz więcej. Gra cały czas trwała.
Przez cały czas spokojnie balansowaliśmy na granicy umiarkowanie poważnych tematów
i tych bardziej lajtowych. Czasami padały pytania, na które nie dało się
normalnie odpowiedzieć, a czasami takie, w których każda odpowiedź była dobra. Co jakiś czas wybuchaliśmy gromkim śmiechem.
Przyszła kolej na to, by Kaulitz znów
zadał mi pytanie. Która to już kolejka? Dziesiąta?
– Co by było, gdybyś mogła wrócić do
Ameryki?
Przestałam wykonywać powierzone zadanie,
by upewnić się, że na pewno powiedział to, co usłyszałam. Niemożliwe. Nie mógł
się o to zapytać. Proszę. Błagam…
– Dobra, to może zmieńmy kraj – powiedział
Tom, dostrzegłszy moje zdenerwowanie. – Załóżmy, że mogłabyś wyjechać do
Hiszpanii, co byś zrobiła?
Wybałuszyłam oczy jeszcze bardziej. To
wydawało się jeszcze bardziej nieprawdopodobnie, niż pierwsza wersja tego
pytania. Bo przecież nic nie wiedzieli, prawda? No bo niby skąd? Nie, nikt
słowa nie pisnął na temat wyjazdu.
To musi być przypadek, kurwa. Czyta mi w
myślach, czy jak? Dlaczego wybrał akurat Hiszpanię? Nie miał innych,
piękniejszych krajów do wyboru? Trochę to przerażające.
Bill, Bill, szeptałam w myślach, weź coś
wymyśl. Powiedz, że to zbieg okoliczności.
Zdałam sobie sprawę, że przecież nikt,
prócz mnie, Nicka i rodziców, nie ma pojęcia o tym wyjeździe. Kamień spadł mi z
serca, lecz jedynie na ułamek sekundy. A co, jeśli Dominick im o wszystkim
powiedział?
– Wszyscy szeroki uśmiech, proszę – Nagle
pojawił się Nick, jakby znikąd. Pojawia się i znika, jak nauczyciel na
przerwach, gdy rozmawiasz na dość porąbane tematy. W dłoniach trzymał stary
polaroid.
~
Ka. – Tego to akurat można było się spodziewać. Możliwe, że ma chłopak bardzo nierówno pod sufitem, ale domu się nie wybiera, czyż nie? Jedno z tej dwójki z pewnością powinno siedzieć w psychiatryku. Powiedzmy sobie szczerze, żadne z nich nie jest normalne. Bój się, bój, bo może być ciekawie. A szkoda, bo prolog właściwie jest ważny. Jedno kliknięcie myszki i już będziesz pamiętać.
Sonia Szynldarewicz – Gdzie tam, do wyjaśnień to jeszcze daleka droga. Może dlatego, że Tobie samej podobają się tacy chłopacy? A dlaczegóż by nie? Umięśniony jest, przepakował tak "troszeczkę", ale skoro nie, to nie. Nie będę się wykłócać. No w końcu Tom do czegoś musi być, bo Bill za dobrze by się w tej kwestii nie sprawdził. Zobaczymy, zobaczymy.
Adeline. – I ta kropka nienawiści przy tym imieniu, jakim cudem dopiero teraz ją zauważyłam? Powiem tak, pierwszy opis pochodził ze snu i był taki, jak sobie Nicka zapamiętała Taya sprzed trzech lat, wtedy taki był. Teraz wydoroślał, zmężniał i przybrał masy. Ja kocham czarne charakter, pomyśleć tylko, co autorzy musza mieć w głowie, skoro takie tworzą. Dla mnie są one idealnym odzwierciedleniem tego, jak zachowujemy się, gdy coś nie idzie po naszej myśli. Inaczej bym nie potrafiła zacząć pisać rozdziału. Najpierw opisuję myśli, potem dopiero świat wokół i sytuacje. A jak dla mnie dialogi i czynności też są ważne, bo jak patrzę na swoje, to... Lepiej nic nie mówić. Uwielbiam tak skonstruowane zdania, choć mogą wydawać się dziwne. A skąd taka myśl, że ona im w ogóle cokolwiek powie? Tay zawsze pojawia się w odpowiednim momencie. Dostaniesz, kiedy ponownie się spotkają, lecz nie wprost.
