3.
Konwersacja w
salonie rozwijała się z zawrotną prędkością. Każdy na zmianę przedstawiał swoje
argumenty za i przeciw. Jedyną osobą, która nie brała w tym udziału, był Gordon.
Co jakiś czas zerkałem na niego, stał oparty biodrem o róg kanapy. Kamienny
wyraz twarzy nadawał mu wyglądu marmurowego posągu z tą różnicą, że nie był aż
tak blady, by wziąć go za rzeźbę.
Wraz z Tomem
musieliśmy uważać na to, co mówimy. Wiedzieliśmy bowiem, że jeśli przekroczymy pewną
granicę całą naszą „umowę” z mamą szlag trafi i będziemy musieli przestrzegać
zasad, które postawi nam wraz z Gordonem. Wtedy już nie będziemy mogli liczyć
na negocjacje, a co dopiero na jakieś zmiany.
Ustaliliśmy, że
dwa razy w tygodniu możemy nie przychodzić do szkoły, a oni nie będą się w to
mieszać. Po szkole mamy półtorej godziny dla siebie, ale musimy dzwonić gdzie
jesteśmy. Gości możemy zapraszać, tutaj nie ma ograniczeń – no tylko, do tego,
że imprezy odpadają. Jest jeszcze wiele ważniejszych i mniej ważnych podpunktów,
ale nie mam ochoty o nich myśleć. Zapamiętam te najważniejsze. Oczywiście nie
spodobały nam się te zasady, więc się trochę potargowaliśmy.
Zawiesiłem się
na chwilę w rozmowie, słyszałem ich głosy, choć nie mogłem zrozumieć, co mówią, ale
po podniesionym głosie bliźniaka wywnioskowałem, że mocno się przy czymś
upiera. We dwójkę może dalibyśmy radę, ale sam to raczej nic nie zdziała.
Chociaż, któż to wie? Mamy przecież swój urok osobisty i każdy w końcu jemu
ulega.
– Prawda,
Bill? – zadał pytanie Tom.
Zdezorientowany wyraz twarzy zniknął zanim się zorientowałem, że to pytanie było skierowane bezpośrednio do mnie. Kompletnie nie skupiałem się na ich wymowie zdań. Oboje się we mnie wyczekująco wpatrywali.
Zdezorientowany wyraz twarzy zniknął zanim się zorientowałem, że to pytanie było skierowane bezpośrednio do mnie. Kompletnie nie skupiałem się na ich wymowie zdań. Oboje się we mnie wyczekująco wpatrywali.
– Tak, tak. – Pokiwałem energicznie głową, jakby to miało mi w czymś pomóc, i na powrót
zatopiłem się w swoich myślach.
Już wracałem
myślami do jakiegoś odległego miejsca. Dla przeciętnych ludzi byłaby to plaża
lub góry, ale ja chciałem znaleźć się na urwisku. Krystalicznie czysta woda uderzałaby
mocnymi falami w wysokie klify. Pod wodą kryłyby się najróżniejsze organizmy
wodne. Meduzy, które mogłyby mnie poparzyć, zabierając na dno i wyduszając ze
mnie ostatki tlenu. Kraby, które szczypałyby moje wątłe ciało niezdolne do
żadnego sprzeciwu, gdyż pod siłą uderzenia utraciłbym swoją walkę do życia. Oddałbym się w ramiona otchłani. Woda
byłaby przyjemnie ciepła, a glony łagodnie łaskotałyby mnie po policzkach.
Chciałbym się na chwilę odizolować od nich wszystkich.
Nagle złapał
mnie mocny skurcz w prawym udzie. Z mojej krtani wydobył się jęk bólu, zacząłem
mocno rozmasowywać zbolałe miejsce. Wszyscy spoglądali na mnie przestraszonymi
oczyma. Na co się tak gapicie?, miałem ochotę rzucić w ich stronę kąśliwym
głosem, ale w ostatniej chwili ugryzłem się w język. Siedzący obok mnie Dred
wstał, ale w połowie tego ruchu powstrzymałem go, mocno łapiąc za jego ramię.
Popatrzył na mnie ze zdumieniem. Udałem, że tego nie dostrzegłem. Skurcz znikną
tak szybko, jak się pojawił. Może to z powodu mojego trybu życiu? Ostrzegali mnie.
A może za dużo myślę? Upiłem łyk wody ze szklanki, która stała przede mną na
szklanym stoliku do kawy.
