36.
Przyspieszony rytm serca, niemiarowy
oddech, nogi plączące się przy każdym ruchu, dłonie zaciśnięte w niemym proteście.
Tu-du. Tu-du. Tu-du.
Nie mam pojęcia, gdzie aktualnie się
znajduję. Wiem jedynie jedno – jego już tu nie ma. Uciekam w bezpieczne
miejsce, nie patrząc na to, co zostawiam za sobą. Ruinę czy może dzieło?
Jestem w szoku, z którego nie potrafię się
porządnie otrząsnąć. To takie obezwładniające uczucie, przy którym tracisz
kontakt z rzeczywistością. Wszystko zaczyna zlewać się w jeden rozmazany obraz.
Biegnę, a może idę, by nie zwracać na
siebie zbytnio uwagi? Naciągam kaptur bluzy (dziwne, wcześniej jej nie miałam)
najmocniej na twarz jak tylko mogę. Z trudem udaje mi się pokonać następne
metry. Zapiera mi dech w piersiach. Podtrzymuję się o ścianę nieznanego mi
budynku. Przy każdym wdechu, rozpoczynającym się świśnięciem, płuca palą mnie
niemiłosiernie.
Tu-du. Tu-du. Tu-du.
Nie mam już siły. Potrzebuję chwili
wytchnienia, choć wiem, że nie mogę sobie na nią pozwolić, bowiem tam, skąd
uciekam, nie ma życia. Muszę ratować siebie, ale czy jest to możliwe, kiedy
samym się jest powodem zagłady?
Ruszam dalej przed siebie, starając się
wyglądać normalnie, by wtopić się jak najdokładniej w otaczający mnie tłum.
Muszę przeć na przód, gdzieś tam czeka na mnie Dominick. A ja obiecałam mu, że
będę.
Tak bardzo chciałabym móc się poddać.
Dlaczego to wszystko nie może się już po prostu skończyć? Po co mam z tym żyć?
Bo co? Bo ona tak chce? Nonsens. Mam dość, ale nie mogę odejść. To właśnie ją
usatysfakcjonuje, a ja nie mam w zwyczaju poddawać się bez walki.
Chce mnie zniszczyć? Proszę bardzo, droga
wolna, tyle że gorzej już być chyba nie może. Zaczęła to, choć zdawało jej się,
że początek będzie najtrudniejszym punktem, że szybko mnie złamie. Otóż nie. Koniec. Koniec jest o wiele
trudniejszy, nie wiadomo, czy to już teraz, jutro, a może za miesiąc.*
Chce się mnie pozbyć? Niech próbuje, mam
swoją godność i nie tak łatwo będzie mi ją odebrać. Niech stanie do walki,
niech nasze losy zostaną ułożone na boskiej wadze. Przeżyje tylko wygrany, dla
przegranego nie ma w tym ciele miejsca.
Ostrość widzenia powoli zaczyna do mnie
wracać. Dostrzegam coraz to więcej szczegółów w swoim obrębie. Idę ze zwieszoną
głową, aby nikt przypadkiem nie zdołał dostrzec mojej twarzy i skojarzyć z
właściwą osobą. Trwam, chociaż mam wrażenie, jakby w ogóle mnie tu nie było.
Co ja tu robię? Przecież nie pasuję tutaj.
Egzystuję jako odpad, który nigdy nie
powinien zaistnieć. Coś, przez co mogą być tworzone jedynie kłopot, aniżeli
wartościowe rzeczy.
Po rozgorączkowanym policzku spłynęła mi
pojedyncza łza. Tay miał rację. To ja jestem tą zarazą, tym wybrykiem natury,
po prostu kimś, kto powinien zniknąć i już nie wracać.
Plecak ciąży mi na zmęczonym kręgosłupie.
Słońce jest już wysoko na niebie, co oznacza, że w nocy nie zmrużyłam ani razu
oka. Czuwałam, bo wiedziałam, że on gdzieś tam jest.