Adrianna Katarzyna – Pierwsza myśl: nie podpisała się, wróci. Tak, Tom okazał się bohaterski, ale gdyby postał tak trochę dłużej, już nie byłby taki chętny do bójki. Ja Taya nienawidzę z całego serca, teraz zaczynam rozumieć, dlaczego Nicka się go tak obawia.
unnecessary – Na szczęście te najważniejsze zaliczenia już za mną i mogę się bardziej przyłożyć do pisania. Możliwe, że tak, akurat moje zdanie na temat polskiej muzyki wciąż się kształtuje, więc nie mam wyrobionej dokładnie opinii. I niech tak pozostanie, bo nie mam dobrych skojarzeń ze sformułowaniem "starsza siostra". Jak dla mnie jest to podły nastrój bądź stan otumanienia, czy też otępienia. A jednak różnica między nami jest duża, jesteś tylko o rok młodsza od mojej siostry, więc dzieli nas pięć lat. Nie mało, ale też nie dużo. Ja natomiast czuję się na starszą, niż w rzeczywistości jestem. I przez to czuję się dziwnie. Cóż, lubię taką formę myśli bohaterów – nie mam pojęcia dlaczego tak bardzo mi się to podoba. Co do drugiego, to lubię, gdy bohater ma stały kontakt z czytelnikiem, stąd te bezpośrednie zwroty do niego. Nie martw się, dosyć często czuję się tak samo. Trochę to przykre, ale i piękne na swój sposób. Nie, to nie przypadek. Tak naprawdę, gdyby chciał ją rozgryźć, zrobiłby to w zaskakująco szybkim tempie. Najwyraźniej woli wierzyć, że nie potrafi tego dokonać. Zaawansowany proces, powiadasz. Wystarczy spojrzeć na tekst piosenki przypiętej u góry rozdziału, by się co nie co więcej dowiedzieć. Nie, nie czytałam tej serii i nie zamierzam. Jakoś mnie do niej nie ciągnie. Może innym razem. Możliwe, że mają, ale to czysty przypadek.
Marta Rys – Cieszysz się z pewnego fragmentu, który napisałam z myślą o Tobie? Ja też ich shipuję, są uroczy. Wiem, wiem.
Następny rozdział – 03.06
Jestem pierwsza, huhu.
OdpowiedzUsuńNie wiem za bardzo, co napisać, mój mózg przypomina teraz rozmiękczoną gąbkę (choroba prionowa?!). Ten rozdział jest taki sympatyczny... Pomału odsłaniasz przeszłość Nicki, podoba mi się to. Nick jest, jak zawsze, cholernie kochany, tylko co Billa ugryzło?
A może on już wie?!
Ale i tak pewnie się mylę, to jest fajne w twoim pisaniu, że NICZEGO nie można przewidzieć.
Tak cholernie cię przepraszam, że tak krótko, ale mam jeszcze trochę roboty, poza tym dzisiaj też chodzę jak ćpun, więc przepraszam, nie napiszę więcej.
Ale przeczytałam i awwuję nad Tomem i Nickiem.
Nick, jeśli tam jesteś, wiedz, że jesteś ruchable 11/10.
Wplątywanie w opowiadanie cholernie seksownych, kochanych i niesamowitych w każdym względzie braci jest po prostu genialne.
Dużo
Życzę
Ci
Weny
I
Czasu
Zapełniam
Miejsce
Żeby
Był
Dłuższy
Komentarz.
I w ogóle jak zawsze słowo wsparcia: nigdy nie wątp w to, co robisz, bo robisz to doskonale i prędzej czy później zostanie to docenione.
