2. Nie musicie mi dziękować, naprawdę, robię to z czystej przyjemności, rozumiem, ile to dla Was znaczy, też bym była szczęśliwa, gdyby ktoś skomentował moje opowiadanie od początku, mimo że trafił na bloga trochę później.
3. Postaram się pisać trochę dłużej albo chociaż nie zanudzać Was detalami, które według mnie muszą tu być. Także mam nadzieję, że na dzisiaj wystarczy Wam pięć stron.
2.
Na dworze świtało, promienie słoneczne leniwie wychylały
się zza chmur. Jednakże świeciły dostatecznie mocno, by oślepiać moje spuchnięte,
zmęczone oczy. Ganek domu pozostawał w półmroku, a krzaki przed nim rozwijały
swoje łodygi ku ciepłym promykom. Tabliczka z numerem domu dziwnie tańczyła
przed moimi oczami, najwyraźniej nie było mi dane dowiedzieć się, czy aby na
pewno trafiłem pod właściwy adres. W ogóle nie mogłem się na niczym skupić.
Wszystko mnie denerwuje, słyszę szeleszczące liście na drzewach, skrzypienie
starej tabliczki z nazwą ulicy. Irytujące dźwięki otaczały mnie z każdej
strony. Skoro tak na mnie działają czynniki zewnętrzne to jak musi się czuć
teraz mój brat. Nie współczułem mu, sobie zresztą też. Mało co pamiętam z
dzisiejszej nocy. Jedno z najwyraźniejszych wspomnień to męcząca podróż do tego
miejsca samochodem, którym jechałem tak powoli, że nawet stary żółw by mnie
prześcignął. Chwiejnym krokiem dotarłem do drzwi ze strony pasażera, otworzyłem
je i z niemałym trudem złapałem ospałego Toma w me kruche ramiona. Ledwo
trzymał się na nogach, gdy wracaliśmy, więc teraz postanowiłem nie ryzykować.
Wziąłem go pod ramię, a gdy wyjęczał słowa protestu, uciszyłem go wredną
anegdotą na jego temat. Do schodów domu dotarliśmy, zataczając się raz na lewą
stronę, a raz na prawą.
Wziąłem kilka głębszych wdechów i zacząłem wspinaczkę po
schodach. Co chwila miałem wrażenie, że zaraz wyrżniemy na nie i nasze kości
pogruchoczą się jak pudełko zapałek. Po dłuższej chwili byliśmy już na progu domu,
pozostawało już tylko wejść do niego wejść i możliwie bezszelestnie udać się do
swoich pokoi. Spojrzałem na Toma, był tak zalany, że trudno mu było cokolwiek
skojarzyć. Podciągnąłem go wyżej, bo prawie leżał już na drewnianym podeście
ganku. Oby nas teraz paparazzi nie złapali, to byłaby katastrofa. Zaśmiałem się,
ale z mojego gardła wydobył się tylko nienaturalny rechot.
Przyłożyłem dłoń do mojego rozgrzanego czoła. Nie jest
najlepiej, byłem cały lepiący się od potu. Śmierdziałem alkoholem, a moje
ubrania przesiąknięte były dymem papierosowym. Zaczęło kręcić mnie w nosie,
przyszykowałem się na interwencję w razie, gdybym się obsmarkał. Na szczęście
wybuchł nie nadszedł. Musiałem wziąć porządną kąpiel, ale to dopiero rano, jak
będę w stanie w ogóle dojść do łazienki i po drodze nie zabić się ze trzy razy.
Wyciągnąłem kluczyki z tylnej kieszeni spodni, próbowałem się skupić na zamku,
a ani Tom, ani słońce nie pozwalało mi tego zrobić. Najzwyczajniej w świecie nie
mogłem poradzić sobie z otwarciem drzwi, co za paranoja. Zanim zdążyłem
ponownie próbować uporać się z tym zadaniem, frontowe drzwi otworzyły się z
cichym, charakterystycznym dla tego domu skrzypnięciem. Ciało brata ciążyło mi,
co spowodowało, że niepokojąco zacząłem się przechylać w jego stronę. Poczułem,
że czyjeś silne ręce biorą go ode mnie. Delikatna, ciepła dłoń chwyciła mnie za
nadgarstek wciągając do przedpokoju, zrobiła to tak szybko, że w głowie
zakręciło mi się, a przed oczami ukazały się czarne plamki.