– Rujnujesz mi
marzenia – wypowiedziałem nagle, patrząc prosto w ciepłe oczy rodzicielki.
– Nie, Bill, właśnie pomagam ci je spełniać – odparła łagodnie, ciągle utrzymując ze mną kontakt wzrokowy. Była taka spokojna, zbyt spokojna.
– Nie, Bill, właśnie pomagam ci je spełniać – odparła łagodnie, ciągle utrzymując ze mną kontakt wzrokowy. Była taka spokojna, zbyt spokojna.
– Ciekawe jak – prychnąłem. – Jesteśmy w trakcie produkcji drugiej płyty, a ty nas do szkoły
wysyłasz! Gustav i Georg nie muszą tego robić mają bardziej wyrozumiałych
rodziców –. Zabolało ją, widziałem jak mięśnie na twarzy jej drgają, a ręce
nerwowo zaciska w pięści. Jeszcze nie skończyłem. – Czy to według ciebie jest
spełnianie swoich najważniejszych celów na dany moment?
– To nie tak – jąkała się, a zakłopotanie z jej twarzy dało się odczytać jak z otwartej
księgi – ja się naprawdę o was martwię. Chcę, żebyście mieli jakieś inne
umiejętności, niż tylko muzyczne. Musicie mieć podstawową wiedzę z danej
dziedziny. – Odwróciła wzrok w stronę drugiego syna. – A ty, Tom, musisz się gdzieś
nauczyć dyscypliny. Nie chcę robić tego osobiście, ale jeśli nie pozostawisz mi
innego wyboru, to będę zmuszona podjąć inne kroki.
– Tyle, że ja
nie mam ochoty tam wracać. To, co umiem, w zupełności mi wystarcza – zaczął się
bronić, wyraźnie dając Simone do zrozumienia, że nie zmieni swojego zdania, co
do tej kwestii.
– Nie obchodzi
mnie to. Decyzja już dawno zapadła i nie mamy zamiaru jej zmieniać w
najbliższym czasie. – Jej stanowczy głos odbijał się w mojej głowie jak echo w
próżni.
– To po co z
nami o tym rozmawiacie? – zaczęliśmy w tym samym momencie. Nasza bliźniacza więź
była teraz zdecydowanie widoczna.
– Chcieliśmy
przedstawić wam zaistniałą sytuację, przygotować na to, co was czeka. – Przeczesała swoje krótkie, blond włosy i podała nam jakąś kartkę z tabelą. – Oto
wasz plan lekcji. Mocno ryzykujemy, zostawiając was w jednej klasie, ale ufamy
waszej dojrzałości. – ciągnęła dalej swój wywód, a ja zmieniłem swoją pozycję na
fotelu.
Głowę, która swoją drogą nadal mnie mocno bolała, oparłem o podłokietnik, a nogi zwiesiłem po drugiej stronie tuż nad dredami brata. Zacząłem machać stopami, czekając na jego reakcję. Obrócił się na brzuch i spojrzał takimi samymi oczami, co moje na fotel, w który byłem wtulony.
Głowę, która swoją drogą nadal mnie mocno bolała, oparłem o podłokietnik, a nogi zwiesiłem po drugiej stronie tuż nad dredami brata. Zacząłem machać stopami, czekając na jego reakcję. Obrócił się na brzuch i spojrzał takimi samymi oczami, co moje na fotel, w który byłem wtulony.
– Jestem
jeszcze na tyle normalny, by być tym mądrzejszym. Jestem rozkojarzony, to fakt,
ale smrodu twoich skarpetek nie da się nie zauważyć – zwrócił mi uwagę.
– Naprawdę?
Myślałem, że dłużej to potrwa, ale wczoraj specjalnie je dla ciebie zostawiłem.
Wymienialiśmy
ze sobą zdania, zupełnie nie zwracając uwagi na to, że jesteśmy skupieni tylko
na sobie.
– Słuchacie
mnie jeszcze? – spytała Simone z rezygnacją w głosie.
– Tak – zapewnił
ją szybko Tom
– Nie – dodałem
zgodnie z prawdą w tym samym momencie.
– Przynajmniej
jeden z was mówi prawdę. Ten, który powinien być bardziej odpowiedzialny – powiedziała dwuznacznie, ale zdecydowanie intensywniej się we mnie wpatrywała
niż wcześniej. – Dobrze, a teraz przygotujcie się – zaczęła, wstając z kanapy.
– Na co? – zapytał się niepewnie dredowłosy.
– Jak to na co?