Uniosłam zbolały kark, żeby dowiedzieć
się, jak daleko mam do brata. On to rozumiał, on jedyny był mi w stanie teraz
pomóc. Teraz, kiedy tracę kontakt ze światem realnym, kiedy zaczynam być na
krawędzi. W oddali zauważyłam tak dobrze znaną mi sylwetkę. Ożywiłam się na jej
widok, już miałam nadać sobie żwawszy krok, kiedy ujrzałam czarne audi i zaraz
obok niego dwie postacie.
Zamarłam. Tego nie było w planie, Nick
miał być tutaj sam i czekać do trzeciej. Gdybym nie wróciła w umówione miejsce
o tej godzinie, zadzwoniłby na policję.
Po dokładnym przyjrzeniu się im
stwierdziłam ze stu procentową pewnością, że to Kaulitzowie. Tych zwisających spodni
i nastroszonych włosów nie da się pomylić. Tylko czego oni tutaj chcą?
Cały czas łupało mnie w głowie. Ten ból
jest jednym z najtrwalszych i najdokuczliwszych, jaki doświadczyłam. Zresztą
nie ma się czemu dziwić. Gdy ktoś z niezłą siłą, z zaskoczenia uderza cię w tył
głowy kolbą pistoletu, musisz spodziewać się potem takiego rezultatu.
Nabrałam powietrza, co nie obyło się bez
piekącego, nieprzyjemnego uczucia w piersiach. Zacisnęłam pięści, ówcześnie
naciągając bluzę na dłonie. Poprawiłam plecak na ramieniu i po cichu zaczęłam
się zbliżać do całej trójki.
– No i gdzie ona jest? – westchnął Bill,
przestępując z nogi na nogę.
– Mówiłem wam, że ma ważną sprawę do
załatwienia. – Dominick przeniósł wzrok na zegarek na prawej ręce. – Ale zaraz
powinna tu być.
– Oby. Chcieliśmy się jeszcze pożegnać –
mruknął gitarzysta lekko zmieszany.
Przystanęłam tak, że brata miała po
prawej, a przyjaciół po lewej stronie. Przekręciłam głową w lewo. Przykułam ich
uwagę.
– Pożegnać się przed czym? – zapytałam z
wymuszonym uśmiechem, nie za bardzo pokazując im swój prawy profil.
– Nic ci nie mówiliśmy? – zdziwił się Tom.
– Jakoś nie wspominaliście. – Nie
przypominałam sobie czegoś, przed czym mieliby się ze mną żegnać.
– Wyjeżdżamy – odparł poważnie Bill.
Tu-du. Tu-du. Tu-du.
– Musimy udzielić kilku wywiadów, zrobić
sesje zdjęciowe i kilka innych spraw związanych z nowymi płytami, a z tym jest
podwójnie dużo roboty – dodał szybko, widząc moją reakcję.
Odetchnęłam z ulgą. Kątem oka widziałam, jak
Nick cieszy się na mój widok. W gruncie rzeczy byłam cała, pomijając pewnie
teraz różnokolorowe sińce po prawej stronie twarzy.
– Uhm. Jasne. To powodzenia. – Wykrzywiłam
wargi w uśmiechu, choć czułam, że nie wyglądam przekonywująco.
Byłam wyczerpana z sił, a stanie tutaj i
wysilanie się na w miarę logiczne odpowiedzi było ponad moje możliwości. Ledwo
stałam na nogach, co brat dostrzegał z każdą sekundą, ale dla bliźniaków
musiałam być silna.
– Myślę, że powinnaś im powiedzieć, Nicka –
szepnął mi do ucha, po czym zdjął mi kaptur z głowy.
– Wiem.
Zwróciłam się w ich stronę, podtrzymując
się ramienia Nicka. Nogi dosłownie się pode mną uginały. Kiedy buzowała adrenalina
w moich żyłach, nie odczuwałam aż tak tego zmęczenia. Teraz mam wrażenie, że
gdybym poszła się zdrzemnąć, spałabym przez co najmniej dzień.