Było tu jeszcze ciemno. Ruszyłem śladem drobnej kobiety,
która kierowała się do salonu. Nie zdejmując butów, usiadłem z podkurczonymi
nogami na fotelu naprzeciw niej. Wiedziałem kim ona jest. Otworzyłem szeroko
oczy, uświadamiając sobie, co to oznacza. Masywne cielsko dreda zsunęło się z
kanapy, tak że teraz leżał na beżowym dywanie tuż przy jej nogach. Zignorowałem
go i zwróciłem się do blondwłosej, dojrzałej kobiety.
– Mamo- szepnąłem. Zacisnąłem szybko oczy z nadzieją, że
to choć trochę poskłada moje chaotyczne myśli. Przełknąłem głośno ślinę,
otworzyłem usta by dokończyć zdanie: – Ja… My naprawdę… Zrozum…
– Bill – przerwała mi swoim lodowatym, wyżutym z uczuć
tonem. – Rozumiem, co nie zmienia faktu, że zawiodłeś mnie. Jesteś bardziej odpowiedzialny niż swój
brat. – Równocześnie zerknęliśmy w stronę zaślinionego Toma.
– Oczywiście, że jestem – zapewniłem ją, dumnie wypinając pierś.
– Właśnie nie. I dzisiaj to udowodniłeś – wycedziła przez
zaciśnięte zęby.
Wstałem i przesiadłem się na miejsce obok niej. Oparłem
głowę na jej ramieniu, a ona chwyciła moją dłoń w swoją i lekko ją uścisnęła.
– Przepraszam – wydukałem łamiącym się głosem.
– Nie przepraszaj – wyszeptała mi do ucha, co wydawało mi
się idiotyczne, bo nikt nie mógł nas podsłuchać, nieprzytomny brat się nie
liczy. – Zawiodłam się na tobie, ale nikt nie jest idealny. Każdy z nas popełnia
błędy.
Zawiodłem ją. W moich oczach pojawiły się gorzkie łzy
żalu. Simone obróciła moją głowę w dłoniach i złożyła czuły, kojący pocałunek na
moim czole. Samotna łza spłynęła po moim policzku. Chwyciła mnie w ramiona,
kołysząc się w przód i w tył, zaczęła nucić starą, niemiecką kołysankę. Czułem
się jak dziecko, a byłem przecież prawie dorosły! Szlochając, wtuliłem się w jej
matczyny uścisk, potrzebowałem tego. Przecierając oczy i tym samym rozmazując
już i tak bezużyteczny makijaż, odsunąłem się od niej. Przyglądała się mi
badawczym wzrokiem. Posłałem jej blady uśmiech na ukojenie nerwów, ale nie byłem pewien czyich.
– Idź na górę, wyśpij się, a potem porozmawiamy. Ja i
Gordon podjęliśmy decyzję, ale o tym dowiesz się jutro wraz ze swoim bratem. – Ponagliła mnie ruchem ręki.
– A co z Tomem?- Wskazałem go brodą i posłałem w jej
czekoladowe oczy znaczące spojrzenie.
– Poradzę sobie. No, zmykaj już – dodała bardziej matczynym
głosem, niż na początku rozmowy. – Dobranoc.
– Branoc – mruknąłem głośno przy tym ziewając. Potykając
się co chwila na schodach, dotarłem do swojego pokoju. Padłem na łóżko w
ubraniach, przykryłem kocem, oddając się w ramiona Morfeusza.