Musicie być przygotowani do szkoły, – Pokiwaliśmy zgodnie głowami – więc
pojedziecie zrobić sobie zakupy. Podręczniki są załatwione. – Zniknęła za
czarnymi drzwiami od kuchni, by po chwili wrócić z banknotami w ręce. – Tyle powinno
wam starczyć. Ubierzcie się, a gdy będziecie gotowi, Gordon zawiezie was do
marketu. Wrócić będziecie musieli sami.
W połowie
ostatniego zdania ruszyłem w stronę schodów. Po drodze minąłem drewnianą komodę
ze zdjęciami, na których widniały rozradowane twarze dziesięciolatków na tle
placu zabaw w pobliskim parku. Ten czas tak szybko leci, wydaje się, że było to
zaledwie wczoraj, pamięta się dokładnie każdy szczegół, a mija zdecydowanie
więcej czasu.
Szkoła. Nie
chciałem tam wracać, unikałem jej jak ognia, większość negatywnych wspomnień właśnie
z niej wyniosłem. Teraz już nie ma odwrotu, muszę tam wrócić i zmierzyć się z rzeczywistością.
Z pochmurnymi myślami udałem się do mojej sypialni, by zacząć się szykować.
*~*
Przeciekająca
wodą wyszłam na brzeg, gdzie czekał na mnie Nick. Zgromiłam go wzrokiem, byłam
na niego wściekła, nie dość, że sama musiałam uporać się z kajakiem, który
porwały prądy wodne, to jeszcze miałam go sama wyciągnąć z wody.
– No chodź tu i
mi pomóż! – krzyknęłam w jego stronę.
On, nic sobie z tego nie robiąc dalej, grzebał w swoim plecaku. Zaklęłam pod nosem i sama wciągnęłam zielony kajak na miejsce obok czerwonego kajaka brata. Sapiąc i głośno dysząc, podeszłam do niego.
On, nic sobie z tego nie robiąc dalej, grzebał w swoim plecaku. Zaklęłam pod nosem i sama wciągnęłam zielony kajak na miejsce obok czerwonego kajaka brata. Sapiąc i głośno dysząc, podeszłam do niego.
– Co robisz? – Zaglądnęłam mu przez ramię na mapę, którą trzymał w ręce.
– Sprawdzam
nasze położenie – mruknął, tak jakby nie miało to żadnego znaczenia.
Oddaliłam się od niego kilka metrów i rozejrzałam się wokoło.
Oddaliłam się od niego kilka metrów i rozejrzałam się wokoło.
Las otaczał nas
z każdej strony, w powietrzu nie było już czuć zimnego poranku tego dnia.
Słońce prażyło bez litości, pojedyncze chmury przemieszczały się po błękitnym
niebie. Szum rzeki dodawał temu miejscu melancholii, przywoływały cię tutaj
różne drobiazgi, wołałbyś został w tym miejscu na dłużej. Z mojej obserwacji
wynikało, że powinniśmy już być przy ostatnim punkcie naszej wycieczki.
– Tam jest
ścieżka. – Wskazałam na lewo od siebie w głąb lasu, wśród drzewa, pomiędzy którymi było chłodniej.
– W takim razie
jesteśmy na miejscu – odpowiedział Nick, zerkając na mnie i wybuchając głośnym
śmiechem.
Ale o co
chodzi? Stałam zmieszana przez kilka sekund, zanim udało mu się trochę uspokoić.
– Twoje… Twoje
oczy – wycharczał pomiędzy kolejnymi atakami śmiechu.
Zmarszczyłam
brwi. Moje oczy? Nie rozumiem, co z nimi nie tak?
– Możesz się
wreszcie uspokoić i powiedzieć mi łaskawie, co cię tak bawi? – westchnęłam, ale
uśmiechnęłam się. Zawsze tak na mnie działał, przy nim nie potrafiłam być
poważna. Mimo że miał dziewiętnaście lat to czasami zachowywał się jak
ośmiolatek.
Gdy byliśmy
młodsi, był dla mnie wzorem do naśladowania. Chciałam być taka jak on. Dosłownie
i w przenośni. W pierwszej lub drugiej klasie podstawówki wpadłam na bardzo
dziecinny pomysł. Bo skoro był dla mnie wzorem, to czy nie mogłabym być przez
jeden dzień nim? Przynajmniej poczuć się jak on. Grzebałam w jego rzeczach i
wybrałam, w miarę na mnie dobre jeansy i czarny t-shirt. Włosy obcięłam sobie
nożyczkami do papieru, a założywszy jego baseballówkę, wsiadłam do samochodu, w
którym czekał na mnie tata. Nie pytał o nic, tylko z rozbawieniem w oczach oraz
ciepłym uśmiechem na ustach przyglądał mi się we wstecznym lusterku.