– Słuchajcie, chłopaki, muszę wam coś powiedzieć. Może trochę późno, ale ważne, że w ogóle – zainteresowali się tym,
co miałam im do powiedzenia. – Będzie mi z tym trudno, a wam jeszcze bardziej,
ale od pewnego czasu się do tego szykuję. Ja…
Nie dokończyłam, bowiem telefon Toma
rozdzwonił się w najważniejszym fragmencie mojej wypowiedzi.
– Tak? Bill, do ciebie – przekazał bliźniakowi
urządzenie.
– Halo?
Słyszałam, jak po drugiej stronie ktoś
nawija o ich spóźnialstwie, niedbalstwie i wykrzykuje masę przekleństw po
niemiecku, a nawet po angielsku Przyznam, że trochę zaniepokoiły mnie te wrzaski.
Za coś mu się porządnie obrywało, choć zbytnio się tym nie przejmował. Kaulitz
spoglądał na mnie spod wachlarza gęstych rzęs.
Peszyło mnie to, jak na mnie patrzył.
Kryło się w tym niepohamowany pożądanie, jakiego nie potrafił ukryć i którego
zdecydowanie nie powinien do mnie czuć. Nie wyobrażam sobie, jak niebezpiecznie
jest darzyć mnie tak głębokim oraz poważnym uczuciem jak to.
– Tak, jesteśmy właśnie poza miastem. Mamy tylko kilka kilometrów do nadrobienia. Będziemy na czas.
– Tak, jesteśmy właśnie poza miastem. Mamy tylko kilka kilometrów do nadrobienia. Będziemy na czas.
Oddał telefon Tomowi.
– Wybacz, ale musimy już iść.
– Ale…
– Powiesz nam innym razem – uciął i
przytulił mnie krótko.
Tyle że innego razu może już nie być,
pomyślałam, obserwując ich, kiedy wsiadali do auta. Tom machnął jeszcze do mnie na
pożegnanie ręką i zniknął we wnętrzu samochodu. Odjechali z wyraźnym piskiem
opon.
Szansa, by powiadomić ich o moim wyjeździe
właśnie uciekła mi sprzed tego krzywego nosa. Osunęłam się na kolana, zaniósłszy
się stłumionym szlochem. Nie chciałam, żeby to się tak potoczyło. To miało
wyglądać zupełnie inaczej.
Przymknęłam tylko na chwilę powieki, a
kiedy je ponownie otworzyłam, staliśmy przed naszą ulubioną kawiarnią. To
właśnie w niej podkradłam Tomowi czapkę i oblałam go orzeźwiającą szklanką,
bodajże, wody.
Zajęliśmy ostatni stolik na dworze, tuż
przy ogrodzeniu. Oboje woleliśmy, żeby nasza rozmowa była w jakimś stopniu
intymna. Ale gdyby nam na tym aż tak bardzo zależało, po prostu poszlibyśmy do
domu, tak nikt nie mógłby nas podsłuchać.
Dodatkowo świadomość, że muzyków nie ma w
mieście i nie będzie przez kilka następnych dni była chorobliwie dołująca.
Gorzej już być chyba nie mogłam trafić. Z deszczu pod rynnę, wprost idealne
położenie dla persony takiej jak ja.
Przez kilka minut przyglądaliśmy się sobie
w milczeniu. Kelnera przez ten czas nawet nie było widać w tej części
kawiarenki. Czułam się dziwnie, jakbym była wyrwana z filmu. Ludzie, brat, budynki,
kolory, zapachy, dźwięki – to wszystko wydawało się obce. Takie nieznane.
Jaką cenę przyjdzie mi zapłacić za bycie
sobą? Jaką rózgę otrzymam? Jeśli nie to jest nazywane końcem, to co nim jest?
– Nie za gorąco ci w tej bluzie? – spytał podejrzliwie
młody dorosły.
Dopiero w tym momencie postanowiłam
przyjrzeć się temu ubraniu dokładniej. Skupiłam się na jej kolorze, którego
nazwa nagle wyleciała mi z głowy. Ale faktycznie, zaczynało mi się robić w niej
gorąca, a całe plecy miałam zroszone chłodnymi kropelkami potu.