*~*
Przemierzaliśmy autostradą kolejne kilometry nieznanych mi
krajobrazów. Gdzieś tam był nasz cel podróży. Oparłam czoło o szybę w
samochodzie i wsłuchiwałam się teksty
piosenek, które dźwięczały mi w uszach. Przy refrenie smętnej piosenki
odwróciłam się w stronę kierowcy.
Mój brat był całkowicie skupiony na drodze. Ręce trzymał
zaciśnięte na kierownicy, mocno ją ściskając. Ciekawe, że jeszcze knykcie nie
zaczęły go boleć. Nogi sprawnie poruszały się, na zmianę hamując lub przyśpieszając.
Oczy, pełne ekscytacji, patrzyły w jakiś odległy punkt na horyzoncie. Ściszyłam
muzykę, aby nie drzeć się na cały głos.
– Dominick? – zapytałam się, nie patrząc na niego
– Hm?
– Daleko jeszcze? – zadałam pytanie, które wypowiadałam co
piętnaście minut. Miało ono na celu zirytowania go i odpuszczeniu tego
badziewnego przedstawienia.
– Pytałaś się o to – zerknął na zegarek – pół godziny temu.
Dokładnie kwadrans temu, poprawiłam go w myślach. Uśmiechnęłam
się tryumfalnie*
– No i? – drążyłam dalej ten temat, nawijając sobie włosy
na palec.
– Pamiętasz, co ci wtedy odpowiedziałem?
– Że – wzniosłam oczy do góry, próbując
przypomnieć sobie, co mi powiedział – że za góra czterdzieści minut będziemy na
miejscu – powiedziałam, krzyżując stopy w kostkach.
Zerknął na mnie zniecierpliwionym wzrokiem.
Zerknął na mnie zniecierpliwionym wzrokiem.
– Więc? Kiedy tam dojedziemy? – zapytał tonem profesora,
który wykłada na uczelni straszliwe nudy na temat przyciągania ziemskiego. Co, jak co, ale talent do naśladowania głosów to on miał.
– Nie wiem. Powiedz mi – poprosiłam przesłodzonym głosikiem
i teatralnie zatrzepotałam rzęsami.
– Nie rób tego teraz, proszę. – westchnął.
– Ale czego? – udałam zdezorientowanie, przybierając
niewinny wyraz twarzy.
– Dobrze wiem, co kombinujesz. Już ja znam te twoje
sztuczki. Ze mną nie ma tak łatwo. Aha jeszcze jedno. Nie, nie dostaniesz
żadnej informacji gdzie jedziemy. Koniec. Kropka – zadeklarował. – Zresztą
niedługo się dowiesz.
– Dupek – mruknęłam pod nosem.
– Co powiedziałaś? – Uniósł wyraźnie prawą brew, a kąciki
jego ust nieznacznie się podniosły.
– Kocham cię! – palnęłam pierwsze, co mi przyszło do głowy.
Chwilę później mocno tego pożałowałam, ale zakryłam to nerwowym śmiechem.
– Ja ciebie też. – Dołączył się do mojego śmiechu.
Wyjrzałam przez szybę. Mijaliśmy jakąś wioskę, domki stały
obok siebie. Ludzie witali się promiennymi uśmiechami. Wydawali się tacy
szczęśliwi, ale to tylko złudzenie. Każdy z nich przybiera maskę codzienności,
która pozornie nadaje nam świetny humor dwadzieścia cztery godziny na dobę. Robimy
tak, bo jest nam wtedy łatwiej. Wszyscy żyjemy w kłamstwach. Osoby najbardziej
sympatyczne są najlepszymi graczami tej życiowej gry. Nie raz znaleźli się na
krawędzi, jednak zawsze udawało im się podnieść, dzięki czemu stawali się
silniejsi a zarazem bardziej niebezpieczni. Byliśmy kiedyś szczęśliwi,
posiadaliśmy własne historie. Teraz jesteśmy podobni, prawie się od siebie nie
różnimy. Ale istnieją czynniki, które mają wielki wpływ na to, jacy jesteśmy, a
przede wszystkim, kim jesteśmy.
– Jesteśmy na miejscu.