W szkole
dostało mi się za to po uszach od dyrektorki, a mój wzór również nie szczędził
mi obelg. Byłam wtedy dzieckiem, ale te różne uczucia, które przeżyłam w jeden
dzień, gdzieś tam we mnie nadal się tliły.
Kruczowłosy
podał mi lusterko, które wyciągnął z plecaka. Popatrzyłam na niego zaskoczona,
na co odpowiedział wzruszeniem ramion. Spojrzałam w odbicie. Przez moją akcję
ratowniczą makijaż spłynął mi czarnymi smugami po policzkach.
– Wyglądam… – urwałam, szukając odpowiedniego słowa.
– Okropnie?
Mrocznie? Jak Klown? – zasypał mnie podpowiedziami.
– Wyglądam
lepiej. – Posłałam mu szeroki uśmiech. – Dzięki. – Wręczyłam mu lusterko do ręki. – Ale…
– Ale? – wciął
się po raz kolejny tego dnia.
Nie dokończyłam, bo ruszyłam w stronę rzeki. Zamoczyłam palce tuż przy brzegu w błocie. Wróciłam do brata i wysmarowałam mu na policzkach po dwie smugi.
Nie dokończyłam, bo ruszyłam w stronę rzeki. Zamoczyłam palce tuż przy brzegu w błocie. Wróciłam do brata i wysmarowałam mu na policzkach po dwie smugi.
– Teraz do
siebie pasujemy. – Wytarłam palce w jego koszulkę, na co się skrzywił, lecz nic nie
powiedział.
– Czyli mam
rozumieć, że humor choć trochę ci poprawiłem?
– Odrobinkę – dałam zdawkową odpowiedź. – Gdzie teraz idziemy?
– Nigdzie.
Czekamy tutaj, aż po nas przyjadą. – usiadł na trawie, krzyżując ręce na
piersi. Brakowało mu jeszcze indiańskiego pióropusza i opasek, a wyglądałby jak
stary indiański mędrzec.
– A jak nie
przyjadą? – zapytałam, robiąc dokładnie to samo co on przed chwilą. Nadal był dla
mnie wzorem.
– Przyjadą – zapewnił mnie. – A jak nie to wrócimy tak samo, jak tu dotarliśmy. Tylko będzie
ciężej, bo pod prąd i pod górę – Zaśmiał się melodyjnym, barwnym głosem.
– Ale ja mówię poważnie. – Sięgnęłam po duży kamień, który leżał obok mojej nogi. Wycelowałam
w nic nieświadomego Nicka i wystrzeliłam kamień jak z procy. Trafiłam go w
środek czoła, zostawiając na nim brudny ślad po uderzeniu.
– Tak chcesz
się bawić? – powiedział z tajemniczym błyskiem w oku.
Wyszczerzyłam się w wyzywającym uśmiechu. Wybrał kilka kamieni z podłoża i na zmianę rzucał nimi we mnie. Od tego zaczęła się nasza bitwa. Rzucaliśmy w siebie wszystkim, co się dało i co mieliśmy w zasięgu dłoni. Gdy żadne z nas nie miało już siły na dalszą potyczkę, podliczyliśmy odniesione przez nas straty – rany.
Wyszczerzyłam się w wyzywającym uśmiechu. Wybrał kilka kamieni z podłoża i na zmianę rzucał nimi we mnie. Od tego zaczęła się nasza bitwa. Rzucaliśmy w siebie wszystkim, co się dało i co mieliśmy w zasięgu dłoni. Gdy żadne z nas nie miało już siły na dalszą potyczkę, podliczyliśmy odniesione przez nas straty – rany.
Osiem siniaków,
dwadzieścia trzy rozcięcia oraz jedna wielka bania przy oku – to moje obrażenia.
Jedenaście
siniaków, siedemnaście rozcięć i trzy porządne opuchlizny – obrażenia Starszego.
W sumie trudno
było stwierdzić, kto jest bardziej poszkodowany. Jednakże wiem, iż potraktował
mnie ulgowo, w końcu jestem dziewczyną.
– Teraz mogę ci
to powiedzieć – rzekł oficjalnym tonem, zostawiając pauzę.