Tu-du. Tu-du. Tu-du.
– Nie-e – zająknęłam się.
Szmaragd.
Unikałam jego wzroku, chowając ręce pod
szklanym stolikiem. Zorientował się. W sumie nie mogło być inaczej. Zbyt dobrze
mnie zna, by odpuścić tak łatwo. Tkwi w tym od samego początku, tak samo długo
jak ja.
– Rauch – naciskał. – Oddaj mi tę bluzę.
Nie jest twoja.
– Skoro mam ją na sobie, coś musiało się
stać z jej właścicielem – burknęłam coraz bardziej zaniepokojona wizjami Er
przy Tayu.
– Tylko co?
Wziął moją prawą rękę w dłoń, mimo że
napinałam ją do granic możliwości, zaś drugą odsłonił zielonkawy rękaw. Naszym
oczom ukazała się zaschnięte krew okalające większość bladej skóry. Rozmaite
plamy układające się we wzorki budziły we mnie od dawna skrywany lęk.
– Pokaż drugą rękę – poprosił Nick
bardziej opanowany ode mnie.
Wydawałoby się, że widok ułamka zbrodni
nie wywołuje z nim żadnych emocji. Analizował wszystko, by móc jak najlepiej mi
pomóc. Jako jedyny starał się, bym nie musiała być w tym sama. Chciał unieść
kawałek tego ciężaru za mnie.
Zrobiłam to bez zbędnego protestu. Na
drugim przedramieniu było dokładnie to samo. Zmarszczyłam brwi oraz przygryzłam
górną wargę w zakłopotaniu. Oby to nie była prawda. To nie może być prawda.
– Co się tam wydarzyło? – Puścił moje
ręce, a ja szybko schowałam je pod stół i zaciągnęłam rękawy aż po koniuszki
palców.
– Nie pamiętam. Przecież dobrze o tym
wiesz – jęknęłam. – Taśma się urwała w pewnym momencie, a film płynął dalej.
Obudziłam się gdzieś przy rowie, poza miastem – mówiłam dalej, już łamiącym się
głosem. – Dobrze wiesz, że to nie ja. Ja taka nie jestem. To ona. Er zawsze
sprawia, że koszmary stają się rzeczywistością. Wierzysz mi, prawda?
– Oczywiście, że ci wierzę – odparł niemal
natychmiast.
– Ja tego nie chciałam. To Tay chciał
porozmawiać, to jego wina. Nie przewidział konsekwencji, a teraz będę mieć go
na sumieniu. Mogłam go przecież jakoś ostrzec. – Załkałam przybita swoim
własnym, aktualnym położeniem. Przyłożyłam czoło do chłodnego szkła. – Dlaczego
zawsze obiera mi to, na czym mi najbardziej zależy?
– Jeszcze tego nie rozumiem, ale dowiem
się tego – zapewnił, gładząc mnie dłonią po plecach.
Sięgnęłam do plecaka po chusteczkę. W końcu
musiałam otrzeć te łzy. Na nic się teraz nie zdadzą. Tay przypłacił swoją ciekawością
życiem. A wiadomo, że jest ona pierwszym stopniem do piekła. Jak widać,
Veronica postanowiła osobiście go do niego wysłać.
I choć mu się to należało, wolałabym, żeby
okazało się, że jednak żyje. Nikt nie zasługuje na taki los, jaki spotkał jego,
Jamie’ego i Lorein.
Kątem oka dostrzegłam rozsznurowanego
buta. Wydało mi się to nieco niepokojące, a nawet dziwne, jednakże nie
przejęłam się tym zbytnio i zabrałam się za sznurowanie go. Zmartwił mnie fakt,
że kieszonka w bucie, w której powinien być przenośny nóż, była pusta.
– Nie mam scyzoryka – rzuciłam krótko do
brata sprawdzającego coś w komórce. Uśmiechał się pod nosem.
– To by wiele wyjaśniało – skwitował wciąż
zaaferowany rozmową z kimś.
Prychnęłam na znak swojego niezadowolenia,
co spotkało się z teatralnym przewróceniem gałek ocznych mojego prawnego
opiekuna.