Nie, to nie jest skopiowane z "magicznych i w kij głębokich cytatów" ;-;
I tak, kropka nienawiści jest z dedykacją dla ciebie ;D
UsuńSuper rozdział, taki trochę mroczny ;-) Coraz bardziej poznajemy Nickę, widzę. To bardzo dobrze, czym więcej jej poznamy, tym bliżej wyjaśnień (mam nadzieję). Co do tego, czy Tom umie czytać w myślach? Yyy... Oczywiście, to pewne! Dużo weny życzę :-*
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że zaliczyłaś zaliczenia :) Wiek to tylko cyferki - nie patrzę na to. Sorry, ale nie napisałaś, że w tekście piosenki są jakieś wskazówki, a ja się nie wgłębiałam. Swoją drogą ta piosenka była inspiracją do tego wątku?
OdpowiedzUsuńNa miejscu Nicki wzięłabym tą farbę i wylała Kaulitzowi na głowę. Albo się na niego rzuciła czy coś. Bill akurat ma tutaj rację - Tom chyba nie wyrósł z dziecięcych lat. Może to przez sławę, która spadła na niego dość szybko i nie pozwoliła, by to całe gówniarzenie przeszło w jakiś normalny stan.
Przyznam szczerze, że jestem trochę zawiedziona. Narobiłaś mi apetytu Billem i Nicką a tu dupa...
Ale wybaczam, bo jakżeby inaczej. Ściskam mocno i mam nadzieję, że uda mi się nie zniknąć do następnego odcinka.
niech ona będzie z Tomem! *-* Bill do niej jakoś nie pasuje ;-;
OdpowiedzUsuńŚwietnie piszesz czekam na następne rozdziały! :D
Nie anonimku! Ona będzie z Billem! Musi! <3
OdpowiedzUsuńJa to nie mogę nooooo, ona nie może wyjechać.
Wiem, często zmieniam zdanie,ale....No nie może, po prostu nie może.
Zabawa nadzwyczaj trafna, kocham w nią grać.
Nasz Billosiek nie w sosiku :c Coś podejrzewam, ze on może wie. A może oboje wiedzą?
Pierwszą częścią rozdziału sprawiłaś, że zaczełam się zastanawiać nad życiem. tak ogólnie i generalnie. Zawsze uważałam, że życie to kolejka górska - raz jest dobrze, raz źle i tak w kółko. Jednak to prawda, że istnieją ludzie, którym przytrafiają się same złe i przykre sytuacje (co samo w sobie bywa przykre) i tutaj nasuwa się pytanie: dlaczego tak jest? może Nicka ma racje, określając to coś jako fatum. Jednak .. gdyby rzeczywiście tak było, to wyczuwam brak sensu w przyjaźni z bliźniakami, bo oni akurat są bardzo pozytywnym bodźcem w jej życiu.
OdpowiedzUsuńOh, ja też nienawidzę psychiatrów, gdyż podobnie uważam, że są w stanie jeszcze bardziej zmącić nasze umysły i myśli, pogmatwać wszystkie sprawy jeszcze bardziej niż tak naprawdę pomieszane one są.
Natomiast jeśli chodzi o drugą połowę rozdziału nieco poprawiłaś mi humor. Wizja bliźniaków malujących altankę sama w sobie jest rozśmieszająca, nie mówiąc o tych sytuacjach, w których np Tom rozpryskuje wszędzie tą cudowną farbę xd. Jednak mój uśmiech zniknął tak szybko jak uśmiech Nicki po usłyszeniu pytania o Hiszpanii. Skąd Tom mógł to wiedzieć? Bo na pewno nie jest superbohaterem za którego się uważa i nie potrafi czytać w myślach. Na szczęście pojawil się Nick i uratowął dziewczynę od niewygodnego pytania. Brawa dla niego :D
Pozdrawiam, KBill
Tak pieknie pokazujesz ich zwykla codziennosc,ze czlowiek moze sie w tym zatracic :) przyjazn miedzy Kaulitzami a Nicka jest tak namacalna.
OdpowiedzUsuń