– To mów – ponagliłam go z zaciekawioną mimiką twarzy.
– Spędziłaś ze
mną prawie cały dzień – Daj spokój tylko pięć godzin, to nie tak dużo – ale to
jeszcze nie koniec.
Co? Jeszcze coś
ode mnie chce? Uśmiech bladł na mojej twarzy. Co teraz wymyślił?
– A co to?
Jakiś dzień rozpieszczania swoich sióstr? – dorzuciłam sarkastycznie, o mały włos, się przy tym nie zapluwając.
– Jeśli tak
uważasz – odparł nonszalancko. Położył się na glebie, wchłaniając witaminę D w postaci promieni słonecznych.
…
Pół godziny
później samochodu, który miał nas odwieźć na miejsce początkowe, nadal nie było
widać. Dominick też powoli zaczynał się denerwować.
– Ile jeszcze? – zajęczałam.
– Nie wiem.
Mówili, że przyjadą najszybciej jak się da.
– Zawsze tak
mówią – burknęłam. Cisza, która nastała po tych słowach, była tak dołująca, że
musiałam ją przerwać. – Żałuj, że nie
mam na sobie glanów.
– A toż to
dlaczego miałbym żałować?
– Bo glany
łatwiej wyczyścić, niż te oto buty. – Wskazałam na creepersy, które rano był szare, zaś teraz ich kolor bardziej przypominał bagno wymieszane ze smołą. – Wiesz, co to
oznacza? – Posłałam mu czarujący uśmiech.
– O nie, ty nie
mówisz poważnie. Że niby ja?
- Za moje
towarzystwo się płaci. I tak dałam ci łagodną zapłatę – przerwałam, bo światło
reflektorów oślepiło mnie na kilka długich chwil. Mimo tego, że był dzień,
strasznie raziły mnie w oczy. Zakryłam dłońmi twarz. – Nareszcie.
Pomożesz mi wstać? – poprosiłam osobę, która stała nade mną.
~
Miało być coś jeszcze, ale zostawiłam to na następny rozdział. Wiem, jest rozdział trzeci, a bohaterowie nadal się nie poznali, ale dajcie mi czas! Wszystko jest już rozpracowane. Kolejna notka – 24.09
Bardzo fajne! Przeczytaj jeszcze raz, bo wkradły się literówki, ale poza tym jestem baaardzi zadowolona! To chyba najlepsza notka ze wszystkich! Czekam na więce! P.S. Mam nadzieję, że ona wyczyści swoje butki ;3 xd
OdpowiedzUsuńSpokojnie, damy Ci czas! Kto Cię w ogóle goni? ;) Nie we wszystkich opowiadaniach muszą od razu się poznawać :D Czasem to musi potrwać. Wszystko zależy od fabuły ;) Pisz spokojnie! ;D
OdpowiedzUsuńChociaż ciekawość zżera xD
Też zakończyłaś w takim momencie! Osoba, która stała nad nią? Czy tak określiła Nicka, czy może ktoś tajemniczy się pojawił? XD
Sama już nie wiem xD I w sumie zaskoczona jestem trochę tą szkołą... No bo mimo wszystko Bliźniacy to już nie takie dzieciaczki, żeby rodzice ich zmuszali xD No, ale z drugiej strony... pełnoletni też nie są xD Ale wiadomo, na Gwiazdy zawsze inaczej się patrzy, a tak naprawdę to zwyczajni nastolatkowie :D
No cóż, czekam na ciąg dalszy ;) Pozdraawiam ;**
Dalej ,więcej , chce jeszcze ! zadziwiasz mnie i intrygujesz na każdym słowie! Bardzo mi się podoba to co piszesz naprawdę :) Nie mogę się doczekać następnego rozdziału :) Trzymaj się ciepło i pisz spokojnie! ;) ~ Ta od Arii
OdpowiedzUsuńNominowałam Cię do Liebster Award :)
OdpowiedzUsuńWięcej informacji znajdziesz na moim blogu pod postem:
http://wolimy-byc-marzycielami.blogspot.com/2014/09/liebster-aword.html
Ach Bill i Tom. Jak zawsze nieokrzesani :D
OdpowiedzUsuńUwielbiam w tym opowiadaniu te wstawki, w których opisujesz jak to Bill rozmyśla nad wszechświatem i nicością !!
OdpowiedzUsuńNic nie kumam, niczego się nie spodziewam, idę czytać dalej....
OdpowiedzUsuń