Wmurowało mnie w ogrodowe krzesło, kiedy
ujrzałam zawartość plecaka. To wszystko mieściło się poza granicami mojego
zdrowego rozsądku, a także wyobraźni na jej temat.
– Obejrzyj sobie – podałam czarny plecak
bratu – nie mam ochoty na to patrzeć.
– Kamera… dziennik… Skąd to masz?
Pokręciłam przecząco głową na znak, że nie
wiem. Wstałam od stolika, by udać się w głąb lokalu.
– Idę umyć ręce – uprzedziłam jego
pytanie.
– Coś ci zamówić?
– Latte, z cukrem – dodałam po chwili
namysłu, po czym ruszyłam do wejścia.
To, co wydarzyło się dzisiejszej nocy,
pozostanie odwieczną tajemnicą. Kolejny taki wybryk Er. Właśnie dlatego muszę
jak najszybciej wyjechać. Nie może zorientować się, co łączy mnie z Billem i
Tomem. Jeśli się dowie, oni będą następni, a ona nie ugnie się, póki nie
dostanie tego, na co, według siebie, zasługuje. Nie ma żadnych zahamowań. Choć
szczerze wątpię, że jeszcze nie wie.
Muszę zrobić wszystko, by chociaż oni byli
bezpieczni.
„Smutno jest zdać sobie sprawę,
Że tym, których kochamy,
Będzie lepiej bez nas”
Sophie Jordan
…
Kilka nieprzespanych dni i tysiąc minut spędzonych
nad rozmyślaniem później.
Przez ostanie dni straciłam kontakt z
rzeczywistością. Wolałam siedzieć w swoim pokoju i wpatrywać się bezmyślnie w
życie miasta za oknem. Mało co było w ogóle stanie do mnie dotrzeć. Stałam się
nadzwyczajnie nadwrażliwa.
Wszyscy wokół mówią, że to Reisefieber –
stan zdenerwowania przed podróżą – ale ja wiedziałam, że nie o to właśnie
chodzi. Przygotowywałam się na to, by raz na zawsze rozprawić się z tym
przeklętym miastem, z tymi fałszywymi ludźmi.
Lubiłam samotność, jakoś nigdy nie
przeszkadzała mi jej obecność, w szczególności w takich chwilach. Stała się
przyjaciółką, na którą zawsze mogłam liczyć. Bo rany, które się nie goją, można opłakiwać jedynie w samotności*, a
tak się składa, że wewnątrz jestem pokryta takimi ranami, choć z zewnątrz dawno
zdążyły utworzyć się z nich blizny.
Słyszałam, jak na dole Nick omawiał
szczegóły z Reynaldo, który okazał się tak wspaniałomyślny, że zaproponował, iż
weźmie większość zapakowanych rzeczy do samochodu i przewiezie je nam do
Barcelony. Podróżowanie samolotem z tak dużym bagażem było ponad nasze siły,
toteż Dominick przystał na tę sugestię ochoczo.
Nasz przyszły współlokator wydawał się dość
prostym człowiekiem, przynajmniej na pierwszy rzut oka, bo tyle tylko go
widziałam. Przeciętnego wzrostu Hiszpan z piwnymi tęczówkami i nienagannej
posturze. Sprawiał wrażenie dobrego człowieka, aczkolwiek coś w jego uśmiechu
nie dawało mi spokoju.
Przyjechał kilka godzin temu, a dzikusem
nie jestem, więc wypadałoby się chociaż trochę zainteresować jego osobą. Jak na
razie wiem jak ma na imię, co jak na mnie i tak jest dużym cudem.
Mozolnie nałożyłam słuchawki na głowę,
leżąc jeszcze w nie pościelonym łóżku w piżamie. Przydałoby się w końcu zrobić
coś dla bliźniaków. Bez słowa ich przecież nie zostawię, szkoda tylko, że nie
odbierają ode mnie telefonów. Georg jedyny odpisywał mi na esemesy, więc coś
tam wiedziałam, jak im idzie.