Z zamyślenia wyrwał mnie głos Nicka. Schyliłam się po czarny plecak z logami różnych zespołów. By zyskać na czasie, zawiązałam ciaśniej sznurówki moich szarych creepersów i, odgarniając włosy z czoła, wyszłam na zewnątrz.
Z zamyślenia wyrwał mnie głos Nicka. Schyliłam się po czarny plecak z logami różnych zespołów. By zyskać na czasie, zawiązałam ciaśniej sznurówki moich szarych creepersów i, odgarniając włosy z czoła, wyszłam na zewnątrz.
Zimny wiatr uderzył mnie mocno lodowatym podmuchem. Na
moich nagich ramionach wystąpiła gęsia skórka. Gdybym miała choć więcej rozumu, wzięłabym kurtkę, skarciłam się w myślach. Wzruszyłam ramionami w obojętnym
geście. Wokół mnie znajdowały się góry gęsto porośnięte lasami iglastymi. Pod
stopami chrzęścił mi brązowo-beżowy żwir. W oddali dostrzegłam mały domek z
szyldem na dachu. Z tej odległości nie mogłam przeczytać, co było tam napisane. Zielona
farba zeskrobywała się z drewnianych ścian. Nad drzwiami wisiała mała
żaróweczka, która oświetlała słabym światłem białe drzwi do chatki. Obok domu
stały różnokolorowe, wąskie, jednoosobowe łódki. Obok nich leżały wiosła. Już
wiedziałam gdzie jesteśmy. Kajaki. Zabrał mnie na spływ kajakowy. Stanęłam jak
wryta z rozdziawioną buzią i wielkimi oczyma przyglądałam się Starszemu, który
zmierzał ku mnie.
– Uważaj, bo ci mucha wleci – Zaśmiał się łagodnie,
odsłaniając rząd białych zębów.
Zamknął mi usta dwoma palcami, chwytając za podbródek. Chciał wziąć mnie za rękę, ale odskoczyłam od niego. Zaczęłam biegać w kółko jak opętana, a on bezskutecznie próbował mnie złapać. Machałam rękoma i i krzyczałam jak pomylona, że chce mnie porwać, że jest nienormalny i błagałam, by ktoś mi pomógł. Para z dziećmi, która dopiero co przyjechała, patrzyła na nas z rozbawieniem w oczach. Wystawiłam do nich język, a dzieciaki momentalnie zaczęły naśladować moje ruchy. Przystanęłam na chwilkę, a Nick z rozpędu wpadł na mnie całą swoją siłą. Zaśmiałam się histerycznie, bo jego łokieć właśnie wrzynał mi się w żebro.
Zamknął mi usta dwoma palcami, chwytając za podbródek. Chciał wziąć mnie za rękę, ale odskoczyłam od niego. Zaczęłam biegać w kółko jak opętana, a on bezskutecznie próbował mnie złapać. Machałam rękoma i i krzyczałam jak pomylona, że chce mnie porwać, że jest nienormalny i błagałam, by ktoś mi pomógł. Para z dziećmi, która dopiero co przyjechała, patrzyła na nas z rozbawieniem w oczach. Wystawiłam do nich język, a dzieciaki momentalnie zaczęły naśladować moje ruchy. Przystanęłam na chwilkę, a Nick z rozpędu wpadł na mnie całą swoją siłą. Zaśmiałam się histerycznie, bo jego łokieć właśnie wrzynał mi się w żebro.
– Złaź ze mnie, słoniu – wydyszałam z kropelkami potu na
czole.
– Dobra, dobra. – Zszedł ze mnie i usiadł po turecku na
żwirze. – Już się wykrzyczałaś, więc myślę, że możemy iść.
– Co to, to nie. – Wytknęłam mu palcem i zaczęłam wstawać.
– O nie. Ty idziesz ze mną – Złapał mnie za biodra i
odwrócił przodem do domku.