Wstałam, by po trzeszczących panelach
przejść do biurka, na którym miałam praktycznie wszystko przygotowane. Mimo
tego psychicznie nie potrafiłam się zebrać w sobie, by to zapakować i zostawić
w tych drobnostkach cząstkę siebie. Automatycznie broniłam się przed stratą.
Westchnęłam głośno, zagłuszając na moment
muzykę rozbrzmiewającą w uszach. Jakiś mało konkretny ucisk postanowił zagościć
w okolicach żołądka. Tyle razy zmieniałam zdanie i zamysł na to, co zamierzam
zrobić, że nie miałam ni grama pewności, iż postępuję absolutnie słusznie.
Przysiadłam na krześle, pociągając nosem.
Drżącą ręką przysunęłam przedmioty bliżej siebie, po lewej stronie, na podłodze
stało pudełko, do którego miały zostać starannie spakowane.
Ostatni raz zrobiłam rachunek sumienia i
zgodnie stwierdziłam, że to wszystko, na co aktualnie mnie stać. Czas, by
pogodzić się z realiami życia.
– But guilt’s a language you can
understand. I cannot explain to you in anything I say or do – zanuciłam smutno
tekst In between, jednej z moich
ulubionych piosenek Linkin Park i zaczęłam pakować pojedyncze wspomnienia.
Pierwsze, co wpadło w moje ręce, były
ręcznie spisane teksty tłumaczonych piosenek dla ich zespołu. Przejechałam po
starannie wykaligrafowanych słowach na papierze opuszkami palców. To było to,
co stworzyło między nami pewnego rodzaju więź. Szansa na coś odmiennego, mniej
realnego.
Schowałam kartki do teczki, po czym
ostrożnie włożyłam je do pudełka. Następnie spakowałam uwielbianą przez Toma
czapkę z daszkiem, którą często podbierał mi, kiedy nie patrzyłam.
Na pozostałe rzeczy nawet nie chciałam
zawracać tyle uwagi. Byłam świadoma, że jeśli będę zwlekać, nie zdołam tego
należycie dokończyć. Włożyłam jeszcze kartkę z numerem telefonu do wnętrza
czapki i zamknęłam wieczko.
Otarłam łzy z policzków i wstałam od
biurka, potem udałam się z pakunkiem na parter domu. Wolałam zanieść bliźniakom
ten podarunek dzień przed odlotem, jedynie w taki sposób byłam w stanie to
zrobić.
Kiedy stałam przy drzwiach frontowych, zakładając
buty, ściągnęłam słuchawki na kark.
– Wychodzę. Teraz możecie zamalować sufit
u mnie w pokoju – zaproponowałam i wyszłam.
Postanowiłam przejść się na piechotę do
posiadłości Kaulitzów. Dawka świeżego powietrza nie mogła mi zaszkodzić. Mocno
przycisnęłam pudełko do siebie, jakbym bała się, że upadnie, a jego zawartość
straci nagle na wartości.
W połowie drogi zdałam sobie sprawę, że na
te budynki spoglądam już ostatni raz. Nie przejdę tymi uliczkami w środku
bezsennej nocy, nie będę jeździć tymi środkami lokomocji. Żadna cząstka tego
hamburskiego powietrza nie wypełni ponownie moich płuc. Nie spotkam tych
znanych mi twarzy w Hiszpanii.
Dostałam jedną szansę na milion, by coś
zmienić. Mogę ułożyć swoje życie od nowa, wykreować inną reputację i wreszcie
zacząć spełniać od dawna skryte marzenia. Tylko jeden krok mnie od tego dzieli.
Ale czy tak wysoka zapłata jest na miarę
moich możliwości?
W gruncie rzeczy przyjaciele będą ze mną
zawsze, dopóki o nich nie zapomnę. A ja właśnie chcę ich pamiętać. Ludzie
przychodzą i odchodzę i to jest w porządku. Po prostu przestanę być częścią ich
teraźniejszego życia.
Stanęłam na wprost domu muzyków, starałam
się zapamiętać jak najdokładniej ten budynek. Z tego miejsca miałam dobrą
perspektywę na okno od pokoju Billa.