Ruszył w jego kierunku. Zaczęłam się opierać nogami, wbijałam pięty w podłoże, jak się okazało bezskutecznie. Chwilę później siedziałam już na krześle przy biurku osoby, która nas obsługiwała. W milczeniu patrzyłam na rozkład mapy i trasy, którą będziemy musieli pokonać. Czekała mnie pięciogodzinna męczarnia z prądem rzeki.
Ruszył w jego kierunku. Zaczęłam się opierać nogami, wbijałam pięty w podłoże, jak się okazało bezskutecznie. Chwilę później siedziałam już na krześle przy biurku osoby, która nas obsługiwała. W milczeniu patrzyłam na rozkład mapy i trasy, którą będziemy musieli pokonać. Czekała mnie pięciogodzinna męczarnia z prądem rzeki.
*~*
Obudziłem się z wielkim bólem głowy. Miałem wrażenie, jakby
ktoś drewnianym młotkiem bił w moje kości czaszki. Ból był nie do zniesienia.
Mam teraz za swoje, było się tak nie upijać na tej imprezie. W ogóle to ile
wypiłem? Przecież mam mocną głowę. Obraz zaczął mi się kołysać przed oczami,
potrząsnąłem głową, ale tylko pogorszyłem swój stan. Zbierało mi się na
wymioty. Powoli ogarniała mnie panika, zamknąłem oczy i zacząłem liczyć od
dziesięciu. Dziesięć, dziewięć. Wdech, wydech, wdech. Pięć, cztery. Przełknąłem
gorzką żółć w gardle. Wydech, wdech, wydech. Zero.
Otworzyłem oczy, wszystko było w miarę normalne. Podciągnąłem się na rekach i usiadłem na skraju łóżka. Schowałem twarz w swoje wypielęgnowane dłonie ze zdrapanymi już czarnymi paznokciami. Udałem się do łazienki. W otwarcie mahoniowych drzwi włożyłem całą swoją siłę, jaka została mi po wczorajszej nocy. Ile ja w ogóle spałem? Zapaliłem światło, które nieśmiało wkradało się pod moje przymknięte powieki. Podszedłem do drewnianej szafki, na której stała umywalka i odkręciłem wodę, ustawiając ją na zimny strumień. Ochlapałem sobie twarz, po czym porządnie osuszyłem ją zielonym ręcznikiem. Popatrzyłem w lustrzane odbicie czarnowłosego chłopaka. Miał fioletowe sińce pod oczami, lekko rozwaloną dolną wargę.
Otworzyłem oczy, wszystko było w miarę normalne. Podciągnąłem się na rekach i usiadłem na skraju łóżka. Schowałem twarz w swoje wypielęgnowane dłonie ze zdrapanymi już czarnymi paznokciami. Udałem się do łazienki. W otwarcie mahoniowych drzwi włożyłem całą swoją siłę, jaka została mi po wczorajszej nocy. Ile ja w ogóle spałem? Zapaliłem światło, które nieśmiało wkradało się pod moje przymknięte powieki. Podszedłem do drewnianej szafki, na której stała umywalka i odkręciłem wodę, ustawiając ją na zimny strumień. Ochlapałem sobie twarz, po czym porządnie osuszyłem ją zielonym ręcznikiem. Popatrzyłem w lustrzane odbicie czarnowłosego chłopaka. Miał fioletowe sińce pod oczami, lekko rozwaloną dolną wargę.
Jak mogłem tego nie poczuć?, przemknęło mi przez myśli.
Nienaturalnie blada cera dodawała mu wyglądu trupa. Westchnąłem, a on razem ze mną. Coś ty zrobił, Bill?
Umyłem porządnie zęby elektryczną szczoteczką, na wszelki
wypadek zrobiłem to dwa razy, by pozbyć się nieprzyjemnego smaku wódki, piwa i
wina w jednym. Skrzywiłem się na to wspomnienie. Ospałym ruchem odwróciłem się
w stronę prostokątnej wanny. Wanna była pokryta kafelkami z kolorowymi
kamyczkami. Pochyliłem się nad nią zakręcając korek i puściłem gorącą wodę.
Rozebrałem się z przepoconych i, nie troszcząc się o makijaż, zanurzyłem się w wannie. Gorąca woda rozluźniła moje spięte mięśnie, pozwalając na chwilę zapomnieć o realnym świecie. Para buchała mi w twarz, rozprowadzając przyjemne dreszcze po mojej skórze. Zmoczyłem głowę, włosy umyłem porządnie trzy razy, ale nadal czułem się brudny. Z umytych włosów wycisnąłem nadmiar wody, wychodząc z wanny, owinąłem się szczelnie ręcznikiem. Porządnie wytarłem swoje obolałe ciało i naciągnąłem na siebie dresy. Przesuszając włosy ręcznikiem, wyszedłem z łazienki. Skierowałem się do salonu, skąd dochodziły do mnie głosy rozmowy. Rozwiesiłem ręcznik na poręczy schodów, pytając głośno:
Rozebrałem się z przepoconych i, nie troszcząc się o makijaż, zanurzyłem się w wannie. Gorąca woda rozluźniła moje spięte mięśnie, pozwalając na chwilę zapomnieć o realnym świecie. Para buchała mi w twarz, rozprowadzając przyjemne dreszcze po mojej skórze. Zmoczyłem głowę, włosy umyłem porządnie trzy razy, ale nadal czułem się brudny. Z umytych włosów wycisnąłem nadmiar wody, wychodząc z wanny, owinąłem się szczelnie ręcznikiem. Porządnie wytarłem swoje obolałe ciało i naciągnąłem na siebie dresy. Przesuszając włosy ręcznikiem, wyszedłem z łazienki. Skierowałem się do salonu, skąd dochodziły do mnie głosy rozmowy. Rozwiesiłem ręcznik na poręczy schodów, pytając głośno:
– O czym chciałaś porozmawiać, mamo?
– Chodź tu do nas, to się dowiesz – usłyszałem w odpowiedzi
po dłuższej chwili.
No tak. Mogłem się tego spodziewać. Przeszedłem kilka kroków i już znalazłem się w salonie. Usiadłem w fotelu wyczekująco wpatrując się w Simone.
No tak. Mogłem się tego spodziewać. Przeszedłem kilka kroków i już znalazłem się w salonie. Usiadłem w fotelu wyczekująco wpatrując się w Simone.
– Chodzi o to, że wraz z Gordonem postanowiliśmy już w
sprawie szkoły.
Jak na zawołanie równocześnie z bliźniakiem jęknęliśmy. A
oni znowu o tym samym, przekazaliśmy sobie jedynie spojrzeniem.
– Znowu poruszacie ten temat i znowu nic wam z tego nie
wyjdzie – odezwał się Tom zachrypniętym głosem, a zaraz po tym dostał ataku
czkawki.
– Tym razem jest on na poważnie – oznajmił Gordon, który w
jakiś sposób znalazł się tuż przy moim ramieniu.
– Masz rację – powiedziała blondynka. – Wracacie do niej w
środę.
*Jest to poprawna forma, ale rzadko kto jej teraz używa. Używam
tej, bo ją wolę.