Uśmiechnęłam się na wspomnienie jak to wspinałam
się po elewacji, by wejść do środka. Odruchowo poruszałam palcami u stóp,
przypominając sobie gest Kaulitza ze skarpetkami, które akurat przypadkiem
miałam dzisiaj na nogach.
Przeszłam na drugą stronę ulicy i skinęłam
na jednego z ochroniarzy przy bramie.
– Dziękuję – powiedziałam, gdy otworzył
przede mną furtkę.
W przeszło kilka kroków znalazłam się przy
idealnie wyprofilowanych drzwiach. Odetchnęłam, powtarzając słowa w głowie, po
czym nacisnęłam dzwonek. Długo nie musiałam czekać, żeby otworzyło się przede
mną na oścież wnętrze domu. Moim oczom ukazała się Simone, co nieco zbiło mnie
z tropu.
– Są może bliźniacy? – wydukałam w końcu z
siebie, poczuwszy mrowienie w palcach u dłoni.
– Niestety nie. Dopiero jutro wracają –
odpowiedziała z serdecznym uśmiech, a zmarszczka na czole mówiła, że martwi się
o mnie. – Coś im przekazać, Nicka?
Stałam jak słup soli, przecież dobrze
wyliczyłam dni. Chyba że coś nadprogramowego im wypadło, o czym Hagen
najwyraźniej zapomniał wspomnieć, chociaż doskonale widział, jak bardzo mi na
tym spotkaniu zależy.
– Nie, proszę pani, dziękuję. – Zawróciłam
ze zwieszoną głową.
Miałam ochotę wynieść się stąd w
natychmiastowym tempie. Uciekać, gdzie pieprz rośnie. Jednakże odwróciłam się
na przedostatnim schodku, mówiąc:
– Albo nie. Proszę im powiedzieć, że
dziękuję im za te wspaniałe chwile, za te słowa, ze tę przyjaźń. Za wszystko.
…
Siedziałam pod wspólnie malowaną ogrodową
altanką, nieobecna. Ogarnęło mnie melancholijne uczucie, coś podobnego do
letargu, ale nie aż tak bezpośrednie. Wokół mnie unosił się tytoniowy dym,
jakim byłam przesiąknięta do szpiku kości.
Tak bardzo pragnęłam spojrzeć na nich jeszcze
ten jeden raz, poczuć, że gdzieś jeszcze należę, nie zachować się jak tchórz,
zamienić to ostatnie zdanie, przytulić i wdychać ich charakterystyczne perfumy.
A jednak los chciał inaczej, najwyraźniej tak
ta historia miała się dalej potoczyć. Bez szczęśliwego zakończenia.
Nakryłam się rękoma, kołysząc się na ławce
i dając upust emocjom, w szczególności doskwierającej bezradności, w postaci
gorącego strumienia łez, które zdążyły już przemoczyć moje dżinsowe spodnie.
– I tried to be someone else, but nothing
seemed to change. I know now, this is who I really am inside.* – Rozniósł się
niewyraźny szept w mojej głowie.
*Prolog
*James Frey – Milion małych kawałków
*30 Seconds To Mars – The Kill (Burry Me)
~
Adeline. – W sumie to nie wiem, czy to dobrze, czy źle. Rewanż, nie rewanż, to nie o to w tym wszystkim chodzi. Ja akurat piszę komentarze z przyjemności i wydaje mi się, że nikt nie powinien robić tego na siłę. I wcale nie sugeruję, że Ty tak zrobiłaś. No właśnie nie. Er istnieje naprawdę. Mówisz, że temat zaburzeń psychicznych jest oklepany, a sama nie masz pojęcia, czym jest rozdwojenie jaźni... Dla większości to się dzieje w świecie realnym, a z pewnością dla Taya. Nie, nie, nie. Nick akurat jest bardzo dobrze w tym wszystkim poinformowany. W końcu to on zawsze stoi w jej obronie, on jedyny ma o tym pojęcie. On tylko zna prawdę. Ano mówiłaś, poniekąd też go uważam. A mimo to z jednej strony go nienawidzę, zaś z drugiej szczerze jest mi go żal. Uwierz, za długo to byś w nim nie wytrzymała. Jak się nie po raz pierwszy wybija bark, to już aż takiego bólu się nie odczuwa, a Rauch ma wprawę w tym, co robi.