Zachęcam do komentowania, kolejna część – 17.09
Ajjjj cudnie ! Nie mogę sie doczekać kolejnego rozdziału! Zaciekawiłaś mnie postacią Billa . Chce kolejny rozdział ! :*~ Ta od Arii
OdpowiedzUsuńŚwietny, długi rozdział! :D Podobają mi się też Twoje opisy ;) Trudno teraz znaleźć takie opowiadanie w FFTH. Dobrze, że zaczęłaś pisać xd
OdpowiedzUsuńA przechodząc do samej treści, to nie spodziewałam się, że Kaulitzowie tak będą szaleć. I Bill pod wpływem alkoholu za kierownicą? Nieładnie. W ogóle jego zachowanie zaskoczyło nie tylko Simone, ale również chyba nas wszystkich xD Ale jednak dał radę, wrócił do domu, zadbał o brata. Mimo wszystko ta odpowiedzialność ciągle w nim jest :D
Rodzice widzę postanowili w końcu ostro się wziąć za swoich synów i zmusić ich do powrotu do szkoły, jestem ciekawa co z tego wyjdzie. Jak mniemam, właśnie tam poznają się z naszą główną bohaterką ;>
Nie pozostaje mi nic innego, jak czekać na ciąg dalszy! ;) Także pozdrawiam i życzę weny ;*
Suoer ;* Mam nadzieję, że niedługo wyjaśnią się te tajemnicze urywki. Bardzo podoba mi się taki oryginalny sposób pisania! To twoja cecha charakterystyczna. Co do całej historii, to bardzo fajne, słownictwo jak zawsze the best! <3 Pozdro i liczę na więcej! :))
OdpowiedzUsuńChyba wyczuwam przebieg akcji. Panna turkusowe włosy wyląduje w szkole z bliźniakami Kaulitz i zacznie się romans, prawda?
OdpowiedzUsuńOpis zabawy rodzeństwa nad rzeka jak najbardziej super. Relacja brat-siostra to coś pięknego.
I znów moje serce wraz z wyobraźnią wznoszą się do góry, przy czym dołącza do nich ogrom mojego zainteresowania !
OdpowiedzUsuńNa początek może pojadę sucharem dnia, co ? :D
Kto ma mocną głowę? Alkoholik.
A teraz koniec żartów. Tak na poważnie - polubiłam Billa. I to nie ze względu że chłopak ma bujne życie nocne, jak widać, nie za to, że przyprowadza, a właściwie przynosi brata do domu, oraz nie za to, że czuje się przykro z powodu zawodu, jaki wywołał u własnej matki.
Lubię go ponieważ oczami wyobraźni patrzę na Niego i przypomina mi się moje zachowanie sprzed kilku dni, i nie wiadomo skąd mega kac na drugi dzień :D.
Kajaki? no weźcie przestańcie. przecież to najlepsza zabawa na świecie !!
No, w końcu ktoś poszedł po rozum dla bliźniaków. Ja rozumiem sława, muzyka, wyjazdy, pieniądze. Ale to nie zmienia faktu, że każdy z nas powinien skończyć jakąś szkołę. Bo bez niej ludzie uważają cię za zwykłego tępaka z dobrym głosem, który miał szczęście...
OdpowiedzUsuńMożna by było powiedzieć: ''Młodzi, wolni i szaleni''. No ale Tom to naprawdę przesadził z tym alkoholem. Dziwie się, że Simone nie skarciła go za to, tylko oberwało się za całość Billowi, który mimo wszystko okazał się bardziej odpowiedzialny niż jego brat. Końcówka, a dokładniej wypowiedź Toma była trochę... arogancka? Odebrałam to jako ''Mamy sławę i nie zmusicie nas do szkoły.''
Panna truskawkowe włosy pokazała swoje szalone ''ja''. Czytając o ich wędrówce i zachowaniu wobec siebie chciało mi się śmiać. Relacja między nimi jest naprawdę świetna, urocza i zabawna. A wyjątkowo rozbawił mnie fragment: ''Dupek. Co mówiłaś? Kocham Cię!''- prawie płakałam ze śmiechu ;). Rozdział przypadł mi do gustu, wesoły, luźny i ciekawy. Także biegnę czytać trójkę ;).
Truskawkowe? A one nie były turkusowe? xD
UsuńNie wiem od czego zacząć.
OdpowiedzUsuńMoże najpierw od tego, co mi się nie podobało.(Mi zawsze się coś nie podoba, więc nie zwracaj na to zbytniej uwagi xD )
Czasami trudno było mi się połapać o co chodzi. (Ale dałam radę! )
I chyba tyle tych minusów.
Teraz plusiki! :D
Bardzo fajnie opisałaś stan w jakim znajdował się Bill :D Choć sama nigdy nie miałam kaca ( Nie dziwne, zważając na mój wiek) to tak to opisałaś, że czułam ten ból głowy!
Supeeeer <3