unnecessary – Aaaa, nie zgadzasz się z Nicką, a nie ze mną. Właściwie trudno określić, które przemyślenia są moje, a które są zaczerpnięte od kogoś innego. A ten lęk budzi się z niewiedzy, bo gdyby poszliby o krok dalej, być może zobaczyliby coś zupełnie innego. To tylko słodka wisienka na tym gorzkim torcie. Naprawdę? Ja nawet teraz nie mogę sobie jej przypomnieć... Czy ja wiem, nie jestem z niej zadowolona aż tak, jakbym chciała.
Uuu, zmieniłaś czcionkę i podobają mi się te karty, bawiłaś się css'em? ^^
OdpowiedzUsuńTeraz będę okrutna. Naprawdę okrutna. Niech jedzie. Cały czas miałam ochotę wrzasnąć Nice, żeby do cholery ciężkiej jechała, przestała wyszukiwać beznadziejnie mądrze brzmiące, przypadkowe zlepki określeń na to, w jakim znajduje się stanie. Czy ona nie powinna się stuknąć-puknąć i coś zrobić? Zawsze będzie tą psychiczną? "To ja jestem tą zarazą, tym wybrykiem natury, po prostu kimś, kto powinien zniknąć i już nie wracać." To zniknij, skoro tak według ciebie jest lepiej, Nicka. Skoro nie możesz niczego zmienić. "Jutro jest zawsze czyste, nie skalane żadnym błędem". I ona, i ty, powinnyście to sobie wyryć na czole (czole xd).
Czy ja tu słyszę wyrzut? Pretensje? Nie. Ja się rewanżuję za te wszystkie komentarze u mnie. Ja, komentując, oddaję cząstkę swoich przemyśleń, jak widzisz, moje komentarze zmieniły już swój wydźwięk. Nie mówię o swoich uczuciach. Nie mówię bezpośrednio do ciebie. To straciło sens. Twojego stwierdzenia nawet nie skomentuję.
Tu-du. Tu-du. Tu-du. Wonsz żeczny, jest niebezpieczny...
Weny życzę.
W gruncie rzeczy to myślę, że ciężko jest napisać coś zadawalającego. Sprawdziłam to na sobie. Ja cały czas coś kasuje, zmieniam i na końcu stwierdzam, że to i tak nie jest takie jakie powinno być.
OdpowiedzUsuńOdcinek jest świetny. Wydaje mi się, że najlepszy ze wszystkich na tym blogu. Przykro mi, że ta historia dobiega do końca, bo zdążyłam związałać się z nią emocjonalnie, ale nic nie trwa wiecznie.
Nawiązując do zdania nad odcinkiem to myślę, że się bardzo rozwinęłaś, ale część twojej świadomości jest w tyle, tam gdzie rok temu zaczynałaś pisać Sidła, więc może stąd to wrażenie. Ale w gruncie rzeczy nie sądzę, żebyś miała się czym martwić - pamiętam, że ja kończąc Feelings też miałam takie uczucie.
Całuję, ściskam i marzę, że w najbliższą środę będzie kolejny odcinek.
Okej,wszystko nadrobilam i wow. Az lza sie w oku kreci ze to juz blizej konca. Musze Cie pochwalic,bo Twoj styl pisania stal sie perfekcyjny. Jestem z Twoim opowiadaniem od samego poczatku i widze ogromna poprawe :) gratuluje,no i oczywiscie czekam na jakies kolejne opowiadanie z Twojej reki.
OdpowiedzUsuńCo do rozdzialu,taki smutny. Nie lubie pozegnan. Sa cholernie dobijajace. Mam nadzieje,ze jakos inaczej to sie zakonczy.
Duzo weny !:*